Pocgaj Maria Magdalena
Pocgaj Maria Magdalena
Maria Magdalena Pocgaj
Srebrne pisanie
Są książki, które dziwnym trafem odnajdują nas same… Mając w pamięci przeczytaną niedawno prozę amerykańskiego neurochirurga traktującą o życiu w zaświatach, mimochodem sięgnęłam z półki tomik. Już sam tytuł „Po wyszczerbionym obwodzie świata” był dla mnie jak zaczerpnięcie oddechu przed wyruszeniem w podróż stronicami książki, tym bardziej, że pierwszy wiersz to „Idziemy”.
W kolejnym autorka Brygida Mielcarek pisze: „Nic nie wiemy o drogach, które ludziom kaleczą stopy”. Przyznam się, że zaintrygowana rozpoczęłam swoją wędrówkę, co prawda na stojąco i niemal na wdechu: strona po stronie, wiersz po wierszu poznawałam niecodzienne, literackie obszary i krainy. W pewnej chwili nasunęło mi się przypuszczenie, że większość tych wierszy pisanych jest jak gdyby pod dyktando jakiegoś wewnętrznego głosu, silnego duchowego impulsu. Bynajmniej nie chodzi mi o żaden twórczy imperatyw, to swoiste poetyckie przynaglenie, bez którego poeta w zasadzie niczego napisać nie zdoła. Tu odczuwa się jakby rodzaj szczególnej intuicji, przeczucia, żeby nie powiedzieć – proroctwa. Brygida Mielcarek niejednokrotnie w swoich tomikach przywoływała temat śmierci i nieskończoności wszechświata. Pisywała o Bogu jako Absolucie, próbowała dotknąć pierwiastka metafizycznego, tym razem zaakcentowała pojęcie wieczności człowieka.
I ten aspekt łączy się jakże wymownie ze wspomnianą przeze mnie na początku lekturą książki amerykańskiego lekarza. Być może dzięki niej trzymałam w ręku klucz, którym otwierałam w miarę swobodnie drzwi, za którymi czekało stworzone przez autorkę poetyckie Nieznane. Nie chcę tu analizować poszczególnych wierszy, rzetelniej zrobią to recenzenci. Natomiast pragnę zwrócić uwagę na to, czym one tchną! Mogłabym ująć to tak: z niedoskonałej formy przekazu emanuje treść o dużym duchowym bogactwie, i właściwie daremnym byłoby się silić na cyzelowanie, udoskonalanie kształtu słowa, skoro i tak będzie on zaledwie próbą wyrażenia tego, co w istocie słów nie potrzebuje. W całej swej toporności mieni się, promienieje cudnymi przesłaniami: „Spotkałam rzekę, w której zamiast wody płynęło światło”, „każdy człowiek jest ważny”, „to czas na ocalenie człowieka”, „w każdym…jest miejsce na miłość”. Tutaj musiałam zatrzymać się, pozwolić sobie na wzruszenie wobec prostoty i wagi tych kilku zdań. Lubię takie odkrycia, momenty estetycznego zaskoczenia, zadziwienia.
Kolejnym było to, że poetka w wierszu „Do…”, stanowiącym apostrofę do Boga, zamiast prośby, czy błagania zawiera jasno sprecyzowane potrzeby ludzkości: „Muzyki nam trzeba /jak ognia/który oczyszcza/nadziei nam trzeba obiecanej/nie Apokalipsy/Czasu potrzebujemy/byśmy mogli się w nim/zakotwiczyć//. A więc to żywioł muzyki ma dokonać oddzielenia ziaren od plew, jej płomień ma trawić jak w tyglu, wybielać, wynosić na wyżyny wieczności. Nadzieja ma być zagwarantowana, nie tylko spodziewana, a czasu powinno wystarczyć każdemu, by zdążył się przygotować na to, co ma niechybnie nastąpić. Zaiste, mocne to postulat w kontekście światopoglądu, wyznawanej wiary, duchowej postawy. I kolejny cytat, zmuszający nas by przystanąć w tym wyimaginowanym wędrowaniu: „Istnieje granica zdziwienia/przed którą się zatrzymuję/ i pytam:/Czy to nerwica artystyczna/Czy trzeźwy ogląd świata//” Ludzie uzdolnieni artystycznie zwykle posiadają większą wrodzoną wrażliwość. Potrafią widzieć wyraźniej, patrzeć głębiej, wnikać niekiedy w strukturę rzeczy. Żeby jednak nie przeceniać ich możliwości, można założyć tezę, że zbytnio drążą a nie zadowalając się pierwszym wrażeniem, często burzą istniejący porządek, szukając czegoś na dnie. To niespokojni poszukiwacze, szperacze, wciąż głodni zmian i odkryć, kreowania własnych wizji. Nie cofają się i przed szokowaniem innych, byle tylko zaakcentować własną odrębność twórczą, swoje artystyczne widzenie.
Jakże często mamy z tym do czynienia na polu sztuki współczesnej, która momentami aż przeraża, nie mówiąc już o oddziaływaniu obrazoburczym, obnażaniu najniższych ludzkich instynktów z jednoczesnym godzeniem w wartości najwyższe. Poetka użyła określenia „nerwica artystyczna”…Może ma rację, może to rodzaj choroby, jakiegoś wynaturzenia, skrzywienia, nad którym artysta nie jest w stanie sam zapanować. A może to świat stał się własną karykaturą i postrzega się go już tylko jako odbicie w krzywym zwierciadle? To zatrważające, zwłaszcza że odpowiedzialność za taki stan rzeczy spada na człowieka. Wracając do książki Brygidy Mielcarek, nie mogę przejść obojętnie obok wiersza pt. „Popatrz”. Zacytuję go w całości, przy czym pozwolę sobie zostawić go bez komentarza. Uważam, że jest z gatunku tych, o których powinno się milczeć, spokojnie poddając się wewnętrznemu drżeniu: „Niebo nie mówi/a ty patrzysz ciemnymi oczami/Nie masz prawa tak patrzeć/nie masz prawa mówić źle /Mówią tylko Matki /wymawiają imiona dzieci/Przykrywają je jednym Niebem//”. Tego typu akcenty, dominanty słowne są jak namalowane na obrazach świetlne bliki. Na potwierdzenie tego: „Niektórzy mają w sobie tyle blasku/są utkani jakby ze światła/”. Chciałoby się takie zdania czytać po wielekroć, powtarzać jak mantrę, zwłaszcza że spotkać przenikniętego jasnością człowieka, to dzisiaj wielka rzadkość. I kolejne wzruszenie: „Piękno jest proste/wierzę w prostotę//”. Chyba nie można powiedzieć tego w sposób bardziej lapidarny.
Brygida Mielcarek obok treści ogólnych, ujęła też w tomiku przeżycia bardzo osobiste, bowiem pracując nad książką, zmagała się z ciężką chorobą męża. Jego odchodzenie ze świata i z jej życia od początku kładło się delikatnym cieniem na ten poetycki zbiór, na historię uczuć żony, jakich pewnie wiele wokół nas. Poetka liczy się z tym, co może nastąpić, stać ją jednak na afirmację nieuchronnego. A dzięki serdecznie wylanym łzom, nie znajdziemy na kartach książki ani rozpaczy, ani beznadziei, ani buntu. Kurczowo uczepiona światła, widzi w nim ocalenie dla męża, którego prędzej czy później będzie musiała pożegnać. W świetle również i dla niej - jako przyszłej wdowy, jawi się jakaś droga, sposób na dalsze trwanie, a nawet na bliskość z fizycznie nieobecnym mężem. Tym światłem będzie świat jej myśli, a więc przestrzeń nie widoczna dla oczu, ale sercem, umysłem, jaźnią odczuwana bardzo wyraźnie, może nawet głębiej niż zmysłami (…)Myśli połączę z Tobą/Jedno będzie trwanie//. I to brzmi jak pewnik.
Natomiast w kontekście poszukiwania i próby sprecyzowania tego, Czym albo Kim jest dla niej Stwórca, w wierszu „Po śladach” przyznaje sama przed sobą: „Tłukłam skrzydłami niewiedzy”. Ostatecznie jednak powie: „Znalazłam ślady Twego zamysłu”. I choć stwierdza, że samo pojęcie Boga ją przerasta, to jednak wie, iż jest to odczucie tylko chwilowe. Jako poetka wychodzi z cienia własnego krzyża i w ostatnim wierszu, zatytułowanym „Pisanie” mówi: „Nie pisz czarnym atramentem/(…)pisz fioletem i złotem/niech zadzwonią srebrne słowa/które są językiem ducha//”. Przeczuwa jakąś nieopisaną, przyszłą radość, mającą się spełnić. Zwraca się z tym do innego poety, może do czytelnika, w każdym razie człowieka, zamierzającego pisać, aby uzmysłowić mu, że słowa wierszy w istocie odzwierciedlają mowę duszy. Dlatego powinny być barwne, w szczególności srebrne, bo srebro zawsze ma poblask świecenia.
NIBY NIC
W swojej najnowszej książce Zofia Grabowska Andrijew podejmuje temat wprawdzie nie nowy, podchodzi jednak do niego zupełnie inaczej, a wydawać by się mogło, że rolę pierwszoplanową odegrają tu emocje. Motyw śmierci bliskiej osoby opiewany był już w literaturze, znane są liczne treny, wiersze żałobne, serdeczne epitafia. Ale nikt chyba jeszcze nie próbował zgłębiać tajemnicy przejścia do wieczności tak, jak czyni to autorka tomiku „Niby nic”. Otwiera go myśl Wisławy Szymborskiej, jednak bardziej skłonna jestem pochylić się nad mottem autorstwa Z. Grabowskiej Andrijew: „ Śmierć zmieniła cię w nic a wciąż jesteś wszystko”. Wertując kartkę po kartce, stajemy przy kobiecie, wspierającej ciężko chorego męża: „twarz w dłoniach/przez palce przecieka pot/zrasza łąkę nadziei//”, która nie przebierając w środkach, stara się oddalić od męża widmo nieuchronnego: „kupowałam ci luksus śmierci/ bez świadomości odchodzenia/ płacąc fałszywymi srebrnikami/ jeśli przejrzałeś tę grę/ p r z e b a c z//”Wstrząsająca to prośba, bo przecież drzwi zatrzasnęły się, zapadła głucha cisza i porażająca jest świadomość, że teraz tak już będzie. Fizyczna obecność ukochanej osoby obróciła się w nicość, w proch. Jego garstkę kryje kobaltowa urna, pod której ciężarem uginają się kolana.
Teraz szala wagi przechyla się na drugą stronę, tę niewidzialną, bezcielesną, duchową, która w myślach, pragnieniach i uczuciach rozprzestrzenia się, a więc nie może być nicością. To zupełnie nowa forma istnienia, nabierająca coraz większej wartości i wagi. „Kocham to nic/przytulam się do niego/obejmuję biodrami”. Tworzy się jakby pozazmysłowa jedność, poczucie obecności mimo samotności i tęsknoty, będących nie do zaakceptowania.
Zresztą, sama dedykacja książki, wymownie to poświadcza: „Bohdanowi/mej miłości nieskończonej”. Bo miłość do męża nie umarła z jego odejściem, tylko „uleciała/Teraz obejmuje kosmos/Rozszerza się wraz z nim,/ w nieskończoność//” I następują pytania, o sens śmierci, o wieczność, o to, dokąd odchodzi człowiek po zakończeniu swego życia, co się z nim dzieje po tamtej stronie? Czy i gdzie istnieje to „dokądś”, czy można je sprawdzić, uwiarygodnić, potwierdzić? Bohaterka liryczna zbiera się w sobie po kawałku, choć ciągle towarzyszy jej myśl: „Świat bez ciebie(…) zmierza do nic/a ono takie ogromne”. Próbuje jednak podjąć drogę, teraz już w pojedynkę, jak gdyby ucząc się na nowo chodzić: „rozbijam się o wspomnienia/ukrywam siniaki i pustkę”.
W końcu tworzy z nieobecnym swoisty dialog: „Wiesz?/ Ja nie wiem” „ Jak wysłać to w nicość/odbierzesz”. Wszystko to prowadzi do konstatacji, że „koniec świata(…) okazuje się tylko nowym horyzontem”. W końcu bohaterka zwraca się do Boga-Stwórcy, jako Kreatora Wszechświata, pozostającego wielką Tajemnicą, którego poprzez Jego niewidzialność postrzega jako Wielkie Nic, choć pełne niezaprzeczalnej, sprawczej mocy. I nagle wychodzi z zaklętego kręgu własnych, bolesnych odczuć, dostrzega rozpacz innych, wszak dramaty i tragedie wpisane są w życie tak samo jak szczęście, czy miłość. Chyba najbardziej wstrząsający wiersz w tomiku to ten o matce, której ginie w wypadku jedyny syn, a narządy chłopca na jej prośbę przekazane są do transplantacji: „ratujcie co możliwe/dajcie potrzebującym/odleciała za nim w błękit/obudziła się już wielodzietna//”. Zaiste, to przykład ogromnej, prawdziwie ofiarnej miłości.
Kolejnym ciekawym aspektem książki jest odkrywanie istniejącego w człowieku wewnętrznego kosmosu. Jaźń, pamięć, psychika, emocjonalność to swoiste archiwum: „wciąż odkurzam regały/przepełnione przeszłością/winami i zasługami przodków/ich nadziejami i snami”. Czyż można przejść nad tym obojętnie? W kolejnym wierszu poetka stwierdza: „Nie da się nie mieć nic/Nawet z pustymi rękami/zawsze coś się ma//” Ale nie wyczerpuje tematu, bo drąży go dalej, wchodząc na szlak matematyki. Teraz to „nic” zostaje badane i uniesione pod światło jako „zero”. A oznacza ono, zdaniem naukowców najmniejszą liczbę kardynalną, czyli „liczbową zawartość zbioru pustego”.
Sama autorka wyraża je bardzo poetycko jako „pustkę zamkniętą w owalu”. I przytacza wiele przykładów określenia „zero” w odniesieniu do człowieka nieudolnego, przegranego, tracącego swe szanse; wreszcie wskazuje na jego aspekt filozoficzny, pojawiający się w twórczości Tadeusza Różewicza czy Wiliama Szekspira. W ostatnich, ujętych w książce wierszach, stykamy się z motywem ulotności i poezji, niby powstającej z niczego a zdolnej mówić o wszystkim. Bo nawet migotanie gwiazd można odczytywać jako wiersz, będący zapisem mgnienia, umykającej chwili… Niby nic - zawarte w tytule a tak wiele w tomiku różnych wątków, spraw małych, nieważkich i ogromnych, przerastających możliwości ludzkiego poznania. Niby nic a tu próba przekraczania granic, dociekania prawd niedostępnych dla przeciętnego mieszkańca globu. Niby nic a penetrowanie obszarów zarezerwowanych dla ludzi nauki i mędrców. I nie jest to tylko próba zaspokojenia kobiecej ciekawości, ale rzucenie w przestrzeń wszechświata wyznania miłości, biegnącej w nieskończoność. I czekanie na odzew.
Maria Magdalena Pocgaj
Zofia Grabowska – Andrijew „Niby nic”, redaktor: Jerzy Fryckowski, projekt okładki i ilustracje: Alfred Aszkiełowicz, Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
Anna Landzwójczak, ZANIM NADEJDZIE, Akwarele: Wiesław Piechówka, Korekta: Maria Magdalena Pocgaj, Projekt okładki i przygotowanie do druku: Mariusz Landzwójczak, ISBN 978-83-926642-1-5, Poznań 2012.
Wiersze z najnowszego tomiku "Zanim nadejdzie" Anny Landzwójczak
- to w większości zestaw poetyckich, wysmakowanych miniaturek. Mówią o tym co zwyczajne i niecodzienne, wzruszające i bolesne. Podmiotem lirycznym jest tu kobieta, która jeszcze nie zebrała dosyć siły, by „rozsuwać poranne mgły rzęsami”. Czasem zdarza się jej spadać, przy braku skrzydeł i obarczaniu jej ponad miarę. Ale nie prowadzi wojen; wycofuje się dyskretnie, by dryfować „po oceanie nieba”. Zresztą bezradny jest i jej anioł stróż. W zderzeniu z twardą rzeczywistością ma ona „miękki nos”, wierzy jednak, że życie wciąż przed nią otwarte, bo to jeszcze „nie ta zima” i „nie ten zmierzch”. Gdy nad domem spostrzega gołębia, widzi w nim zapowiedź upragnionego domowego spokoju. I to jest początek wychodzenia z impasu. Bo „po pergaminie nieba z szybkością wiecznego pióra poruszają się gałęzie…” Kobieta strofami próbuje zapisywać codzienność i to pomaga jej trwać, nawet jeśli życie przebiega „pośród gasnących braw”. A dzieje się to w ułamkach czasu, pośród drżeń, zapachów i nagłych zawirowań powietrza, czy to w wyniku dawki ozonu po burzy czy uderzenia w policzek. Poezja staje się kataplazmem, lekiem na wszelkie bolączki i życiowe ciosy. Ma jednak swoją cenę („Pęk poezji”). Niemałą sztuką jest pisanie o ludzkich dramatach, przeżywanych często za wpółotwartymi drzwiami. Autorka to potrafi. Nie boi się też użyć mocnych określeń dla wyrażenia traumy, czego przykładem może być wstrząsający utwór „w taką noc wiersze na szubienicy wiszą słowami w dół nikt nie powinien wiedzieć o czym milczą.” Ale dla przeciwwagi, z kuferka doświadczeń i przemyśleń wysupłuje prawdziwe perełki, jak chociażby czterowiersz: „jest taka wdzięczność ręcznie haftowana uśmiechem i dla takiej wdzięczności warto wstać”. Prawdziwe wzruszenie budzi wiersz, dedykowany babci. Inny z kolei, jest świetnym epigramatem, wartym przytoczenia w całości: „przydrożne grzesznice to nie latarnie po sznurku światła prowadzące w mrok”. Z lekkością, jakby jednym pociągnięciem pędzla maluje poetka urokliwe obrazki, np. „kwiaciarki” czy „małe szczęście”. Znamienne są też strofy o kobiecym niespełnieniu, o marzeniach utraconych w kieracie bezbarwnej i trudnej codzienności. Mówi o tym utwór ”calineczki” czy też „niewiasta” . Ale pojawia się i nawiązanie do spóźnionego Amora, do kruchego źdźbła trawy, synonimu nadziei. I trochę gorzka konstatacja, że życie to tango, w którym na przemian odbywa się przyciąganie i odpychanie. Krótka, lapidarna forma wierszy przydaje im przejrzystości i trafiania w sedno. A tematów jest tutaj bez liku, od wątków osobistych, lirycznych, przyrodniczych poprzez egzystencjalne, społeczne, narodowe. Nawet osad kamienny przekuty w strofę w wymowie swej sięga jakże przejmującej głębi. Świeżość metaforyki, ciekawe puenty to prawdziwy walor tej poezji, którą chce się mieć blisko, na wyciągnięcie ręki, by zaglądać do niej często, nie tylko od święta.
Maria Magdalena Pocgaj
________________________________________________________________
Anna Landzwójczak, ZANIM NADEJDZIE, Akwarele: Wiesław Piechówka, Korekta: Maria Magdalena Pocgaj, Projekt okładki i przygotowanie do druku: Mariusz Landzwójczak, ISBN 978-83-926642-1-5, Poznań 2012.