Literacki Stół

 

 

LITERACKI STÓŁ

Litości!! Nie tak powinien być zastawiany literacki stół. Półgęski, bażanty i wina wyborne, wieże tortów i śledziowe delicje – przepraszam za sarkazm – to już nie wykwintny aperitif do dania głównego, jakim miała być świeża i czysta Poezja. Kochani! Przeżyliśmy wspólnie niejedne trudne chwile, o przysłowiowym chlebie i wodzie. Ale nie poddaliśmy się jako literacka rodzina z Noskowskiego 24. Teraz, po przeprowadzce, w dodatku gdy rodzinka nasza powiększyła się, nie zatraćmy tego, co w nas najbardziej wartościowe. Owszem, miło jest zasiąść całą gromadą, ale biesiady poetyckie sugerują nie tyle bogactwo smaków i rozkoszy podniebienia, co zaspokajanie twórczego apetytu i rozsmakowanie się w SŁOWIE. Karmmy raczej nasze wrażliwe dusze. Odważę się powiedzieć, że głodny poeta napisze lepszy wiersz i lepiej go przeczyta niż ten, który ociera wąsy po sutym jadle, rozluźniając pasek metafory. Często bowiem inspiruje nas niedosyt, brak, tęsknota za nieosiągalnym. W przeciwnym razie syci i zadowoleni możemy nabawić się czkawki. Tylko błagam, nie myślcie, że komukolwiek życzę zubożenia czy wręcz pogorszenia stanu posiadania. Cóż, prawdą jest, że nie stać mnie na wyprawianie uczt. Najchętniej zaprosiłabym całe nasze grono na łąkę, gdzie spijalibyśmy soki i nektary z kwiatów, dzieląc między siebie złoty kołacz słońca, a nocą wielki, srebrny podpłomyk księżyca. A pomiędzy tym trącalibyśmy się dzbanami zmierzchu w kolorze najprzedniejszej śliwowicy. Poezja byłaby w nas. W końcu nie samym chlebem… Doceniam, moi drodzy, trud piekarnika i patelni włożony w przygotowanie dóbr wszelakich na biesiadny stół. Ale czy nie nazbyt szumnie i górnolotnie brzmi nazwa: „czwartkowe obiady literackie”? Król Staś mógł sobie pozwolić na urządzanie takowych, a i tak były one tylko pretekstem do roztrząsania wielu ważkich dla ówczesnych zjadaczy chleba spraw, zwłaszcza z dziedziny sztuki, kultury nauki. I chyba nie przeszło do historii serwowane tam menu. Tymczasem u nas – stawiane na deser wiersze – w opisywanych relacjach ulatują bez śladu. Nie są wymieniane ich tytuły, brak jest cytatów, czy odniesienia się do prezentowanych utworów. Przesadzam? Raczej nie, bo z kolei skrzętnie zapisujemy czarno na białym i podajemy dla potomnych, że dnia tego i tego delektowaliśmy się zupą w kolorze zachodu słońca, wgryzaliśmy się w mięsko godne samego Parnasu, a słodkości sięgały najwyższych pięter naszych smakowych doznań. Przepraszam te osoby, które mogą poczuć się urażone moim gorzkim wywodem. Nie chciałabym utracić ich życzliwości, sympatii czy przyjaźni. Nie jest to intencją tego felietonu. Chodzi mi tylko o przywrócenie właściwych proporcji w relacjonowaniu naszych zdarzeń dla ducha i ciała. Jesteśmy poetami, pisarzami, a nie pochłaniaczami zbędnych kalorii. Tymczasem z tekstów, zamieszczanych ostatnio na naszej stronie wynika, że przedkładamy treść pełnego żołądka nad zawartość i przesłanie czytanych przez nas utworów. Kończąc, jeszcze raz przepraszam za tę sporą dozę papryczki chili. A tym wszystkim, z bliska i daleka, którzy przeczytają moją refleksję życzę, by na internetowej stronie Poznańskiego Oddziału ZLP mieli możność zagłębiania się tylko w naprawdę DOBRE teksty. 
Maria Magdalena Pocgaj