Zioła Kalina Izabela

Zioła Kalina Izabela

Kalina Izabela Zioła

 

 

 

 

 

 

 

 

Miłość jak Feniks

Czym jest miłość? Już od wieków ludzie zadawali sobie to pytanie, ale jakoś nikt dotychczas nie potrafił dać na nie poprawnej, jednoznacznej odpowiedzi. Czy to reakcja chemiczna zachodząca w organizmie dwóch osób? Czy to zachwianie równowagi psychicznej, nagły zawrót głowy? Czy może wewnętrzna siła, sprawiająca, że chce się żyć? Coś, co sprawia, że świat zmienia kolory, że powietrze ma zapach jaśminu a gwiazdy świecą nawet w pochmurną noc? Trudno miłość zdefiniować, jednak wiadomo, że ona jest, istnieje, uszlachetnia lub niszczy. Jest motorem życia i częstym tematem wykorzystywanym w sztuce – malarstwie, rzeźbie, muzyce i literaturze.

Sama niejednokrotnie pisałam o miłości i pewnie niejeden wiersz jeszcze napiszę. A to dlatego, że wierzę w miłość, w jej moc, w jej znaczenie w życiu człowieka.
Gdy otrzymałam pięknie wydaną, przyciągającą wzrok płonącymi na okładce skrzypcami książkę Krystyny Grys „Miłość i zauroczenie” ciekawa byłam, w jaki sposób autorka opisała ten, wydawałoby się, już zbyt często podejmowany temat. Okazało się, że o miłości można pisać zawsze, gdyż dla każdego wygląda ona inaczej, i każdy przedstawia ją w swój własny, niepowtarzalny sposób.
Krystyna Grys podzieliła książkę na dwie części, tworzące razem tytuł zbioru.

Część pierwsza, zatytułowana „Miłość”, zawiera wiersze poświęcone mężowi. Utwory są namiętne, pełne pożądania i spełnionej miłości cielesnej. Autorka śmiało wkracza w sferę erotyki, nie wstydzi się swych uniesień, wraca myślą do najgorętszych pieszczot.
Zdaje sobie sprawę ze swych pragnień, z trawiącego ją ognia, i mówi o tym bez fałszywej pruderii: W grocie/ mojego ciała/ sezam pełen/ tajemnic/ W nim/ utajony ogień; W nagim zwierciadle/ szukam śladów/ linii twoich palców/ Jeszcze czuję/ dotyk promieni/ Pospieszne/ pulsowanie tętnic.
Ale mówi nie tylko o swym pożądaniu, ale również o jego zaspokojeniu w ramionach ukochanego mężczyzny. Tam znajduje ukojenie i spełnienie: Wzniecił w kobiecie/ niecierpliwość/ Wprowadzał/ w wąwozy dreszczy/ Spełnieni miłością/ zwinęli się/ w kłębek szczęścia; Mapy naszych ciał/ bez tajemnic/ Odkryliśmy wszystkie/ czułe zakamarki/ nim nowy dzień/ ubierze nas/ w szarość/ wchodzimy w strefy/ zatracenia; Kocham/ niezapominajki/ twoich oczu/ Obsypujesz nimi/ moje piersi/ łono/ uda/ pławię się cała/ w błękicie; Sutki posłuszne / twoim palcom/ nabrzmiewają/ Bierzesz je / do spragnionych ust/ jak poziomki/ Zakwitam / oliwnym gajem. Poetka nie sili się na wymyślne metafory, pisze tak, jak czuje, zrozumiałym, jasnym językiem. Chce przekazać czytelnikowi swe uczucia, podzielić się radością przeżywanej miłości. Krótkie wersy pozwalają lepiej przedstawić i zrozumieć przyspieszający nagle puls, niespodziewany rumieniec, drżenie dłoni i łączenie się oddechów, prowadzące do odwiecznego tańca ciał... Choć bywały rozstania, to miłość splatała kochające istoty myślą i tęsknotą. Oczekiwanie tylko potęgowało namiętność: Odległość/ między nami/ dzwoni sygnałem/ telefonu/ Oddalenie wyzwala/ twoje uczucie/ Słuchawce powierzasz/ tłumione słowa miłości; Wystygła pościel/ zatrzymała/ oswojony zapach/ Stęsknione uda/ obejmują księżyc.

Przywołuję wiersze Krystyny Grys z jej najnowszej książki i mogłoby się zdawać, że mówię o wierszach młodej, namiętnej kobiety. Namiętnej na pewno, ale pierwszą młodość, nawet i drugą, poetka ma już z pewnością za sobą. Świadczą o tym zresztą wiersze z końca pierwszej części tomiku:Zanurzaliśmy się/ w morze namiętności/ Kołysani falą szczęścia/ nie spostrzegliśmy/ jak podstępnie/ podkradła się starość; Pokonujemy kruchą/ codzienność/ Szczęśliwa że zegar/ odmierza nam/ jeszcze wspólne godziny/ Pocałunkiem zdejmuję/ grymas cierpienia/ z twojej twarzy/ otulam miłością/ Patrzysz na mnie/ nie poznajesz/ zamknięty w muszli/ urojonego świata. Śmierć zabrała poetce ukochanego mężczyznę i nagła cisza zastąpiła szeptane słowa i okrzyki rozkoszy.

Jednak choć srebro pobłyskiwało we włosach poetki, nie pogrążyła się ona w rozpaczy, nie zamknęła swojego serca na klucz. I nie porzuciła nadziei na dalsze pogodne, szczęśliwe życie: Rozpadł się witraż/ szczęścia/ Na nowo sklejam/ rozbite na kawałki/ życie. To cytat z wiersza, którym kończy się pierwsza część książki - „Miłość”.
Jednak jak każdy z nas wie, lekiem na złamane serce jest nowa miłość. Tylko ona potrafi złagodzić ból rozstania, na nowo rozjaśnić świat, natchnąć nadzieją na lepsze jutro. I choć nie zawsze będzie ona równie silna, równie głęboka, to jednak znów rozświetli oczy, ustom przywróci uśmiech, policzkom przyda barw jutrzenki. Może nie będzie to wielka miłość, może tylko olśnienie, zauroczenie... Ale i tak serce znowu będzie biło mocniej, ręce z drżeniem będą czekać na dotyk innych dłoni, znów dzień będzie odliczał godziny od jednej rozmowy telefonicznej do drugiej, od porannego SMS-a do wieczornego „dobranoc”:

Krystyna Grys znalazła lekarstwo na chorą z tęsknoty duszę, znalazła mężczyznę, który na nowo rozbudził w niej kobietę, kochającą, marzącą, oczekującą. Który wypełnił jej myśli, dał natchnienie do pisania wierszy, zachęcił do życia. Dla tego właśnie mężczyzny pisana jest druga część książki - „Zauroczenie”. I chociaż, jak można się domyślać z treści wierszy, była to miłość platoniczna, nie do końca spełniona, to jednak żar uczuć wcale nie był mniejszy niż w początkowych utworach książki. Poetka znów kocha, znów pragnie, znów jej ciało tęskni do ciała drugiego człowieka: Zbudziłeś mnie z letargu/ czuję zmysłami moje ciało/ znowu jestem kobietą; Kiedy obejmowałeś mnie/ czułym wzrokiem/ .../ Zmysłowy dreszcz/ rozchodził się we wszystkie/ zakamarki spragnionego ciała; Twoje usta stworzone/ do zmysłowych pocałunków/ Nasze języki spotkały się/ w pół drogi/ Pożądanie przeniknęło mnie/ od stóp po głowę/ łono wrzało; Czekam na chwilę/ twoich ramion/ Pragnę w nich znaleźć/ ukojenie.

Te targające autorką namiętności wyciszają się, gdy mężczyzna odchodzi. Pozostaje pustka, cisza, milczący telefon, samotnie wypita kawa. Pozostają dni, których godziny rozciągają się jak stare włóczkowe swetry, pozostają wieczory wypełnione wspomnieniami i czekaniem, że może jednak: Oczekuję/ nasłuchuję/ Cisza/ Sygnał Vivaldiego/ nie dzwoni z komórki; Moje usta/ dłonie/ tak łakome ciebie/ A ja nie wiem czy istniejesz/ jeszcze dla mnie; Czekam na cud/ może ślepy los/ pozwoli nam chociaż/ na wspólne wypicie/ filiżanki kawy; Bez ciebie gasnę/ potrzebuję słońca twoich oczu/ rozpalających moje wnętrze/ Czy nosisz jeszcze w sobie/ ten ogień; Kwiaty tracą zapach/ kawa smak/ Czas stanął w miejscu. Wreszcie trzeba się pogodzić z ostatecznym odejściem, z nieuchronnością rozstania: Zaczynam czuć pustkę/ nie ma już Ciebie/ w moich snach/ Przestałeś mnie boleć.

Książka „Miłość i zauroczenie” to piękne studium miłości, miłości nie znającej czasu, nie znającej żadnych granic.
Poetka udowadnia , że niezależnie od wieku, niezależnie od sytuacji życiowej, właśnie miłość jest dla człowieka najważniejsza. I obojętnie, czy minie kilka miesięcy czy kilkadziesiąt lat, jeśli się kocha, trwa ona za krótko, zawsze za krótko. Zawsze brakuje jeszcze jednego pocałunku, jeszcze jednej spędzonej wspólnie nocy, jeszcze jednego spojrzenia... Żałuje się słów, których nie zdążyło się powiedzieć albo tych, których się nie usłyszało.

Ale żal kiedyś mija i znowu otwieramy się na nowego człowieka, na nową miłość, na nowe życie. W tym właśnie tkwi fenomen stale odradzającej się jak mityczny Feniks miłości, co wyczytać możemy w najnowszej książce poetyckiej Krystyny Grys.


Kalina Izabela Zioła

____________________________
Krystyna Grys „Miłość i zauroczenie”, Wydawnictwo Biblioteka „Tematu”, Bydgoszcz 2014

 

TWOJE OCZY

Pogański błysk

twoich oczu

rozpala we mnie ogień

płomieniem krąży w żyłach

Usta ptaki

w rozchylonym locie

spijają słowa miłości

Płatki powie

skrywają przyczajoną

namiętność


OCZEKIWANIE

Nad brzegiem oddalenia

samotność straszy

z zakamarków obcego domu

Szpon tęsknoty

szarpie serce

Przyczaiło się

oczekiwanie

moszczę gniazdo

na chwilę twoich ramion


NASZA CHWILA

Powiewem lata

ma tyle gorących

dotknięć oczu

Tkliwych wzruszeń

w opuszkach palców

Ognia w dzikich ustach

Nasza chwila

szczęśliwą gwiazdą

w zachwyconej nocy

 


MAPY

Mapy naszych ciał

bez tajemnic

Odkryliśmy wszystkie

czułe zakamarki

Nim nowy dzień

ubierze nas

w szarość

wchodzimy w strefy

 

zatracenia

 

 

Kalina Izabela Zioła

Kwiaty dla jedynej

Zbiór wierszy „Triada dla Iwony – cyklamen /prawdosłowny/” Jerzego Szatkowskiego to najbardziej niezwykły zapis i najpiękniejszy bukiet, jaki mogłaby sobie wymarzyć kobieta. Wiadomo przecież, że każda niewiasta, bez względu na wiek, zawód, przynależność partyjną czy wyznawaną wiarę uwielbia otrzymywać od mężczyzny kwiaty. Zawsze. Na jakąkolwiek okazję i bez okazji. Bez okazji nawet bardziej. Bo wtedy wiadomo, że ofiarowane kwiaty pochodzą z potrzeby serca mężczyzny, z nieuświadomionego czasem odruchu...


I taki właśnie serdeczny bukiet ofiarowuje poeta swojej żonie, Iwonie Szatkowskiej. Co najciekawsze w tych wierszach, to że poeta układa je jak bukiety z kwiatów, drzew i ziół... Prawie wszystkie zawarte w strofach wyrazy to nazwy roślin, z rzadka tylko przetykane spójnikami, jakimś czasownikiem lub zaimkiem. Bo takie było zamierzenie autora, stąd podtytuły „Do zielnika Iwy” i „Z zielnika Iwy”.

 

Szatkowski znany jest z tego, że tworzy wciąż nowe, coraz dziwniejsze słowa jego neologizmy nie mają sobie równych. Przetwarza, przepoczwarza je, twórczy proces lingwistyczny jest dla niego zabawą i najważniejszym celem. Żywosłowi. Sadzi nowe słowa jak kwiaty w ogrodzie. Jednak tym poematem przerósł samego siebie. Ogród stworzony dla Iwony kwitnie, rozrasta się bujnie, rozprzestrzenia... Są w nim wiersze zbierane na łąkach natchnienia przez wiele lat. Pierwsze utwory powstały w roku 1962, gdy Jerzy, zakochany w młodziutkiej Iwonie, pragnął ją omotać słowami, wierszami, kwiatami... Dopiero marzył o tym, by uczynić ją swą żoną, „żoniwą” ukochaną. To pierwsza część Triady „Do zielnika Iwy - Pisonia (Jawnostka) przedślubna”. W tej części zawarł poeta cały swój zachwyt, miłosne oszołomienie, pierwsze uniesienia i szaleństwa:

skorom Ją o pierwiosnku ujrzał – marunną

czarnuszkę – angelicą barbarkę – c u d!...

...

- jak ta pierwsza:

panienka malina, w jednej osobie – zmienka,

zwodnica wyniosła pysznogłówka pięknotka /-/

...

to... artyszok! oczar

mnie ogarnął! - poczuł żem się... szczęślin! -

rajski ptak! - co... k l u c z y k i do...

gwiazdnika lub serduszka znalazł /-/

Cóż za cudowne odzwierciedlenie uczuć za pomocą kwiatów! Jakaż kobieta mogłaby się oprzeć takim wyznaniom, takiej sile miłości i takiej subtelności? To przecież jak namiętne kochanie się w jedwabnej pościeli zasypanej płatkami pachnących róż i fiołków. Poeta oddaje swej wybrance całego siebie, swoje ciało, myśli, swój talent:

o, tulipanno! - krasnolica lubaszko! -

tak chciałbym bardzo podkolan Twój być!

Stokłosy pod stopy jak rozchodnik słać

a, jako żem... serdecznik, szczodrzyn

...

- przeto złożyłbym

Ci w darze: różeniec wawrzyn najszlachetny

k a d z i d ł o z ł o t o k a p m i r t

...

a nawet

/pychawiec?,/narcyz poeticus?/: tę...

iskierkę bożą która we mnie jest /-/ też!

Oddając wszystko swej Iwonie, pozostawał poeta nagi i bezbronny, zdany na łaskę swej wybranki. Bez niej przestawał nawet być mężczyzną:

chociażem twardziak tęgoskór,

to mi bez Ciebie „Jobowe łzy”...

...

przepad i zwiąd

żaden żywiec, jeno: dzwonek

kropidło i kosaciec żałobny na amen

Trzeba prawdziwej odwagi, by tak szczerze przyznać się do męskiej słabości, do całkowitego oddania się tej jednej jedynej kobiecie. Ale trafił Szatkowski na kobietę, która doceniła jego wysiłki, jego oddanie i miłość. Pełne dziwnych metafor wiersze trafiły na dobrą glebę i rozkwitły, wypiękniały jeszcze. Kobieta o ogromnej wrażliwości i wielkim sercu przyjęła ten ofiarowany jej ogród z radością i zrozumieniem. Mógł więc Jerzy Szatkowski w 1964 roku pisać drugą część swego zielnego poematu zatytułowaną ”Do zielnika Iwy – Żoniwy mojej przypisek”. Własna już, poślubiona i „należąca” prawnie do poety żony nie przestała być jego muzą, jego najukochańszą kobietą. Nadal pragnął złożyć u jej stóp cały świat, wszystkie kwiaty i wszystkie swoje wiersze. Dalej więc „żywosłowił” o swej miłości w metaforach barwnych jak kwiaty, ostrych jak kolce róż i przyczepnych jak ostowe rzepy. Uczłowieczał te zioła i wszelką inną roślinność, całą florę wplatając w szalone wersy. Wołał swą roziwioną wierzbinę wieloimienną krzykim głośnym, rozdzierającym niebo, i szeptał umiłowaną ciecioreczkę, pierwiosnkę w przytuliach, radostkę w ckliwicach i miłonię najciszej i najtkliwiej. Nie przestawał obsypywać jej klejnotami słów, skarbami swego serca:

ja, lubczyk lubiśnik poślubnik – nadal nieśmiertelniki

Dzwonki Panny Maryi i Jej Perełki ci znoszę; dlać -

...

do zielnika / skarbczyka – niezapominajnika/ wklejam

serduszka okazałe, ...

Lecz jak tracą swój blask i zapach najpiękniejsze kwiaty, tak i lubczyk Jerzego zaczął tracić z czasem swą moc:

drzewiej – ja – zagorzałek marzymłodek podbaldaszkowy

dziewięćsił żem ci był; wyrwitaniec, łomikamień, gnojnik

głowacz i czartopłoch szablak jeszcze! A dzisiaj, języcznik

zwyczajny

...

zwiesinosek zwykły... pokrzyk krzywousty /-/

stąd... wielki oszloch we mnie, i... mrzygłód /-/

Powiędły kwiaty i słowa w ogrodzie miłości, zwiędła szalona miłość... Postarzał się żywosłowny poeta – ogrodnik, siwiec, starzec popielny, przegorzan z trudem znoszący samotność. Jeszcze we wspomnieniach kwitnie mu biała ślubojawka niewinna lilijka i wtedy woła znów:

Iwo Żoniwo – skrzypaczko wszechstrunna

- smagliczko, ładniczko

- miłowonko, słodliwko

Iwo Żoniwo – sercówko miłosna;

ale kończy ze smutkiem: w marzeniachś mi już tylko.

Samotność wypełnioną wspomnieniami zamknął Szatkowski w trzeciej, pisanej w 1972 roku części poematu, którą nazwał „Z zielnika Iwy – Żoniwy mojej – Spowiedź”. W spowiedzi tej przyznaje: prawda: w żywotniku mam osty, ciernie, skazy /-/ ... / kielisznik flaszowiec: leniec, obrzydlec,/ niemodlin; więcej: gałgant, wężymord, żmijowiec/... / gnidosz, zaraza, bagno/ oman, sromotnik, gniewosz; z samych oczu: przestęp; lecz zarazem klnie się: ja, żeniszek bywszy/ w i n n i k – po czyścu już – niczym lilak bieluń/ jasnota i śnieżyca/-/; i próbuje zrozumieć, co doprowadziło do życia wśród cieni i wspomnień, do utraty tej, której pragnął ofiarować wszystkie kwiaty świata.

Teraz, siedząc w fotelu w swym wypełnionym pamiątkami i fotografiami mieszkaniu, wśród szumu otaczającego dom lasu, Jerzy Szatkowski posyła czasami swej Iwonce mały bukiecik ciepłych myśli. To jego ostatnie kwiaty dla ukochanej Żoniwy:

dobranoc, Iwonko

płonko, płoneczko

s k a r b o n k o!

Lulajkę usypiankę

kołysankę utulankę

Ci śle / wierszem/

-ten-co jeszcze

gryzie powietrze...

czuwaliczka z nami

-ślubna obrączka-

n i e r o z ł ą c z k a

____________________________________________________

Jerzy Szatkowski "Triada dla Iwony. Cyklamen /prawdosłowny/”,

"Okolica poetów" nr 39/81/ R.2007.

 

db

Kalina Izabela Zioła

Miłość jak Feniks

 

Czym jest miłość? Już od wieków ludzie zadawali sobie to pytanie, ale jakoś nikt dotychczas nie potrafił dać na nie poprawnej, jednoznacznej odpowiedzi. Czy to reakcja chemiczna zachodząca w organizmie dwóch osób? Czy to zachwianie równowagi psychicznej, nagły zawrót głowy? Czy może wewnętrzna siła, sprawiająca, że chce się żyć? Coś, co sprawia, że świat zmienia kolory, że powietrze ma zapach jaśminu a gwiazdy świecą nawet w pochmurną noc? Trudno miłość zdefiniować, jednak wiadomo, że ona jest, istnieje, uszlachetnia lub niszczy. Jest motorem życia i częstym tematem wykorzystywanym w sztuce – malarstwie, rzeźbie, muzyce i literaturze.

Sama niejednokrotnie pisałam o miłości i pewnie niejeden wiersz jeszcze napiszę. A to dlatego, że wierzę w miłość, w jej moc, w jej znaczenie w życiu człowieka.

Gdy otrzymałam pięknie wydaną, przyciągającą wzrok płonącymi na okładce skrzypcami książkę Krystyny Grys „Miłość i zauroczenie” ciekawa byłam, w jaki sposób autorka opisała ten, wydawałoby się, już zbyt często podejmowany temat. Okazało się, że o miłości można pisać zawsze, gdyż dla każdego wygląda ona inaczej, i każdy przedstawia ją w swój własny, niepowtarzalny sposób.

Krystyna Grys podzieliła książkę na dwie części, tworzące razem tytuł zbioru.

Część pierwsza, zatytułowana „Miłość”, zawiera wiersze poświęcone mężowi. Utwory są namiętne, pełne pożądania i spełnionej miłości cielesnej. Autorka śmiało wkracza w sferę erotyki, nie wstydzi się swych uniesień, wraca myślą do najgorętszych pieszczot.

Zdaje sobie sprawę ze swych pragnień, z trawiącego ją ognia, i mówi o tym bez fałszywej pruderii: W grocie/ mojego ciała/ sezam pełen/ tajemnic/ W nim/ utajony ogień; W nagim zwierciadle/ szukam śladów/ linii twoich palców/ Jeszcze czuję/ dotyk promieni/ Pospieszne/ pulsowanie tętnic.

Ale mówi nie tylko o swym pożądaniu, ale również o jego zaspokojeniu w ramionach ukochanego mężczyzny. Tam znajduje ukojenie i spełnienie: Wzniecił w kobiecie/ niecierpliwość/ Wprowadzał/ w wąwozy dreszczy/ Spełnieni miłością/ zwinęli się/ w kłębek szczęścia; Mapy naszych ciał/ bez tajemnic/ Odkryliśmy wszystkie/ czułe zakamarki/ nim nowy dzień/ ubierze nas/ w szarość/ wchodzimy w strefy/ zatracenia; Kocham/ niezapominajki/ twoich oczu/ Obsypujesz nimi/ moje piersi/ łono/ uda/ pławię się cała/ w błękicie; Sutki posłuszne / twoim palcom/ nabrzmiewają/ Bierzesz je / do spragnionych ust/ jak poziomki/ Zakwitam / oliwnym gajem. Poetka nie sili się na wymyślne metafory, pisze tak, jak czuje, zrozumiałym, jasnym językiem. Chce przekazać czytelnikowi swe uczucia, podzielić się radością przeżywanej miłości. Krótkie wersy pozwalają lepiej przedstawić i zrozumieć przyspieszający nagle puls, niespodziewany rumieniec, drżenie dłoni i łączenie się oddechów, prowadzące do odwiecznego tańca ciał... Choć bywały rozstania, to miłość splatała kochające istoty myślą i tęsknotą. Oczekiwanie tylko potęgowało namiętność: Odległość/ między nami/ dzwoni sygnałem/ telefonu/ Oddalenie wyzwala/ twoje uczucie/ Słuchawce powierzasz/ tłumione słowa miłości; Wystygła pościel/ zatrzymała/ oswojony zapach/ Stęsknione uda/ obejmują księżyc.

Przywołuję wiersze Krystyny Grys z jej najnowszej książki i mogłoby się zdawać, że mówię o wierszach młodej, namiętnej kobiety. Namiętnej na pewno, ale pierwszą młodość, nawet i drugą, poetka ma już z pewnością za sobą. Świadczą o tym zresztą wiersze z końca pierwszej części tomiku: Zanurzaliśmy się/ w morze namiętności/ Kołysani falą szczęścia/ nie spostrzegliśmy/ jak podstępnie/ podkradła się starość; Pokonujemy kruchą/ codzienność/ Szczęśliwa że zegar/ odmierza nam/ jeszcze wspólne godziny/ Pocałunkiem zdejmuję/ grymas cierpienia/ z twojej twarzy/ otulam miłością/ Patrzysz na mnie/ nie poznajesz/ zamknięty w muszli/ urojonego świata. Śmierć zabrała poetce ukochanego mężczyznę i nagła cisza zastąpiła szeptane słowa i okrzyki rozkoszy.

Jednak choć srebro pobłyskiwało we włosach poetki, nie pogrążyła się ona w rozpaczy, nie zamknęła swojego serca na klucz. I nie porzuciła nadziei na dalsze pogodne, szczęśliwe życie: Rozpadł się witraż/ szczęścia/ Na nowo sklejam/ rozbite na kawałki/ życie. To cytat z wiersza, którym kończy się pierwsza część książki - „Miłość”.

Jednak jak każdy z nas wie, lekiem na złamane serce jest nowa miłość. Tylko ona potrafi złagodzić ból rozstania, na nowo rozjaśnić świat, natchnąć nadzieją na lepsze jutro. I choć nie zawsze będzie ona równie silna, równie głęboka, to jednak znów rozświetli oczy, ustom przywróci uśmiech, policzkom przyda barw jutrzenki. Może nie będzie to wielka miłość, może tylko olśnienie, zauroczenie... Ale i tak serce znowu będzie biło mocniej, ręce z drżeniem będą czekać na dotyk innych dłoni, znów dzień będzie odliczał godziny od jednej rozmowy telefonicznej do drugiej, od porannego SMS-a do wieczornego „dobranoc”:

Krystyna Grys znalazła lekarstwo na chorą z tęsknoty duszę, znalazła mężczyznę, który na nowo rozbudził w niej kobietę, kochającą, marzącą, oczekującą. Który wypełnił jej myśli, dał natchnienie do pisania wierszy, zachęcił do życia. Dla tego właśnie mężczyzny pisana jest druga część książki - „Zauroczenie”. I chociaż, jak można się domyślać z treści wierszy, była to miłość platoniczna, nie do końca spełniona, to jednak żar uczuć wcale nie był mniejszy niż w początkowych utworach książki. Poetka znów kocha, znów pragnie, znów jej ciało tęskni do ciała drugiego człowieka: Zbudziłeś mnie z letargu/ czuję zmysłami moje ciało/ znowu jestem kobietą; Kiedy obejmowałeś mnie/ czułym wzrokiem/ .../ Zmysłowy dreszcz/ rozchodził się we wszystkie/ zakamarki spragnionego ciała; Twoje usta stworzone/ do zmysłowych pocałunków/ Nasze języki spotkały się/ w pół drogi/ Pożądanie przeniknęło mnie/ od stóp po głowę/ łono wrzało; Czekam na chwilę/ twoich ramion/ Pragnę w nich znaleźć/ ukojenie. Te targające autorką namiętności wyciszają się, gdy mężczyzna odchodzi. Pozostaje pustka, cisza, milczący telefon, samotnie wypita kawa. Pozostają dni, których godziny rozciągają się jak stare włóczkowe swetry, pozostają wieczory wypełnione wspomnieniami i czekaniem, że może jednak: Oczekuję/ nasłuchuję/ Cisza/ Sygnał Vivaldiego/ nie dzwoni z komórki; Moje usta/ dłonie/ tak łakome ciebie/ A ja nie wiem czy istniejesz/ jeszcze dla mnie; Czekam na cud/ może ślepy los/ pozwoli nam chociaż/ na wspólne wypicie/ filiżanki kawy; Bez ciebie gasnę/ potrzebuję słońca twoich oczu/ rozpalających moje wnętrze/ Czy nosisz jeszcze w sobie/ ten ogień; Kwiaty tracą zapach/ kawa smak/ Czas stanął w miejscu. Wreszcie trzeba się pogodzić z ostatecznym odejściem, z nieuchronnością rozstania: Zaczynam czuć pustkę/ nie ma już Ciebie/ w moich snach/ Przestałeś mnie boleć.

Książka „Miłość i zauroczenie” to piękne studium miłości, miłości nie znającej czasu, nie znającej żadnych granic.

Poetka udowadnia , że niezależnie od wieku, niezależnie od sytuacji życiowej, właśnie miłość jest dla człowieka najważniejsza. I obojętnie, czy minie kilka miesięcy czy kilkadziesiąt lat, jeśli się kocha, trwa ona za krótko, zawsze za krótko. Zawsze brakuje jeszcze jednego pocałunku, jeszcze jednej spędzonej wspólnie nocy, jeszcze jednego spojrzenia... Żałuje się słów, których nie zdążyło się powiedzieć albo tych, których się nie usłyszało.

Ale żal kiedyś mija i znowu otwieramy się na nowego człowieka, na nową miłość, na nowe życie. W tym właśnie tkwi fenomen stale odradzającej się jak mityczny Feniks miłości, co wyczytać możemy w najnowszej książce poetyckiej Krystyny Grys.

Krystyna Grys „Miłość i zauroczenie”, Wydawnictwo Biblioteka „Tematu”, Bydgoszcz 2014

db

 

 


Kalina Izabela Zioła

Zapisywanie przeszłości

 

Tomik poetycki „Nie zapomnieć” Barbary Tylman różni się zdecydowanie od poprzednich książek tej autorki. Już forma wierszy jest inna – poetka konstruuje je w bardzo oszczędny, czysty sposób, nie stosując zbędnych metafor. Posługuje się własnym, indywidualnym językiem poetyckim, nie korzystając z wysłużonych szablonów. Wykorzystuje też swój niesamowity zmysł obserwacyjny, pozwalający opisywać zarówno to, co się dzieje wokół niej, jak i to, co dawno już odeszło w przeszłość.Utwory są jakby pamiętnikiem, zapisem ludzi i zdarzeń, które Tylman chciałaby ocalić od zapomnienia.

Wszystko wokół nas zmienia się przecież nieustannie – stare, ozdobne kamienice rozsypują się: Na wygiętych zawiasach/ skrzypią roztrzaskane skrzydła/ drewnianych drzwi/ bruzdy po kulach/ trwale kaleczą bogaty/ w sztukaterię fronton/ szary tynk/ opada płatami/ jak skóra chorego człowieka (Stary dom); a na ich miejscu wyrastają nowe wieżowce ze szkła i stali, wygrażając niebu. Zamiast zielonych parków pojawiają się wysypane żużlem parkingi. Nie ma maleńkich, rodzinnych sklepików, lecz mnożą się bezosobowe supermarkety i centra handlowe. Zmieniają się też ludzie – już nie roześmiana dziewczyna biegnie ulicą na spotkanie z czekającym na nią chłopcem, lecz starsza, zmęczona kobieta wolno, ostrożnie stawia kroki, niosąc wypełnione zakupami torby. Mąż nie przynosi teraz codziennie kwiatów, nie czeka stęskniony w drzwiach mieszkania, lecz schorowany, blady siedzi przy pustym stole czekając na podanie obiadu.

Te wszystkie następujące coraz szybciej zmiany Tylman stara się uchwycić i zamknąć w klatce wiersza. Może coś jeszcze da się ocalić, ochronić... Może przypomnieniem przywróci blask oczu, przywoła dawno zapomniane słowa... Może w ludzkiej pamięci znajdzie się trochę miejsca na to, co przeminęło. Może...

Bo przecież: Wciąż czegoś pragniesz/ powrotu lat/ zatrzymanych/ na starych kliszach/ echa dziecinnego śmiechu/ zapisanego na taśmie/ magnetofonowej/ miłosnych wyznań/ szeptanych do ucha/ w poświacie księżyca/ zapamiętania/ przypadkowego/ dotyku dłoni/ obcej i szorstkiej (Pragnienia).

Wtedy mniej będzie pustych miejsc, do których próbujemy bezskutecznie wrócić:

Miejsca/ opuszczone/ przez uczucia/ Kamienice/ bez okien/ bez drzwi/ bez dusz/ deszczowe lustra/ popękane chodniki/ nieurodzaj drzew/ miłość bez słów/ w uciekającym czasie/ rozmyte/ młodzieńcze/ wizje/ Wracać tam/ czy zaszyć się/ w zapomnieniu (Powroty). Tylman przechadza się po ulicach Poznania, obserwuje zmieniające się miasto i wcale jej się nie podoba ten nowy wizerunek. Chciałaby jeszcze raz dotknąć starych, od lat znajomych murów, chciałaby zobaczyć znane z wcześniejszych lat twarze, porozmawiać z ludźmi, których pochłonął cień: Tożsamość twojego miasta/ zmieniona od dawna/ Chodzisz ulicami/ o innych nazwach/ wygląd skwerów/ przypomina trotuary/ nowe budynki/ nie przyciągają wzroku/ maszkaronami i wykuszami/ W miejscach dla ciebie/ znanych teraz obcych/ wypatrujesz twarzy przyjaciół/ zapadłe w pamięci/ potraciły wyrazistość (Zatracenie).

A przecież na miejscu tych ulic rosły kiedyś drzewa, zieleniła się trawa, pachniały kwiaty... Zamiast szumu samochodów można było słuchać świergotu ptaków, szelestu liści... Pod nogami nie było twardego asfaltu, bose stopy mogły wyczuć każdą opadłą z drzewa gałązkę, każde źdźbło trawy: W czasie/ niejednego dzieciństwa/ wysmukłe sosny/ strzelały ku niebu/ Opadłe szyszki/ ukryte w igliwiu/ raniły do krwi bose stopy/ Wczesnym porankiem/ budziło świerszczowe cykanie/ pohukiwanie sów/ było zwiastunem/ nadejścia nocy/ W dorosłym już życiu/ w tym samym miejscu/ nie sosny a domy/ z kratami w oknach/.../ Uwięziona pod betonem/ przegniła ściółka/ zagłusza pospiesznie/ odchodzące kroki (Przemiany).

Autorka wspomina, jak napisałam wcześniej, nie tylko zmieniające się ciągle miejsca, ale też ludzi, którzy odeszli bezpowrotnie. Wzruszający jest wiersz przywołujący pamięć matki: To ona/ nauczyła mnie/ patrzeć na świat/ nie zawsze przychylny/ Nauczyła słuchać/ bicia serca/ łzy ronić/ tylko w ukryciu/ śmiać się patrząc/ ludziom prosto w oczy (Matka); i wiersz – wołanie o powrót ojca: Gdy usłyszałam Ojcze/ że odszedłeś/ nie dałam wiary/ słowom/ Nie mogłeś tak/ po prostu odejść/ bez pożegnania (Ostatnie spotkanie).

Pisze również o tych, których nie zdążyła poznać, ale o których pamięć chciałaby zachować w ludzkiej pamięci: o dzieciach, którym nie dane było przeżyć szczęśliwego dzieciństwa, porzuconych, opuszczonych, niechcianych: Za ciężką bramą/ czynszowego domu/ mroczny kąt sieni/ .../ Za becik zimna/ posadzka z betonu/ zamiast kołysanki/ skrzypienie schodów/ Na zmiętej kartce/ zgoda na adopcję (Polisa); wspomina młodych żołnierzy, którzy polegli w obronie Ojczyzny, mając zaledwie kilkanaście lat i o których groby nikt teraz nie dba, czasami tylko uczniowie pobliskich szkół w ramach zajęć lekcyjnych przyjdą i zapalą znicz: Pozwolono ci żyć/ osiemnaście lat/ .../ zmuszono byś walczył/ o każdy miejski zaułek/ o każdą garść ziemi/ Pogrzebali ciebie z innymi/ siwą brzozę/ posadzili u wezgłowia/ .../ Miejsce hekatomby/ nazwano parkiem (Smutny park).

Wiersze Barbary Tylman pełne są nostalgii, ale również miłości do świata i ludzi, do przeszłości... Zawarta w nich jest wielka życiowa mądrość, doświadczenie, jakiego nabywa się wraz z upływem lat. Autorka nauczyła się pokory i tolerancji, nauczyła się tego, że świat trzeba zaakceptować takim, jakim on jest, jakim się stał. Nauczyła się również pobłażliwości wobec drugiego człowieka, choć jego postępowanie często rani: Trzeba nauczyć się/ wymazywać/ gniewne słowa/ Przebaczać tym/ którzy dokonali/ twojego okaleczenia (Czas rozliczeń).

Książka „Nie zapomnieć” warta jest zauważenia przede wszystkim ze względu na doskonałą konstrukcję wierszy, ich czystość i szczerość poetycką. Niebagatelną rzeczą jest też zawarty w niej obraz przemijającego świata. Poetka wspomina i pokazuje go czytelnikowi, gdyż tylko tyle może zrobić dla jego ocalenia. A więc nie zapominajmy.

 

Barbara Tylman „Nie zapomnieć”, Wydawnictwo Libra, ZLP Poznań 2014, s. 54

db


WIERSZE NA JEDWABIU



„Sprzedawca skowronków” to najnowszy zbiór wierszy Dariusza Tomasza Lebiody, autora kilkudziesięciu książek. Co ciekawe, można w niej znaleźć zarówno wiersze, i to w trzech językach: polskim, angielskim i chińskim, jak i piękną poetycką prozę. Książka jest zbiorem wspomnień z dwóch podróży do Chin, które twórca odbył w 2009 roku.     Już okładka przyciąga wzrok – twarda, lakierowana, w krwistoczerwonym kolorze, a na niej chiński aktor – czarownik w jaskrawym, wielobarwnym rytualnym stroju. Jego straszliwa maska i przenikliwe oczy wzbudzają dreszcz przerażenia. W jego ręku drży ostra gizarma, umieszczona na długim drzewcu. Ale zawiedziony będzie czytelnik, spodziewający się opisów walk i okrucieństwa, pełnych przemocy i krwi. Utwory zawarte w tym tomie są delikatne jak chiński jedwab, na którym maluje się cienką kreską subtelne kwiatowe motywy. Autor próbuje w nich zawrzeć swój zachwyt dla Państwa Środka, ukazać orientalną architekturę i przyrodę oraz żyjących tam ludzi. Przede wszystkim jednak jest to filozoficzna zaduma nad samym życiem, jego kruchością i nieprzewidywalnością, nad tym wszystkim, na co nie mamy wpływu. Czy nazwiemy to losem, fatum, przeznaczeniem – i tak będzie to siła potężniejsza od człowieka – niepojęta dla jego umysłu. Poeta zastanawia się nad tymi problemami, chodząc po ziemi o tysiącletniej historii, spotykając żywych ludzi i cienie ich przodków. Nawet stara żebraczka spotkana w świątyni zmusza go do tego, by przystanął,  przyjrzał się jej, pomyślał o jej życiu: Ta drobna kobieta z blaskiem urody na pomarszczonej/ twarzy żyła już tutaj wiele lat przed moim/ urodzeniem/ . . ./ teraz stoi na schodach wiodących/ do figury złotego słonia/ i prosi o święte juany/ ludzie dają jej banknoty albo monety/ robią zdjęcia i na zawsze/ odchodzą/ . . ./ jeszcze chwila a odwieczne/ Chiny zgasną dla niej/ na zawsze/ jeszcze chwila a na ołtarzu/ drogi i przeznaczenia/ dopali się ostatnia/ wiązka kadzideł (ŻEBRACZKA W ŚWIĄTYNI TAO). Interesują poetę spotkane w podróży dzieci, które chętnie pozują do fotografii i których czarne oczy ze zdumieniem śledzą cudzoziemców: zrobiłem im zdjęcie i dałem każdemu/ pieniążek z dalekiego/ świata/ uśmiechnęli się i skoczyli jakby/ trafiła się im fortuna/ .../ malcy schowają monety pośród/ swoich największych skarbów/ a wiele lat po mojej śmierci może/ jeden z nich zostanie poetą/ i napisze wiersz/ o człowieku który dał mu/ błyszczący pieniążek (MONETY CHIŃSKICH CHŁOPCÓW). Chiny to kraj zamieszkiwany przez prawie półtora miliarda obywateli. I choć pozornie są oni do siebie podobni, cisi, grzeczni, pokorni, to jednak każdy z nich stanowi odrębną jednostkę, ze swoimi marzeniami, planami i bogatym wewnętrznym życiem: W tym kraju  żyją pokorni ludzie zapatrzeni/ w swoje  myśli/ dalecy jak wzgórza niknące we/ mgle/ i bliscy jak śpiew ptaka w bambusowych/ zaroślach/ jaki poeta znajdzie słowa by wyrazić/ głębie milionów dusz/ jaki poeta/  wsłucha się w szepty i zaklęcia/ ust północy wschodu południa/ i zachodu  (CHIŃCZYCY). Właśnie tę odrębność każdego człowieka, jego indywidualność, stara się pokazać Lebioda na kartkach swojej książki. Nie dzieli ludzi na kategorie, na lepszych i gorszych, każdy wart jest kilku słów. Opisuje zarówno szanowanych chińskich poetów: W małym pekińskim teatrze stary chiński/ poeta recytuje wiersz/ – jego twarz zmienia się i przez ciało/ przechodzą dreszcze/ okrutny jak mandaryn łagodny/ jak cesarska żona/ unosi ręce do góry przysiada/ i nagle podskakuje/ chce wyrazić czym są/ elementy świata/ jin i jang/ ludzie słuchają w skupieniu/ wybuchają śmiechem/ klaszczą w dłonie/ i krzyczą/ stary chiński poeta wolno/ schodzi ze sceny (STARY CHIŃSKI POETA); jak i przypominające delikatne porcelanowe figurki piękne chińskie prostytutki, spotykane często na ulicach Pekinu: były zgrabne i filigranowe/ jak chińska porcelana/ ale niosły też w sobie/ wielki smutek/ chciały niewiele i czekały/ z nadzieją na wybór/ .../ a ja  nigdy nie płaciłem/ za miłość/ nie łamałem ludzkiej/ godności/ nie stłukłem chińskiej/ porcelany (PEKIŃSKIE PROSTYTUTKI).

Pokazuje zresztą ludzi nie tylko w poezji, ale również na wielu fotografiach zdobiących tom. Dlatego łatwiej czytelnikowi wyobrazić sobie chłopięce uśmiechy, pomarszczoną twarz żebraczki czy uroczą ludową pieśniarkę. Na fotografiach uwiecznił autor nie tylko ludzi, lecz i najciekawsze, pełne magicznego piękna miejsca, które miał okazję zwiedzić podczas podróży. Opisuje zakola Żółtej Rzeki, jezioro Qinghai: O przezroczyste o krystaliczne o jasne/ jak łzy jezioro Qinghai/ wiatr gra nad tobą na chordofonie/ i sól osadza się między głębiami/ samotny ptak leci w otchłań błękitu/ i jego ostry cień płoszy/ złote ławice/ .../– tak było przed wiekami i tak będzie/ przez następne tysiące lat/ rybak usiądzie na burcie łodzi i pasterz/ zapatrzy się na połyskujące szczyty/ jezioro trwać będzie samotnie/ – mienić się będą w słońcu/ chwilowe ludzkie/ istnienia (JEZIORO  QINGHAI); miasto Xining: Światła za oknem i sznur samochodów/ na podwójnych estakadach/ jak świetlne linie przeznaczenia/ jak iskry wydłużone w czasie/ tysiące domów tysiące okien/ ludzie tulący się do siebie/ sen znieczulający/ ból (XINING); Wyżynę Tybetańską: Późną nocą w Tybecie myślę/ o drogach przeznaczenia –/ sen nie przychodzi/ światło nie umyka/ .../ skaliste zbocza toną/ w mroku/ srebrne szczyty stoją/ na straży chłodu/ ludzie i zwierzęta/ schronieni/ w ciepłych/ tajniach/ pośród czerni  pośród/ smolistego granatu/ wiruje bezgłośne/ wołanie (BEZSENNOŚĆ W TYBECIE); stary Chiński Mur... Odwiedza, prowadząc za sobą czytelnika, pulsujący światłami, szumiący mknącymi samochodami ruchliwy Pekin, cicho wkracza do ukrytych wśród skał klasztorów, kręci modlitewnymi młynkami i myśli o wszechświecie, o losach ludzkości i o tysiącach lat, zaklętych w zmurszałych budowlach, a także o sobie, będącym tylko pyłkiem miotanym wichurą dziejów: Dzisiaj myślę o moim istnieniu/ o chwilach świetlistych/ i ciemnych –/ o dreszczach pośród lodowatych nocy/ o misjach ratunkowych i powrotach/ z czeluści/ kimkolwiek byłem i gdziekolwiek/ mnie nie było –/ cokolwiek robiłem i czego nie/ zdążyłem spełnić –/ jestem cząstką planety/ pyłem kosmosu/ mój byt wypełnia pustkę/ w pradawnej materii/ jest zegarem chwil/ odeszłych (PORANNY WIERSZ W HOTELU XIYUAN).

Pięknie i z czułością pisze Lebioda o kobietach. I nie jest ważne, czy jego uwagę zwróciła stara żebraczka na schodach świątyni, czy podziwia kruche i delikatne chińskie dziewczyny na lotnisku w Moskwie, czy zatrzymuje wzrok na podążających w różnym kierunku mieszkankach Pekinu. Zawsze w jego wierszach kobieta jest jak niepowtarzalny kwiat, piękna, pożądana i interesująca, zawsze stara się ją zrozumieć, przeniknąć jej myśli: Tyle piękna/ i tyle gracji/ tyle ciepła/ i smutku/ tyle miłości/ i pokory/ tęsknoty/ i bólu/ tyle czułego/ piękna/ i tyle śmierci/ w czarnych/ oczach (CHINKI). Niektóre wiersze są tak osobiste, tak intymne, mają w sobie tyle wewnętrznego żaru i tęsknoty, że można by się zastanawiać, czy poeta był tylko biernym obserwatorem chińskiego życia i chińskich obyczajów: Miły mój napijesz się ze mną herbaty/ czarnej jak moje oczy?/ a może wolisz herbatę czerwoną i gorącą jak krew?/ .../ biała ma smak / ust  –/w goryczy herbaty Ulung/ czyha smok z dziecinnych/ snów/ mocarny jak twoje/ ramiona straszny/ jak czekanie/ na ciebie (SZTUKA PARZENIA HERBATY); i czy tylko w snach poznawał prawdziwą słodycz chińskiej miłości: Śniła mi się Chinka w moich ramionach/ delikatna jak porcelana z dynastii Ming/ krucha jak młoda gałązka bambusa/ jej usta miały smak nicości a piersi/ przenikały rzeczywistość i stawały/ się snem na jawie/ powiedziałem: zmarnowaliśmy/ tyle czasu – odrzekła: jedna noc/ jest jak wszystkie noce (WSZYSTKIE NOCE).  

Lebioda, jako ornitolog-amator, prowadzący nawet w Internecie blog pt. DZIENNIK ORNITOLOGA, we wszystkich swoich książkach odnotowuje wiele ptaków. Nie inaczej jest w tym tomie. Poeta zwiedzając Chiny często patrzy w niebo, na dachy domów, na gałęzie drzew, szukając skrzydlatych przyjaciół. Dlatego wśród kartek często błyskają lśniące ptasie pióra, słychać stukot dziobów i trzepot skrzydeł. Już tytułowy wiersz SPRZEDAWCA SKOWRONKÓW przywołuje małe, dźwięcznie śpiewające ptaszki: Czym zawiniły brązowawe ptaki/ że stary mężczyzna zamknął/ je w wiklinowej klatce/ nie polecą już w doliny/ nie przysiądą na akacji/ nie wytną elipsy/ pośród błękitu/ zamknięte i przestraszone/ czekają na zmierzch. Na szczęście większość opisywanych ptaków cieszy się wolnością. Spotykamy więc w wierszach fruwające wesoło zielone dudki: Jakże byłem spokojny jakże/ szczęśliwy/ gdy w parku nad rzeką/ w mieście Xining/ zobaczyłem kilka zielonych dudków/ .../ przefruwały/ – z drzewa na drzewo/ z gałęzi na konar/ .../ w parku na wyżynie tybetańskiej/ przyglądałem się/ płochym/ dudkom (DUDKI); obserwujące ludzi  sroki skrzeczą równie głośno jak w Europie i są tak samo drapieżne: W tym mieście fruwa wiele srok – całymi stadami/ i pojedynczo ale nikt nie zatrzymuje wzroku/ na czarno-białych szatach/ a one uważnie śledzą ludzkie ruchy – patrzą na/ przechodniów i na dalekie kształty zakazanego/ miasta/ wiedzą że człowiek jest zły i okrutny/ szukają szczątków istot i żywych ofiar/ jak ludzie łakną/ zapachu/ krwi (PEKIŃSKIE SROKI); chiński wróbel podobny jest do naszych szarych, podskakujących na każdej ulicy: Jest taki sam jak inne wróble/ szary chudy i niewielki/ tylko ludzie się różnią od siebie (CHIŃSKI WRÓBEL); wrona swym krakaniem przecina czyste zimowe powietrze Pekinu: W wielkim mieście spadł śnieg i okrył/ martwym woalem muszle zeschłych liści/ jeżowce karłowatych sosen i cisów/ grzywacz czysty jak kiść mrozu przelatuje/ z gałęzi na gałąź patroluje terytoria/ zimnych dzielnic (WRONA NA PLATANIE); a krążące nad Chińskim Murem czarne kruki przyprawiają o zimny dreszcz: Pojawiły się nagle nade mną jakby w czasach/ pierwszego cesarza/ ktoś cisnął w niebo/ dwie czarne/ chorągwie/ .../ te same śmiertelne/ ostrza wznoszą się/ od stuleci/ i obniżają/ lot/ nad krawędzie/ ciągnącej się/ w dal/ ciszy (KRUKI NAD CHIŃSKIM MUREM).

Pisząc o „Sprzedawcy skowronków” nie można pominąć pięknej prozy, zamieszczonej w końcowej części tomu. Jest to dość szczegółowy pamiętnik z obu podróży autora do Państwa Środka. Czytelnik może w nim odnaleźć ludzi i zdarzenia, z którymi spotkał się w przeczytanych wcześniej wierszach, a także wiele innych informacji o życiu i zwyczajach w tym egzotycznym kraju. Ciekawe są opowieści o tradycyjnych chińskich potrawach, serwowanych w hotelach – niektóre opisy są naprawdę wstrząsające. Lebioda stara się przybliżyć ten nieznany wielu ludziom świat, przedstawić warunki, w jakich żyją mieszkańcy odległych krain. Wszystkie informacje przeplata własnymi refleksjami, spostrzeżeniami, okruchami historii i oczywiście doskonałymi fotografiami. Książka warta jest nie tylko przeczytania, ale też tego, by wielokrotnie do niej powracać. By choć na chwilę oderwać się od codziennego życia i z filiżanką chińskiej herbaty w ręce otulić myśli jedwabiem delikatnym wierszy.


_____________
Dariusz Tomasz Lebioda, Sprzedawca skowronków, Biblioteka „Tematu” nr 70, Bydgoszcz 2013, s.142.

db



 

Kalina Izabela Zioła


Bezkresne podróże

W Złotej Serii  Biblioteki „Tematu” ukazała się książka poetycka Yvette Popławskiej – Matuszak zatytułowana „KU SOBIE SaMEJ“. Mylący jest ten tytuł, sugerujący skupienie poetki na sobie samej, na wewnętrznym „ja”. Książka to zapiski z podróży – nieustannej podróży przez życie, w którym ciągle coś dzieje, w którym jak za oknami pociągu przesuwają się nieustannie coraz to nowe obrazy. Ciekawa jest forma książki – dłuższe wiersze przeplatane są krótkimi, mądrymi aforyzmami.Autorka, wrażliwy obserwator przyrody i ludzkich uczuć, w finezyjny sposób łączy te dwa czynniki, tworząc utwory pełne piękna i czułości. Nie pozostaje obojętna na rozgrywające się wokół niej tragedie, jak sejsmograf wychwytuje wszelkie objawy cierpienia i krzywdy i zapisuje je w prostych, dobrze czytelnych wersach.Mieszkając już kilkanaście lat w Belgii Popławska – Matuszak tęskni za krajem, za pozostawionymi tam przyjaciółmi i rodziną. Tęskniąc za Ojczyzną, przez cały czas pobytu za granicą pracuje na rzecz Polski. Jako dziennikarz relacjonując wydarzenia związane z Polonią na łamach pism internetowych, a jako animatorka kultury organizując spotkania Polaków z całego świata. Daje też tej tęsknocie wyraz w niejednym wierszu: Darem jest, gdy tylko możemy/  lawirować w obłokach marzeń/ dać upust swym emocjom/  z tkliwością spoglądać w przyszłość/  mgliście tęsknić za OJCZYZNĄ/  błądzić wzrokiem/  daleko za horyzont/  gdzie tylko już echo/  wraca do nas/ jak magiczny bumerang./ . . ./ Bo nasze wspomnienia/ z dalekiego kraju/ tworzą w nas trwałe/ najpiękniejsze niezapomniane/ obrazy minionych lat./ . . ./ tam gdzie zostali/ nasi rodzice dziadkowie/ spoglądam wstecz rozmyty obraz/ lecz pamięć słowa polskiego/ pozostanie w języku ojczystym. (MARZYĆ O KRAJU RODZINNYM)Poetka uważa, że wszędzie można krzewić polskość, w każdym kraju widocznym na mapie. Nie trzeba mieszkać w Polsce, by czuć się Polakiem i być dumnym ze swojej narodowości. Dlatego tak chętnie zarówno organizuje, jak i uczestniczy w wielu wydarzeniach kulturalnych dla Polonii, które odbywają się w różnych zakątkach świata: Nie importuj/ barwnych tęsknot/ nadzieje kwitną/ nam poza krajem/ twórcze biało czerwone/ unoszą/ woń prozy emigracyjnej./ . . ./ Wierszem przemówią poeci,/ od Wrocławia/ przez Brukselę, Paryż, Londyn, Chicago,/ unosząc historię nad całą ziemią.                         (KRAJU RODZINNY NA OBCZYŹNIE)Szczególnie bliski jest jej Wrocław, skąd wyjechała do Belgii. Do dziś wspomina ulice, po których chodziła, miejsca, które znała od dzieciństwa. Pamięta zapach kwiatów na klombach, urok starych, ozdobnych kamienic, donośny dzwonek tramwaju:                Rynek a w nim/ majestatyczne kamieniczki/ bliźniaczo podobne w barokowym stylu/ i tramwaj ma tę samą nazwę/ łany kwiatów zapachem z Placu Solnego/ drażnią zmysły nad Wrocławiem.(* * *). Pamięta głęboką toń rzeki, nad którą spacerowała, z którą wiążą się jej najpiękniejsze wspomnienia: Przechodniu/ spójrz w lustro ODRY/ w autoironii się uśmiechasz/ wspomnienia odzwierciedlają/ taflę życia Wrocławian. (* * *).
Te wspomnienia pięknych chwil pozwalają jej żyć dalej, w dalekim kraju, i dostrzegać piękno wokół siebie. Zachwyca się więc krajobrazem, odnotowuje zmieniające się pory roku i związane z tym zmiany w przyrodzie. Z uśmiechem wita nadchodzącą wiosnę, pachnącą kwiatami i nadzieją:  Wielkanoc/ Usłana w lasach/ żółto barwnymi żonkilami/ starsza o jedną/ wiosnę./ .../ Pod koronkami/ lazurowego nieba/ pokój w tej leśnej ciszy/ i trele/ ptaków wyzwolone (W LESIE NADZIEI - NA PRZYJŚCIE PANA...) Grzeje się w promieniach letniego słońca, gdy drzewa omdlewają z upału, a powietrze drży nad rozpaloną plażą:
W modrej wodzie/ odbicia/ roznegliżowanych/ konturów turystów/ płonące/  roziskrzone oddechy/ słońcem/ opalone marzenia/ wypatrują/ kropli życiodajnego deszczu. (SUMMER SOLSTICE  (letnie przesilenie)
Jesienią szuka na drzewach zbrązowiałych liści, łowi nitki babiego lata i obserwuje na pociemniałym niebie kontury brzemiennych deszczem chmur. Jesienną nostalgię przekuwa na lirykę:
Źródło/ energii na ziemi wygasa/ promienie słoneczne wakacji/ utkały wspomnienia/ wypełniły/ samotne muszelki nad brzegiem/ już blednie lazur morski/ latarnie/ giną w mgle horyzontu/ łodzie/ wracają do brzegu/ swe dzioby wbijając w nadbrzeża mielizny/ i mewy szukają na wydmach/ schronień/ wśród pożółkłych źdźbeł trawy/ zwierciadło/ nieba w błękitnej szacie/ wyłania się/ poprzez jesienne nadmorskie listowie (LETNI FIRMAMENT);
Maluje przekonywujące obrazy, pełne ciepła i kolorów. Czytając te wiersze słyszy się świst jesiennego wiatru i uderzające o parapet krople deszczu, można sobie wyobrazić uginające się pod strumieniem zimnej wody drzewa i ociekające deszczem dachy:
Czerwone korale jarzębin/ rozświetlają łuną pola/ unoszą się dymy z leśnych ognisk/ wiatr w warkocze włosy splata/ deszcz po rynnach/ gra jesienne serenady/ wrzosy barwno kolorowe/ wśród  szeleszczących  liści/ mówią do nas głosem natury/ ptaki już odleciały/ bo świat usypia na  zimę (JESIENNE MELANCHOLIE).
Ten jesienny pejzaż skłania autorkę do przemyśleń nad życiem, nad jego przemijaniem, do czułego zwrócenia się ku drugiemu człowiekowi, który także pragnie zatrzymać odchodzące lato, który też boi się jesieni życia:
Odwiedzę cię kartek szelestem/ twe dni szare jesienne/ etiudą muzyczną  przystroję/ ciepłem odległego lata/ wędrować będziemy razem/ po każdej karteczce codziennie/ .../ będziemy czytali razem/ jeden dział codziennie/
nasz scenariusz to powieść/ którą sami piszemy/ a treść zapisków będzie taka/ jaką sami przeżyjemy/ jak podzielimy w naszych dziejach/ zakreślając początek i koniec. (SŁOWA ZAWARTE W TREŚCI).
Wreszcie zima, ze skutą lodem ziemią, z wysmukłymi drzewami ubranymi w sukienki szronu, z niebem czystym, błękitnym ale zimnym jak obojętne spojrzenie. Nawet w tej białej, chłodnej pustce odnajduje poetka zaklęte piękno, przypominające bajki o Królowej Śniegu:
Za witrażem okien/ na złocistym horyzoncie/ wyłania się pejzaż/ syberyjskich mrozów/ pod śnieżnymi czapami/ śpiących w pokorze lasów/ .../ przyroda/ w pokornym ukłonie/ powabnie schylona/ girlandami puchowymi/ przyprószona/ przed mrozem/ schronienia szuka/ w skrzących/ brylantami drzewach/ wysmukłe konary/ dumnie spoglądają/ w barwach szadzi (BIAŁA DAMA).

Przyroda, choć zajmuje ważne miejsce w twórczości Yvette Popławskiej – Matuszak, nie jest wcale najważniejszym tematem poruszanym przez poetkę. Najważniejsza dla niej jest poezja. To ten wątek przewija się najczęściej wśród błyskotliwych zwrotek, zostawia swój ślad zarówno w wierszach, jak i w aforyzmach. Już pierwszy aforyzm, który spotykamy po otwarciu książki, dotyczy literatury:
Kopalnią złóż wiedzy/  o życiu i o świecie/  jest nieustanna/  obserwacja/   literackiej weny. (TEMAT).

Autorka wsłuchuje się w siebie, szuka w każdym swoim poczynaniu natchnienia twórczego. Znajduje je w najbardziej nawet prozaicznych momentach. I zbiera skrzętnie te momenty, pielęgnuje je w sobie tworząc swój magiczny, poetycki świat. W nim odnajduje siebie samą, prawdziwą, nie skażoną prozą szarego życia. Do takiej siebie dąży nieustannie:
Potknęłam się o swoje drugie ja/ w przedsionku spichlerza poezji/ spotkałam swój cień/ na kartce papieru/ taka delikatna nieśmiałość/ pokorna i pełna ogłady/ tylko żal/ iż tak sporadycznie/ mijam się z nią/ w drugim swoim obliczu/ A na imię/ ma właśnie poezja/ przyodziana/ szatą myśli/ otulona/ szalem twórczości (KU SOBIE SaMEJ).
To tytułowy wiersz tej książki i credo jej autorki. Poezja jest tym, co wypełnia jej wszystkie myśli, kieruje wszystkimi poczynaniami:
Myślę i czynię więc żyję/ choć nie piórem na papierze/ lecz klawiaturą słowa/ we wzajemnym/ punkcie odniesienia/ na skrzyżowaniu lat/ spotkały się muzy mej duszy/ czytać pisać komponować/ być cząstką samego siebie (EPITAFIUM ŻYCIA…);
Całe swoje życie próbuje zmieścić na kartkach książek:
Zapiski odzwierciedlają/ Spichlerz poEtycki/ przechowywanych/ głęboko/ w duszy wersetów.(* * * ).
Głęboko wierzy w to, że poezja zawsze dotrze do ludzkich serc i umysłów, że potrafi rozpalić w czytelniku uczucia czyste, piękniejsze niż proza codziennego życia. Że jest przesłaniem, niesionym poprzez czas i przestrzeń:
Poeta/ jak kometa/ w przestrzeni wierszy/ się przemieszcza/ wyznaczając szlak/ przesłań/ do czytelnika. (* * * ).
Bo przecież:
Płatki weny obsypały/ literalne odzwierciedlenie/ wewnętrznych pół światów/
poety i wiersza…. / .../ Spektakl tajemnicy/ inspiracją wyobraźni/ plejadą wersetów/ ekspresją wierszy/ kunsztownym/ natchnieniem poetów (MUZY).
Więc niesie książka to przesłanie, rozprzestrzenia się powiew poezji na coraz to dalsze obszary. Tak bardzo jest nam wszystkim potrzebna ucieczka do zaczarowanych światów literatury, do schronienia, jakie liryka, daje budząca ludzką wrażliwość.
Bardzo cieszy fakt, że książka „KU SOBIE SaMEJ” została przetłumaczona na język rosyjski przez znakomitą białostocką poetkę i tłumaczkę, Mirę Łukszę.
Promocja książki w języku rosyjskim odbędzie się w Brukseli podczas I Światowego UNISONO Poetycko- Literackiego w Belgii.



Yvette Popławska – Matuszak  „KU SOBIE SaMEJ“, Wydawnictwo „TEMAT” 2013

db

Kalina Izabela Zioła

W poszukiwaniu człowieka

Naszą Ziemię dokładnie oplotła pajęczyna internetowej sieci. Na jej nitkach zawieszone są komputery, laptopy, smartfony, telefony komórkowe, iPody, i wiele jeszcze innych różnych urządzeń najnowszej generacji, o istnieniu których, prawdopodobnie, nie mam nawet pojęcia. Te wszystkie nośniki informacji mają ogromny wpływ na nasze życie, zupełnie je zmieniają. Zaczyna brakować osobistych kontaktów międzyludzkich. Prawie nikt nie pisze już listów na kartce z eleganckiej papeterii, nie wysyła ich w papierowej kopercie. Nie można ich przewiązać wstążką i schować jak skarb do szuflady.Zamiast tego wysyłamy i otrzymujemy setki SMS-ów i e-maili,które również, jeśli są dla nas cenne, możemy schować w zakładce „odebrane” (sama mam takie pochowane, drogie sercu wiadomości). Ale to jednak nie to samo! Ludzie przestali się z sobą spotykać, zaczyna im wystarczać rozmowa przez telefon komórkowy albo przez Skype.

Można wygodnie siedzieć w domu, w porozciąganym dresie i kapciach, i rozmawiać do woli , za darmo, ze wszystkimi na całym świecie. Z pewnością to rozszerza nasz świat, choć jednocześnie bardzo ogranicza realne życie, bezpośrednie ludzkie relacje. W internetowej sieci można więc pracować, rozmawiać, nawiązywać znajomości, pisać listy, i, jak się okazało, również pisać wiersze. Przekonał o tym czytelników Adam Lewandowski swoją najnowszą książką „Granice myślenia o... czyli wiersze pisane komórką”. Jest to poetycki zapis myśli autora, zapisanych na gorąco, w danej, przeżywanej właśnie chwili, wpisanych do notatnika telefonu komórkowego.

Są to myśli częstokroć bardzo głębokie, filozoficzne, poruszające wiele istotnych spraw. Poeta używa jasnego, zrozumiałego języka, choć, pewnie ze względu na sposób zapisu w „komórce”, treść jest skondensowana, bardzo zwarta. Metafory stosowane w omawianych utworach są trafne, błyskotliwe i nowatorskie. Całe szczęście, że autor nie ograniczył tych wierszy do internetowej sieci, że nie zamieścił ich tylko na którymś z literackich portali, a wydał je w formie tradycyjnej, jako papierowy tom poezji. Zresztą pozostawienie ich tylko w Internecie kłóciłoby się wyraźnie z przesłaniem, jakie odczytać można w wierszach Lewandowskiego. Autor korzysta, oczywiście, z wszelkich udogodnień technicznych, są mu one niezbędne w pracy zawodowej, w życiu, nawet w twórczości, ale najważniejszy dla niego jest człowiek, żywy, realny, i związane z człowiekiem uczucia. O tym właśnie mówi w swoich utworach: Myślenie rozpoczyna się po północy/ krótka reminiscencja codziennego objawienia./ To taki prosty odruch podświadomości/ przewijający obrazy dnia./ .../ W pośpiechu dziennych chwil/ myśli uderzają w ściany szyb okien/ by trafić na ekran cywilizacji./Granice myśli są ostre/ obijając się od czasu do czasu/ od krawędzi. („2/ ...objawieniu”).

Dopiero po północy, gdy zgaśnie już światło, gdy wyłączone zostaną komputer i telefon, poeta może spokojnie pomyśleć, nie ograniczony pancerzem cywilizacji: Jesteś tam gdzie inni nie mają/ wieczorem wstępu/ a rytmiczne wołanie pochodzi/ tylko z moich ust i zakamarków głowy. („5/ ...uczuciach”). To jest wołanie człowieka o człowieka. W takich chwilach jest naprawdę sobą i te chwile realnego życia są jak objawienie. Bo przecież: Serwerem dnia jest noc/ z magią sennych wyobrażeń/ bezpieczną rozmową/ lekkością przemyśleń. („33/ ... sobie”). Myśli więc wtedy o ludziach, relacjach pomiędzy nimi, o ich postępowaniu i motywach tego postępowania: relacje ludzkie są nieprzewidywalne/ w znaczeniu rzeczywistym./ Twórcze myślenie pozostawia ślad/ dla ludzkich oczu/ by przeobrazić się/ w tajemnice o głębokich rysach/ w duszy człowieka./ To one determinują/ dalsze działanie uczucia/ pozostawiając/ nieodwracalne motywacje. („1/ ..motywacjach”).

W trosce o innych, pragnąc ich dobra, autor stara się wskazać im drogę, jaką powinni podążać, udziela rad, dzieli się swoimi głębokimi przemyśleniami: Bądźcie roztropni jak węże/ skromni jak gołębie/ by wzbudzić podziw otoczenia./ Jednak same zachowania filozoficzne/ nie wystarczą trzeba mocy i prawa („19/ ... roztropności”); Niekoniecznie liczby decydują o losach milionów/ jednak wspierają historię/ tworząc podwaliny wielkich/ bogactw królów i władców/ tego świata. („ 20/ ... świecie”); Kłamstwa ścierają gardła/ doprowadzając do ostrego nieżytu/ .../ ożywają po latach/ by wzbudzać dziwne emocje/ domysły i interpretacje./ Najlepszym rozwiązaniem/ jest zabieg chirurgiczny./ Chwila bólu spokój na lata. („21/ ... kłamstwach”). Bliski jest mi szczególnie wiersz o kłamstwie – o tej przywarze, której najbardziej u ludzi nie znoszę.

W omawianej książce nie zabrakło też utworu o zmorach. Z pewnością jednak nie chodziło autorowi o legendarne stwory z ludowych baśni i legend, ale o te dzisiejsze, codzienne, dopadające nas na każdym kroku ludzkie złośliwości, zawiści, uprzedzenia, nienawiść, nietolerancję czy złość. Te współczesne potwory i zmory gorsze są od legendarnych smoków i równie niebezpieczne. I choć trudno z nimi walczyć, nie są niezwyciężone i po pewnym czasie okazuje się nawet, że walka ze zmorami wychodzi atakowanemu na dobre: Jakaś zmora nas zniewala/ niszcząc proste odczuwanie/ by z czasem przywrócić/ intymność zachowań/ i proste spojrzenie./ Daje czas i myśli/ by oczyściły zamroczone/ otoczenie. („32/ ... zmorach”)

Z książki można wywnioskować, że poecie nieobce były różne nieszczęścia, dotykające go zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jak każdy człowiek o subtelnej naturze, a takim człowiekiem z pewnością jest Adam Lewandowski, autor wielu pięknych książek, najboleśniej odczuwał wszelkie sytuacje raniące duszę: Ból ciała jest prosty/ wymaga tylko odwagi/ odporności i zaciśniętych zębów./ .../ Gorszym jest ból duszy/ obiegający układ nerwowy./ Cokolwiek to znaczy/ wyznacza ścieżki zwątpienia/ po których stąpamy/ oddzielając rzeczywistość/ od pochmurnej wyobraźni. („23/ ... bólu”). Z bólem fizycznym można się pogodzić, można go uśmierzyć środkami farmakologicznymi, ale, jak można przeczytać nawet w Starym Testamencie, w Mądrościach Syracha (Biblia Tysiąclecia) „Każda rana, byle nie rana serca”. Każdy ból jednak, nawet ten najsilniejszy, z czasem mija, tak jak mija również i sam czas: Gdzieś obok siebie/ przemijają myśli i słowa/ mające wpływ na/ czynności życia./ .../ Gdzieś w przyszłości/ splotą się palce dotkną usta/ by przenieść ciało i myśli/ w inny wymiar. („30/ ... przemijaniu”).

Wiele miejsca w utworach Adama Lewandowskiego zajmuje miłość. Autor uważa ją za największą siłę napędową życia, za najważniejszy cel. Słowa o miłości, choć nie są nachalne czy czułostkowe, przewijają się w niejednym wierszu i uważny czytelnik z pewnością je dostrzeże. Wrażliwy poeta wplata miłość pomiędzy słowa o codzienności, o technice, o przemijaniu czy historii: ... bliskość pozostaje./ W strumieniach myśli/ chcianych lub niechcianych dotknięć/ słów które porażają/ spojrzeń wdzięcznych/ użytecznych wrażeń. („4/ ... domysłach”). Piszący tęskni do czyjegoś dotyku, spojrzenia, do zmysłowych wrażeń zastępowanych często przez wirtualną rzeczywistość: Jesteście inni w swoim świecie./ Konserwatywni codziennie/ marzący o innych dniach/ zniewalających ramionach/ usta palce stopy („6/ ...zauroczeniu”); Odbijanie się uczuć od trampoliny/ wieści nieporządek w duszy/ która niefortunnie oswoiła się/ w codzienności. („5/ ...uczuciach”); Z wypisaną na twarzy inteligencją/ spoglądasz w moje oczy/ obiecując odrobinę chwilowego szczęścia./.../ Czasami dotykam Twoich chłodnych dłoni/ by dowiedzieć się o wczorajszym oddziaływaniu./ Bezszelestnie wycofuję swoje palce/ by wspominać Twój zapach późnym wieczorem. („7/ ...flircie”). I znów mamy dotyk, zapach – zmysły, których próżno by szukać w komputerowym nierealnym świecie. I znów dopiero późny wieczór pozwoli skupić się na tych zmysłowych doznaniach, smakować je, doceniać.

Niezależnie od stanu wysokiej technologii, od ilości przekaźników słów i obrazów, największą siłą człowieka, według Lewandowskiego, jest właśnie miłość. Mówi o tym odważnie, nie bojąc się posądzenia o słabość: Miłość nie jest oznaką słabości/ wtulającą pod siebie ogon/ uciekającą przed wszelką presją/ pochylającą się przed surowością./ Najpiękniejszy znak wszechświata./ Jest żywym odważnym ruchem/ penetrującym wszystkie części ciała/ zawładniającym wszelkim/ zakamarkiem mózgu./ Największą siłą człowieka. („12/ ... miłości”). Gdy jest miłość, to niewiele już człowiekowi potrzeba do szczęścia: Tak niewiele potrzeba/ może trochę wzruszenia/ dotyk zgody zrozumienia/ jedno słowo wspomnienia. („18/ ... radości”). Autor często pisze o wieczorze, nocy i budzącym się dniu. Myślę, że to właśnie krótkie momenty przed świtem, jeszcze tak pomiędzy jawą a snem, przed włączeniem się na dobre w kołowrót codziennego życia, dają poecie najsubtelniejszy obraz otaczającego go świata i pozwalają mu spojrzeć na siebie samego z dystansu: Skrajnością dnia jest świt/ odbierany intensywnie/ dzięki skojarzeniom poetyckim/ mistycyzmowi myślenia./ Dzień który wstaje/ to jestem ja/ kiedy patrzę na świat/ o tej porze widzę siebie/ z.../ motywacją przekraczania/ nowych granic („33/ ...sobie”).

Reasumując, książka Adama Lewandowskiego jest wyjątkowa. Nie tylko dlatego, że została pierwotnie zapisana w tak niekonwencjonalny sposób, w notatniku telefonu komórkowego. Jej wyjątkowość polega również na głębi filozoficznych przemyśleń ukazanych w kilku prostych zdaniach, w sposób jasny i precyzyjny. Na ocaleniu i afirmacji wyższych uczuć w dobie zalewającej nas bezustannie fali internetowego bełkotu.

Warto więc ją przeczytać i zastanowić się przez chwilę nad tym, co poeta starał się nam przekazać.

Adam Lewandowski „Granice myślenia o... czyli wiersze pisane komórką”,

Wydawnictwo LIBRA, ZLP Poznań 2012, s.64

db

a

Kalina Izabela Zioła

Odcienie erotyki

W grudniu 2013 roku rozstrzygnięty został Konkurs na Najlepszy Debiut Poetycki Roku 2013. Nagrodę zdobyła Karolina Kułakowska za książkę „Puste muzea”, wydaną przez Zaułek Wydawniczy POMYŁKA w Szczecinie.

Tomik jest pięknie wydany, na błyszczączym kredowym papierze, w ciekawej kolorystyce, ilustrowany obrazami Jarosława Eysymonta. Naprawdę z wielką przyjemnością bierze się go do ręki. Nie rozczarowuje również zawartość nagrodzonej książki. Dawno już nie było tak dobrego debiutu poetyckiego. Dlatego nikogo nie dziwi, że werdykt jury zapadł jednogłośnie. Nagroda należała się właśnie tej młodej poetce.

W utworach swoich łączy Karolina Kułakowska różne sztuki - poezja przeplata się z malarstwem, malarstwo z muzyką. Wyraźne jest zafascynowanie autorki secesją, malarstwem impresjonistów, przywołuje w wierszach Egona Schielego, Oscara Kokoschkę, Mary Kassat, Gustawa Klimta, Claude'a Moneta, Eduarda Maneta, Williama Blake'a. Obecna jest też w wierszach muzyka - symfonie Beethovena, „Piąty Kaprys” Paganiniego, odległe pieśni Almy Marii Mahler-Werfel.

Poetka sama jest artystką - malarką, w 2011 r. uzyskała dyplom z malarstwa u prof. Lecha Kołodziejczyka na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, malarskie fascynacje lśnią więc kolorami w wielu utworach: Mamy na myśli kolor,/ a wpobliskim ogrodzie ustawiono czerwoną altanę./ Mary Cassat jest zadowolona z tych kontrastów/ i maluje dzieci w zielonych sukienkach./... / Biorę białą czekoladę... („erotyk paryski”), czerwona rękawiczka została/ w twoich ustach/ Podobno kolor jest nieskończony. Wyszukać go mogą zielone zasłony w deszczu. („kompozycja w błękitach”), Za mało mi ciebie, więc zmieniam/ kolor załon na bliższy./ W błękicie wszystko jest możliwe/ .../ odnajdujesz mnie / pomiędzy turkusem a szarością. („erotyk w kwadracie [za mało mi ciebie]”), Biel, zbyt wiele bieli pod niebem („Skorpion”), Powoli wychodzą na błękit / jasne przesłania („Ryby”), Zielone witraże pojawiają się w polu widzenia („Byk”), Grudniowo? Nie, granatowo, często mroźnie i wietrznie./ Żółte akcenty pojawiają się w polu widzenia. Żyjemy/ na skraju ognia, a czerwień zabarwia nam włosy. („Strzelec”), W południe budzą się zielenie. Gryzą oczy./ Między wzgórzami rodzi się czerwona trawa. („Baran”), Na dole ścieżki wyklejono czarnym atłasem/ w pełni barw („Bliźnięta”).

Poetka wprowadza nas w barwny, zaczarowany świat, w którym kolory przenikają się wzajemnie i tworzą wciąż nowe zasłony. A wśród tych wielobarwnych zasłon rodzi się miłość – zmysłowa, dojrzała, odważna... Autorka dokładnie wie, czego pragnie od mężczyzny i umie to wyrazić. Wiersze przesycone są erotyzmem, ukazują emocje, działają na zmysły, często przekazują nie tylko rzeczywistość, ale i kobiece fantazje piszącej: Oczekuję cię pieszcząc palcami kanciastą lirę. („Tryptyk o rycerzu i poezji”), co by było, gdyby/ podświetliły się te wszystkie miejsca, dotykane/ przez ciebie na wiele sposobów. („biała skóra”), Myślę, że usiadłabym na blacie i wysmarowałbyś mi/ nabożnie nogi olejem („czerwona bluzka”), jestem znawczynią/ najzwyklejszej miłości, wielokrotnie szczytuję/ we śnie („poezja”), To przyjemne, kilka minut po, a może w trakcie/ wyczuwać imbir i kardamon./ Wokół fragmenty/ peleryny, rozwiane włosy („IV – 3.”), Mamy rosę na pośladkach i trawę w ustach („pory dnia – 2.”), Nagle w całkowicie nie moim ubraniu/ odnalazłam zużytą miłość, która odbywała się/ na podwórzu i która wydawała się pod starą ławką/ prawie święta („pory dnia – 3.”), gdybyśmy założyli obce peruki i rękawiczki/ to moglibyśmy kochać się z kimś innym./ Zupełnie otwarci i niezupełnie nadzy. („pory roku – 2.), Gdzieniegdzie szara trawa/ ociera łydkę. Nasze ciała wyśmienicie dopasowują się/ do sytuacji, tak sądzę, naginają zgodnie z prawdą. („Lew”).

Mimo tak wielkiego nasycenia wierszy erotyzmem, nie ma w nich pornografii, jest czysta zmysłowość kobiety wiedzącej doskonale o sile własnej seksualności, cieszącej się tą wiedzą i tą siłą. Kobiety, dla której ciało jest świątynią, a miłość najcenniejszym klejnotem i największą sztuką.

Książka Karoliny Kułakowskiej podzielona jest na trzy części. Pierwsza to „cichy wernisaż”, zawierająca wiersze przybliżające sztukę, opiewająca piękny okres schyłku dziewiętnastego wieku, przywołująca malarzy i muzyków. Już w rozpoczynającym tę część wierszu „erotyk paryski” jest dedykacja „mężczyźnie od nenufarów” - możemy sobie wyobrazić niejeden z cudownych obrazów Claude'a Moneta, tchnących spokojem i wabiących kolorami. Słynna impresjonistka Mary Cassat, która malowała przede wszystkim sceny rodzinne, ubrała dzieci w zielone sukienki. Słychać w wierszu jeden z natrudniejszych, a zarazem najsłynniejszych utworów na skrzypce - Kaprys nr 5 Niccolo Paganiniego, który porównać można do odgłosu deszczu na nagiej skórze. W środku tego wszystkiego zaczyna brzmieć symfonia, w takt której zaczynają skrzypieć halki i mokre podwiązki ocierają się o uda. A cała ta zmysłowa scena skąpana jest w zapchu cynamonu i wanilii. Bardzo malarski opis!

Malarstwo i muzyka często są inspiracją dla poetki, dlatego w „kompozycji w błękitach” zapewnia: To nic, że dopowiadamy się, jak malarstwo / i muzyka u Blake'a. Romantyczne klony/ zaczęły się rumienić. Gustava Klimta mozemy odnaleźć w „erotyku w kwadracie [za mało mi ciebie]”: Twoje palce pachną tytoniem i farbą./ Szafirowe mozaiki wplatasz we włosy./ Na biodrze zapłonął złoty kwadrat; oraz w „Tryptyku o rycerzu i poezji”, gdzie autorka przypomina XIV Wystawę Secesji Wiedeńskiej, na której Klimt zaprezentował manichejski fryz ilustrujący idee zawarte w IX Symfonii Beethovena. Natomiast wiersz „żywa natura z dzbankiem w tle” przywodzi na myśl uwiecznionego na starej, wytartej fotografii Maneta.

W ten kolorowy, pulsujący świat obrazów i muzyki wplecione są ciała namiętnych kochanków, słychać przyspieszone oddechy i czułe szepty.

Drugą część książki zatytułowała poetka”portret zbiorowy”. Porusza się w niej ostrożnie pomiędzy sacrum a profanum, prowokuje, szokuje, drażni... Przeciwstawia piękno twarzy świętej z obrazu pięknu twarzy wspólczesnej dziewczyny: Mówiłeś wtedy, że mam twarz, jak gotycka/ Madonna z głównego ołtarza. Zastanawiałam się/ czy to z powodu wysokiego czoła, a jeśli nie, to z jakiego innego; i pyta: jak Ona zareagowałaby na te słowa, wiedząc o/ tym/ co wcześniej, co z kim. O knotach zgaszanych w tym ciele,/ przygryzanej z rozkoszy wardze./.../ Myślę że byłoby jej niesmacznie.(„biała skóra”).

W zmysłowy sposób opowiada o wiosennym spotkaniu: Rozebrani do połowy/ wchodziliśmy niespokojnie po schodach./ .../ W pokoju/ położyłam się na stole, rozluźniona, jak/ splot znoszonego swetra. Przypomniały mi się wtedy/ wszystkie uczty, które odbyliśmy na tym niewinnym/ obrusie/ ... / mosiężny Chrystus zasłonił się pajęczyną. („wieczerza”). Wplata wstążkę erotyki w niewinny spacer po mieście: przyjemny spacer w szerokim mieście,/ a kocie łby zaglądają między uda./ ... / a praca to taki rodzaj masturbacji:/ niby dobrze, ale nie/ do końca. („pierwsze spotkania”); a także w opis zwiedzania zabytkowej świątyni: Znowu przez moment/ czuję się prawie święta, gdy oddalam się od ciebie/ i potrafię nie myśleć o tym, co między udami./.../ Szybko wychodzę, wcześniej maczając dłoń w wodzie./ Po wszystkim głaszczę swój pośladek. („barok klasycyzujący”). To, mam wrażenie, świadoma prowokacja, chęć przełamania pewnych barier myślowych, chęć pokazania, że można pisać na każdy temat, jeśli robi się to w dobrym stylu. A Karolina Kułakowska pisze w takim właśnie dobrym stylu, piękną polszczyzną, wiersze są znakomicie skonstruowane, czytanie ich jest prawdziwą przyjemnością. I nawet jeśli w tomiku znalazły się dwukrotnie wyrazy niecenzuralne, to podała je autorka jako cytat, w sposób nie psujący ogólnego wrażenia. Wśród młodych poetów często spotyka się nadmierne szafowanie wulgaryzmami, słowami obscenicznymi, obrzydliwymi, niemiłymi w odbiorze... U Kułakowskiej nie ma czegoś takiego, bo nawet tekst wiersza, w którym użyła tych słów, wyraźnie wskazuje, że autorka jest przeciwna wulgarnym zwrotom: Dziś od rana słyszę nowy zwrot nagle może zbyt/ wyraźnie: słyszę: dżizaskurwajapierdole. (Koniec sztuki, a może początek?). Próbuję to połączyć,/ próbuję postawić razem obok siebie, bez zbędnych spacji, choć nie znajduję wspólnego mianownika. (postmodernizm”).

Trzecią część książki stanowią „większe pejzaże”. Zawarte w niej wiersze pełne są symboli, znaków, żywiołów... Ta część jest mniej wyraźna, mniej czytelna, zmusza do zastanowienia się, większego analizowania tekstu. Poetka porusza się w dziwnych, nie do końca realnych przestrzeniach, w nieokreślonym czasie: Ziemia, dużo ziemi. Początkowo/ łączą nas śluby milczenia. Czasem/ dęby zrzucają czarne liście.(„żywioły – I.”), Powiedział: powietrze gęstnieje, zapamiętuję/ cięcia. Góra – dół. Gęsi, znikający za kasztanem klucz. Wywołaliśmy białe smugi i środkowowschodni wiatr. („żywioły – III”).

Dzieli wiersze na cykle związane z porami dnia, porami roku. Swoje obserwacje ludzi i zdarzeń, swoje przeżycia emocjonalne łączy ze zmieniającymi się znakami Zodiaku: Wspominałam już, każdej jesieni pojawiają się/ wilgotne nici. Czytają z nich przyszłość samotne/ kobiety, gdy nie ma nikogo w zasięgu./ Deszcz, ażur, poranne słońce./.../ Skanowałeś na mnie liście, aż zabrakło kolorów. („Panna”), Czasami/ chciałbyś rozgrzać mnie oddechem. Biel, zbyt wiele bieli,/ w końcu lód. Historie zostają głęboko pod kożuchem. („Skorpion”), Przejaskrawione kontakty/ w polu widzenia. Odeszliśmy od zimnej ziemi i ciepła/ pomiędzy nami. Myślę że przeciążają kompozycję. („Byk”), Lipiec, dzień w pełni. Słońce parzy bladą skórę./ Czerwone placki, a jesteśmy na wyciągnięcie gałęzi./ Nic bliżej, nic dalej. Lipiec, woda mętnieje od ruchu rąk./ Jesteś, choć cię nie widzę. („Rak”).

Bardzo dobry debiut poetycki, najlepszy w ostatnich latach. Zachęcam do przeczytania książki „Puste muzea”. A o Karolinie Kułakowskiej pewnie nieraz jeszcze usłyszymy.

Karolina Kułakowska „Puste muzea”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 80

db

Kalina Izabela Zioła

Promień przez kroplę

Krystyna Wojciech - Ratajczak, członkini Klubu Literackiego „Dąbrówka”,wydała dotychczas dwa tomiki poezji: „Krople” i „Cisza czysta jak śnieg kruk w locie”. Wiersze jej odznaczają się wyjatkową delikatnością, doskonałym uchwyceniem nastrojów natury, obrazowaniem czasu i przestrzeni. Poetka nie ucieka od zagadnień mistycyzmu, magii, niezbadanych obszarów ludzkiej świadomości... A we wszystko to wpleciony jest obraz kobiety, z jej rozterkami, pragnieniami, tęsknotą i dążeniem do szczęścia. Autorka nie boi się ukazać ogarniającego ją strachu przed samotnością:Obnażyłeś mnie

(...)

Dygoczę w pustce

Zostałam ze swoim strachem

Księżyc chce mi coś pokazać

Tylko jego światło całuje mnie

( * * * )

Potrafi zamknąć ten lęk również w bardzo krótkich formach poetyckich:

Zderzenie cieni

Wachlarz smutku

Cisza wtopiona w wosk świecy

(„Samotność”)

W tle wierszy widoczny jest mężczyzna, który nadaje życiu treści, uzupełnia je i niesie nadzieję na szczęście:

Biała filiżanka przepełniona duchem Twoim

Życie układa się z fusów wróżby

Kruche jak porcelana

(„Biała filiżanka”)

choć czasami na to szczęście nie jest wcale takie pewne i trzeba długo na nie czekać:

...

Dlaczego buty moje

Nie pasują do Twoich sladów

Znikanie i pojawianie się

Są twoją mocną stroną

(* * * )

W utworach Krystyny Wojciech – Ratajczak dużą rolę odgrywa przyroda. Jest wnikliwą obserwatorką, zauważa źdźbła trawy, ważki, brzęczące pszczoły, koty, owieczki, kruki. Podziwia łany pszenicy, szumiące drzewa i owoce. Potrafi wyczarować sielskie obrazy, jakby wyjęte z obrazów starych mistrzów:

...domki drewniane pochylają się

Mrucząc stare baśnie

Na horyzoncie błękici się woda,

A słońce zachodząc rzuca

Radosną ciepłą poświatę.

( * * * )

albo też przenieść czytelnika w górski krajobraz, skąpany w deszczu:

Srebrne

bukowe kolumny

Unoszą

Zielone sklepienia

Na skalistym

Ołtarzu połonin

Deszcz składa

ofiarę z tęczy

(„Zapatrzenie”)

To zachwycenie się przyrodą widoczne jest też w drugim tomiku, „Cisza czysta jak śnieg kruk w locie”, będącym zbiorem urworów bardzo krótkich, zbliżonych do haiku: Żółte żabki/ z zieleni trawy/ wiatr przepłoszył/ powiało chłodem, Zimowy ranek/ promień przez kroplę/

szpak z wizytą, Skowronek/ odfrunęła wiosna/ sikorka/ pcha się do okna lub Zima/ białe motyle/ do grani/ przytulone.

Jednak nie tylko świat realny fascynuje poetkę. Widzi ona wokół siebie również anioły, rozmawia ze zmarłymi, przenosi na papier wizje ze swoich snów, choć, jak sama twierdzi: Moje czarodziejskie własności/ nie mają takiej mocy/ nie tu, nie dzisiaj.

Zastanawia się nad tym nierealnym światem, analizuje, stara się go uporządkować: Czy anioł mnie widzi/ (...)/ Czy rozumie szczątki/ Moich oderwanych myśli/ Świeca powoli przygasa. Nie traci nadziei na to, że osiągnie niemożliwe, że wzniesie się wyżej:

Myśl szybuje w przestrzeni

Latawcem spełnienia dociera

Gdzie jest to niemożliwe

(„Nadzieja“)

Tę nadzieję na lepszą przyszłość, pomimo smutków, jakie niesie nam życie, stara się przekazać Krystyna Wojciech – Ratajczak w swoich wierszach. Są one optymistyczne, pełne ciepła i wiary w człowieka.

W obu tomikach na uwagę zasługują też ilustracje autorstwa Szymona Ratajczaka .

„Krople” ilustrowane są barwnymi fotografiami ukazującymi piękno przyrody, a „Ciszę czystą jak śnieg kruk w locie” zdobią nastrojowe grafiki w kolorze sepii.

Krystyna Wojciech – Ratajczak – Krople“, Poznań 2005

Krystyna Wojciech – Ratajczak „Cisza czysta jak śnieg kruk w locie”, Poznań 2009

 

db


Kalina Izabela Zioła

Dotykanie świata

Mam przed sobą najnowszą książkę poetycką Marleny Zynger (Ewy Bartkowiak) „DO-TYKANIE / TICK-TOUCHING”. Dwujęzyczny, polsko - angielski tom wierszy (przekład na język angielski Anita i Andrew Fincham) został nagrodzony „Złotym Piórem” podczas XIII Światowego Dnia Poezji UNESCO 2013.

Nagroda ta nie powinna nikogo dziwić. Poezja Marleny jest piękna, zawiera duży ładunek emocjonalny, jest zrozumiała dla czytelnika, pozwala mu się utożsamiać z podmiotem lirycznym. Nie znaczy to wcale, że jej poezja jest „lekka, łatwa i przyjemna”. Pomieszczone w książce wiersze są dojrzałe, bardzo starannie skonstruowane, posiadają rymy i rytm. Są tak melodyjne, że brzmią jak piosenka. Właśnie ich melodyjność sprawia, że często do tekstów komponowana jest muzyka i piosenki Zynger śpiewane są przez wielu wykonawców, nie tylko w Polsce, ale i za granicą.

Autorka posiada swój własny język poetycki, który sprawia, że jej poezja jest tak indywidualna, tak rozpoznawalna. Tworzy nie istniejące nigdzie indziej istoty, miejsca, zdarzenia:

pstroto siedzi tuż za szafą

furczy mieniąc własne cienie

raz maleje to znów rośnie

to zabawia się to drzemie

bąbelkuje i pęcznieje



wszędzie zwykłość ciemna

niema



zwykło kryć się dziejstwa tlenie

gdzieś za szafą za oknami

pod podłogą pod stropami

niezbadane niewiadome

wydumane bądź przyśnione

niedościgłe myśli mieniem

uchwycone zachwyceniem

(„pstroto”)

To przecież cały zaczarowany, wymyślony świat, pełen cudowności, strachów, dziwnych zjaw, oczekiwań i nadziei, opisany w niepowtarzalny, własny sposób, językiem pełnym fantazji, niepodobnym do żadnego innego.

Tematem utworów Marleny Zynger jest przede wszystkim miłość, ukazywana z bardzo różnych stron, ze zmienną perspektywą, opisywana pod wpływem różnorakich nastrojów. Czasem jest to miłość spełniona, szczęśliwa, czasem zapłakana, siedząca w ciemnym kącie, a niekiedy pełna ufności i nadziei, czekająca na cud. Poetka maluje zmysłowe obrazy jasnymi pociągnięciami pióra, tworzy intymne sceny nasycone pożądaniem:

stopy uda biodra dłonie

obezwładnia pragnień goniec

...

pierś faluje zamyślona

poprzez dotyk w ruch wprawiona

cicho mówi zegar życia


serce słucha

ty dotykasz

(„do-tykanie”)

Tłem pełnych uniesień chwil są obrazy znanych mistrzów: jak Moneta tafla wody/ tak muśnięcie twe wibruje, pełna ciebie tkwię w/ zamknięciu, jak płacząca w Muncha/ szkicach, w ślad za Marc'em Chagallem chcę pana kochać duchem i ciałem/ w pełnym blasku barw wykąpać się/ niech żyje carpe diem.

Chwyta poetka życie pełnymi garściami, potrafi się nim cieszyć, rozpamiętuje dotyki i słowa, sny i spotkania... Nawet te, na które tylko daremnie czekała. Owija je wstążkami lekkich jak puch metafor, wypięknia wyobraźnią i chowa skrzętnie na dnie pamięci, by kiedyś, w sprzyjającym momencie, rozwinąć w blasku słońca i cieszyć się nimi na nowo. Bo przecież tak mało jest w życiu cudownych dni, godzin, każdą skrzącą się światłem i miłością minutę należy docenić i starać się, by nie zaginęła na zawsze w mrokach niepamięci. I to właśnie robi Marlena – chowa najpiękniejsze, najważniejsze chwile w strofach wierszy:

wiodą tam oczy zamglone

i wiecznej tęsknoty żar

płomieniem pragnień serce mi

płonie

a w żyłach

hula strach

(„kuszenie Ewy”)


Bywa, że autorka nie używając żadnych metafor pisze z serca do serca prostym, zwyczajnym językiem, chcąc przekazać swój nastrój jak najczytelniej. Wiadomo przecież, że mężczyźnie ( a przecież do mężczyzny właśnie skierowane są te strofy) trzeba najczęściej powiedzieć wszystko wprost, jeśli ma zrozumieć, bez owijania w piękne słowa

i przenośnie, bez aluzji i niedomówień:


tak bardzo pragnę ażebyś mnie przytulił

i aby dłonie twoje wzięły moje dłonie



pragnę odkrywać cały świat na nowo

dzielić z tobą każdy dzień i godzinę

i serce me otworzyć przed tobą

(„cieszyć się wiosną nim przeminie”)

Poetka nie żąda zbyt wiele, pragnie tylko być dostrzeżona, kochana, ważna dla tego jednego, wybranego... Nie zawsze to się jednak udaje osiągnąć. Są w życiu mężczyzny tygodnie i miesiące tak wypełnione tysiącem różnych spraw, że nie ma już miejsca na miłość, na spotkania:


nie ma mnie

w harmonogramie twoich

zajęć na najbliższy tydzień


sprawdziłam

często dzwoniłam



nie ma mnie

w harmonogramie twoich

zajęć aż po kres



zgodnie z twoim prawem

(„nie ma mnie w harmonogramie”)

Kobieta rozpamiętuje czas, gdy on wcale nie chciał być sam, szuka w pamięci szczęśliwych dni, które dzisiaj mają zupełnie inny wydźwięk: dawniej wpatrzeni/ dziś napatrzeni/.../ ty – wstrzemięźliwy/ ja... już nie księżniczka...

Jednak identyfikująca się z podmiotem lirycznym poetka nie załamuje rąk, lecz bierze pod rękę wiosenny wiatr i idzie z nim na kawę. Potrafi czerpać przyjemność ze spaceru gwarną ulicą, idzie w kolorowej sukience z rozwianymi włosami i słucha śpiewu ptaków.


Ptaki, drzewa, cała natura zajmują w poezji Marleny Zynger dużo miejsca. Opisuje warszawskie parki, na przykład Warszawskie Łazienki, w których wiewiórki zbierają orzeszki, pachną narcyzy i janowiec, chowają się wśród liści spłoszone ptaki („miłość w Warszawskich Łazienkach”). Potrafi namalować słowami wschód słońca: świt zmieniał stroje coraz to odważniej/ blady róż w wiśnię mleczny lazur w błękit („przedwiośnie”); albo rozkwitającą bujną zieleń: z łąk lasu nieba/ pierwsze westchnienie/ soczystą zieleń/ lazur spieniony/ kwiecie pstrokate/ lecę wśród woni/ pąków obrzmiałych/ traw tchem zroszonych („wiosna”); lub dyszące z gorąca lato: ciężkim oddechem ziemia sapała/ świerszczy odwłoki dźwięczały graniem/ zlotem iskrzyła zieleń obrzmiała/ owoc kolorem grał o przetrwanie („lato”). Nie brak też wiejskich obrazków:


przy kominie w starej chacie

pies skulony liże sierść swą

łata po łacie


nieopodal w małym oknie

pająk się cieszy że nie zmoknie

(„polska wieś”)


Pisze też poetka utwory inspirowane muzyką i tańcem. Na przykład w szaleńczej „tarantelli” ręce plączą się i gubią, a w „tym jednym tangu” wymarzony taniec z wymarzonym mężczyzną mógłby zmienić nocne niebo w kolorową tęczę:


krapowa laka rozetnie błękit

cynober ochrze poda rozświetloną dłoń



ciemność zapadnie lecz barwy nie ustaną

księżyc w ukłonie odda tytanową biel

w nocnej ekspresji królować będzie szkarłat

Liryczna poezja Marleny Zynger, delikatna i kobieca, spowita mgiełką miłosnych czarów, pełna ciekawych zwrotów (np. nie żonataj się, kacze trele kaczele, kwitnąc pąkami farby z konturów ciała ) pozostaje w pamięci, po odłożeniu książki nie znika, powraca wybranymi strofami, słowami. We mnie pozostał piękny wiersz „niemożliwe – bez niego”, szczególnie ostatnia zwrotka:


w dziwie niemym została

nie pojmując niczego


jedno wszakże wiedziała

niemożliwe – bez niego

Poezja ta pozwala oderwać się od szarej rzeczywistości, wprowadza czytelnika

w piękniejszy, bardziej kolorowy świat. Świat pełen miłości,muzyki, obrazów, a także tęsknoty, niespełnionych marzeń, wielkich oczekiwań i małych dramatów. Świat pulsujący, lśniący, pełen roziskrzonych słów i nieziemskich kolorów.

Pisząc o książce nie mogę nie wspomnieć o okładce, doskonale korespondującej z treścią wierszy. Pierwszą stronę zdobi obraz Renaty Brzozowskiej, portret rozmarzonej Marleny Zynger tańczącej w czerwonej sukience. Można się domyślać, że obraz zainspirowany był utworem „to jedno tango”. Na ostatniej stronie okładki poetka w tej samej czerwonej sukience uśmiecha się tajemniczo z fotografii wykonanej przez Marcina Bąka.

Dobra książka, naprawdę warta przeczytania.


Marlena Zynger „DO – TYKANIE / TICK – TOUCHING”, Wydawnictwo Książkowe IBIS, Warszawa 2013, s. 80

db

Kalina Izabela Zioła

W cieniu „Gontyny”

Niedawno pożegnałam Ryszarda Daneckiego, odpływającego w ostatni rejs, ten bez powrotu. Pływał on kiedyś jako rybak po Morzu Kaspijskim, ale zawsze wracał, nawet po największych sztormach. Tym razem nie wróci. Trudno w to uwierzyć, trudno się z tym pogodzić. Ten zawsze pełen życia i humoru, tryskający witalnością człowiek nie żyje. Bez niego poznański oddział Związku Literatów Polskich nie będzie już taki sam. Zabraknie żartów Ryszarda, jego ironicznego nieco śmiechu, opowiesci o dawnych latach, zdarzeniach i ludziach, których oprócz niego nikt już nie pamietał. Odszedł nagle, pozostawiając po sobie puste miejsce, ksiązki i wspomnienia... Nie pójdę już z nim na piwo, nie porozmawiam, nie pojadę do chaty w puszczy, nie zjem pysznego obiadu przygotowanego przez jego żonę... A jeszcze tyle mogłam usłyszeć, tyle się nauczyć, zrozumieć...

Teraz mogę tylko sięgać do tomików, zadumać się nad jego wierszami, opowieściami, fotografiami.

Po powrocie z cmentarza wyjęłam z biblioteczki kilka książek tego cudownego poety i gawędziarza. Przerzuciłam album „Od Smakosza do Fregaty”, ukazujący poznańską cyganerię artystyczną. Nie czytałam, przeglądałam tylko fotografie z dawnych lat. Ależ ten Ryszard był przystojny! A te jego oczy! Nie dziw, że wiele kobiet za nim nim szalało. On również lubił kobiety. Lubił to właściwie nieodpowiednie słowo – on kobiety kochał. Kochał wino, kobiety i śpiew, a z tych trzech rzeczy kobiety najbardziej. Można to wyczytać na stronach jego książek. Kobietom i miłości poświęcił wiele wierszy. Najpopularniejsza książka Daneckiego, „Dedykacje – Wiersze do sztambucha”, w całości poświęcona jest kobietom jego życia. Do końca miał nadzieję, że ukaże się jeszcze jedno wydanie tego tomiku, uzupełnione o kolejne imiona, o których napisał i jeszcze napisze. Nie zdążył...

A przecież zawsze był gotowy na nowe zauroczenie, nową przygodę. Jak napisał w „Dedykacjach”:

Stroję się chwilą tą zawsze akurat -

wrastam w las, którego czas nie powali:

w pień jeden zrastają się imiona,

w trzystuimienną płeć -

kołysze się koralowy konar,

kwitnie różem jednakim różnych owali-

...

(„Wstęp II”)

Choć tak wielbił wszystkie kobiety, do końca był z wybraną we wczesnej młodości dziewczyną, która rozumiała poetę, wiele mu wybaczała i twierdziła, że to tylko taki „erotyczny katar”, który zawsze przechodzi. Ryszard dedykował swej Bronce, (która, jako plastyczka, ilustrowała niektóre jego książki, między innymi właśnie tomik „Dedykacje”), wiele utworów.

W wymienionych wyżej „Dedykacjach” tak pisał do Bronki:

u steru -

warkocze czarne

skośne oczy

i kimono -

skąd to kimono znajome w dżonce,

kobiece piersi

znajome drżące?

Kimono lila – tak dobrze w nim Bronce

gdy włos rozpuści kaskadą czarną lakieru

...

(„Do Bronki”)

O ślubie z Bronką napisał w 2007 roku wiersz „W poznańskiej Farze”. Ten utwór opublikowany został w ostatniej, wydanej w 2013 roku książce poety „Wiersze okazjonalne”. Choć w późniejszych latach życia Danecki wyznawał materialistyczny pogląd na świat, to jednak ciepło wspominał kościelne zaślubiny:

Rozjaśniły go świec płomienie drżące

i marsz Mendelssohna grały organy,

gdy ślubne obrączki wkładał ksiądz Jany

przed tym ołtarzem właśnie -

mnie i Bronce...

Najbardziej osobistym, jak zawsze twierdził poeta, poświęconym żonie wierszem był „Stwórca”, zamieszczony w tomiku „Mężczyźni półwieczni”. Na swym ostatnim spotkaniu autorskim w Ogrodzie Botanicznym, które odbyło się przed trzema tygodniami, 17 listopada, Ryszard przeczytał go Bronce, również obecnej na wieczorze. Z pewnością nie pierwszy raz słyszała ten utwór, łacznie ze słowami miłości, ale sądzę, że tę recytację zapamięta na zawsze. Nie mógł chyba Danecki pożegnać jej piękniej:

Czarny sześcian ciszy

wycięty w boku pulsującego wszechświata,

czarny sześcian ciemności:

tutaj istnieje to tylko,

co powołane dotykiem

ręki mojej -

oto łóżka drewniana krawędź,

chłód prześcieradeł,

z pustki wyciągam

włosów długie zwoje,

stwarzam powieki rozwarte,

rozkołysane dzwony piersi -

...

leżę obok ciebie,

którą stworzyłem

„Mężczyźni półwieczni” jest moją ulubioną książką Ryszarda Daneckiego. W pomieszczonych tam wierszach poeta jest taki prawdziwy, namacalny, ze wszystkimi swoimi słabościami i lękami, z właściwą sobie przekorą i optymistycznym podejściem do życia. Opowiada o swych marzeniach, tęsknotach, miłościach... O tęsknocie za miłością idealną:

- Kiedy tak mówisz, pięknie i czule,

że miłość – chłopca w mężczyznę zmienia -

masz rację

...

- Miłość – z mężczyzny znów chłopca czyni:

w świat czarów wiedzie go dłoń dziewczyny -

(„Rozmowa z Rasułem”)

O poszukiwaniu wciąż nowych wrażeń, nowych natchnień, o zachwyceniu ciągle na nowo, raz jeszcze, pomimo przemijających lat i posiwiałych skroni:

Dawno już – pierwsze sadziłem drzewo,

i dawno dom zbudowałem także,

syn – wkrótce dziadkiem zrobi mnie pewnie...

...

A ty się jawisz dzisiaj dopiero,

o czarnooka i czarnobrewa -

miłości słowa szepczesz gorące?

. . .

lecz jak z mężczyzny – stać się znów chłopcem?

(„Nowa miłość”)

Pisał poeta również o samotności, której tak często doświadczyć można nawet wśród tłumu. Jak każdy z nas nieraz czuł się wyobcowany, niezrozumiany, odrzucony. Na pospiesznie przemierzanych gwarnych ulicach, między gonitwą za pieniądzem a pościgiem za stabilizacją, sukcesem, za jeszcze jedną przygodą, jeszcze jedną książką, wpadał w czarny, pusty tunel:

Machaniem rąk rozkopujemy

każdy dla siebie przejście w powietrzu,

oblegającym ściśle wypukłość ubrań:

gestu odrębnością -

zaznaczamy odrębność swojego przejścia,

...

To jest właśnie pamięć:

cofanie się w nieprzydatny innemu

pusty tunel

swojego przejścia -

...

(„Samotność”)

Nieobca była Daneckiemu, jak zresztą większości poetów, tematyka śmierci. No bo jakże nie zauważać, że pięknie rozwitły kwiat traci płatki, gubi liście i więdnie? Że młode, smukłe drzewo targane wichurą łamie się i ginie, wyciągając ku niebu zeschnięte, sczerniałe konary? Że człowiek od dnia swoich narodzin uparcie i mozolnie zdąża do kresu życia, borykając się po drodze z niedogodnościami starości? Pisał więc poeta o tym, że przemijamy, ale również o tym, że nie chcemy się z tym pogodzić, staramy się tego nie zauwżać:

Od ściany ku oknu -

od ram fotografii

...

od faktów do marzeń,

od byłeś – ku będziesz -

odwracanie twarzy

(„Przemijanie”)

W tym dążeniu ku śmierci wiele jest przystanków, wiele portów. Można je witać z uśmiechem, spodziewając się się jeszcze czegoś nowego, dobrego, a można świadomie nie dostrzegać mijających lat, jak struś chować głowę w piasek, uciekać w sen, w alkohol, w marzenia:

Romantyczni żeglarze – o burych świtach

na brzegu tapczanów z pękniętą sprężyną,

u boku chrapiących sopranowo słonic -

lądują sterani, bez steru...

Nie burkną

słowa – w sen odpływają, w którym ich wita

wyspa wonna, gdzie gibkie dziewczyny żyją

...

(„Pięćdziesięcioletni”)

Najpiękniejszym wierszem o śmierci, jaki napisał Ryszard Danecki, jest moim zdaniem „Romeo”. Mówi o śmierci samobójczej w tak przejmujący a zarazem poetycki sposób, że nie można się nim nie zachwycić. Ryszard opowiedział mi o genezie tego wiersza: kiedyś w holu hotelu zobaczył młodego mężczyznę, który podciął sobie żyły – chciał umrzeć z powodu nieszczęśliwej miłości. Przecięte żyły ułożyły się w kształt lśniącej, czerwonej róży. Widok ten tak poruszył poetę, że napisał:

Gdy nie będę już do niczego zdolny -

albo inaczej -

gdy już będę do wszystkiego zdolny,

gdy już będę mógł wszystko ofiarować tobie -

albo inaczej -

gdy już niczego nie będę mógł ofiarować tobie -

dam tobie różę czerwoną,

którą noszę nierozkwitłą w lewym przegubie:

otworzy się za muśnięciem srebrnego promienia

brzytwy...

Miłość, śmierć... To częste tematy utworów Daneckiego, ale nie jedyne. Dużo miejsca zajmuje też w jego poezji przyroda, mitologia... Jako dawny marynarz Kaspijskiej Floty pisał dużo o morzu ( był zresztą związany z morzem przez cały czas, do śmierci pełnił funkcję wiceprezesa Wielkopolskiego Oddziału Marynistów Polskich. Opisywał także lasy, szczególnie swoją ukochaną Puszczę Notecką, gdzie znajdował azyl pisarski w chacie leśnej, nazwanej „Gontyną”. W „Gontynie” spędzał poeta corocznie wiele miesięcy, od wiosny do jesieni. Tam powstawały najpiękniejsze wiersze, tam chronił się przed przed miejską wrzawą i ludźmi. Na zaproszenie Ryszarda pojechałam tego lata do ukrytej w puszczy chaty, otoczonej kwiatami i starymi drzewami. Zostałam przedstawiona stojącemu w ogrodzie Duchowi Puszczy, rzeźbie wykonanej przez Wojciecha Kuklę. Tam porobiłam kilka zdjęć, na tle chaty, w ogrodzie, z Duchem Puszczy... To jedne z ostanich fotografii Ryszarda w miejscu, które było mu najbardziej bliskie. Gdzie znajdował spokój i natchnienie, łączył się z przyrodą, czuł się ogniwem w łańcuchu życia:


... nagle pojmujesz, że śmierci nie ma –

robak jest wróblem, a jastrzębiem wróbel,
martwego jastrzębia – znów robak pożre,
taką mają przyszłość pnie sosen grube,
jaką im kornik wypisuje w korze –

tyle życia innym – ile go oddasz,
ono zaś wieczne – tylko formy giną:
ofiary na Łady składane ołtarz –
puszcza jej wielką, słowiańską gontyną…

(„Gontyna”)

Tym właśnie utworem pożegnałam Ryszarda Daneckiego na junikowskim cmentarzu. Stałam nad jego grobem, mówiłam wiersz, ale czułam, że nie jest to nasze ostateczne pożegnanie. Wiem, że będzie wracał do mnie zwrotką wiersza, uśmiechem ze zdjęcia, wspomnieniem... I póki będzie żył w mojej pamięci, w pamięci wielu z nas, nie odejdzie. A jego słowa krążyć będą pomiędzy nami jak barwne motyle, które wyfrunęły z cienia starej chaty.

Ryszard Danecki „Dedykacje”, Wydawnictwo Poznańskie 1974

Ryszard Danecki „Mężczyźni półwieczni”, Wydawnictwo ZLP Poznań 1990

Ryszard Danecki „Wiersze okazjonalne”, Wydawnictwo RD „Gontyna” 2013

db

Kalina Izabela Zioła

Złota książka z rysunkami

Pisałam niedawno recenzję książki Witka Wincentego Różańskiego „Została pusta karta dań tego świata”. Zwróciłam w niej uwagę na niesamowitą prostotę, a przez to czytelność wierszy, na nieco naiwne, wręcz dziecięce postrzeganie świata przez poetę. Okazało się, że tę swoją charakterystyczną szczerość w przekazywaniu obrazów i zdarzeń przenosił Witek nie tylko w strofy wierszy. Próbował także pokazać otaczający go świat i ludzi za pomocą rysunków. Były to proste rysunki, prowadzone jasną, wyraźną kreską. Rysował drzewa, rośliny, domowe sprzęty, znajome pejzaże, ulice, swoją dawną szkołę, domy... Wielokrotnie rysował też świętego Jerzego, na koniu i pieszo - rysunki z pewnością dedykowane były Jerzemu Szatkowskiemu, który kolekcjonuje wizerunki tego świętego. Dużo wśród rysunków Różańskiego jest wizerunków Chrystusa , Matki Boskiej, z dzieciątkiem i bez, a także świętych. Najwięcej jednak jest podobizn ludzkich twarzy – portretów przyjaciół, krewnych, znajomych...

Ostatnio ukazała się nakładem Biblioteki „Tematu” niezwykła książka. To zbiór kilkuset rysunków Witka Różańskiego, a także wybór wspomnień jego serdecznych przyjaciół. Książka nosi znamienny tytuł „Jasna kreska”, co obrazowo charakteryzuje zawarte w niej rysunki. Czarno – białe, czasem nieudolne, prowadzone wyraźną kreską... Ukazujące rzeczywistość, jaka otaczała ich twórcę, jego lęki ( bo rysował również śmierć, tak często pojawiającą się w wierszach), jego fascynacje, zauroczenia, ludzi z którymi przebywał, z którymi się przyjaźnił, a czasem tylko przelotnie poznał ...

Większość rysunków autor podpisał, można więc z całą pewnością zidentyfikować miejsca i ludzi. Z pejzaży najczęściej pojawiają się miejsca dzieciństwa, rzeka, nad którą chodził się kąpać wraz z przyjaciółmi, szkoła w Wirach, stary stół, przy którym siadywał w dobrej kompanii, by napić się piwa... Stare drzewa, kwiaty...

No i przede wszystkim ludzie. Przewijają się twarze tych, których już nie ma, ale o których pamięć nigdy nie wyblaknie... To twarze „Steda” - Edwarda Stachury, Ryszarda Milczewskiego – Bruna, Andrzeja Babińskiego, Władysława Broniewskiego, Romana Brandstaettera, Nikosa Chadzinikolau, Łucji Danielewskiej, Stanisława Grochowiaka, Marka Obarskiego... Wszyscy oni żyją w swych książkach, w pamięci czytelników, przyjaciół, a teraz zostali uwiecznieni na kartkach „Jasnej kreski”. Jest nawet podobizna Karola Wojtyły w młodzieńczym wieku.

Wśród portretów znalazłam też wielu kolegów z wielkoplskigo środowiska literackiego, z którymi spotykam się na codzień... To na przykład Paweł Kuszczyński, Helena Gordziej, Maria Magdalena Pocgaj, Andrzej Sikorski... Jest kilka portretów Dariusza Tomasza Lebiody. Najwięcej jest podobizn Jerzego Szatkowskiego, z którym Witek był bardzo zaprzyjaźniony, jego żony Iwony Szatkowskiej, dzieci Jerzego – Karola i Moniki oraz jego rodziców.

Wiele rysunków przedstawia Krystynę Orłow, muzę Andrzeja Babińskiego, której poświęcona była cała książka tego poety, zatytułowana „Uwierzenie moje”. Być może zachwycał się nią również Witek.

Można znaleźć autoportrety Różańskiego z różnych okresów życia, także ten ostatni, rysowany w towarzystwie trupiej czaszki ze skrzyzowanymi piszczelami i podpisem „ze mną już koniec”.

Ciekawa jest geneza powstania „Jasnej kreski”. Już wiele lat temu, za życia Witka Różańskiego, Jerzy Szatkowski obiecał że wyda książkę z rysunkami poety, znajdującymi się w jego posiadaniu. A było ich kilkaset! Jednak przez wiele lat nie miał możliwości finansowych, by obietnicy dotrzymać. Witek umarł, rysunki pozostały nie opublikowane

a Szatkowskiego, jak sam wspomina, „gryzło sumienie” że zawiódł przyjaciela. Wreszcie w tym roku udało mu się uzbierać sumę potrzebną do wydania drukiem rysunków.

Z pomocą Dariusza Tomasza Lebiody, który zeskanował kilkaset grafik i opracował skład, Szatkowski wydał książkę, która stała się jakby wypełnieniem testamentu Witka Różańskiego.

Na uwagę zasługuje strona edytorska tego tomu. „Jasna kreska” wydana jest na pięknym kredowym papierze, w złotej twardej oprawie, nawiązującej symbolicznie do ustanowionej w ubiegłym roku Złotej Książki, Nagrody im. Witka Wincentego Różańskiego.

Kapitułę Nagrody powołała wdowa po zmarłym poecie, Małgorzata Kasztelan – Różańska, aby imię jej męża, znakomitego twócy, nie rozpłynęło się w niepamięci. Kapituła nagradzadzać będzie wybitnych artystów, nie tylko w dziedzinie literatury.

Omawiając książkę nie sposób pominąć wspomnień, związanych z autorem rysunków, opinii jego przyjaciół i ludzi w jakiś sposób z nim związanych. We wprowadzeniu zatytułowanym „Witek --- Rysunki” autorstwa prof. Norberta Skupniewicza, jednego z najbardziej znanych twórców poznańskich, artystę malarza, którego prace znajdują się w w kolekcjach Muzeów Narodowych w Warszawie, Poznaniu i Krakowie, czytamy: Czym miałbym być pobudzony, może ambicją, aby pisać o rysunkach Witka Różańskiego – przecież są. Są jakąż ilością twarzy, a każda wymowna. Czy zatem potrzebują mojego, ewentualnego zdania, potwierdzającego ich obecność...

Poznałem to rysowanie w czasach Gigantów – w prehistorii, na trampolinie naszego życia. Rysunkom wtedy przyglądałem się pobieżnie, nie doczytywałem w nich intencji. Nie natrafiałem, na nieodzowną wówczas potrzebę prowadzenia studium, pogłębiającego wizerunki, którym odpowiadały. Czyż mógłbym wtedy przyjąć, zespoły środków samoistnego rysowania, które spłaszczały kształty, pomijały bryłę oraz materię, nie zauważały miejsca w obrębie pola kartki, dla kompozycyjnego uzasadnienia podziału formatu. Nie zgadzała mi się niedbałość o stan papieru – rzutująca niepewność na akceptację doznanej chwili; może obojętność, której nie utrzymała iskierka pobudzająca aktywność ekspresyjnego ruchu ręki. Tyle samo, co pstryknięcie odruchowego rysowania, trwała akceptacja-ocena rysunku. Potwierdzała zabawę w rysowanie – rodzaj wyścigu, albo wręcz w wykradanie sobie, i przez własną rękę, postrzeganych twarzy nieopanowaną kreską dla magicznych przeznaczeń: Czynił to nagle, nie prosząc, nie nalegając aby ów portretowany zastygł w pozowaniu. Niekiedy, choć nie celowo, kresek było więcej, bardziej były wichrujące – jakby zbywało ich dla danej twarzy, dla zatrzymania chwili przez tamtą obecność. Z zawirowania Witkowej natury powstawał papier z ciągami bezkrytycznej kreski, jakoby twarz wystawiona – jedynie-jedynym mignięciem – na zewnętrzne światło

i na wewnętrzny cień, schwytana stała przez patrzenie łapczywe lub niechętne... Do takiego rysowania trzeba być otwartym w nieustanności. Rysunek zjawia się z poruszenia, podobnie do aforyzmu. Tego się nie wymyśli, a tu, przez Jerzego Szatkowskiego, zostało zaakceptowane bez wahania-pieczołowicie; nieraz Witek powtarzał opuszczony kontur obrysu głowy-twarzy aby następnym trafić celniej, przez co zmiękczył się ich tryb orzekający, jakby kończącą zdanie kropkę odsunięto o kilka spacji.

Jerzy Szatkowski tak wspomina pierwsze próby graficzne Witka, pierwszą ich publikację i to, dlaczego poeta nagle zaczął rysować, co rysował i w jaki sposób.

I dlaczego powstała książka, którą trzymam w ręce: ... Któregoś dnia – tak ni stąd, ni zowąd powiedziałem do Witka: - Narysuj mi mojego Patrona – świętego Jerzego. Witek zrobił duże oczy. Znieruchomiał. Po chwili – niby obudzony ze snu (powiem inaczej: - Jakby się w nim coś obudziło) wyszeptał: - No... spróbuję. Ale... Jurku... nie od razu, jeszcze nie teraz. I tak: - Rzec można – ni stąd, ni zowąd – przysłowiowe ziarno zostało rzucone. Z biegiem czasu (z upływem lat) od „pierwszych kresek” (Rzeczka Wirynka, Źródełko) powstawały Witiaróżańskie rysunki. Jedynie moi najbliżsi i nieliczni dobrze znajomi wiedzieli o ich istnieniu. W 1998 roku ukazała się sponsorowana przeze mnie książka Witka pod tytułem „Ratujcie serca nasze”. Na książkę złożyła się część Witianów

z mojego prywatnego archiwum literacko – plastycznego. W tomie - obok wierszy i rękopisów pomieściłem również blok Witkowych rysunków (portrety). Na promocji książki (połączonej z wieczorem autorskim Witka) ludzie (w większości „sami swoi”) oczy przecierali. Sic! Trudno im było uwierzyć, że Cudowny Witek jest autorem Portretów.

A Witek był przeszczęśliwy. Tak! - Duży Witek cieszył się jak małe dziecko. Wtedy to obiecałem mu, że nadejdzie dzień, w którym wszystkie jego rysunki (takoż i te, co dopiero powstaną) ujrzą światło dzienne. Od tej pory Witek niecierpliwił się, a nawet nalegał....

A ja... po serii „niebezpiecznych zakrętów” zaszyłem się z ukochanymi pieskami w mojej samotni w lesie. Wróciłem na stare śmieci ... Alem i poprzysiągł sobie, że prędzej czy później „żeby nie wiem co” - spełnię com postanowił, a Witkowi obiecał....

... Wszystkie pomieszczone w albumie rysunki (podkreślam: wszystkie z wyjątkiem Autoportretu a'la Chopin) powstały w mojej obecności. Na moich oczach. A tak naprawdę to Witek rysował je dla mnie. „Dla ciebie Jurku”. Rysunek – każdy z osobna – ciepły jeszcze – darowywał mi z ręki do ręki. Każdy z osobna. Sic!

Witek rysował z pamięci, z natury albo na podstawie zdjęcia. Jest tam też jeden „Autoportret z lustra”. W czasie rysowania milczeliśmy. Ciszę przerywały tylko Witkowe płytkie, nierówne, szumiące oddechy, albo też głośne pociąganie nosem...

... Niektóre rysunki Witka sprawiają wrażenie jedynie zaczętych, niedokończonych – ale Witek oznajmiał: - „Tyle wystarczy”, „Niech tak zostanie”, „Kropka”. Te rozważania

o Witkowych plastycznych początkach zatytułował Jerzy Szatkowski „Glosa”.

Tadeusz Dziczkaniec – Żukowski, poeta i reżyser filmów dokumentalnych ( Widziałam przed kilkoma dniami film o Witku Różańskim, z udziałem zmarłego poety, reżyserowany przez Tadeusza Dziczkańca – Żukowskiego. Świetny!) w eseju „Nikifor z Ostrobramskiej (albo apokaliptyczne sielanki)” opisuje pierwsze zetknięcie z poezją Różańskiego: Tom „Przed czerwonymi słońca drzwiami” Wincentego Różańskiego (wystawiony w witrynie Księgarni im. Adama Mickiewicza) był pierwszą książka poetycką, jaką kupiłem w Poznaniu po rozpoczęciu studiów na polonistyce UAM jesienią pamiętnego roku 1976 (strajki w Radomiu i Ursusie, powstanie „demokratycznej opozycji” i pierwsze „zawiązki” mojego literackiego „pokolenia indywidualistów 1976 – 1989”). Byłem wtedy początkującym poetą, m.in. pod wpływem Różewicza i Przybosia, i przyjechałem znad Regi u jej ujścia do Morza Bałtyckiego, gdzie tak intensywnie przeżywałem wschody

i zachody słońca. Pewnie też z tego (archetypicznego?) powodu, gdy stanąłem „przed czerwonymi słońca drzwiami”, tak intensywnie rozbłysła we mnie „róża poezji”: płomyk przed Płomieniem. To było jak wejście z „talizmanem kwiatu” do mistycznej „bramy Przemian”; wg legendarnego „Witka”, jak go nazywali najbliżsi przyjaciele.

Natomiast Dariusz Lebioda tak wspomina w zatytułowanym „Jasna kreska” posłowiu książki: Jakże wiele mam w pamięci spotkań z Wincentym Różańskim, który od zawsze był dla mnie „Witkiem”, najpierw tym z powieści Cała jaskrawość Edwarda Stachury, a potem przyjacielem na poetyckiej niwie. Najczęściej spotykałem go podczas Międzynarodowych Listopadów Poetyckich w Poznaniu, gdy przychodził na inauguracje, czytał nowe wiersze, a potem w kuluarach dzielił się ze mną ostatnimi wieściami. Najczęściej były to rozmowy zdawkowe, w stylu starych kumpli, którym wystarczy niewiele słów, by wszystko zrozumieć. Ale miała miejsce też wyprawa specjalna, grupy poetów

z Bydgoszczy, którzy wybrali się do stolicy Wielkopolski by go spotkać, by spojrzeć mu

w oczy i pobyć z nim na ulicy Ostrobramskiej. Nie był wtedy w dobrej formie i potrzebował co jakiś czas odpoczynku, a my byliśmy taktowni i staraliśmy się zapamiętać każdą chwilę, każdy jego gest i słowo. Pokazywał nam swoje tomiki, które dzięki zapobiegliwości i umiejętnościom lingwistycznym Stachury, ukazały się po hiszpańsku w Meksyku. Przedstawił nam też swoją trudną sytuację, żalił się na niezrozumienie i kłopoty codzienności. Piliśmy razem piwo i staraliśmy się wnieść jak najmniej chaosu do jego rozwibrowanego świata. Bo Witek – z pozoru spokojny i ułożony – nieustannie nosił w sobie burze, toczył batalie, o których nie mieli pojęcia ci, którzy z nim się stykali. ...

Wiedziałem, że rysuje, bo czasami przysyłał mi w listach swoje wizualizacje, ale zbiór, który otrzymałem do wydania od Jerzego Szatkowskiego, wprawił mnie w wielkie zdumienie. Okazało się wszakże, że poeta z Ostrobramskiej pozostawił po sobie ogromny zestaw rysunków, przedstawiających naturę i miejsca dla niego ważne, dokumentujący literackie kontakty, a nade wszystko ukazujący pisarzy, poetów i innych zaprzyjaźnionych z nim ludzi. To ważny element życia kulturalnego w Wielkopolsce, nie mający precedensu w całym kraju., to czas utrwalony przy pomocy specyficznie kształtowanej kreski.

„Jasna kreska” nie jest więc zwyczajnym albumem z rysunkami, jakich wiele można spotkać na księgarskich półkach. To zamknięta w szkicach historia. Dowód przyjaźni, jaką mogą się nawzajem obdarzać artyści-twórcy, bez elementów zazdrości i zawiści, z dbałością o kulturę i o siebie nawzajem. To rzeczywiście Złota Książka, której blask z biegiem lat nie tylko nie przygaśnie, ale będzie lśnił coraz jaśniej...

Jak jasna kreska, rysowana ręką Witka Różańskiego.

Wincenty Różański „Jasna kreska”,

Wydawnictwo Biblioteka „Tematu”, Tom nr 63, Warszawa 2013, s.174

db

 

Kalina Izabela Zioła

Powiew wiosny

Rok 2013 został ogłoszony przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej Rokiem Juliana Tuwima, ze względu na przypadające w nim dwie dotyczące poety rocznice: sześćdziesiątą rocznicę śmierci i stulecie debiutu poetyckiego. Któż nie zna wierszy Juliana Tuwima?! Stykamy się z nimi przecież już od najmłodszych lat. I niektórzy idą z nimi przez całe życie. Tak właśnie wędruje z wielkim poetą Miłosz Kamil Manasterski, dla którego Tuwim zawsze był wzorem godnym naśladowania, przede wszystkim dzięki prostocie języka, docierającego do szerokiego grona czytelników. Właśnie w tym roku, poświęconym Julianowi Tuwimowi, wydał Manasterski nową książkę poetycką "Tuwim. Inspiracje".

Zawiera ona utwory z lat 1998 - 2012, będące jakby dialogiem z wierszami Tuwima. Nie naśladuje on oczywiście zmarłego idola, nie pisze jego stylem, ale każdy ze swoich wierszy poprzedza mottem, urywkiem tuwimowego utworu. Czasem wiersze obu twórców mają wspólny tytuł, czasami tematykę, a czasami są krańcowo różne. Łączy je zawsze przejrzysty, nie udziwniony, pozbawiony sztucznych tworów język, wnikliwa obserwacja życia i lekko ironiczne poczucie humoru. Czyta się je z prawdziwą przyjemnością.

Choć każdy z zamieszczonych w książce utworów poprzedza „motto” autorstwa Tuwima, to można je czytać również bez tego powiązania. Przecież wiersze Manasterskiego powstawały przez kilkanaście lat jako utwory zupełnie odrębne, dopiero z okazji Roku Juliana Tuwima autor postanowił nadać książce taki właśnie kształt. Mówi w niej o sprawach bliskich każdemu z nas, w sposób delikatny, z wrażliwością i zrozumieniem.

Jest w tych wierszach tęsknota nastolatków, ich zauroczenie gwiazdami srebrnego ekranu: kolega kochał się w Arabeli/ nawet nie wstydził się przyznać/ zdjęcie wyciął ze Świata Młodych/ powiesił nad łóżkiem.../ Arabela śniła się nawet mnie ("Złotowłosa"); jest pokazana z przymrużeniem oka proza życia: życie z kelnerką/ powinno układać się idealnie/ona zawsze wie/ co komu podać/.../ kelnerka po całym dniu na nogach/ chętnie się kładzie/.../span/ trzeba pamiętać tylko o jednym/ kiedy wszystko się skończy/ to ona wystawia rachunek ("Życie z kelnerką"); są wspomnienia z licznych wyjazdów, podczas których przeżywał wypełnione bieganiną dni i puste noce: za późno na esemesy/ za wcześnie na listy/ tęsknota jest nieuleczalna/.../ utorować chciałbym przejście/ za daleko by pobiec/ za blisko by się zgubić ("Rondo Kaponiera"); i rozważania na temat ewentualnych oświadczyn: myślę że po trzydziestce/ przestaniesz być taka wybredna/ ja mogę jeszcze poczekać/ do pewnych rzeczy/ nawet mi się nie spieszy/ od rana/ w trzydzieste urodziny/ będę stał pod twoimi drzwiami/ .../ wiem / inne dostają/ ładniejsze prezenty/.../ może nie jestem / mężczyzną twoich marzeń/ ale przecież marzeń/ ci nie zabronię („Czas oczekiwania jest bezpłatny”).

To przecież cudowny romantyzm, ale nie ckliwy, przesłodzony, tylko doprawiony szczyptą humoru i autoironii. Podobne odczucia budzą: „Wiersz powściągliwy”: myślę o niej/ jakby już była moją/ choć nasze szczoteczki/ mieszkają w osobnych lustrach/ .../ skąd mogę wiedzieć/ że jesteśmy dla siebie/ nie jestem pewien/ czy już dojrzałem/ do wspólnej tubki blend-a-med/ dwóch różnych kluczy/ do jednego zamka; oraz wiersz „Piołun”, który zrobił na mnie ogromne wrażenie już w ubiegłym roku, gdy ukazał się w almanachu XXXV Miedzynarodowego Listopada Poetyckiego: mógłbym cię kochać/ prawie bezinteresownie/ mógłbym pisać o tobie wiersze/ na konkursy literackie/ bez zniżki i znieczulenia/ jeździłbym do ciebie/ drugą klasą pociągu pospiesznego/ .../ łatwo dałbym się oszukać/ że żaden inny kiedy wyjadę/ .../ ludzie by o nas mówili/ jaka to piękna para/ on taki w niej zakochany/ a z niej to jest niezłe ziółko. I jak się nie zachwycić? Niby zwyczajna, banalna historia, samo życie, pokazane w prostych, jasnych słowach, a ile w tym uczucia – miłości, zazdrości, pogodzenia się z tym, z czym walczyć nie warto, bo można stracić wszystko.

Poezja Manasterskiego jest delikatna, subtelna, porusza się w obszarach znanych wszystkim wrażliwym ludziom. Autor buduje za pomocą nieskomplikowanych środków wyrazu ciepłą, bliską relację z czytelnikami, ukazuje im swój wewnętrzny, bogaty świat uczuciowy, pozostający w bliskim powiązaniu z otaczającym go światem zewnętrznym.

Tak jak Tuwima inspiruje poetę przyroda, pełna kształtów, smaków i zapachów. Czasem maluje słowami barwne obrazy, jakby wyjęte z impresjonistycznych pejzaży:

wiatr zagradzał nam drogę/ wśród liści i pajęczyn szukaliśmy/ furtki do ogrodu/ .../ pamiętamy smak/ jabłek kradzionych Panu Bogu/ rosnących samopas śliw gruszy/ i tego egzotycznego drzewa/ przy szopie/ („Dom”). Wiele uwagi poświęca miejscom, które odwiedził, które zapisały się czymś szczególnym w jego pamięci, miastom, miasteczkom... Tej wyjątkowej atmosferze, jaka otacza nas w nowym, nie zbadanym jeszcze obszarze: za wycieraczkami/ miasto przepływa w majową zieleń/ drzewa wylewają się z trawników/ park opuszczają ostatni rozbitkowie/ Mały Rynek jak Mała Strana/ z jedynym tylko turystą/ („Krotoszyn”), po szynach przykrytych asfaltem/ wyjeżdża tramwaj firmy Ringhoffer/ z pantografem zawieszonym we mgle/ w kamienicach przy Bielskiej/ lokatorzy wciąż słyszą przez sen/ tramwajowy dzwonek/ od stu lat ten sam/ („Nocny tramwaj w Cieszynie”), miasteczko rano/ spokojnie otwiera rolety/ w zamkniętej cukierni/ stolik dla dwojga/ kusi/ przez mglisty rynek/ przejeżdżają niewyspane autobusy/.../ o siódmej rano w Kcyni/ samotność jest/ nie do zniesienia/ („Sentymentalny”), bez widoków/ wzdłuż torów tramwajowych/ wokół ronda/ pod pomnikiem/ mgła/ latarnie oderwane od ziemi/ drzewa urwane w połowie/ ślepe ulice/ plac bezludny/ („Biały wiersz”).

Widać w tych wierszach dokładne przyglądanie się światu, fotograficzną prawie obserwację, zapamiętywanie szczegółów. Ale gdziekolwiek poeta się znajduje, cokolwiek podziwia, zawsze w puencie wiersza jest wzmianka o samotności, o tęsknocie, o chęci powrotu do domu, do kobiety, którą kocha i bez której życie jest puste, pozbawione sensu: / porusz/ rozwiej wszystko/ na/ drodze/ zanim w bieli kartek/ do ciebie/ zabłądzę/ („Biały wiersz”), zimno/ bez twoich ramion/ mróz/ („Sentymentalny”), gaśnie hotelowa elewacja/ .../ w pokoju obok/ przerwana rozmowa/ niedyskretne łóżko/ próbuje przebić ściany/ na ulicy męski głos/ krzyczy twoje imię/ a może to moje myśli/ odbijają się od kamienic/ („Wieczór”), a ty wciąż/ nie odbierasz/ moich telefonów/ („Krotoszyn.Maj”), w drzwiach wagonu zobaczyłem twoją twarz/ („W Kaliszu”), tylko objąć nie mogę/ nic ci szepnąć nie umiem/ składam ci pocałunek/ nie poczujesz/ („Faro”).

Można więc przypuszczać, że miłość jest dla Miłosza Kamila Manasterskiego równie inspirująca, jak poezja Juliana Tuwima. I te dwie połączone inspiracje pozwoliły mu napisać doskonałą książkę, którą czytelnik nie tylko weźmie do ręki, ale z przyjemnością przeczyta i niejednokrotnie do niej wróci. W dzisiejszych czasach, gdy wokół pełno jest pseudopoetyckiego bełkotu, silenia się za wszelką cenę na oryginalność, pisania tak zawiłego, że zrozumiałe jest często tylko przez piszącego, poetycka książka Manasterskiego „Tuwim. Inspiracje” jest jak ożywczy powiew wiosennego powietrza. To prawdziwa poezja pisana piękną polszczyzną.

Miłosz Kamil Manasterski „Tuwim. Inspiracje”,

Wydawnictwo Książkowe „IBiS”, Warszawa 2013, s.98

db

Kalina Izabela Zioła

Oczami dziecka

Wincenty Różański, znany jako „Witek” Różański, zmarł 3 stycznia 2009 roku, lecz jego postać nie odeszła z literackiego środowiska Poznania. We wspomnieniach wielu ludzi wciąż żyje jego niesmiały uśmiech, dziecięca szczerość granicząca prawie z naiwnością, wielka religijność, niezaradność, życiowe zagubienie, a przede wszystkim jego twórczość.

Był autorem wielu książek poetyckich, pisanie i publikowanie nowych wierszy było dla niego najważniejszą rzeczą. Czytałam list, który wysłał do swojego przyjaciela skarżąc się, że nie wydał ostatnio żadnych nowych książek, i że nie może tak żyć. Nowe wiersze i nowe książki były mu potrzebne jak powietrze. 

Pisał bardzo dużo. Zmęczony życiem, które go przerastało, w poezji szukał azylu. Była jego ucieczką od problemów, choroby, niezrozumienia przez otoczenie. Miał kilku dobrych przyjaciół, lecz to nie wystarczało, by świat stał się dla niego przyjazny i zrozumiały. W dodatku przyjaciele odchodzili, umierali zbyt młodo... Wielką tragedią była dla Różańskiego śmierć „Steda” - Edwarda Stachury.

Stąd pewnie w wierszach poety tyle przygnębienia, czerni, lęku przed śmiercią i tęsknoty za nią... Jako człowiek głęboko religijny wierzył, że po śmierci spotka się nareszcie z tymi wszystkimi, którzy go opuścili.

Ostatnio przeczytałam wydaną w 1998 roku przez wydawnictwo WERS (Tom 3 biblioteczki Okolicy Poetów) książkę Witka Różańskiego „Została pusta karta dań tego świata”. Dziwny to może tytuł, lecz obrazujący uczucia autora - życie nie ma mu już nic do zaoferowania, poprzednicy zagarnęli dla siebie to, co było do wzięcia, zostawiając wielkie nic, pustą kartę.

W książce tej poeta dokonuje jakby rozliczeń ze swym życiem, ze światem.

W prostych, pozbawionych prawie metafor wierszach, językiem jasnym i zrozumiałym opowiada swój świat od wczesnego dzieciństwa do rychło oczekiwanej śmierci. Wspomina miejsca, gdzie się wychowywał i do do których zawsze tęsknił: „Leniwo kołysze się wiek/ pójdę do miasteczka/ gdzie się urodziłem/ .../ chwała tobie miasteczko/ chędogie i dumne”, „za wsią za przyczółkiem/ stoi biała szkoła/ tam uczyłem się/ cyfr i liter na pamięć”, „letnie wakacje w miasteczku M./ wycieczki i nocleg z psami/ światło prowadzi do celu i nadziei”. Wiersze w tym tomiku nie mają tytułów, przechodzą jedne w drugie płynnie, prowadzone myślą autora. 

Ukazują kraj dzieciństwa, ludzi, którzy byli dla Różańskiego ważni, jak na przykład babcia: „Na tym pagórku grób partyzancki/ tu babcia zrywa szalej i pokrzywę/ konie spłoszone wiatrem grzywę stroszą/ tam gałęzie sosen skrzypią przeraźliwie”, przywołują twarz matki nakładająca się na obraz młodej dziewczyny: „koło tej studni są ślady dziewczyny/ która szła w śniegu po wodę/ idę za las po nagrodę/ .../ położyłem się widzę u szczytu/ drzew twarz mojej matki/ co trwa do ostatka”.

Urodzony w Mosinie, dorosłe życie spędził w Poznaniu, pisał nawet o nim wiersze, lecz zawsze tęsknił do swobody, przestrzeni, dusiło go miasto i jego obojętność, okrucieństwo: „lustra/ poznańskie lustra/ gładkie i przezroczyste/ tu się wtulić na zawsze/ i patrzeć jak czas mija/ mało mi trzeba ciepła/ by ogrzać ludzkie sumienie/ - rozbij lustro człowieku/ odpryski zranią marzenia”. Miasto i żyjący w nim ludzie często zadawali ból wrażliwemu poecie. Wracał więc w obrazy bardziej sielskie, do ludzi prostych i nieskomplikowanych, wyraziście kreśląc ich sylwetki kilkoma wersami, jak w jedynym posiadającym tytuł wierszu „Dwaj chłopi w młynie gadają”, dedykowanym Jerzemu Szatkowskiemu: „Marcin:/ jak było tak było ale było/ Antoni:/ jak jest tak jest ale jest/ Marcin:/ będzie jak w Księdze/ Antoni:/ nic nie ubędzie/ epoki przemijają/ króle umierają/ a chłopi mają rację”.

Niby zwykłe, leniwe pogadywanie na przyzbie, a ile w tym mądrości!

Pośród tych opisów i wspomnień niejednokrotnie pojawia się śmierć, ukazywana w bardzo różnorodny sposób. Czasem jest mieczem sprawiedliwości: „gdy wiara ustanie/ śmierć w siebie uwierzy/ będzie wysprzątane/ z wszystkich marnych wierszy”, oczekiwanym po ciężkim życiu spokojem: „wypić raz do dna i zasnąć na zawsze/ przed zmurszałym od starości progiem”, „prowadź mnie do kresu/ a potem do bezkresu/.../ ja tu się nie liczę/ skończyłem robotę” lub nadzieją na spotkanie z bliskimi: „i tam spocznę wreszcie/ jest nadzieja/ że na mnie czekają/ - trumna się zwęgli/ na pamięć”, „jest jeszcze bezkres/ w którym się zatracę/ co mi powiesz matko/ gdy cię w niebie zobaczę”. Wreszcie jako nadchodzące nieuniknione, które bezlitośnie przerwie nić życia i uniemożliwi dokończeńczenie wszelkich rozpoczętych spraw: „tak mało mam czasu/ zanim obejrzę się wstecz/ już mi szykują grób zawczasu/ nim przyjdzie śmiertelny miecz”.

W wierszach Witka Różańskiego spotkać można również miłość. Opisana bez górnolotnych zwrotów czy skomplikowanych metafor, zajmuje dużo miejsca w życiu poety. Nie zawsze jest to miłość spełniona, wzajemna, często boleśnie rani i kaleczy: „całowałem twoje okno/ stół suknię i pryszczyk na twarzy/ potem trzasnęły drzwi/ i zrozumiałem/ że każdy jest sam/ i amor jest nieszczęśliwy/ bo zabrakło mu strzał”, często jest bardziej poszukiwaniem miłości niż samą miłością: „tej nocy biała kalina się śmiała/ gdy młody szukał ochłody/ w tej gorączce zgubił na łące/ ślady kochania nie do odzyskania”. Pisał o uczuciach, choć zdawał sobie sprawę, że to temat trudny do zdefiniowania: „kto potrafi opisać miłość/ ten bohaterem”. Chyba najjaśniej, najwyraźniej można odczytać miłość i tęsknotę w wierszu: „abyś była bliżej mnie/ napisałem do pilnej prasowej/ prośbę/ o przeniesienie skrzynki pocztowej/ bliżej mojego domu/ a ty nie piszesz/ drogi budują/ a ja nie mam dokąd pójść”. 

Pisał też Różański o poezji, tej największej swojej miłości, bez której nie mógł żyć: „już nie wiem ile to lat/ w przymierzu z poezją idę/ obok przepływa piękny świat/ a rzeczy same rosną jak kwiat”, „tam czeka na mnie/ córeczka poezja/ którą wymyśliłem”, „kiedy wszystko spełni się/ chciałbym żeby poezja/ poruszyła ciebie do żywego/ i żebyś zamyślony nad życiem/ nie stracił kierunku drogi/ .../ zostanie ślad paru słów/ które powiedziałeś/ nie napisawszy ani słowa/ ten który widzi jasno/ i jest wdzięczny człowiekowi/ jest poetą”.

Jest w książce „Została pusta karta dań tego świata” rozdział „Świetemu Augustynowi”, w którym autor umiescił wiersze religijne. To przeważnie utwory krótkie, rymowane, bardzo uproszczone, na kształt pacierza. Zwraca się w nich poeta do Boga: „Piszę wiersz/ palcem na piasku/ Boże daj mi dożyć/ jasnego brzasku”, „w Twoje ręce oddaję siebie Panie/ u Ciebie znajdę przytułek cichy/ Tyś mi opoką Tyś mi opieką/ jam tylko grzeszny jam tylko winny” i do Marii Panny: „Panno przeczysta/ co otulasz dziatki/ do Ciebie się modlę/ w zimowe ostatki”. Te wiersze porażają wprost swoją prostotą, są jak czysty, orzeźwiający zdrój. I chyba właśnie w tej prostocie kryje się geniusz Różańskiego, w tym całkowitym braku zagmatwań i wydumanych słów, w bezpośrednim przelaniu myśli na papier.

Nadwrażliwy, o kruchej psychice, nie mógł się przystosować do świata, ludzi, do otaczającej go rzeczywistości. Czuł się wyobcowany, wypalony, niepotrzebny: „coraz mniej mogę pisać/ w skurczu serdecznym serca/ co tu dużo mówić/ nie ma na tym świecie/ dla mnie już miejsca”, „zabierzcie mi pióro weźcie ubiór tani/ ja już nie poeta ja wygnaniec”, „śmiej się pajacu/ ja nawet śmiać się nie umiem/ wszystko co pozostało/ to blizna na rozumie/ wszystko przemija/ wszystko zawodzi”. Jednak z dołów depresji podnosił się poeta i znów pisał, pisał szybko, dużo... Jak najwięcej... Nie zawsze były to utwory dobre, bardzo często wymagały wielu poprawek, cyzelowania, skreślania... Wiele trafiało do kosza. Jak pisał sam Różański: „przyszedł Jurek Szatkowski/ i – jak zwykle -/ na pobojowisku metafor/ wśród literackich śmieci/ (ty nas gołąbko uchroń/ od słów kalekich!)/ przepisywaliśmy wiersze/ na czysto”. Czyścił więc te wiersze, poprawiał i wydawał.

Czasami brzmią one jak wierszyki z dziecięcej laurki czy wyliczanki: „rośnijże mi fiołku/ w pobliskiej kawiarni/ ja się z tobą przyjaźnię/ wezmę cię do domu/ i wsadzę w wazonik/ aż po jasny dzionek/ będziesz kraśniał fiołku/ aż po ciemny koniec”, przeważnie jednak niosą w sobie wielkie przesłanie. Pokazują świat takim, jakim jest on naprawdę, odarty z pozłoty. Wiersze Witka Różańskiego są prostą, nieskomplikowaną relacją z jego życia i uczuć. Bez zbędnych ozdobników, trudnych słów, których znaczenia trzeba by szukać w encyklopedii, pisane językiem potocznym, zrozumiałym, a przecież czystym i pięknym.

I w tym właśnie tkwi cała tajemnica ponadczasowości jego poezji.

db

Kalina Izabela Zioła

WOŁANIE W PUSTKĘ

Nie miałam okazji poznać Andrzeja Babińskiego, choć wiele lat mieszkał w Poznaniu. Nie znałam też wcześniej jego twórczości, słyszałam tylko plotki, opowieści o szalonym, aroganckim i nieobliczalnym poecie, wywołującym burdy na ulicach, zrywającym spotkania autorskie kolegów i włóczącym się bez celu po mieście. I który pewnego wieczoru pofrunął z Mostu Marchlewskiego ku śmierci... Ostatnio otrzymałam, wydany przez „Okolicę Poetów” tomik Babińskiego pt. „Uwierzenie moje”. Jest to trudna książka, zarówno do czytania, jak i do opisania. Gdyby nie szkic Dariusza Tomasza Lebiody „Szczelina w bycie” pełniący rolę wstępu, oraz „Odsłonięcie” Jerzego Szatkowskiego, to trudno byłoby mi ją zrozumieć.Tomik jest zbiorem wierszy, listów i urywków z notatek zmarłego poety. Nie rozumianego, zagubionego w swoim własnym, mrocznym świecie, odrzuconego przez środowisko literackie, zakochanego do utraty zmysłów, w niekochającej go kobiecie, balansującego wiele lat na krawędzi życia i śmierci.

Listy sprawiają wrażenie chaotycznych, a autor przechodzi w nich od zachwytu i miłosnych wyznań, do oskarżeń i pogróżek. Podobnie jest z notatkami – zdania często są niespójne, urywane, trudno się czasami zorientować, co właściwie opisują. Niełatwe jest także odczytanie wierszy, ale nie dlatego, że są niejasne, bo właśnie wiersze są czyste, wycyzelowane, o niezwykłym ładunku emocjonalnym i naprawdę piękne. Trudność polega na tym, że prawie każdy utwór przedstawiony jest w kilku wersjach. Poeta potrafił pisać jeden wiersz przez kilka lat, zmieniając poszczególne wersy, aż uznał go za skończony i doskonały.

Najwięcej jest odmian tytułowego „Uwierzenia Mojego”, a Jerzy Szatkowski twierdzi, że jest ich kilkadziesiąt! Poeta wyznaje w nim: Jesteś Uwierzenie Moje która niczego mi nie ziścisz/ Nic, co mógłbym od Ciebie przyjąć/ Czy Twoja wiara we mnie płynęła z jasnowidztwa/ Oblekało Cię onieśmielenie/ Czy byłem niegrzeczny mówiąc: proszę wstań z klęczenia/ Uwierzyć we mnie to to samo co wstąpić do klasztoru.(* * *), a zaraz potem: Jawisz się raz spotkana. Lustro odbija postać mej tęsknoty/ Poglądasz z cichością oczu czułych. Przemilczeć nie umiem/ choć chcę/ - Niczego mi nie ziścisz. Nic, co mógłbym od Ciebie przyjąć./ Czy wiara Twoja we mnie płynie z jasnowidztwa?/ Obleka Cię onieśmielenie. („Uwierzenie Moje”) i dalej: Jawisz się oczekiwaną postacią wytęskniły Cię luba lustra/ Ma użyczenie Twój tak namiętny miłości kształt, poglądasz/ w cichości oczu czułych./ Niczego mi nie ziścisz. Nic co mógłbym od Ciebie przyjąć./ Czy wiara Twoja we mnie płynie z jasnowidztwa? („Uwierzenie Moje”)

Każdy z tych wierszy jest dobry, ale gdy czyta się ich dwanaście po kolei, w różnych wersjach ( a tyle jest w omawianej książce), to naprawdę może się zakręcić w głowie. Zapewne jest to wiersz bardzo ważny dla poety, dedykowany największej miłości Babińskiego – Krystynie Orłow. Adresatka wielu jego utworów była jedną z nielicznych osób, które przeczuły od razu wielki talent Babińskiego i wierzyły w niego. Stąd pewnie tytuł „Uwierzenie Moje”. Autor poświęcił swej Muzie wiele pięknych liryków, subtelnych, delikatnych, w romantycznym stylu, jak na przykład: Ptaki w Twój ogród zlatują/ rosa na nasturcjach się stęcza/ a ty się pochylasz nad kwiatami uśmiechnięta/ w cichości oczu czułych/ .../ W rozłące ty jedna znasz mój adres/ a ja bez twego zdjęcia nie wyruszam w podróże/ Oczyma swoimi na niebie zapaliłaś wspólną nam gwiazdę/ I znów mam próg i klamkę i Ciebie na dłużej (* * *).

Ten wiersz też powtarza się wielokrotnie, poprawiany, zmieniany, co nie zawsze czyniło go lepszym. Te ciągłe zmiany w utworach mogły wynikać nie tylko z dążenia do doskonałości, ale również z choroby psychicznej autora (cierpiał na schizofrenię paranoidalną i wielokrotnie był leczony w ośrodkach psychiatrycznych). Schorzenie to powodowało u Babińskiego również obsesję śmierci, która pojawiała się nawet w lirykach miłosnych: A ona ukrada cieniowi ruch swych rąk/ budzi mnie jej gorąc wejrzenia w torebkę./ ginie mi jej oczu brylant/ jej cień nieodgadły, tajemny/ że ledwie cień jej za nią skinął/ w świecy płomyk musnął pobladły/... / wolę śmierci spojrzeć w oczy niż być u podnóża/ jej stóp („W Parku Botanicznym”) lub: Śmierci, w miłość wierzyłem cały czas – tej nie doczekałem / .../ chodzi o to żeby z niwy poetyckiej wytopić taki grosz aby móc/ zafundować sobie wielką miłość/ .../ Śmierci, jeszcze raz bym chciał zobaczyć tylko oczy tej/ którą młodzieńczą miłością wiecznie wielbiłem/ .../ Śmierci, te chwile siwienia włosów to moje męstwo/ i trybunał godności – nic się nie spełniło („Padam w grób”).

Nie tylko pisał o śmierci, lecz czuł się na pół martwy za życia. Chciał odejść: Każdą książkę z ręki odkładam/ W tęsknocie do innego niż ziemski, nieziemskiego już świata (* * *). Spodziewał się w każdej chwili ostatecznego końca Ziemi i jej mieszkańców, wciąż też czuł wokół siebie zapach cmentarza. W notatkach pisał: Czy tworzeniem uwolnię się od kompleksu, że Planetę dosięgnie zagłada? Nic mnie nie uwolni od tego największego kompleksu. Pragnę mieć pewność, że Ziemia po której stąpam, po której dane mi było stąpać, przetrwa. Przetrwa. Że życie nasze miało jakikolwiek sens. Spacerując po chodnikach miast, boję się poruszać. Planeta jest Wielkim Grobowcem rodziny ludzkiej. Otwartym Grobowcem, w którym zostało nam składanie wieńców na płycie pomników. Coraz częstszych zbiorowych grobów.

Był głęboko nieszczęśliwym człowiekiem. Nękany przez biedę, nieodwzajemnioną miłość, odrzucenie, coraz bardziej pogrążał się w piekle psychicznej choroby. Przekonany o swym talencie i wyjątkowości, zrażał do siebie ludzi, był coraz mniej akceptowany: Ale przecież od początku całe środowisko i publiczność a także i poetów zawsze miałem za dno i zero ( po pijanemu czy na trzeźwo)/... /- i tak pozostanę bożyszczem – zachować się mogę jak chcę i zechcę./... /Ktokolwiek z poetów opowie się przeciwko mnie, to na każdym wieczorze będę gnoił tego poetę. Prócz siebie nie widzę w Poznaniu poety, nikt nie jest godny być moim przeciwnikiem. ( Z listu do Krystyny Orłow). Zamknięty w klatce swego chorego umysłu coraz bardziej oddalał się od rzeczywistego świata. Nie posiadał własnego miejsca, szacunku przyjaciół, miłości kobiety... Nie miał właściwie nic, choć bardzo skromne były jego potrzeby: Nosi mnie, nosi/ nie mogę wędrować, chcę mieć stół papierosy i wino. I łazienkę.(z pamiętnika) Zazdrościł ptakom: szczęśliwy człowiek ma Ziemię po której stąpa/ gdy ja bez ziemi miejsca dramatu i widoku z okna/ a mój adres ile ptak zaćwierka-/ .../ Czemu ptak co ćwierka nie ma dokumentów/ a ma miejsce. Czas tu obecny./ czemu skała przy której siedzę ma miejsce a nie mam/ ja który przy niej siedzę. (wiersz z listu) Podziw czytelników był mu niezbędny do tego, by pisać: Niech się zjawi mój jeden Wielbiciel abym odnalazł zbrakły do pisania stół - czytamy w szkicach, których sporo znajdziemy w tym tomie.

Przez kilka ostatnich lat ziemskiej egzystencji nie pisał nic nowego, zmieniał tylko w starych wierszach kilka wersów, dawał im nowe tytuły i tworzył wrażenie, że nie wypalił się jeszcze. A bez pisania żyć nie mógł: Muszę pisać, mogę żyć bez jedzenia lecz nie bez pisania.-pisze do Krystyny Orłow. 

Wiersze i zapiski Andrzeja Babińskiego są jękiem bólu: Jestem jak przepadły za wymurowaną ścianą, przywalony kamieniami gruzów swego sumienia. I przerażająco żywy (z notatek); są krzykiem rozpaczy, wołaniem o pomoc. Pełne cierpienia i bezradności: Niewarta ziemio jesteś kroku mego/ jednego spojrzenia we wnękę czy ścianę/ (ktoś „precz odkopnął spodloną Planetę”)/ A samotność tak boli że ściana/ i asfalty klękają/ .../ Jaskółka wyfrunęła ze szpitala/ i nie ma domu, chora, przepastna/ w szczelinie/ Jaskółko/ niosę nad głową mękę, niosę cały/ szpital konających pod schron/ (bezdomność, bezdomność i bunt) („Jaskółka”). Nie doczekawszy pomocy, rozpostarł skrzydła jak jaskółka i odleciał…. Skończyły się jego cierpienia. Jeśli Cię z Twoich domów każdy dom przekreślił/ A wśród bandy złodziei dość masz bycia dłużej/ Glob majakiem staje czas widmem śmierci/ utwierdza w wyzwoleniu bruk (szkice).

Wyzwoliła go betonowa skarpa mostu. Jak czytamy w „Ty bądź”, który jest właściwie pożegnaniem: Piszę w największej ciemności. Planeta jest obok. Przepraszam./ Płaciłem najwyższą cenę, cenę życia i cenę artysty.../ po mnie jest przewlekły lot brzęczącej pszczoły..../ Mnie już nie ma. Cofnąłem się za Planetę. Zostawiłem po sobie kilka wierszy.../ Wszystkim kwiatom, które twarzą człowieczą patrzyły na mnie pospuszczałem powieki oczek na tę chwilę gdy swoje wreszcie powieki oczu zamykałem na zawsze.

Babiński nie do końca umarł. Pozostawił po sobie wiersze, do których coraz częściej zaglądają literaturoznawcy i krytycy. Wyciągają twórczość Babińskiego na światło, choć poeta zawsze od blasku słońca wolał „światłocień”. I przywracają go życiu. Szkoda, że tak późno poznano się na jego talencie. Gdyby doceniono go wcześniej, być może Babiński byłby jeszcze wśród nas.


Andrzej Babiński, „Uwierzenie Moje”, Wyadawnictwo: „Okolica Poetów”, Poznań 2000, s.58

db

 

Kalina Izabela Zioła

OKRUCHY PRAWDY
Niedawno Jerzy Szatkowski podarował mi swoją książkę pt. Epistoły, uznaną w Bydgoszczy za książkę roku i nagrodzoną Strzałą Łuczniczki. Zaczęłam więc czytać, ale szło mi opornie i pomyślałam, że ją odłożę, nie dokończywszy lektury. Denerwowała mnie swoista narracja, długie zdania, zakończone kropką, ale bez żadnych znaków przestankowych, powtórzenia wyrazów lub nawet całych kwestii. Ale po kilku minutach okazało się, że to, co początkowo wydawało się wadą książki, jest jej największą zaletą. To proza o cudownych właściwościach poetyckich. Autor za pomocą prostych, pozornie nieudolnych sformułowań przekazuje czytelnikowi głębokie treści, wprowadza w niezwykły świat, widziany z perspektywy wrażliwego, niewinnego nastolatka, dla którego dobro jest dobrem, a zło zawsze należy potępiać.

Ten jakże plastycznie ukazany świat, nieprawdziwy trochę, złożony ze wspomnień własnych i wspomnień rodziców, dziadków, przyjaciół, rządzi się swoimi prawami, nie uznaje kompromisów i półcieni. Epistoły to początkowo szkolne wypracowania, w pocie czoła odrabiane zadania domowe „na temat”, a później listy pisane do byłej Pani Wychowawczyni, szczególnej polonistki. Bohater tomu – Szymek – od samego początku ma problemy z przystosowaniem się do środowiska, w którym żyje. Sierota, wychowywany przez ukochaną Babcię, z ogromnym bagażem okupacyjnej przeszłości, nadwrażliwy, zbyt uczciwy, inny. W szkole wyśmiewany za wszystko: że jest dużo starszy od innych uczniów, „przerośnięty”, za pocerowane skarpety, za niemodną kurtkę... Za słabe pojmowanie matematyki, za niezbyt składne pisanie... Chodzi do szkoły, ale jakby wbrew samemu sobie. Robi to przede wszystkim dla Babci, której bardzo zależy na edukacji wnuka. Dla zbuntowanego, aroganckiego Szymka wielkim autorytetem jest polonistka – tylko ją darzy zaufaniem, jej pragnie powierzać swe najskrytsze tajemnice, tylko od niej spodziewa się odpowiedzi na dręczące go pytania.  

Jest to po części także intymny pamiętnik Jerzego Szatkowskiego. W pisanych do nauczycielki tekstach opisał autor wiele lat życia, nie tylko swojego, ale i bliskich mu osób. Z pewnością nie wszystkie fakty są prawdziwe, to przecież książka fabularna a nie dokumentalna, jednak wiele w niej szczerości i rzeczywistych wydarzeń. A już na pewno prawdziwe są poglądy, przekonania autora, jego sposób patrzenia na świat i ludzi. W stylizowanych na dziecinne listach autor odkrywa i omawia wiele bardzo ważnych spraw.

Wspominając Anulę Cabanównę pisze o przemocy domowej, o biciu dzieci, głodzeniu ich, braku opieki, okrucieństwie, wreszcie o kazirodczym gwałcie na nieletniej córce. Pisze o tym w sposób bezpośredni, relacjonując tylko zdarzenia, ale ta spokojna relacja powoduje, że są jeszcze bardziej wstrząsające: Biedna Anula. Nie dość że ta przeklęta pała to jeszcze rżnięcie na rzyć od ojca.... A stare Cabanisko bezwstydnik obskurny ... w rzadkich chwilach trzeźwości zabiera się za jak sam to mówi dobre wychowanie swoich cabaniątek pydą tylko i głosem który żadnym słowem ale wyciem charczeniem i bełkotem jest. Bije bez opamiętania nie patrzy nawet czy chłopak czy dziewczynka uderza gdzie popadnie. Strasznie mi żal Anuli właśnie.... jak lanie dostanie to nie zakwili nawet i ani łezki nie popuści tylko z bólu siusiu.

Często fakty są tutaj pomieszane, nachodzą jedne na drugie, tak jak snują się myśli w głowie, nie kontrolowane, wymykające się ciągle gdzieś w różne strony. Opowieść o bitej przez ojca Anuli przechodzi w rozważania o patriotycznych pieśniach, które śpiewał Dziadek lub w opowieść o bohaterskich czynach polskiej młodzieży podczas wojny. Lecz wszystko to pełne jest gorzkiej prawdy, którą pisarz chce przekazać czytelnikowi: Bo jak już napisałem dla mnie liczy się treść a tu aż gęsto od treści właśnie. I to jakiej. Samo życie. I co najważniejsze gęsto w tej treści od mojej prawdy którą nieraz trzeba wykrzyczeć aż do bólu nie zważając na konsekwencje. Tak robię i tak będzie do końca. Do ostatniej jak dociągnę kropki. Bo każda może być ostatnią. Nawet ta którą przed chwilą chwileczką postawiłem. Nikt nie zna dnia ani godziny.

Pisząc prawdę, autor czasem używa niecenzuralnych wyrazów, ale choć jestem przeciwna wszelkim wulgaryzmom w literaturze, w tej książce mnie one nie rażą. Nie są bowiem używane po to, by czytelnika zaszokować, zniesmaczyć, lecz tak naturalnie przenikają do pisanych treści że prawie się ich nie zauważa. Zresztą sam autor nie pochwala epatowania wulgarnymi słowami i tłumaczy się: O brzydkich wyrazach coś już tu pisałem. Powtarzam nie ma w życiu bez takich wyrazów. One już tu w tym moim pisaniu padły. Pojawiły się. Jasne. Obok brzydkich wyrazów są jeszcze wyrazy obrzydliwe wulgarne. A wyrazy brzydkie i wyrazy wulgarne i wyjątkowo obrzydliwe w ustach dzieciaka czy nie daj boże dziewczynki to już naprawdę coś okropnego. A taki właśnie wyjątkowo wulgarny wyraz pojawia się tu po raz pierwszy...

Używa więc Szatkowski czasem tych „wyrazów obrzydliwie wulgarnych”, lecz pomimo tego jest w jego opowieści czystość i niewinność, i prawda szczera aż do bólu. Bo autor brzydzi się kłamstwem, uważa je nie tylko za przywarę, ale wprost za chorobę, kalectwo: Bo ja uważam że człowiek który kłamie albo przemilcza prawdę to też kaleką jest. Z wyboru. Z konieczności. Z różnych innych względów. Ale zawsze. I nawet gdyby prawda czy kłamstwo nigdy nie wyszły na jaw to pozostając w sumieniu czyniłyby z kłamcy czy prawdokrywcy kalekę. I co z tego że byłoby to kalectwo ukryte albo tylko wstydliwie maskowany znak szczególny.

Opowiada na przykład o życiu biednych dzieci, które każdą przyjemność musiały opłacać ciężką pracą: Cyrk. Wesołe miasteczko. To dopiero było wydarzenie... Karuzela. Pamiętam. Nigdy nie zapomnę... Było bo tak że przejażdżkę karuzelą można było odpracować na kieracie. I to się cholera nazywało za darmo. To było istne piekło. Nie dla słabeuszy. Tu lały się przysłowiowe siódme poty i nie tylko. Zrzucało się ciuchy i w samych gaciach stawało się przy kieracie. Ósemka chłopaków podrostków. Trzy tury pod rząd. Mordęga... W kieracie. Gdzie gorąco i okropnie duszno. A spod bosych stóp buchają kłęby gęstego kurzu i pyłu wciskającego się w oczy i szeroko najszerzej otwarte usta łapiące powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Ale pcha się te drągi do przodu czyli w kółko. Z całych sił. Zdarza się że ktoś straci przytomność. Ale chętnych na przejażdżkę wiadomo już za darmochę nigdy nie brakuje. Stoją nawet w kolejce... Więc żeby za to cholerne za darmo przejechać się karuzelą to z kieratu wychodziło się na chwiejnych obolałych a nawet nadwerężonych nogach. I nie tylko nogach zresztą.

Przedstawia też w bardzo ciepły sposób portret prostytutki, z przedmieścia, którą ludzie szanowali, bo była piękna i dobra – niosła ludziom radość. No, może kobiety nie bardzo ją lubiły, ale nikt złego słowa na nią nie powiedział. Bo miała swoje niezłomne zasady i honorowa była. Kochała dzieci, obdarowywała je zawsze słodyczami, a własnego potomstwa po nieudanej operacji nie miała.

Autor tak ją ocenia: Jak Panna Emilka Piękna opowiadała o tym to aż się płaczem zanosiła i łzy rozmazywały jej tusz na rzęsach ale nawet wtedy była piękna przepiękna Panna Emilka Piękna. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać że ona Panna Emilka Piękna była panienką lekkich obyczajów z zasadami których się trzymała twardo. Bez wyjątku w regule. Przykład. Jak przyuważyła klienta z krzyżykiem albo medalikiem na piersi to go z mety odprawiała z kwitkiem raz na zawsze. Bez szansy na ewentualne drugie podejście już bez krzyżyka albo medalika. Ale i też Panna Emilka Piękna na swój sposób patriotką była nad wyraz odważną bardzo. Okupantom tylko nie dawała. Zgodnie z porzekadłem nie dla psa kiełbasa... I słusznie. A to już naprawdę szalona odwaga. I godność. I honor... Ostatnim słowem panienka lekkich obyczajów z zasadami. Pełny szacunek.. Nie potępia więc Szatkowski owej panienki za jej profesję, tylko szanuje za charakter, patriotyzm i ściśle określone zasady.

Jakże obrazowo opisuje autor warunki panujące w zakładzie poprawczym, gdzie widok z okna pocięty jest grubymi kratownicami, szef jest tyranem i władcą absolutnym , a współtowarzysze niedoli potrafią być bardziej okrutni niż najgorsi wrogowie. Gdzie straszna jest bezosobowość, unifikacja zamkniętych tam młodych ludzi i ich otoczenia: Tu gdzie wszystko jednakowe i podobne do siebie jak dwie łzy albo jak nadzy z tyłu bo przecież w każdym oknie te same kraty i wyra też i nasze lumpy od skarpet do gaci włącznie i nawet kubki i talerze identyko i tak dalej na co tylko spojrzeć... A co najgorsze, najtrudniejsze do zniesienia, to samo zamknięcie, brak wolności. Tęsknota za rozległymi przestrzeniami, gdy zadowolić się trzeba kilkoma metrami kwadratowymi, w dodatku dzielonymi z innymi ludźmi, bardzo różnymi, często zupełnie do siebie nie pasującymi.

Tę niezmierną tęsknotę za wolnością ukazał autor w bardzo ciekawy sposób – nie jako płaczliwe narzekanie, lecz jako doskonały opis szalejącego żywiołu, który dostarczyć mógł, choć przez chwilę, nieco świeżego powiewu: ...w nocy to ja długo zasnąć nie mogłem. W przestworze przewalała się wichura iście taka o której mówią że ktoś się powiesił ale jak o tym nie myśleć tylko tak z zamkniętymi oczami wsłuchać się to albo w oszalały zachwyt albo też w paniczną trwogę wpaść. Bo też wszystko w niej jest co tylko zobaczyć czy usłyszeć pragniesz razem z duchem samej wichury i duszami wszystkich wisielców którzy ją rozpętali że teraz nieokiełznana bez kagańca naga i wyzywająca urąga wszystkim i wszystkiemu i w samej sobie się zatraca bez opamiętania. Ja cały rozdygotany byłem. I serce rąbało w pręty żeber jak duch wichury w na palec grubą kratownicę w oknie. Ja taki mały znikomy nędzny jak drobina kurzu pod kopytem ogiera tęskniłem za tą wolną przestrzenią za oknem a duch wichury taki olbrzymi potężny i mocarny jakby mu wszystkiego mało jeszcze w zachłannej zazdrości zawładnąć chciał tą nisko sklepioną ciasną i wiecznie śmierdzącą salką. I kiedy tak do szyb dobijał się ...podniosłem się z łoża. Otworzyłem okno i wpuściłem go do siebie. A on obdarował mnie masą świeżego powietrza. Mnie i wszystkich w tej salce w głębokim śnie oddychających.

Zamknięci w zakładzie poprawczym młodzi mężczyźni tęsknili równie mocno za kobietami i za miłością. Jakże piękny i romantyczny jest tutaj opis miłosnej tęsknoty: z tą z którą kochał się na śniegu wśród nagrobków i w pełnym słońcu na piaszczystej plaży i pod nocy namiotem gwiaździstym o księżyca pełni w której się na zabój zadurzył która go zauroczyła bez reszty i którą być może nadal miłuje i po stokroć mocniej namiętniej niż przedtem bo tak ją sobie oblubienicę bardzo upodobał a której to fotografię nosi wetkniętą w serduszko odpustowego lusterka niby najdroższe pieścidełko jakieś czy też z tą o której w największym w najskrytszym sekrecie śmie marzyć tylko ale 
o której aż do łez piekących gorących niepowstrzymanych a skrywanych tęskni.


Pisze Jerzy Szatkowski w swoich „Epistołach” sporo o niesprawiedliwości, o karze za nie popełnioną winę, o wyrzutach sumienia które doprowadzić mogą prawie do obłędu. O ludzkiej złośliwości, mściwości, o niezrozumieniu człowieka przez człowieka...
O śmierci niepotrzebnej czasami, spowodowanej okrucieństwem i głupotą. Pojawiają się na kartach tej powieści wady i winy, ale i dobroci też wiele, i tolerancji dla człowieczej słabości. Pisanie prawdy nie jest łatwe. W ogóle dobre pisanie czegokolwiek przychodzi z trudem, trzeba się napracować nie tylko intelektualnie, ale i fizycznie, jak zauważa autor:
I tak sobie teraz przez tę moją prawicę bolącą myślę i od razu notuję że gdybym ja takim co książki pisze był pisarzem poetą to bym obie ręce moje w sztuce pisania wyćwiczył bo to przecież bardzo niesprawiedliwie jest żeby jedna ręka pisała aż do bólu a druga tylko sobie tak bezwstydnie aż wstyd leżała. I jedna ręka jedną stroniczkę by pisała a druga drugą i znów raz prawa raz lewa. Tylko że ja takim co książki pisze pisarzem poetą nigdy nie będę a ręce moje obie biegłe w różnych sztukach mam a jeszcze w innych ćwiczę.
I jeszcze jeden fragment na ten temat: A teraz muszę się Pani szczerze przyznać że już tym pisaniem zmęczony jestem. Nigdy nie trenowałem pisania. Kark boli. Tyłek swędzi.  W głowie kręcić się zaczyna. Myśli się plączą. Litery w oczach skaczą przewracają się i nawet chwilami są jakby zamazane były. Na palcach to będę miał odciski bo już czuję pieczenie. A całą rękę i dalej aż do przedramienia zaczynają łapać skurcze. Ja jednak się do tego nie nadaję do pisania. Ale muszę przyznać teraz z doświadczenia już że takie skrobanie piórem to też jest ciężka praca fizyczna. I mam tego na długi czas dość.

Mam nadzieję, że jednak nie na długo Jerzy Szatkowski będzie miał dość pisania i kolejne jego książki trafią do czytelników. Naprawdę rzadko zdarzają na naszym rynku księgarskim takie literackie perełki, jak Epistoły – dzieło otwarte i zarazem zamknięte, pełne twórczej pasji i prawdy o naszym skomplikowanym świecie. 
____________
Jerzy Szatkowski Epistoły, Biblioteka „Tematu”, Warszawa 2012, s. 158.

db

 

Kalina Izabela Zioła

Z kobietą w tle

Byłam w tym roku zaproszona na dwie wystawy poznańskiej malarki Rozalii Nowak. Każda z nich była zupełnie inna. Pierwsza, której wernisaż odbywał się w Pałacu Działyńskich, ukazywała kobiety. Od spokojnych, klasycznych aktów po tajemnicze, ledwie zarysowane sylwetki wplecione w surrealistyczne, pulsujące kolorami przestrzenie. Wabiły, przyciągały, obiecywały...

Na drugi wernisaż wystawy wybrałam się do Klubu Kultury „Krąg”. Tam zanurzyłam się w las starych, wielobarwnych drzew. Wystawa nosiła tytuł „Rośniemy nad Wartą” i przedstawiała rosnące nad rzeką drzewa, zimowe, nagie, o powykręcanych gałęziach. Każde z nich w innej aurze, od chłodnego błękitu po ognistą czerwień. Zaproszeni goście z zachwytem podziwiali wystawione dzieła.

Rozalia Nowak, z domu Mazur, uprawia nie tylko malarstwo sztalugowe. Zajmuje się tkactwem artystycznym, ceramiką artystyczną oraz grafiką użytkową. Wiele lat pracowała jako dekorator, a także jako instruktor sztuk plastycznych.
Ilustruje książki – moja książka poetycka „Kwaśne winogrona” jest ilustrowana właśnie przez Rozalię, a na okładce tomiku widnieje obraz „Letni wiatr” jej autorstwa. Obrazy tej artystki często stanowią oprawę plastyczną poetyckich spotkań.
Maluje kobiety, anioły, odwzorowuje w swych pracach przyrodę, martwą naturę. Wachlarz tematów jej prac jest bardzo szeroki. Rozmiary dzieł artystki są bardzo różne, lecz najbardziej lubi malować obrazy duże, kilkumetrowe. Niejednokrotnie tworzy bardzo interesujące dyptyki lub tryptyki.
Bierze udział w wystawach indywidualnych i zbiorowych, zarówno w kraju, jak i za granicą.

Rozalia Nowak jest malarką, ale także poetką. Wiersze jej publikowane były w „Protokole Kulturalnym”, „Głosie Katolickim” w Paryżu, „Niepokalanej” oraz w antologii „Nie damy pogrześć mowy”(Paryż 2009). Poezja Rozalii jest liryczna, nastrojowa, najczęściej ukazuje jej nastroje, rozterki, samotność. Jako artystka tworzy własny, niepowtarzalny świat, w którym kreuje nie tylko siebie, ale i całe otoczenie. Nie zawsze jest to akceptowane przez innych, o czym mówi w wierszu bez tytułu:

* * *

Pan wolałby mnie
w szmince
- jestem więc wybranką
innego. milczę
. . .
gdzieś tam
gdzie niebieskie
przestrzenie
stykają się
z okamgnieniem

bo: „pokój z widokiem na życie/ ma cichy półcień” (bez tytułu)

Pomimo niezrozumienia autorka stara się odnaleźć swoje miejsce w życiu, poprzez sztukę pragnie się zrealizować i odszukać choć trochę szczęścia: „...jestem, oddycham i tworzę./.../ Poszukuję, doświadczam, podnoszę/ okruchy porzucanego szczęścia” (Moje miejsce),i wśród chaosu codziennych spraw znaleźć prawdziwą siebie: „nim sprawy wszystkie sen ogarnie/ i światło nad głową także się zdrzemnie/ nim wyprowadzę/ serca zapaści/ zdarzeń nieme krzyki/ .../ Myślę, czekam, śpieszę się i zwlekam/ Szukając w sobie człowieka” (bez tytułu)

Jak każda kobieta Rozalia Nowak poszukuje w życiu przede wszystkim miłości, drugiego człowieka, z którym mogłaby dzielić smutki i radości, z którym dobrze byłoby porozmawiać lub pomilczeć razem. Kogoś, kto zrozumiałby jej nastroje, podobnie patrzył na otaczającą rzeczywistość:

My, dwa szeleszczące listki na wietrze przemian,
szemrzące strumyki pośród lasu zdarzeń,
dwa spojrzenia w jedną światła stronę, my wszędzie,
po istnienia linie przechodzimy odważnie,
aż na drugą stronę
. . .
rozmawiamy milcząc...
(Dwa spojrzenia)

lub: „Jak maluje się szczęście?/ . . ./ Rozrzucasz na wietrze szkice szczęść/ niewidzialnego siebie./ I nagle doganiasz myślą mnie, która/ nawleka korale ciepła
na rozplątaną życia n/emić” (Na rozplątaną życia nić), albo też: „W marzenia wtulona nie waham się żyć/ Schodzę w ciszy niewidzialne istnienie/ .../I nie wiem czy to cisza pośród huku/ Czy to ja z hukiem w ciszę wpadłam” (bez tytułu).Tracąc marzenia, tracąc to, co dla niej ważne, autorka szuka ukojenia w pisaniu, wiersze są jej azylem:”...odjechałeś/ .../ I oto/ W mojej głowie siedzą/ Zaczajone na mnie/ Wiersze...” (bez tytułu)

Jako malarka Rozalia Nowak potrafi dostrzec w zwyczajnych przedmiotach, w najzwyklejszych tworach natury ich ukryte piękno:

* * *
Spróbuj o świcie dostrzec
Rosy kropelkę na sieci pajęczej.
To biżuteria istnienia...

i potrafi to wyrazć słowami, które są jak ślad pędzla na płótnie:”motyle twoich rąk/ tkają/ przeźroczysty istnienia schron,/ wtedy pejzaże twoich słów/ już tylko słońcem pisane...” (Na rozplątaną życia nić). Spogląda na świat czystym spojrzeniem, jakie mają tylko dzieci i prawdziwi artyści:”Okiem dziecka/ siebie ciekawi, wciąż rozglądamy się po życiu./ Kiedy błękit rozmawia ze słońcem...” (Okiem dziecka).

Rozalia zdaje sobie sprawę z nieuchronności zmian, jakie niesie z sobą upływ czasu ”...cienie odmierzają czas” (Okiem dziecka) i boi się tych zmian: „w jednej chwili dno odsłania/ czas ukazuje elastyczny kształt/ drapieżną postać jadowitej żmiji” (bez tytułu).
Ciągle jednak żyje chwilą, cieszy się nią i marzy, bo: „Marzenia są jak zegar, co raz/
puszczony w ruch, tyka w nas” (Na rozplątaną życia nić).
Przelewa swe marzenia na papier lub płótno, tworząc niezwykłe, kolorowe światy, w które wprowadza również innych, wrażliwych na jej sztukę i szukających w życiu piękna.

db

 

Kalina Izabela Zioła

Kuszenie w cieniu brzozy

Jerzy Grupiński jest jedną ze znaczących postaci świata literackiego. Urodzony we Wronkach, ukończył Liceum Ogólnokształcące w Szamotułach. Jest absolwentem filologii polskiej UAM w Poznaniu.W roku 1970 założył w Zamku (dziś CK Zamek ) Klub Literacki, w którym  spotykali się między innymi Edward Stachura, Ryszard Milczewski – Bruno, Jerzy Szatkowski, Ryszard Krynicki, Łucja Danielewska, Wincenty Różański, Urszula Kozioł, Bogusława Latawiec, Andrzej Sikorski i wielu innych. W klubie tym promował młodych twórców, redagował almanachy, „Zamkowe Arkusze Literackie”oraz periodyk „Protokół Kulturalny”, który wydaje do dziś w Klubie Literackim „Dąbrówka”. Organizował też konkursy i turnieje literackie, między innymi Ogólnopolski Konkurs Wierszy o Laur Klemensa Janickiego (zrealizował trzynaście jego edycji).

Otrzymał wiele odznaczeń i medali, w tym Medal „Labor Omnia Vincit” i „Gloria Artis”. Jest członkiem zarządu Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w Poznaniu, współzałożycielem i wiceprezesem Salonu Artystycznego im. Jackowskich, inicjatorem Konkursu Zielonych Piór i Konkursu „Młode Pióra”. W radiu „Emaus” prowadzi cykliczną audycję pt. „Pocztylion Literacki”. Publikował w wielu czasopismach kulturalnych zarówno w kraju, jak i za granicą. Wiersze poety tłumaczono na język angielski, chiński, czeski, francuski, niemiecki, rosyjski, serbsko-chorwacki.

W 2012 roku, w 50- lecie debiutu poetyckiego Jerzego Grupińskiego ukazał się jego nowy tom „Kuszenie świętego Poetego”.
Książka sklada się z dwóch części. Pierwsza, „Śpię już tylko z brzozą?”, zawiera erotyki, wiersze liryczne, marzenia, wspomnienia i fantazje miłosne autora. Część druga, „Wiersz – w ciemną wodę patyk” to wiersze przywołujące dzieciństwo, opowiadające o bliskich poecie, dawno zmarłych ludziach, ukazujące niezapomniane miejsca wczesnej młodości. Jak wiem, początkowo autor planował zatytułować ten tom „Wiersze z miłości i pamięci”, co w pełni odpowiadałoby treści utworów.

Część „miłosna” to pełne namiętności, gorące wiersze. Można z niej wywnioskować, że poeta sypia nie tylko z listkiem brzozy, choć przekornie próbuje zasugerować to czytelnikowi. Inaczej nie pisałby przecież: ”Tylko w twoich pokojach / ciemność na pluszowych stopach / ociera się lubieżnie oblepia ciasno / jakby chciała cię wymówić / Układa linie moich warg / szuka ustami piersi / pieszczotliwie nazywając je / podsłuchanymi wczoraj / imionami tajemnicy” („Pieśń, krew i warkocz”) czy: ”Zachłannie wącham / ostre powietrze poranka / Tak pachnie miłość?” („Kwiat z nocy”).
Liryki są bardzo obrazowe, ostre, często dwuznaczne: „Mój kwiat - / bo chcę by przestały / mówić słowa / niech zakwitnie / w twych wargach / niech rozpali się / podwójnie wonny / w rozchylone nozdrza / świętojański kwiat / tej jednej nocy / otwórz więc usta” („Proszę cię”), „Uwierz / trzęsie się całe drzewo / gdy głodnymi wargami / pokrywasz / krwisty owoc wiśni” („Owoc”) albo też powodujący dreszcz wiersz bez tytułu „Jest późny ranek . Dokąd chcesz iść / gdy moje wargi / budzą twoje stopy” czy wreszcie dający tytuł książce utwór „Kuszenie świętego Poetego”: „Gaśnie twój palec / ale przez sen czuję jak znów / budzi się język / Czujny niespokojny się staję...”
Czasami jednak ostrość, namiętność zastąpiona zostaje refleksją. Autor odczuwa brzemię swych lat, uświadamia sobie, że czas ucieka i pozostaje coraz mniej czasu na uczucia:
...
Zachłanna i późna
jest ta miłość
Tylko siebie zna
i nie chce
się opamiętać
Bo dni się kończą
Idzie ciemność
I tylko księżyc
w twych się włosach
(„Wiersz zwrotny”)

Poeta często posługuje się ironią, a nawet autoironią: „Pewnie wiosna już / bo w telewizji bielą się / pączkują coraz dłuższe nogi / modnych dziewcząt z „Fashion” / Ich ostre szpilki / przez klimakterium i gruczoł / i moje siwe serce / przez wiersze / jak odcinek renty” („Na wybiegu”) albo: „Puchnie pierzyna / i język / rośnie nam w perz / Już głos nie ten/ ... / Ty ziewasz / ja piszę wiersz” („Zaśpiew”).
Są w tej książce również wiersze delikatne, wzruszające, pełne czułości. Jerzy Grupiński umie odmieniać miłość we wszystkich przypadkach, nie nazywając jej wcale tym imieniem.
Dotyka słowami zaczarowanych przestrzeni, jakie powstają pomiedzy mężczyzną i kobietą, i przekształca je według swoich marzeń: „Do ciętej wysoko / w róż twej gotyk stopy / tylko do ciebie / Po puchu topolowym / po dzwonku akacjowym / Na lotnej kuli dmuchawca / tańczy ten wiersz” („Wiersz słodki”). Potrafi w kilku wersach wyrazić cały ogrom uczucia:

I znów
pod połą marynarki
wynoszę trzepoczącego gołębia
To moje
czy twoje serce?
(„Ptaki”)

Zupełnie odmienna jest druga część książki. Tam poeta, zapatrzony w swą przeszłość, próbuje na chwilę zawrócić czas. Znów przez chwilę jest dzieckiem: „Nad rzeką / gdzie most był drewniany / może stoi tam jeszcze chłopiec / w swe odbicie zapatrzony / ... / Wciąż przeze mnie płynie rzeka /... („Wiersz – świerszcz”).
Wspomina ogrody, w których się bawił, miasteczko, w którym dorastał i pisał swe pierwsze wiersze. Te wspomnienia, choć nie zawsze przyjemne: „Jak dobrze – wyjechałem / z tego miasteczka / ... / nie konkuruję z facetem – artystą / który za kufel piwa / wkłada do nosa gwóźdź / i wyjmuje go na języku / Nie muszę z pamięci / przez dym i gesty krzyk / rymować na życzenie i na głos...” („Łabędź”)., to jednak bliskie są autorowi, bo stanowią jego korzenie. Wspomina więc matkę: „Jeszcze zapłoną w oknie twe pelargonie / ręka za szybą kwitnie i drży / idę i ona za mną idzie / odwrócę się – i wciąż jesteś / Dłoń twa jak świetlisty Anioł / na każdej drodze się tli”... („Wiersz dla Matki”), przywołuje w dedykacji imię brata i dziadka: „Więc aż tutaj do Ciebie w nowe mury przeniósł się / przeszedł z rynku miasteczka / nad Wartę – Święty Dom / ... / Jak relikwiarz świeci szkłem / Próchno drzazga krzyża / co postawili go pod Smolarami / hrabia z Goraju i dziad nasz Józef” („Do brata” Józkowi ). Zaludnia stronice książki ludźmi, którzy wiele znaczyli dla niego w tamtym czasie. Są to Żydzi, prowadzący w miasteczku swoje interesy, koledzy szkolni, z którymi jako dziecko spędzał czas na zabawach, z którymi palił pierwsze papierosy i prowadził pierwsze rozmowy o dziewczynach, jest kościelny gwardian, który szkolił młodych ministrantów przed mszą, i jest Maria, która niewiele już pamięta z przeszłości. Jest także dziewczyna z warkoczem, o której Jerzy Grupiński nie zapomniał:
...
Zapatrzony w warkocz
na palcach na ostrzu trawy
biegnie do ciebie ten wiersz
Bo przecież widzisz
znów jestem chłopcem
z malowaną tarczą
a na niej przebita
ostrzem czerwień...
(„Portret z kokardą”)

Jest też w części „Wiersz – w ciemną wodę patyk” dużo opisów przyrody, jaką zapamiętał poeta z czasów, gdy boso biegał nad rzeką, wspinał się na drzewa lub siedział na moście, patrząc w ciemny nurt. Pachną jeszcze w wierszach
tamte kwiaty: „Po nasturcji płatku płomienistym / przez bazie topolowe kielichy irysowe / po kalinowym drobnym kwiatku...” („Słowo Ciało”), wznoszą się stare drzewa: „Zielone cienie / w szeptach w liściach / Suchy wycięty wiąz / z cegieł grobowca sterczący / jak spod dziąsła / i pozłota lip w pszczelich rojach” („Imiona – drzewa”). Gdaczą tam kury: „Tylko kury dwie / z Pianówki na żywo przywiezione / święte łykowate westalki – dziewice / ani na mięso ani na rosół do garnka...” („Imiona gór granice pól”), ptaki krążą ponad głową, i: „Może dzwoniąc łańcuchem / pasą się jeszcze / białe franciszkańskie kozy nad Wartą” („Wiersz – świerszcz”).

Do tych dziecięcych wspomnień nawiązuje okładka książki. Na starej fotografi zobaczyć można wywożoną wesoło na taczkach rodzinę poety, z nim samym, bedącym kilkuletnim berbeciem. Ta fotografia to żart, parodia „wywózki” Polaków podczas okupacji. Zresztą wkrótce po zrobieniu tego zdjęcia rodzina rzeczywiście została eksmitowana konną furmanką do Dusznik Wielkopolskich.
Na tylnej okładce zdjęcie Grupińskiego oddającego się jednemu z ulubionych zajęć – wędkarstwu.
Tak więc tom „Kuszenie świętego Poetego” obejmuje całe życie autora . Od pierwszych niewinnych wspomnień, poprzez namiętności i uniesienia aż do refleksji nad przemijającym życiem i siwym już dziś sercem.
Doskonała to poezja, pełna błyskotliwych zwrotów, tak charakterystycznych dla Jerzego Grupińskiego, posługującego się własnym, doskonale rozpoznawalnym językiem. Z pewnością warta jest przeczytania.

Jerzy Grupiński ”Kuszenie świętego Poetego”, Wydawnictwo: Towarzystwo Przyjaciół Sopotu Seria wydawnicza Biblioteka „Toposu”, Sopot 2012 r. s. 72

db

 

Kalina Izabela Zioła

Poezja traktatów

Na początku czerwca w Bydgoszczy przyznano Strzały Łuczniczki, czyli Bydgoskie Nagrody Literackie za 2013 rok. W dziedzinie poezji nagrodę otrzymał Stefan Pastuszewski za tomik "Traktaty". Jak autor wyznał, książka ta powstawała przez dziesięć lat. Nazwa sugerowałaby długie, naukowe rozprawy, nudne i ciężkostrawne. Tymczasem „Traktaty” Pastuszewskiego to zbiór pięknych wierszy. W zakamarkach każdego z nich ukryta jest miłość, choć wiersze dotykają wielu spraw, takich jak poezja, śmierć, obojętność, tolerancja... Każdy z nich nazwał poeta „Traktatem ...”.

Traktaty te opowiadają o życiu, uczuciach, wspomnieniach i marzeniach poety. 
O wszystkim tym, co jest dla niego ważne, jak na przykład dom: „dom jest z wody i powietrza / bo tylko te dwa żywioły / dają poziom i pion / (w powietrzu spada kamień)...” („Traktat o domu”), Bóg: „i wtedy pojawia się Bóg - / mimo że nie jesteś chory / ani nikt cię nie opuścił / i wszystko Jest / rozmawiasz z Bogiem / On milczy / rozmawiasz / ... / wszedzie / Bóg” („Traktat o Bogu”) czy „przez pole za oknem przechodzi Bóg / ... / nie kiwam do Niego ręką / choć jest mi bardzo bliski - / ... / Bóg jest wierny / jak pies...” („Traktat o trwaniu”) no i oczywiście drugi człowiek: „drugi człowiek nigdy nie odchodzi / ... / nawet gdy go nie ma / i jest nieznany / Rozumiem Ciebie / rozumiem / Wyciągam więc rękę / przez mury, ponad dachami / ... / wyciągam więc rękę do Ciebie / mimo wszystko” („Traktat o innym człowieku”). Do ważnych rzeczy zalicza też książki:

tu są tylko miejsca
bez czasu
płasko jak na pustyni
ale nie pusto
słowa, słowa, piasek
(„Traktat o książce”)

Często sięga poeta do wspomnień, zanurza się w nich, widzi siebie sprzed lat: „tyle już dni i nocy wystukał mój pociąg! / widzę siebie w twarzy stojącego obok młodzieńca / jego głupia odwaga wobec tego co nastąpi / była kiedyś moją odwagą...” („Traktat w pociągu”), albo rozgląda się za ludźmi, których czas już minął, których losy przecięły drogę jego życia: „szukam Ciebie w twarzach i figurach różnych mężczyzn, / chłopczyku / chodzą wokół mnie jak bezdomne koty lub natrętne muchy / coraz ich więcej / ... / którym z tych mężczyzn będziesz, Moje Dziecko / grymasem, błyskiem oczu, stukotem butów na bruku? / czy tą przykrą obłością korpusu na starość? / gdy Twój czas przebiegnie obok mojego czasu / ... / więc szukam Ciebie i szukam / widzę i nie widzę” („Traktat dla Sebastiana”).

Pisze też Pastuszewski o czasie, o jego przemijaniu i powtarzalności zdarzeń: „gwar dzieci od wieków jest taki sam / ten sam? / nic nie jest to samo / tylko powtarza się / ... / spoglądam na zegarek / liczby i wskazówki nic nie mówią ...” („Traktat o czasie”) lub „kiedyś moja ulica nie miała końca / nic nie miało końca / przesypywało się niczym klepsydra dnia – nocy / dnia – nocy / samoistny oddech / lub uśmiech matki / czasem jej bolesne słowa / czasem płacz / ale zawsze była...” („Traktat o już”), albo też: „te dni / te daty / jak klej wcale nie błyskawiczny / ale powolny / stabilizujący / z troską aby nie wzruszyć przed czasem / ... / jedno za drugim - / wszystko zapamiętane przez skórę...” („Traktat o pewności”).

Upływ czasu nieuchronnie prowadzi do starości, o czym też autor pamięta: „studium skóry, kości i włosów / kobieta osiemdziesięcioletnia / efekt oskubanego płatka / miałam / byłam / byłam kochabr /na...” („Traktat o ziemi”). Bliski poecie jest również temat smierci. W „Traktacie o kobietach” pisze: „co umarli wiedzą o życiu dalszym / kobiety dobrze wiedzą co się w życiu liczy / i dobrze liczą / wychodzi im że życia dalszego nie ma / (może tylko jest inne) / ... / to tylko wiatr w spopielałych włosach / i grzechotanie kości...”. Śmierć obecna jest także w „Traktacie o gałązce”: „przychodzą do mnie ci, którzy mają umrzeć / widzę to w ich głębokim spojrzeniu w moje oczy / jakby prosili, abym ich powstrzymał / ... / rozmawiają jakby nigdy nic / i jakby nic odchodzą / bo wszystko jest jakby nigdy nic / życie, śmierć...” i w „Traktacie o umarłym”: „już ręka nie musi pisać / ... / oczu nie nuży ten sam widok za oknem / a uszu świergot żony / ... / już niczego nie musi / i niczego nie może / a jednak chciałby wciąż to samo robić / jeszcze / i jeszcze”.

Tematem często poruszanym przez Stefana Pastuszewskiego jest miłość. Widać, że wypełnia ona po brzegi myśli poety. Nawet jeśli traktat mówi o podłodze, trwaniu czy kolorach, to i tak sprowadza się do wiersza o miłości. I słusznie. Nie ma przecież w życiu nic ważniejszego niż miłość. To dzięki niej poeci piszą wiersze, malarze tworzą niezapomniane dzieła, dzięki miłości powstają najpiękniejsze utwory muzyczne. Tak więc możemy przeczytać: 

moje kochanie w świecie
punkcik samolotu myśli
albo jeszcze gorzej -
palcem po mapie ciała
moje kochanie wszędzie
(„Traktat lipcowy”)

albo: „musi też być cierpka / i płakać / czasem nawet wyć z rozpaczy / tylko ta rozpacz / to burza ze słońcem za pazuchą / tęczą na dnie oka...” („Traktat o miłości”).
Jak wspomniałam wcześniej, że miłość jest obecna w wielu Traktatach Pastuszewskiego, pozornie nie związanych z tym uczuciem. Jest tak choćby w „Traktacie o pewności”: ta troska jak nagle przerwany sen / ... / gdy jest pewność / taka pewność / że nawet nie chce się telefonować / i pytać, czy jesteś / ... / dla słuchania Twojego głosu / dla pewnej pewności / co jak Ty – dobry dzień / zawsze przychodzi” lub w „Traktacie o bieli”: „nie mogliśmy powiedzieć sobie do widzenia / i to wcale nie z lęku przed samotnością / ... / choć jak w każdej miłości / były chłodne noce / przymrozki nawet zwątpienia / ... / moje dłonie Cię bielą / pragnienia unoszą / i kiedy Cię myślę / i kiedy Cię piszę / a Ty zawsze przychodzisz / nawet gdy Cię nie ma”.

Można się zorientować, że autorowi doskonale są znane ludzkie słabości. Szczególnie te męskie. Pisze bowiem w „Traktacie z wiatrem”: „meża się nie pożycza / nawet na kawę / (mężczyźni są nieodpowiedzialni / zawsze ich coś skusi)”. Często mężczyźni nie dostrzegają roli miłości w życiu, lekceważą ją. Dopiero po utracie ukochanej kobiety zdają sobie sprawę z tego, jak była ważna, i chcąc ją odzyskać, stają się niejednokrotnie śmieszni. To też ( być może z autopsji) zauważa poeta w „Traktacie o męskim błaznowaniu”

błaznem będąc, czegóż się spodziewałeś?

śpiewaj swoje kiedyś
opowiadaj niegdyś
jedno co umiesz, to umiesz mówić
życie, miłość nie dla ciebie
...

ta piękniejsza, lepsza
...
poszła już na inne spotkanie
i powróci radosna, odmieniona nieco

co ty tu jeszcze robisz, głupcze, błaźnie?
Czekasz?

„Traktaty” Stefana Pastuszewskiego, poruszające tak wiele ważnych życiowych spraw w sposób jasny, przejrzysty, napisane pięknym jezykiem poetyckim, są prawdziwą perełką literacką. I choć autor napisał: „jestem coraz lepszy / więc trzeba umierać? / podobno Bóg tak daje...” („Traktat – monolog”), to mam nadzieję, że była to tylko swoista kokieteria i że jeszcze niejedną jego nową książkę będę miała okazję przeczytać.


Stefan Pastuszewski „Traktaty”, Instytut Wydawniczy ŚWIADECTWO, Bydgoszcz 2013, s. 48

db

Kalina Izabela Zioła: Życie malowane słowem
Przed kilkoma dniami miałam w ręce wydaną w 2012 roku książkę Urszuli Zybury „2012 wierszy”. Zaczęłam ją przeglądać i „wciągnęła mnie” ta piękna, liryczna poezja. Urszula znana jest w Polsce przede wszystkim jako znakomita aforystka, ale te ciepłe, oszczędne w formie utwory trafiają chyba do każdego. Książka jest zbiorem wierszy z kilku poprzednich tomików poetyckich, między innymi: „Nieuleczalnie żywa”, „Na wieki wieków chwilka” i „Miłość jest bardziej niż najbardziej”. Pokazują one życie człowieka ze wszystkimi przypisanymi mu zdarzeniami, radością, miłością, śmiercią, rozpaczą, z wiarą w Boga i we własne „zmartwychwstanie” po życiowych upadkach. Są jakby pamiętnikiem, pisanym przez kilka długich, trudnych lat.

Urszula Zybura urodziła się 22 czerwca 1952 roku w Kaliszu. Ukończyła Wydział Pedagogiczno-Artystyczny w Kaliszu Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Debiutowała w 1975 we Wrocławiu jako autorka aforyzmów.

Wydała sześć zbiorków aforyzmów: "Aforyzmy" , "Zbliżenia oddalają czyli paradoksy" oraz "444 nowe aforyzmy", "Zyburki i inne aforyzmy", "Zyburaki - aforyzmy prawie bezsłowne" i "Myśli pokręcone" oraz wspólny zbiorek aforyzmów jednosłownych razem z lekarzem Henrykiem Słodkowskim zatytułowany "Achforyzmy. Ukfialogramy. Henioterapia". Wydała też aforyzmy w wersji polsko - niemieckiej "Verwirrte Aphorismen". Opublikowała dwa tomiki poezji w Wydawnictwie Literackim w Krakowie: "Nieuleczalne żywa" i "Na wieki wieków chwilka" oraz zbiorki wierszy "Miłość jest bardziej niż najbardziej", "Już kochać ciebie się zatracam" i poezje zebrane w tomie "212 wierszy" wydane w krakowskiej Miniaturze w 2012 roku. Opublikowała też zbiorki haiku: "Haiku", oraz "Haiku wszelkie".

Urszula Zybura prowadzi terapię słowem wg autorskiego programu "Słowa, które leczą". Napisała książkę na ten temat: „Akademia Szczęścia. Słowa, które leczą. Afirmacje i aforyzmy".

Z podmiotem lirycznym, występującym w utworach omawianej przeze mnie książki „212 wierszy” może utożsamiać się każdy czytelnik. Wiersze poruszają bowiem sprawy bliskie każdemu z nas. Najważniejszym tematem jest miłość, przewijająca się przez wiele kartek. Zresztą już Józef Stanisław Tischner pisał: „Miłość sama w sobie jest nie do pojęcia, ale dzięki miłości możemy pojąć wszystko”. Spotykamy więc wśród wierszy Urszuli Zybury miłość będącą podstawą życia, będącą wszystkim:

miłość jest czekaniem na początek świata
jest światem
jest pytaniem
jest odpowiedzią
miłość jest siatką na motyle
i jest motylem
miłość nigdy nie przemija
to my odchodzimy od zmysłów miłości
(„zmysł miłości”)

i miłość, która powraca bolesnym wspomnieniem: „teraz już wszystko w porządku / choć serce mam jeszcze za ciasne / dla słów tych paru których nie wypowiem / choć życie się chmurzy wspomnieniami / i miłość straszy po nocach / teraz już wszystko w porządku / oprócz porządku” („porządki”), miłość będącą pełnym namiętności krzykiem: „twojebr / ciało / nagi poemat pulsujący gorącym rymem / gniazda oczu / ptaki płoszone pożarem wzroku / pragnę cię / tłumaczyć na milczenie miłości” („alfabet rozumienia”) albo sielskim obrazkiem , w którym panna młoda drży w oczekiwaniu poślubnej nocy: „panna młoda ma sukienkę z marzeń / welon utkany z miłości do ziemi / jej buciki to biegi po szczęście / pończoszki pełne złotych nitek nadziei / ... / wiązanka świeżych kwiatów uśmiechów / z czerwoną kokardą kwitnącej krwi / zakochana do granic praobłędu / oczekuje oblubieńca / ...” („panna młoda”). Czasami jest to miłość trudna, pełna bólu i poniżenia jak w wierszu „arcymężczyźni”: „arcymężczyźni / w garniturkach wymuskanych uśmiechów / ... / wybierają na tarczy kobiecości / numer pogotowia seksualnego / czynny całą / zachłanną noc”, a czasami wzniosła jak kościelna cisza:

a kochać ciebie uklęknę
siedmioma ołtarzami
i nieba przecież nie starczy
dla tej modlitwy

....

a kochać ciebie
dość nie wyrzeźbię
spójrz tylko cała jestem marmurowa
a przecież - nie z kamienia  
(„marmur”).

Kobieta w wierszach Urszuli Zybury oddaje całą siebie, spala się w uczuciu, mierzy czas uderzeniami serca: „to nieprawda / że godzina ma tylko sześćdziesiąt minut / godzina we dwoje ma tyle / ciepłych dotknięć oczami o oczy / tyle stłumionych wzruszeń / gorących jak żar jądra globu / tyle drgań obojga serc /...”(„sześćdziesiąt minut”), nawet we śnie czeka na tego, który ma prawo przyjść zawsze, nawet nie zapowiedziany: „jak to / już nawet do snu się zakradasz / tego / tuż sprzed przebudzenia / ... / wszędzie cię tyle / któż to później zdoła posprzątać / - kochanie moje / wchodź do mnie / bez pukania w drzwi przyzwolenia” („powieki marzeń”) i zerwać ją jak dojrzały owoc: „jestem / pękniętym od pocałunku słońca / owocem / spójrz tylko / jak delikatną mam skórkę / cała / jestem soczysta i słodka / ... / skosztuj mnie” („owoc słońca„). Swoją definicję miłości przedstawia autorka w wierszu „prawda miłości”: „miłość jest czasem co nie mija / snem który śni się bezustannie / ... / miłość jest ogniem co nie parzy / gwiazdą jest która nie upadnie / ... / miłość codziennie jest czymś innym”. Uczucie sprawia, że człowiek jest tym, kim chce być: „ten którego kocham / ma oczy ze szczęścia / ... / a moje dłonie w czułość ubiera / na oczy nakłada mi ciepło / i oto jestem” („ten którego kocham”) i że drugi człowiek staje się wszystkim, o czym tylko się zamarzy:

różą na niebie tęczą wśród nocy
orgią aniołów demonów szałem
mitem realnym jak bogów oczy
a może wszystkim albo też wcale
(„jesteś”)

Przepięknym utworem o miłości jest wiersz „samo się tęskni”. Autorka w kilku słowach potrafiła ukazać dramat samotności:

wcale nie tęsknię
samo się tęskni
samo kocha

samo się marzy
samo śni się

samo się płacze

. . .

ja tylko o tym piszę wiersze.

Samotność, o której Oscar Wilde pisał: '”Mężczyźnie samotność może dopomóc w odnalezieniu siebie, kobietę zabija”, jest również jednym z bardzo ważnych tematów, poruszanych przez Zyburę. Poetka próbuje ją oswoić, obłaskawić, by móc dalej normalnie żyć: „podaruj dotyk / pozapalaj świeczki palców / rozkołysz chorą samotność / roztańczę pustkę / może zgadnę / w którą stronę mam teraz żyć” („Boże z pierwszego wiersza”). Definiuje ją, opisuje: „samotność daje mniej niż najmniej / i nie udaje że jej nie ma / ... / samotność krąży po ulicach / dwoi się troi zwielokrotnia / zapełnia każdy kącik cisz / ... / niekiedy w kącie tkwi skulona / i brak jej sił by znosić siebie / ... / samotność daje mniej niż najmniej / i to jest wszystko co dać może” („ samotność daje mniej niż najmniej”).

Jak można się domyślić z zawartych w książce tekstów, samotność autorki to ogromna otchłań, w jaką wpadła ona po nagłej, niespodziewanej śmierci męża. Otchłań, która wciąga ją coraz głębiej, do depresji, do obłędu, do samounicestwienia... I stamtąd pisze poetka rozpaczliwe listy, których nikt nie chce czytać, pisze, by nie poddać się zupełnie. Listy – wiersze o śmierci, o cierpieniu, o bólu i tęsknocie... Wiersze wzruszające, autentyczne, pełne emocji, czasem rezygnacji, ale zawsze niezwykłe, zapadające w pamięć:

list od nikogo do nikogo
nie napisany nie wysłany
pusta nie kartka w nie kopercie
nie zapisana nigdzie nie leży

. . .

list do nikogo ciągle piszę
słowa jak wiersze niepojęte
nie w moim życiu ta nie miłość
nie zdarzy się nie mnie na pewno

list od nikogo do nikogo
co dzień na nowo jest pisany
nikt go nie podrze nie odeśle
nikt nie przeczyta nikt nie czeka
(„list od nikogo do nikogo”)

Te listy - wiersze są właściwie pięknymi trenami, nowoczesnymi w formie, których treść jest niezależnie od czasu zawsze aktualna. To protest, wyzwanie rzucone obojętnej i okrutnej śmierci: „ty leżysz w grobie / a mnie w domu tak zimno / już teraz nie da się go ogrzać / poza tym w cieple / ciało szybko się rozkłada / a ja chcę uchronić / to co z ciebie we mnie / od rozpadu...” („rozpad”), to rozpamiętywanie wspólnych chwil i momentu nagłego odejścia tam, skąd nie ma powrotu: „łagodnie żyłeś / i cicho umarłeś / ... / wyszedłeś / na moment do drugiego pokoju / na spacer do nieba” („spacer do nieba”), to bezradność samotności: „zanim zdołaliśmy / zbudować wspólny dom / już buduję dla nas grobowiec / i / sama nie wiem gdzie mieszkać” („gdzie”) i chęć przyspieszenia własnej śmierci, by nie czuć już nic: „mój dom to prawdziwa umieralnia / ... / w tych pokojach / nadal czai się szansa / na spokojną śmierć / w tych zwariowanych czasach” („umieralnia”), co wyczytać można również utworze „też bym umarła”: „też bym sobie tak umarła / ale ktoś musiał cię pochować” i w „szybciej donikąd”:

poumierajmy sobie razem
no nie bądź taki samolubny

przecież na dwóch parach skrzydeł
szybciej trafimy donikąd

Poetka nie wie, jak dalej żyć, bo w jej życiu nagle zabrakło sensu: „pamięć o śmierci pozwala żyć / tuż na krawędzi przemijania” (pamięć jest Bogiem bez imienia”). Przecież, jak napisał Antoine de Saint-Exupery: ”Z każdą śmiercią człowieka ginie cały nieznany świat”. I jej świat właśnie się rozpadł, pozostawiając wspomnienia i tęsknotę: „tęsknota suknię ma niebieską / spocone dłonie sucho w gardle / tęsknota znowu ma gorączkę / i śni na jawie nie we śnie / tęsknota głupie ma pomysły / ciągle jej mało czego nie ma / tęsknota prawie traci zmysły / bezsenne noce w dnie zamienia” („ tęsknota znowu ma gorączkę”).

Śmierć jest rzeczą nieodwołalną, choć trudną do zdefiniowania: „śmierć jest rozpadem jest rozdarciem/ ... / śmierć kończy czego nie zaczęła / zabiera wszystko nic nie dała / śmierć jest kamieniem w otchłań gnanym / mroczną czeluścią bez dna czasu / każde jej skrzydło jest z ołowiu / zamiera w bezruch czego muśnie / śmierć jest tragicznie nieruchoma / zastyga w marmur rzeźbi bólem / śmierć burzy czego nie stworzyła” („śmierć jest rozpadem”).

Autorka nie ma już nikogo, kto by ją kochał, przytulił, nie ma nawet nikogo, kto chciałby ją okłamać: „nikt mnie nie pragnie nikt nie kocha / ... / nikt nie przytuli nie obejmie / nikt nie zadzwoni nikt nie pisze / nikt mnie nie kłamie nikt nie zdradza / nikt nie przeprasza po raz któryś / nikt mnie nie nazwie innym imieniem / nikt nie oszuka już mnie więcej” („nikt mnie nie kocha”). Zybura pisze nie tylko o swych traumatycznych przeżyciach. Pokazuje również różne ludzkie postawy, obojętność, brak empatii, nieświadome okrucieństwo, tak jak w wierszach „sąsiedzi”: „a wie pani / mąż mi umarł / co pani powie / a ja to cały poniedziałek nie miałam wody”

czy „moda”:

pani cała w czerni
jak pani ładnie 
to teraz taka moda

nie to po pogrzebie

a widzi pani
gdyby nie pogrzeb
nigdy pani nie wiedziałaby
jak pani pięknie w czerni

Wstrząsający jest utwór „odwiedziny w psychiatryku”, uświadamiający jak bolesne może być dla drugiego człowieka zapomnienie o nim, zaniedbanie, zlekceważenie: „czekam w psychiatryku / na odwiedziny brata / ... / już pięć godzin czekam / na termometrze serca / trzydzieści siedem koma wiersz / ... / trwam w beznadziei oczekiwania / ... / późnym wieczorem / na termometrze świata / trzydzieści siedem koma nikt”.

Pomimo wielu utworów w kolorze czarnym Urszula Zybura potrafi dojrzeć jaśniejsze barwy świata, potrafi uwierzyć w to, że jeszcze może być piękniej, inaczej, lepiej... Że zawsze można rozpocząć wędrówkę przez życie od początku: „podaruj mi mnie / skoro już zaistniałam / ... / ty / całe moje życie moja śmierć / nie kończ jeszcze tej bajki o mnie” pisze w wierszu „podarunek”. Wierzy, że można jakoś nauczyć się oddychać bez tej drugiej, bliskiej kiedyś osoby. Mówi o tym w wierszu, tak przypominającym wiersz Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej „Miłość”, choć przekazuje to swoim własnym poetyckim językiem: „a więc na tobie świat się nie kończy / można więc żyć bez ciebie / całą epokę / i nie umrzeć / nie oszaleć...” („cała epoka”).

Owija się szalem spokoju i idzie naprzód :”teraz nareszcie idę drogą / gdzie stopy piasek nie dotyka / cisza najcichsza nie jest ciszą / jeżeli ciszą jest muzyka” („dopiero teraz idę”). I choć czasami nie ma ochoty na tę dalszą wędrówkę, to wie, że jeszcze jest wiele do zrobienia tu, na ziemi: „jeszcze nie czas jeszcze nie pora / jeszcze nie wszystko zakończone / zostały wiersze podniebne słowa / sny wciąż nie całkiem rozproszone” („wpółsenna piana”), więc: ”kurz ognia wspomnień lodem obmywam / i szukam siły i jestem siłą” („moje pożegnanie”). Tę wiarę w siebie, we własne siły, w sens dalszego działania zawarła w wierszu „wszystkim dla wszystkich”:

choćbym miała stać się
wszystkim dla wszystkich
wszystko zdobędę o czym zamarzę

...

i wszędzie dojdę
wszystkiego doznam
cała się stanę

Urszula Zybura wiele strof swych wierszy poświęca poezji, bo przecież: „poeta pisze / wyrywa z serca grosz duszy / rzuca tej żebraczce / poezji”(„poeta pisze”). W jej utworach układają się rymy, lśnią celne metafory, a wszystko to splecione misterną pajęczyną oszczędnych słów: „żyję ten wiersz do ciebie / poemat jak ty – nie do pojęcia / skanduję cię wzrokiem / ... / rozbieram cię z metafor / ... / cóż z tego że nikt nam do rymu”(„promienie”). Bawi się czasem słowami, tworząc ruchliwe obrazy, używa poetyckich określań dla wypowiedzenia swych życiowych racji: „wiszę na lianie wiersza / nad przepaściami życia / jestem tak silna / że metaforą przefrunę / na bezpieczny brzeg jawy / i dopiero tam cała się stanę / dopiero tam” („liana”). Poezja jest tym, co w każdej sytuacji pozwala autorce przetrwać złe momenty życia: „ja rozbitek / przepłynęłam na tratwie wiersza / ocean rozłąki z tobą” („rozbitek”). I chociaż:
...

życie to batów branie
duszy zaprzedanie 
na wieczne zmarnowanie
i oczu się śmianie

na z żyły do żyły krwią strzelanie

życie to walka z WILKIEM wilczka
i śmierć motyla za motylka

(„życie”)

to zawsze można się schować, uciec w świat poezji, podzielić się nią z innymi. I autorka dzieli się z czytelnikiem poezją, uczuciami, nadziejami. Robi to w naprawdę piękny sposób. Jej słowa zapadają w pamięć i pozostają tam jeszcze długo po odłożeniu książki. Warto więc przeczytać „212 wierszy” i warto do nich wielokrotnie wracać.


Urszula Zybura, „212 wierszy”, Wydawnictwo Miniatura, Kraków 2012 rok.

db

 


Gorzki sen dziecka
twarde kamienne wiersze
jak mur fortecy
z której strzelnic
kartacze słów
i nagle
wśród ciosanych kamieni
przejmujący krzyk
nakreślony delikatną kursywą
bolesny lęk przemijania
bezbronny jak brzuszek jeża

tak łatwo można zranić
jaskrawo malowanym paznokciem
(Kalina Izabela Zioła „Gorzki sen dziecka”)

Wiersz ten napisałam po przeczytaniu tomiku Tadeusza Stirmera „Śpij dobrze, dziecko”. Można go nazwać najkrótszą recenzją książki, zawiera bowiem wszystkie najważniejsze treści, jakie chciałabym przekazać na jej temat.
Tadeusz Stirmer posiada wykształcenie techniczne, na co dzień pracuje jako kierownik budowy. Swoją przygodę z poezją rozpoczął w 1998 roku, gdy aktywnie uczestniczył w spotkaniach Klubu Literackiego CK „Zamek”, później „Dąbrówka”, prowadzonego przez Jerzego Grupińskiego. Jest także członkiem wrocławskiej Grupy Literackiej „Dysonans”. W 2009 roku przyjęty został do Związku Literatów Polskich Oddział w Poznaniu.

Dotychczas wydał pięć książek poetyckich: „Dla nikogo mnie nie ma”, „Na ścierwisku”, „Łamana polszczyzna”, „Bwana Polanda” i „Śpij dobrze, dziecko”.
Drukował wiersze w wielu czasopismach literackich np. Topos, Akant, Protokół Kulturalny, Gazeta Kulturalna, Brek Art., Obrzeża oraz w licznych almanachach i antologiach. Jest też laureatem wielu ogólnopolskich konkursów literackich. 

Ostatnio wydana książka poetycka różni się znacznie od poprzednich, poruszających sprawy drażliwe, bolesne, przyziemne, w których utwory są twarde jak beton i jak on szorstkie, bardzo często cyniczne. Polityka miesza się w nich z problemami braku tolerancji, z codziennym dniem szarego człowieka. To mocne wiersze mocnego mężczyzny. W najnowszym tomiku poeta pokazuje czytelnikowi zupełnie inną twarz. Tam można zobaczyć, że jest zmęczony, niemłody już i osaczony przez liczne uwarunkowania.

Wiersze nadal mają charakterystyczną dla tego autora twardość, są mało wygładzone, ale tematyka jest zupełnie inna. Stirmer próbuje zmierzyć się ze swoim wiekiem i targającymi nim obawami, wątpliwościami i bólem. Oczywiście zauważa również otaczający go świat, ale wszystko widzi jakby przez pryzmat przeżywanych osobistych wzruszeń i ciągłego niepokoju:

Pies był dość stary 
żył tylko 
z poczucia obowiązku 
ona go nakarmiła 
pił z ręki 
mleczne światło skóry 
. . .  
zdarza się że warczy 
w głąb siebie” 
(„Portret”).

We wszystkich utworach, nawet tych pozornie bardzo prozaicznych, zauważyć można ciągle obecną kobietę, upragnioną, nieosiągalną, dającą jednak impuls do życia i tworzenia: „ wiem – zawrócę wiatr / zepchnie śniegi z łąk / i odsłoni barwy / oszalałych traw / z których skręcę powróz / mocno splotę nas / ... / tylko czasem stań / tylko czasem bądź” („Piosenka”). To ta kobieta sieje w nim niepokój, nie pozwala spokojnie myśleć, zmusza do zastanowienia nad sobą. To dla niej chce znów być młody, wolny... Z nią chce zasypiać i budzić się u jej boku...

Stąd pewnie tytuł „Śpij dobrze, dziecko” i oryginalny pomysł, by w tomiku pomieścić dwa bardzo piękne, liryczne wiersze Edyty Kulczak. Pierwszy z nich, poprzedzający utwory Tadeusza Stirmera, jest o zasypianiu, a drugi, kończący książkę, o przebudzeniu. Ta cudowna kobieca klamra, spinająca całość, nadaje zawartym pomiędzy nią utworom trochę magiczny, nierzeczywisty charakter, jakby były one zawieszone na krawędzi jawy i snu.

To wrażenie nierzeczywistości spotęgowane jest jeszcze zastosowaniem przez autora dwóch wątków tematycznych. Pierwszy z nich to wspomniane poprzednio mocne, chropawe wiersze, pisane na parzystych stronach, po lewej stronie. Na stronach nieparzystych, po prawej, pisane są utwory tak ulotne i delikatne, że trudno wprost uwierzyć, że wyszły spod pióra tego samego autora. Czasem są to wiersze, czasem krótka poetycka proza, ale zawsze jest to jakby zapis snu, marzenia, wspomnienia... I te subtelne, czułe słowa zapisywane są zawsze kursywą. Po obu stronach książki czai się jednak lęk przemijania, strach przed utratą, przed starością i samotnością, przed utratą godności. I odzywa się ból zranionego serca:

przełknę gorycz jak kość
inaczej nie wypada
pójdę się napić
przez cieknącą przestrzeń
i będę czekał na znak
cień gestu
. . . 
pełen złości na brudny świt
walę głową w pustkę ekranu 

(„Kwarantanna”)

czy też: „Pulsuje w dłoniach / telefon nabiera ciepła- / ona jest tam w środku / . . . / jak rosyjski mag skupia się / by ocalić resztki godności / i czeka – czeka na znak / gotów zabić kopertę / rozedrzeć brzuch posłańca” („Siła skupienia”). I jeszcze: „on będzie dalej snuł / wizje tętnic świeżej krwi / ale to paroksyzmy / stygnący proch losu” („Krótka historia”).

Autor nie bardzo wierzy, że może jeszcze być spełniony i szczęśliwy, ucieka więc przed śmiesznością i poniżeniem: „zapach złudzeń został / po tej stronie światła / mój wilczy nos ostrzegał / że śmieszy skrzep soli / łzawe oko / szelest piasku w żyłach / odchodzę by nie parzyć / żelazem języka / bez krwi z kroplą żółci...” ("Jeszcze życie”) czy : „odarty ze skóry / żebranego słowa / przeglądam się w sobie / z pogardą” („Kiedy milczysz”), szarpie się wśród tych ucieczek i powrotów: „wczoraj przeżyłem zawał / utraty prawdziwej / jestem w tym słaby / zbiera się nade mną / bliska nieuchronność / godzina duchów minęła / nadszedł czas ostrza / dotykalnej ciszy...” („Monolog”)

wiedząc, że jego czas minął, że niewiele może już osiągnąć: „po co się miotasz / nie przyjmuj czasu / jak przekleństwa - / to dzienny dar losu / spójrz w szybę / minął twój wiek / kolejna dekada / odchodzi właśnie dzisiaj” („Koniec sezonu”), że pozostaje tylko czekać na... Na co? Na koniec miłości ? Koniec życia?: ”wreszcie uległem: cholesterol / morfologia o.k / cukier gorzki / jak czekolada lakulus / zapowiada się / długie nudne / pełzanie do mety” („Opad”).

Jednak nawet gdy poeta poddaje się tym czarnym nastrojom, w tle towarzyszy mu zawsze obraz kobiety: „oddycham popiołem / już wiem że za długo / teraz przewrócony / będą po mnie chodzić / porastać drzewami / zasypia mózgu orzech / przerośnięte serce - / tak piszę śmierć w milczeniu / . . . / zanim padłem / widziałem twój smutek” („Pustynia”). Tak pisze autor o swoich rozterkach po lewej stronie książki.

Zupełnie odmienne są, jak wspomniałam wcześniej, rozmowy z samym sobą po prawej, pisanej kursywą stronie. Chociaż też mówią o tęsknocie, przemijaniu, rozterkach związanych z wiekiem i niespełnioną miłością, ich forma jest zupełnie inna.

To subtelna pajęczyna słów, delikatna koronka uczuć. Bezbronność i ból. Nie mają one tytułów, gdyż trudno byłoby je nazwać, osadzić w rzeczywistości: coraz więcej znaków -/ ten rodzaj bliskości / kiedy dłoń przy dłoni / jest nie tylko gestem / kiedy dawno – wczoraj / nie jest częścią doby...

To tylko zawieszone pomiędzy jawą a snem przemyślenia: w wigilię narodzenia pańskiego / próbuję oderwać się / od własnego krzyża / . . . / patrzysz z uwagą / jak spadam w stado / wygłodzonych kotów / jeszcze ujrzeć anioła / w krwistej sukni; / nemezis krąży / w moim chorym niebie,

to zżerająca poetę tęsknota za dotykalną obecnością kobiety: odwiedzaj miejsca i ludzi / aż trafisz złoty promień / powróci do ciebie w formacie 3d / oplącze wygłodniałe serce / albo po ludzku wpełznie / w twoje stopy i będzie wędrował / wyżej i wyżej do miejsca / gdzie zadomowi się na dłużej.

Autor zdaje sobie sprawę, że w tych wierszach jest zbyt czuły, próbuje zachować właściwą sobie twardość i szorstkość, lecz próby te jeszcze podkreślają bezbronność wobec uczucia:

jesteś już dobrze posklejany
pogodny jak wypchany szczygieł
twarda łza co nie wypada
z oka


Wiersze pisane kursywą są przejmujące i piękne. Uzupełniają chropawą część książki i jednocześnie pozwalają czytelnikowi poznać drugą, tę subtelniejszą stronę Tadeusza Stirmera:

to się dzieje wbrew 
bez dotyku słowa 
z głodu wyobraźni:
portret kobiety
z otwartą źrenicą
przywołuje muszlę
jeszcze niedomkniętą
z tajemnicą sprawcy
w wyrazie jej oczu


I tę delikatność, na co dzień głęboko skrywaną, pokazuje poeta tylko poprzez senne zwidy, tak by nikt nie posądził go o liryzm. Przecież tylko we śnie nie odpowiadamy za swoje słowa, tylko we śnie wszystko jest możliwe. Więc śni poeta swój słodko – gorzki sen o miłości:

żeby chociaż zapach
cień włosa
albo fantom spinki
to sen


„Śpij dobrze, dziecko” jest doskonałą książką, interesującą zarówno w treści, jak i oryginalnej formie. Z pewnością warto ją przeczytać.

__________________________________________________________________

Tadeusz Stirmer „Śpij dobrze, dziecko”, Wydawnictwo Kontekst, Poznań 2011, s. 58

db

SZEPTY IKON

Ikony znane były już w I wieku naszej ery w Bizancjum. W klasztorach i zakonach Grecji, Rusi, Bułgarii i Słowacji zaczęto doskonalić technikę pisania ikon, wzorując się na tych pierwszych, pochodzących z Bizancjum. Począwszy od XIV wieku na Rusi Kijowskiej zaczęto ikony ozdabiać „sukienkami” ze srebrnej lub złotej blachy. Złoto oznaczało istnienie postaci poza czasem. Farbę z minerałów, temperę, używano do malowideł na ścianach i na deskach. Sztuka pisania ikon otulona była tajemnicą. Odpowiednie barwy i gra świateł sprowadzić miały spokój ducha na patrzącego.Byłam niedawno na wernisażu wystawy Brygidy Mielcarek. Już przy drzwiach wejściowych powitały mnie uważne spojrzenia. Ikony spoglądały na wchodzących spod ciężkich powiek. Matka Boska z Dzięciątkiem, Anioły, smutny Pan Jezus...

Każda inna, ale wszystkie piękne. Szczególnie zachwyciła mnie jedna z ikon - Matka Boska jakby wyjęta z rosyjskiej bajki. Różowo-złota, uśmiechnięta, zjawiskowa... Ikony te wzorowane były na starych obrazach bizantyjskich, które zainspirowały artystkę do odtworzenia starych wzorów, wzbogaconych nowymi elementami, charakterystycznymi dla Brygidy Mielcarek.
Autorka tych prac ma wszechstronne zainteresowania. Pisze ikony, maluje obrazy, zajmuje się grafiką, haftem artystycznym i innymi formami rękodzieła artystycznego, ale przede wszystkim jest poetką. I potrafi sprawić, że wszystkie te sztuki przenikają się – obrazy są poetyckie, wiersze często malarskie, przemawiające kolorami, nastrojami rozmodlenia, echem cerkiewnych chórów.
Brygida Mielcarek urodziła się w 1939 roku w Tucholi. Studiowała w poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego i po ukończeniu studiów została w Poznaniu, gdzie mieszka do dziś. Wydała cztery książki poetyckie: „Alegorie zmysłów”, „Ponad Ziemią”, „Ziemiokrąg” i „Przestrzenie myśli” Publikowała też swoje prace w wielu czasopismach kulturalnych, takich jak „Akant”, „Gazeta Kulturalna”, „Protokół Kulturalny”, „Filantrop” czy „Obrzeża”, a także w wielu antologiach i almanachach. Od roku 2004 poetka związana była z Klubem Literackim Centrum Kultury „Zamek”, który przekształcił się w Klub Literacki „Dąbrówka” w Poznaniu. Od roku 2009 należy do Związku Literatów Polskich Oddział w Poznaniu.
Jest autorką zdecydowanie rozpoznawalną. Przesycone mistycyzmem utwory zapadają głęboko w pamięć. Tematem wierszy jest zarówno to, co nas otacza, jak i to,
co niewidzialne i niepoznawalne. Wędruje poprzez sny, marzenia i fantazje. Dużą rolę odgrywa czas – widoczny jest we wszystkich kolejnych książkach poetki. I to jako czas pojmowany dosłownie, jak i w przenośni:

Zakrzywioną linią czasu
i magicznym kołem zakreślone
nasze życie
. . .
Wessani w lej obrotu
krążymy.
Od narodzin, aż do
zgonu.
Bo, to jeden obrót koła

czytamy w wierszu „Obrót koła”. W „Dociekaniach” natomiast „Nad głową masz bardzo/ dużo Nieba/ i ruchome obrazy. I czas, który jest ciągłą/ wizją”. A w wierszu „Trwanie”: „Zawieszeni w bezmiarze przestworzy / Kreślimy myśli poza czas / Myślimy że dotrze na oś / Wszechświata”. A czasami:

Łapczywie chwytamy czas
zawieszony na nitkach pajęczych.
Taki czas, gdzieś między ścianami
świata.
Rozpięty pomiędzy drzwiami
spróchniałych desek.
(„Chwytanie czasu”)

Należy go schwytać, zatrzymać, bo „czas cicho podstępnie / odmierza centymetr za centymetrem / za siebie odrzuca daleko kamienie” („Idź”).
Najważniejsze jednak dla poetki jest słowo. I nic w tym dziwnego. To przecież dzięki słowom porozumiewamy się z sobą, dzięki słowom powstają wiersze. I słowo jest w twórczości Brygidy Mielcarek wszechobecne, pokazywane ze wszystkich stron i malowane wieloma odcieniami:

Jest takie słowo, jak
rozpromienione słońce.
Są słowa, którymi wchodzimy
w inny świat.
. . .
Słowa zastygłe wpół drogi
od spełnienia.
Osłabione w pół kształcie.
Słowa zbyt słabe.
(„Refleksja pogłębiona”)

Autorka zdaje sobie sprawę z tego, „że słowo wymówione nigdy nie wraca” („Pieśń”). Czasami pokazuje: „W przelocie zapisane słowa / malowane obrazami” („Słowa”), czasem wysyła w niebo prośbę: ”Słowa do nas posyłaj / o myślach niezmąconych / Tylko niech słowa będą / dobrymi słowami” („Przesłanie”). W jej wierszach, tak jak w życiu: „Słowa padają cicho / Czasem wracają strzępami / Nie wiadomo dlaczego / Na przekór wszystkiemu / pomimo zgiełku świata. „ („Na przekór”). Poetka zdaje sobie sprawę z tego, że w słowach schować się mogą najciemniejsze tajemnice, największe emocje: „czasami pod słowami ukrywa się przerażenie / nie ma imienia / nie ma twarzy” („Poszukiwania”).
Bywa, że przez chwilę nie może znaleźć sposobu na wyrażenie czegoś, że zmaga się z tym, co chce powiedzieć, że: „Uchwycić chcesz słowa / drgające w przestrzeni / na innych poziomach wibracji / słowa porwane echem „ („Kwadratura”). Brygida Mielcarek w końcu znajduje odpowiednie słowa, by opisać świat, zarówno ten rzeczywisty, który można zobaczyć, odebrać wszystkimi zmysłami, jak i ten nierealny, stworzony z marzeń sennych, z bogatej wyobraźni i wiary. Świat przyrody jest w wierszach przedstawiony bardzo obrazowo. Widzimy stare, omszałe kamienie:

Kamieniom przystoi majestat,
trwałość
mówią że w kamieniach
ujawniają się ci, którzy skamienieli
że przemawiają językiem światła
którego już nie ma
w kamieniach tkwi moc całego świata
z wypisanymi na nich
kamiennymi listami
wystarczy czytać...
(„Relikty”),

razem z autorką żałujemy, że nie dane nam jest zachować w kamieniu śladów tych, którzy odeszli: „Wielka szkoda – że / nie położono kamienia / na progu domu / najlepiej płaski by dotykał / przedmurzy / najlepiej duży i biały / przypominałby skały / ... / wsiąkłyby w kamień na wieczność / naszych bliskich stopy...” („Kamień w progu”), a bywa, że zatrzymujemy kamień mający pełnić rolę broni: „otulam kamień aby rzucony / drugiego człowieka nie ranił” („Miłość na kształt tarczy”). Czasami czujemy wiatr przelatujący nad łąką: „Gdzieś – na słonecznej / łące / pośród brzóz pochylonych, / Wiatr kołysze chwiejną / trawą” („Pamięć”) i próbujemy nawiązać z nim dialog: „Szorstki wiatr / mogę go scigać słowami / ,,, / słucham więc wiatru / chociaż on mnie nie słyszy / słucham z lękiem i nadzieją / aż do wysokiej bieli...” („Błysk”) lub słyszymy brzęczące owady: „- świerszcze nucą serenady / - Pszczoły tańczą ósemkami” („Pamięć”) czy: „Wraz z błękitną ważką / ulecę w noc jasną („Nocą”).
Ważny w omawianych wierszach jest również człowiek. Zagubiony, bohaterski, kochający, uciekający przed kimś lub przed sobą samym, ale zawsze prawdziwy, czujący, myślący:

Człowiek nie rodzi się odważny
Niedojrzały i niedokończony
przemierza drogi proste i kręte”
(„Odwaga”)

albo: „Czasem chcesz uciekać od siebie / zakładasz na twarz maski / zamykasz w sobie / zdarzenia i lęki / oddalasz się i wracasz / wyrzekasz się / wycofujesz z placu boju” („Ucieczki”). Ten przedstawiony realny świat autorka przeplata obrazami powstałymi w jej wyobraźni. Ukazuje nierzeczywiste miejsca, gdzie powietrze zgęstniałe a łąki owiane mgłą, rozmawia z Aniołami i Bogiem. Boga i Aniołów dużo w wierszach poetki, tak jak i na ikonach. I jak na ikonach mają one bardzo różne twarze. Czasami są jak : Czteroskrzydły Serafin / z bezdennego Kosmosu / Zstąpił na Ziemię / zlepek świata chciał / uformować / ... / Stare kłamstwa chciał / zamazać palcem („Serafin”), w innym wierszu natomiast:

Są Anioły co mają na
skrzydłach oczy.
Błękitne oczy jak skrzydeł
latarnie, co świecą mgłą słońca.
Skrzydłami strzelają w
obłoki.
(„Skrzydlaci”)

Pan Bóg: „Miłość dał skrzydłom / strach dał / chmurom / Atłasowych kroków użyczył / Aniołom / gdy sypią z Nieba / gwiazdami” („Pozory”), przemykają więc skrzydlate nieziemskie istoty po kartkach tomików bezszelestnie i skutecznie, sypiąc gwiezdny pył pomiędzy słowa. Poetka zdaje sobie sprawę, że zawsze gdzieś na granicy jawy i snu może je spotkać: „Nie pytaj dlaczego przystaję / w połowie drogi / spoglądając za siebie. / Sprawdzam! / Kto za mną stąpa tak / cicho / nie dotykając Ziemi.” („Bieg”).

Mistyczne, tajemnicze wiersze Brygidy Mielcarek są doskonałym uzupełnieniem pisanych jej ręką ikon. Dlatego każda wystawa, podczas której artystka czyta wybrane utwory ze swych książek, staje się niezwykłym i niezapomnianym przeżyciem. Wprowadza ona zebranych w tajemniczy, fantastyczny świat, za którym tęskni się jeszcze długo po opuszczeniu sali wystawowej. A szept ikon powtarzających wersy słychać nawet po zamknięciu drzwi.

db

 


Wiersze na latawcu

Ewa Lipska, urodzona 8 października 1945 roku w Krakowie, uważana jest za jedną z najwybitniejszych  przedstawicielek Nowej Fali. Rzeczywiście jest to wybitna poetka i felietonistka, lecz chyba nie można jej zaliczać do tej grupy poetyckiej. Sama poetka twierdzi zresztą, że nigdy nie lubiła utożsamiać się z żadnym ugrupowaniem, nie chciała być wpasowana w żadne ramki. Ceniła (i ceni do dzisiaj) samodzielność, indywidualność. Nie poddaje się rygorom, choćby najłagodniejszym. Zapewne właśnie to dążenie do wolności spowodowało jej ucieczkę z domu w wieku osiemnastu lat.
Chociaż studiowała malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych, nigdy malarstwo nie stało się pasją jej życia. Także w swych utworach tę dziedzinę sztuki traktuje raczej marginesowo. Uważała, że słowami może się wypowiedzieć szerzej i jaśniej niż za pomocą obrazów. Zawodowo związana była od początku z literaturą. W latach 1970 – 1980 pracowała jako redaktor w dziale poezji Wydawnictwa Literackiego. Współzałożycielka, redaktorka i współpracowniczka kilku pism (m.in. miesięczników "Pismo", "Kraków"). Uczestniczka  pobytów stypendialnych w USA i w Niemczech. Od roku 1968 była członkiem Związku Literatów Polskich, aż do jego rozwiązania w 1983 roku. W roku 1989 została członkiem założycielem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jest też członkiem Polskiej Akademii Umiejętności oraz polskiego i austriackiego PEN Clubu.
Wydała ponad trzydzieści tomików poetyckich. Jest laureatką wielu ogólnopolskich nagród literackich. Brała udział w festiwalach poetyckich, seminariach i spotkaniach autorskich m.in. w Niemczech, Austrii, Wielkiej Brytanii, Holandii, Danii, Szwecji, Kanadzie, USA.  Do tej pory ukazało się około 40 obcojęzycznych wyborów wierszy poetki m.in. w języku niemieckim, angielskimbr /, francuskim, duńskim, holenderskim, czeskim, słowackim, węgierskim, bułgarskim, albańskim, serbskim, szwedzkim, hebrajskim, katalońskim, hiszpańskim.        
Z racji daty urodzenia dorastająca Ewa Lipska znalazła się w polskiej socjalistycznej rzeczywistości. Jej poetycki debiut książkowy przypadł na rok 1967, a więc w okresie, gdy rozpoczęli głosić swoje idee nowofalowcy. Dążyli oni przede wszystkim do uzyskania elementarnej wiarygodności języka, walczyli o elementarne prawa jednostki oraz o taką twórczość, która łączyłaby prawdę o zwyczajnym życiu w ówczesnej Polsce z oryginalnym artyzmem. Młodzi artyści marzyli o wolnym kraju, w którym mieszkają uczciwi ludzie, i w którym władza sprawowana jest sprawiedliwie. A realizacja tych marzeń nie była  łatwa w prawie totalitarnym systemie Polski Ludowej.
Wiodącymi postaciami Nowej Fali byli Ryszard Krynicki, Adam Zagajewski, Stanisław Barańczak i również Ewa Lipska. Początkowe jej wiersze wpisywały się w program tej najsilniejszej grupy poetyckiej. Jak inni walczyła o czysty, prawdziwy język, o swobodę wypowiedzi, o zwalczenie unifikacji. I jak inni wyrażała żal, że nie dane jej było walczyć z bronią w ręku, że skończyła się wojna, która tworzyła bohaterów:

My- rocznik powojenny otwarty na oścież-
w pełnokomfortowym stanie swego ciała
czytamy Sartre'a i książki telefoniczne.
Rozważamy uważnie wszelkie trzęsienia ziemi.
. .
My zazdrościmy tym
którzy w wysokich sznurowanych butach
przeszli przez wojnę.
Zazdrościmy
nocy oszczędnie po małym kawałeczku
rozdzielanych między hełmy znużone.
Strzałów jak ognie sztuczne do ust podniesionych.
Wulgarnych wzruszeń nagłego ocalenia.
. . .
Oddano narodzeniem naszym cześć- zabitym.
A pamięć przestrzeloną dźwigamy
już my.
(My)

Poeci powojennego rocznika czuli się mniej wartościowi niż ci, którzy przeżywali piekło wojny. Dopiero wydarzenia marcowe 1968 roku pozwoliły młodym ludziom walczyć o słuszną sprawę, nie myśleć o sobie, ale o innych, pozwoliło im działać. O tym pisze Lipska w wierszu „A myśmy biegli”:

A myśmy biegli przez trawniki
gdy rozstrzygały się losy historii.

Nie słyszeliśmy strzałów.
Zamiast historii była gimnastyka.

A myśmy biegli przez trawniki
kiedy szyto nam buty.

Krótkie watowane kurtki
trzymały nas mocno za plecy.

Dużo miejsca w poezji tamtych lat zajmowała sprawa sytuacji polityczno – społecznej w Polsce i autoktatycznej władzy. Lipska potrafiła przedstawić ją w niecodzienny sposób. Ukazała bajkową krainę i elekcję króla, która odbywała się poprzez zdawanie egzaminu. Można tu zauważyć odniesienie do współczesnego szkolnictwa, gdzie wiedza sprawdzana jest właśnie poprzez egzaminy. Była to wyraźna parodia wyborów do władz, które sprowadzono do poziomu szkolnego egzaminu, w dodatku bardzo niepoważnego. Ale przecież wielu z nas pamięta, że wybory odbywały się właśnie w taki sposób. W wierszu „Egzamin” możemy przeczytać:

Egzamin konkursowy na króla
wypadł doskonale.

Zgłosiła się pewna ilość królów
I jeden kandydat na króla.

Królem wybrano pewnego króla
który miał zostać królem.

Z czego można wywnioskować, że wynik elekcji znany był już przed przystąpieniem do egzaminu.

Otrzymał dodatkowe punkty za pochodzenie
spartańskie wychowanie
i za uśmiech
ujmujący wszystkich za szyję
....
Przewodniczący komisji
pobiegł po naród
aby móc uroczyście
wręczyć go królowi.

Naród
oprawiony był
w skórę.
We wczesnych wierszach poetki zauważyć można było stale obecne zagrożenie, związane nawet z najprostszymi faktami życia, co związane było z pewnością z sytuacją polityczną i społeczną Polski. Przedstawiła to w wielu wierszach, lecz najbardziej przekonującym jest „Nieporozumienie”:
Kiedy w magazynach broni
pojawiły się kalafiory i brukselka
wszyscy myśleli
że na świecie zapanował już pokój
ale okazało się
że chodzi tylko
o zmianę amunicji.
Tak więc nie tylko z powodu daty urodzenia i okresu debiutu, ale i z powodu tematyki pierwszych utworów Ewę Lipską zaliczano do poetów Nowej Fali, a jej wiersze znalazły się w wielu zbiorach i almanachach tej grupy. Jednak bardzo szybko zaczęła ona odstawać od swych kolegów, wyraźnie zaczęła się zaznaczać jej indywidualność.
I przestała wypowiadać się w imieniu wszystkich, w imieniu narodu, w imieniu grupy, jak w cytowanym wcześniej wierszu „My”. Zaczęła pisać od siebie, oczywiście nie zapominając o sprawach społecznych. Jednak styl tych wypowiedzi był inny, wyraźnie osobisty, ale równocześnie bardziej uniwersalny. Jak wypowiedziała się poetka podczas wywiadu z Jarosławem Mikołajewskim: „Myślę, że moje wiersze dotykają rzeczywistości, ale nie uczestniczą w "życiu społecznym". I nie mają takich ambicji. Wtedy może jeszcze będą czytane za pięć, za pięćdziesiąt, za pięćset lat”. To oddalenie się od grupy poetyckiej widać w wierszu „Mogę”:

Wymyślać mogę wszystko od początku.
Mam tę możliwość: wyżynną prowincję
czyli Wyobraźnię. Dobry grunt pod zamek
lub duży pokój z oknem dla południa
i dla spacerów płochliwych firanek
. . .
Mogę być sobą i sterować nocą
by się w nietrwałe nie zapuszczać lądy
i pustej doby nie trzymać w ramionach.
Myśli powtarzać by zostały po nas
znowu dla kogoś. Dla tych samych odkryć.                                   
Swoje tomy poetyckie nazywała bardzo prosto. Pierwszy, wydany w 1967 roku debiutancki tomik zatytułowany był „Wiersze”. W 1970 ukazał się „Drugi zbiór wierszy” , później „Trzeci zbiór wierszy” aż do „Piątego zbioru wierszy” w 1978 roku.
Dopiero od 1979 roku, gdy ukazała się jej szósta książka „Żywa śmierć”, Ewa Lipska zaczęła nadawać swym książkom określone tytuły. Znamienny jest ten tytuł „Żywa śmierć”, gdyż śmierć jest obecna w wielu utworach tej poetki. Nie tylko sama śmierć, ale także dochodzenie do niej, przemijanie czasu, przemijanie rzeczy. Pisze wiele o bólu, strachu i cierpieniu. Być może związane jest to z długotrwałą, ciężką chorobą jaką przeszła autorka.
A potrafi o śmierci pisać bardzo pięknie:

Ucz się śmierci. Na pamięć.
Zgodnie z zasadami pisowni
wyrazów martwych.
. . .
Nie dziel jej
pomiędzy umarłych.
. . .
Ucz się śmierci
w miłości.
(Ucz się śmierci)

Problem śmierci porusza też poetka w wierszu „Moja siostra”. I choć mówi w nim o różnych dotyczących człowieka sprawach, nawet takich jak postrzeganie poszczególnych państw przez inne, zmianach zachodzących w społeczeństwie, braku porozumienia pomiędzy ludźmi, o tym, że nie zawsze ludzie bywają mądrzy, że czasem trzeba impulsu by coś zrozumieć, to jednak temat śmierci uderza boleśnie:

Że nie ma śmierci dla przykładu.
Że śmierć jest tylko dla natury.

Pisze Lipska pięknie o śmierci, ale równie pięknie pisze o miłości. Zresztą, jak wypowiada się w wywiadach, teraz najbliższe są jej właśnie sprawy miłości. I jest to zupełnie zrozumiałe, gdyż nie ma w życiu ważniejszej sprawy niż miłość. Jak niejednokrotnie powtarza jeden z moich przyjaciół „Dla miłości jest najwięcej miejsca na tej ziemi”. I Ewa Lipska znajduje tę miłość, potrafi ją przedstawić w różnych odcieniach. Czasem jest to scenka jak ze średniowiecznej tragedii:
Miłość przez wieki się nie zmienia.
Kamień jak był tak jest z kamienia.
Rzeka jak była tak jest rzeczna.
I wieczna miłość jest odwieczna.
(Wolny przekład z Szekspira)

czasami ma lekko ironiczny uśmiech:

Miłość jest jasnowidzem.

Przewiduje siebie ciebie i mnie.

. . .

A kiedy cię dopadnie

staraj się być w domu.

Albo coś w tym rodzaju.

Byleby się spotkać.                                                                                                                                    
(Miłość)
Niejednokrotnie miłość przeplata się z faktami historycznymi, jest pretekstem do przypomnienia minionych trudnych lat:
W czasach

kiedy się kochaliśmy

a skrawkach sekretów

historia zaciągała

polityczny kredyt                                                                                                                               …

Po latach

spotkaliśmy się

w tej samej melodii
(Po latach)

a bywa, że jest listem pisanym do... przyjaciółki? Wymarzonej kobiety? Kogoś, kto zawsze był, jest i będzie? Czyli listem pisanym do słynnej drogiej pani Szubert:

Droga pani Schubert, temperatura naszej miłości wynosi 1200 stopni Celsjusza. To wystarczy, aby stopiło się złoto. Czy to, co zaczęło się w ogniu, ma szanse na pożar? I czy zdążymy jeszcze uciec do chłodnej starości, która może przedłużyć nam wszystkie terminy ważności?

•    Po raz pierwszy pani Szubert pojawiła się w książkach Ewy Lipskiej już w 1997 roku, w tomie „Ludzie dla początkujących”, ale jako tytułowa bohaterka książek istnieje od niedawna, od roku 2012, gdy ukazała się książka pod tytułem „Droga pani Szubert...”. Kolejną pozycją z panią Szubert w głównej roli będzie wydana w maju 2013 roku, a juz zapowiedziana przez Wydawnictwo literackie  „Miłość, droga pani Szubert...”.
Te listy- poematy pisane do pani Szubert, piękna poetycka proza, to prawdziwe perełki.
Opowiadają o życiu, przemijaniu, tęsknotach, miłości i śmierci. Czyli o wszystkim, co nas otacza. Chłodna ironia, jaką doskonale potrafibr / posługiwać się Ewa Lipska, sprawia że na te intymne przecież listy można patrzeć z dystansu, a jednocześnie utożsamiać się zarówno z nadawcą, jak i z odbiorcą.

Poetka w swoich utworach nie boi się poruszać spraw naprawdę bolesnych, od których najczęściej chciałoby się odwrócić wzrok.  To na przykład temat braku zrozumienia i więzi pomiędzy ludźmi, jak w wierszu „Próba”:

Kiedy próbowaliśmy ze sobą rozmawiać
okazało się
że mamy różne języki

Kiedy zaczynaliśmy mówić
wspólnym językiem
odebrano nam mowę.

Kiedy schodziliśmy ze wzgórz
łączyły nas już tylko
cienie umarłych.
Stara się uświadomić brak więzi rodzinnych, międzypokoleniowych. Bo gdzież te rodziny, które zbierały siębr / przy wspólnym stole, by porozmawiać, pobyć z sobą? Gdzie szacunek dla najstarszych członków rodu? Ludzie zaplątani w trybach szybko poruszającej się maszyny życia, zapatrzeni w ekrany komputerów, nie mają czasu na spotkania z bliskimi. Ważność takich spotkań ukazuje poetka w wierszu „Stół rodzinny”:
Stół rodzinny jest dużo większy
od normalnego stołu.
Coraz mniej takich stołów.
Siedzimy, a babcia
znowu twierdzi, że rewolucja przerwała jej
szycie sukni
. . .
Rodzina nie ma sobie nic do powiedzenia.
Każdy trzyma krajobraz własny przed oczami
na własny wjeżdża peron o innej godzinie.
Jednak najbardziej wstrząsającym wierszem jest „Dom dziecka”. Czytając można zobaczyć te spragnione miłości i własnego domu dziecięce oczy, dla których rodzice, choć odrzucili dziecko i oddali do sierocińca, są jednak najważniejsi, oczekiwani, kochani. Monotonia i rutyna domu dziecka nie potrafi zabić pragnień i oczekiwań na lepszy los:
Trzydzieści par pantofelków filcowych

z wyszytym na środku kwiatem tulipana.

Trzydzieści fartuszków poplamionych sokiem

z czarnej porzeczki. Trzydzieści nieruchomych kotów

wyhaftowanych ściegiem płaskim.

Trzydzieści par wyciągniętych rączek

ale tylko po łyżki do zupy mlecznej.

Trzydzieści par oczu otwieranych we śnie

aby dojrzeć rodziców na wzgórzach cukierków.
Wiersze Lipskiej poruszają, zmuszają do przemyśleń, nie można obok nich przejść obojętnie. Potrafi o sprawach najważniejszych pisać w sposób jasny i zrozumiały. Nie udziwnia swojego języka poetyckiego, czyta się jej utwory z prawdziwą przyjemnością.
Pisząc o twórczości Ewy Lipskiej nie można pominąć jej tekstów do piosenek. Pisała piosenki dla wielu znanych piosenkarzy i zespołów. Śpiewali jej teksty między innymi Grzegorz Turnau, Marek Grechuta ( z piosenek pisanych dla Marka Grechuty za najpiękniejszą uważam „Magię obłoków”), Skaldowie i Wawele.
Kiedy zaczęłam zbierać materiały do napisania kilku słów o tej znakomitej poetce, przypomniałam sobie jedną z jej piosenek, śpiewanych przez zespół Wawele. To utwór „Biały Latawiec” z muzyką Jana Wojdaka.
Białym latawcem dzień wypłynął,
Białe wino w jeziorach szklance.
Przyjechało ruchome kino,
Świat się kręci w szalonym tańcu.
Popłyniemy białym latawcem –
On przyrzeka, ona mu wierzy,
– Będę twoim nadwornym krawcem,
Centymetrem miłość wymierzę.
Przyczepiła się do mnie ta piosenka i pobrzmiewa w mojej głowie już od kilku dni. Bardzo ją lubiłam przed laty i często słuchałam. Teraz z wielką przyjemnością do niej wróciłam.

I tak sobie myślę, że bardzo dobrze oddaje ona postawę Ewy Lipskiej, która nie lubi trzymać się kurczowo nikogo i niczego, chce być wolna, niezależna, jak latawiec unosić się nad ziemią w sobie tylko znanym kierunku. Takie są jej wiersze i ona sama:
Płyną, płyną, płyną nad ciszą Pewnie siebie już nie usłyszą On ją woła ona nie słyszy Sen bezsenny sen ją kołysze On latawcem białym na niebie Ona płynie dokoła siebie . . . Rozpłynęli się rozpłynęli ...





Żródła:
Wikipedia – wolna encyklopedia
Jarosław Mikołajewski „Olśnienia w nocy są najmniej praktyczne” -  Wywiad z Ewą Lipską
Justyna Tomska „Same prochy to za mało”  - Wywiad z Ewą Lipską
Piotr Matywiecki „Ewa Lipska”
Home – ALABART „Trochę wierszy Ewy Lipskiej”

db

Kalina Izabela Zioła

Z uśmiechem mu do twarzy
Właśnie ukazała się kolejna książka popularnego dziennikarza radiowego i telewizyjnego, fraszkopisarza i aforysty, Ryszarda Podlewskiego pt. „AFE - ryzmy”. Tytuł trochę dwuznaczny, tak jak wieloznaczne są zamieszczone w tomiku utwory. No bo jak należy to odczytać? Czy to aforyzmy o AFErach? A może aforyzmy o sprawach, które można określić „A  FE!”? A może jeszcze inne? Przyjrzyjmy się bliżej tej interesującej książce.
Składa się ona z czterech części – AFE - ryzmy – myśli nowe, Nagrobki rzeczy i fraszki, Wybór aforyzmów z poprzednich tomów i Wybrane aforyzmy z tomów autorskich. Już od pierwszych stronic zachwycić się można głębią spostrzeżeń autora, jego dowcipną interpretacją otaczającej nas rzeczywistości. Na przykład: Ciesz się gdy chwalą twoją mądrość, a nie urodę, bo ta pierwsza mija później. albo Z mrozu możesz się śmiać dopóty, dopóki ci uśmiech na twarzy nie zamarznie. I jak się, czytając te słowa, nie uśmiechnąć? Jednak nie wszystkie utwory Ryszarda Podlewskiego są tak lekkie, wiele z nich zawiera gorzką prawdę o życiu. Począwszy od: Twórca anonimu to autor skromny, ale nie bezinteresowny. poprzez: Źli politycy wolą mówić niż odpowiadać. do:  Najczarniejsze sumienie ziemia wybieli, gdy spocznie ono z ciałem w trumiennej pościeli.  Każdy poruszony temat, odbity w krzywym zwierciadle satyry, nabiera zupełnie innego znaczenia.
Poeta potrafi śmiać się z siebie i innych. Śmieje się ze starości: „Starość nie radość”? Przeciwnie! Codziennie masz nową. Że jeszcze żyjesz. albo też:: Jesbr /br /ień jako pora roku i jesień jako okres w życiu, to na szczęście tylko etapy przejściowe. lub: Każda uroczystość po dziewięćdziesięciu latach życia to rodzaj stypy, tyle że jeszcze z udziałem nieboszczyka.  No i najulubieńszy mój aforyzm z tej książki: Na starość prawdziwie wiarygodnym zdjęciem jest już tylko to z pracowni rentgenowskiej. Śmieje się również z polityki: Są politycy, używani wyłącznie „do prania opozycji”. Znakomicie się pienią. czy: Fałszywych obietnic wyborczych nikt nie uważa za grzech. Przecież nie ma ich w żadnym przykazaniu. Potrafi w żartobliwy sposób wyszydzać wszelkie ludzkie słabości, o jakie ciągle się potykamy, jak w tym: Wierny możesz być do grobowej deski... jedynie własnej. albo: Rodacy zamiast przeżywać Święta, raczej je przeżuwają.
Doskonałe są nagrobki rzeczy, czyli epitafia osób o określonych cechach. Na przykład nagrobek Czajnika:  Kto ciągle kipi i syczy / Niech na nagrobek nie liczy. lub nagrobek Kalki maszynowej: Żyła, kiedy czarno odbijała wszystko, ? Zmarła, gdy się z musu stała optymistką.
Nie brak w „AFE-ryzmach” fraszek i utworów o zabarwieniu erotycznym, takich jak „Niemnąca”: Żonaci elanę opiewajcie w hymnie... / Dziewczę na kolanach - spodni wam nie wymnie., Sól attycka, oraz pieprzenie dodają życiu wiele smaku. i Jedni lubią dziewczęta, mające coś do powiedzenia, inni te, które mają coś do pokazania.
Każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie, coś, co pozwoli mu spojrzeć na świat z lekkim przymrużeniem oka. Nie musimy przecież brać życia zawsze poważnie, trzeba umieć dostrzegać jego zabawne strony. Ryszard Podlewski pokazuje, jak to zrobić, pokazuje z właściwym sobie wdziękiem i elegancją. Jak sam pisze: Niepotrzebne słowa obciążają aforyzm. Właściwe go uskrzydlają. Używa więc zawsze tylko tych właściwych.
Należy również zwrócić uwagę na szatę graficzną omawianej książki. Bierze się ją do ręki z prawdziwą przyjemnością. Twarda okładka, w dotyku przypominająca skórkę brzoskwini,  z roześmianą kolorowo papugą.  Kremowe grube kartki, ładny, czytelny druk i liczne drobne grafiki komputerowe wybrane przez Zbigniewa Hawranka. Tomik  „AFE – ryzmy” Ryszarda Podlewskiego  to prawdziwa perełka, którą każdy powinien mieć w swojej biblioteczce.

db



Ryszard Podlewski, „AFE – ryzmy”, Seria Wydawnicza Libra, Poznań 2013, s.130


KA kiedy cię dopadnielątwa czarownic

„Wzgórze Wisielców” to najnowsza powieść Piotr Prokopiaka. Autor czterech tomików poezji od dwóch lat zaczął pisać prozę - powieści i opowiadania. I jest w tym dobry. Jego poprzednia powieść „Odsypiając przeszłość”, ukazująca życie pacjentów szpitala psychiatrycznego, zdumiewała znajomością tematu i dokładnym odzwierciedleniem panujących tam realiów. Choć tematyka książka wydawała się mało interesująca, autor potrafił wciągnąć czytelnika w hermetycznie zamknięty, rządzący się dziwnymi prawami świat, w którym każdy pacjent był interesującą, niekonwencjonalną jednostką. Kolejna książka Piotra Prokopiaka, choć zupełnie różna od poprzedniej powieści, ma z nią wiele punktów wspólnych. I nie chodzi tylko o pełną poetyki prozę, która jest charakterystyczna dla tego autora. Nic w tym zresztą dziwnego – jego pierwsze cztery książki to przecież była poezja. I dlatego opisy w powieści pełne są metafor, porównań: rozbujane drzewa szeleściły pożegnalnymi liśćmi. Krogulczymi konarami drapały przestrzeń nad nierówną grzybnią parasoli. Groziły niebu przy wtórze ogłuszającego pohukiwania wiatru. On to przemierzał każdą mogiłę, wydmuchując ze szczelin nagrobków mdły fluid skończoności. Albo: Nad grobowy oczodół dotarliśmy zdemolowani przez nieboską traumę. Ze Wzgórza Wisielców spływał na wronich skrzydłach rozgwar opętańczej kakofonii. Jakby legiony z Gedary przypuściły decydujący szturm na zamknięte w mrocznym tabernakulum ciało dziewczyny. Lub też: Idąc wąskim chodnikiem, pierwszy raz zwróciłem uwagę na drzewo, którego gatunku w danej chwili nie potrafiłem określić. Sprawiało wrażenie krogulców wychylających się z najciemniejszych zakątków przerażenia. Tym, co jest wspólne zarówno dla obu powieści, jak i dla utworów poetyckich, jest poszukiwanie dobra wśród ludzi, ciągła walka dobra ze złem, bardzo surowe osądy moralne i przewidywanie kary za grzechy. A najcięższym grzechem, popełnianym przez bohaterów utworów Piotra Prokopiaka, jest nietolerancja i obojętność na krzywdę, wyrządzaną drugiemu człowiekowi, brak empatii. Tę walkę Boga z Szatanem  widać  zarówno w powieści „Odsypiając przeszłość”, gdzie główny bohater wygłasza często urywki z Pisma Świętego i porównuje ukazane tam przewinienia z uczynkami otaczających go osób, jak i w wierszach, szczególnie tych z wydanego w 2010 roku tomu „Homo Hereticus”. I oczywiście w najnowszej książce „Wzgórze Wisielców”. W tej ostatnio wydanej książce również niejednokrotnie spotkać można cytaty z Biblii.
Omawianą książkę trudno sklasyfikować – pomimo sugestii tytułu nie jest to horror, nie jest to powieść historyczna ani obyczajowa. Można by ją nazwać thrillerem historyczno- obyczajowym z domieszką elementów fantasy. Autor potrafił doskonale umiejscowić akcję wydarzeń w swoim rodzinnym mieście Szczecinku, który bardzo dobrze zna i kocha, a który przez wprowadzenie elementów grozy stał się nie mniej straszny niż wymyślone krainy z horrorów Mastertona czy Kinga. Na przykład tak opisywał szczecinecki cmentarz nocą: błyszczące złe spojrzenia poczęły się mnożyć i zbliżać jak wataha wilków wietrząca ofiarę. Nagrobki zafalowały, odkrywając gdzieniegdzie zmurszałe wnętrza. Ziemia pod stopami żyła, pracowała w miarowym oddechu. To, będące pode mną, miało władzę i pewne zwycięstwa, upominało się o każdy bezczelny przejaw świadomości. Na Wzgórzu Wisielców rozchełstane cienie odrywały się od drzew…Okropny ryk wiatru, dobyty z gardzieli potępienia, rósł i pęczniał w uszach, rozrywając czaszkę od wewnątrz. Zobaczyłem słup ognia, a w nim kobietę trawioną przez żywioł. Jej ciało pokryte pęcherzami wiło się w okrutnej torturze. Pisząc o współczesnej galerii handlowej, stojącej na szczątkach dawnego kościoła, ukazał dawny sąd kościelny poprzez wizje, cofające głównego bohatera w zniekształcony, przerażający świat: drzwi rozsunęły się, uwalniając przestrzeń obcą i cuchnącą. Ostrożnie wyszedłem, niepewnie stawiając stopy na miękkim, galaretowatym podłożu. Zobaczyłem tunel o przekroju kołowym. Jego mięsiste, falujące i granatowo-krwiste ściany z każdym krokiem poruszały się w skurczach. Jakbym znalazł się w olbrzymiej tchawicy, przełykającej mnie i popychającej ku trawiennemu unicestwieniu. Kamienną ciszę kaleczyło bulgotanie buzujące w ostępach czarnych komórek… Spojrzałem za siebie, ale napotykałem cielesną ścianę. Kleistą i unerwioną. Brodziłem po kostki w lepkiej flegmie. Piotr Prokopiak świetnie stopniuje narastający nastrój grozy: Tymczasem ostry podmuch wiatru wyrwał okiennice. Z popękanych ścian zaczęły odpadać płaty tynku. Świece zgasły, a mimo to jakaś dziwna poświata rozświetlała całe pomieszczenie… Widmowe postacie zaczęły wychodzić z szeregu ławek i tańczyć w jakimś upiornym uniesieniu… Zobaczyłem ich twarze. Żółte, wykrzywione, z krwawiącymi oczodołami… Oplótł mnie chłód i trupi zaduch dobywający się z ust okropnych postaci… jeszcze w powietrzu zamienili się w stado nietoperzy, po czym wyfrunęli przez wyłamane okna. Autor ma wybujałą fantazję, potrafi dawne legendy, takie jak na przykład słynna warszawska opowieść o Bazyliszku, przenieść do opanowanego przez złe moce Szczecinka i dodatkowo ubarwić: Ponad wszelką wątpliwość nakazano maltretowanemu spojrzeć w lustro. Ofierze brutalnie uniesiono głowę, po czym w sposób perwersyjnie wymyślny podważono sztyletem dotąd zamknięte powieki. Musiał spojrzeć… Natychmiast z jego ciałem zaczęły się dziać szokujące rzeczy. Najpierw zadrgało w konwulsjach, by po chwili ohydnie napęcznieć do tego stopnia, że zupełnie spadła z niego odzież. Leżał nagi, a śnieg topił się na odsłoniętej klatce piersiowej. Z oczu trysnęła krew. Ręce i nogi trzepotały. Rwany od środka przez monstrualne szpony, sam przemieniał się w koszmarnego maszkarona. Nagle zastygł
w bezruchu i kiedy myślałem, że już koniec, w wyniku wewnętrznej erupcji rozpadł się na drobniutkie, przypominające liście kawałki. Nie pozostał żaden ślad, po prostu wszystkie cząstki rozpłynęły się w powietrzu.
Piotr Prokopiak umie w malarski sposób przedstawić postacie swoich książkowych bohaterów. Jego charakterystyki, zarówno dotyczące wyglądu, jak i zachowań, są szczegółowe i przekonujące. I obojętne jest, czy opisuje dyrektora muzeum czy narkomana żyjącego poza nawiasem społeczeństwa. Wydaje się nawet, że bliższe są mu postacie nie bardzo umiejące sobie radzić w życiu, odrzucone przez ogół. Takie na przykład jak ten mężczyzna: Pod kinem stał długopióry facet. …Ubrany w wytarte dżinsy i starą kurtkę moro wyglądał jak żywcem przeniesiony z lat osiemdziesiątych „metalowiec”. Pomimo ostrego mrozu na nogach miał podarte trampki. Całość wieńczył drelichowy worek zmyślnie przerobiony na plecak…Świniak robił nieprzyjemne wrażenie. Szczerze powiedziawszy, obrzydliwe. Miał twarz siną i wychudzoną jak narkoman. Włosy dramatycznie dopominające się szamponu i dłoń lepką od tęsknoty za mydłem. Poza tym, snuł się od niego zapaszek przywodzący na myśl najbardziej przykre wspomnienia szkolnych szatni… czy też ta kobieta: W oszklonych drzwiach ukazała się czterdziestoletnia kobieta o wyglądzie taniej dziwki z PRL-u. Nastroszone, sztywne od lakieru włosy, ostry makijaż i oczy cielęco poszukujące inteligencji. Miała na sobie krótką, ćwiekowaną skórę, spódniczkę mini, podarte kabaretki i wykoślawione kozaczki. Pomimo tego, nadal było w niej coś ponętnego, zdradzającego ślad dawnej piękności. Autor, osadzający zawsze swoje powieści i opowiadania w Szczecinku, nie tylko kocha swoje miasto, ale też dobrze zna jego historię. We „Wzgórze Wisielców” wplata wiele historycznych faktów, związanych z tym regionem. Począwszy od palonych na stosach i wieszanych czarownic, których egzekucje odbywały się właśnie na Wzgórzu Wisielców, będącym dzisiaj częścią starego cmentarza, poprzez dawne kościoły i cmentarze, na terenie których powstały parkingi i galerie handlowe, do dawnych historycznych nazw, których genezę przywołuje: Elżbiecin Piastowski – pomyślałem.- Zapewne ma to związek z księżną Elżbietą, żoną Bogusława V. Została pochowana w nowopowstałym klasztorze. Uciekła biedaczka przed szalejącym w średniowieczu morowym powietrzem. Ale i tutaj dopadła ją śmierć. Zna historię ulic, po których codziennie chodzi i po których przechadzają się też bohaterowie jego powieści: Bezwiednie skręciłem w ulicę zamkową… Przecinając Ordona, znalazłem się na alei bezpośrednio prowadzącej do zamku. Przebiega ona dokładnie w miejscu, gdzie znajdował się w wiekach średnich most łączący wyspę zamkową z miastem. Wyspa przestała być wyspą w wyniku dwukrotnego obniżenia wód jeziora. W ten sposób miasto zyskało piękny park, a ulica Ordona przestała stanowić linię brzegową.
To połączenie historii i dnia dzisiejszego, miłość do miasta i miłość do ludzi, bez względu na ich pochodzenie i stan posiadania, fantazja i poetyckie widzenie świata pozwoliło stworzyć Prokopiakowi świetną książkę: ciekawą, o dobrym tempie prowadzenia akcji, dającą wiele do myślenia. Pokazującą, do czego może doprowadzić nieprzestrzeganie pewnych norm moralnych i ogólna znieczulica społeczna. Bardzo dobrze się ją czyta. Czytając natrafia się jednak na fragment, który wyraźnie „zgrzyta”, nie pasuje do całości. Różni się i tematyką, i sposobem przedstawienia konkretnej sytuacji, jest pisany zupełnie innym stylem. To opisane na jednej z ostatnich stron miłosne zmagania głównego bohatera. Ta jedna strona jest jakby żywcem wyjęta z najgorszej kategorii „Harlequina” i wklejona do powieści. Nie mam nic przeciwko romansom i „Harlequinom”,  sama je czasami czytam, nic przeciwko nawet najbardziej anatomicznym opisom zbliżeń kochanków, ale tylko wtedy, gdy całość jest na takim poziomie i w takiej konwencji. Tutaj jednak, w naprawdę dobrej książce Piotra Prokopiaka, taki opis pasuje jak przysłowiowy kwiatek do kożucha, nie ma żadnego uzasadnienia: Przywarłem do niej, penetrując ustami krągłości i wzniesienia rozpalonego krajobrazu. Delikatnie rozsunąłem uda, napotykając gorejącą, wilgotną stokrotkę. Począłem zachłannie pieścić językiem, aż słodkawa struga spłynęła mi po brodzie. Nadieżdę wyprężył podskórny nurt namiętnej rzeki. I tak dalej...
Być może niektórzy uznają ten fragment za najciekawszy, sądzę jednak, że większość czytelników zgodzi się z tym, że jest on nie tylko absolutnie zbędny, ale wyraźnie szkodzi książce. Dobrze, że jest tylko jedna strona takich słodyczy.
Mam nadzieję, że przywołanie powyższego fragmentu nie zniechęci czytelników  i sięgną po „Wzgórze Wisielców”. To świetna książka i naprawdę warto ją przeczytać.

db



Piotr Prokopiak „Wzgórze Wisielców”, Wydawnictwo Papierowy Motyl, Warszawa 2013, s.154


Wpisany w miasta



 

Photo: http://artsfuse.org/31797/fuse-poetry-review-zagajewski-6-0/adam-zagajewski/

Adam Zagajewski to jeden z najtrudniejszych polskich poetów współczesnych. Jest trudny, ponieważ w swej poezji, szczególnie tej późniejszej, operuje skomplikowanymi figurami słownymi i myślowymi, ponieważ w jego wierszach roi się od odniesień filozoficznych, biograficznych, historycznych i kulturowych. Jest też trudny, ponieważ się zmienia, co sprawia, że myśląc o nim za każdym razem zmuszeni jesteśmy uświadomić sobie o którego poetę chodzi. Czy o poetę mającego silne zacięcie publicystyczne, o poetę rzeczy, czy też o metafizyka? O jaki język – konkretny, a nawet dosadny, czy o wysubtelnioną i wzniosłą, wyraźnie retoryczną frazę? Czy może o subtelną lirykę? Zagajewski okazuje się również trudny, kiedy usiłujemy rozeznać się w jego artystycznej randze.
Ma wielu fanów, ale równie wielu wrogów. Jedni chwalą go za wysoki poziom wierszy, staranność i czystość języka, inni za to samo ganią, uważając że jest już przestarzały i „nie na czasie”. Niektórych zachwyca jako obrońca stylu wysokiego, jako poeta kultury i pamięci, którego biografia ściśle wiąże się z najnowszą historią Europy,  jako kontynuator polskiej szkoły poezji, a konkretnie jej „prawego” skrzydła, któremu patronują Miłosz i Herbert, a innych to samo drażni. Drażni, że przedstawiana przez Zagajewskiego mowa świata nie jest przepuszczona przez wyobraźnię poety i jego bibliotekę. I że nadal stoi wysoko na piedestale, że nie podlega wpływom czasu i przemianom kulturowym.
Jego wiersze odznaczają się „szerokim oddechem”, są dopracowane i czyste, choć czasami brak w nich może napięcia, porywu. Jest zachwyt, ale nie ma ekstazy, jest piękno, ale spokojne, wytonowane. Jednak bez względu na to, jak odbierane są jego utwory, Adam Zagajewskiz pewnością jest  jednym z najwybitniejszych polskich poetów współczesnych, uznanym eseistą, powieściopisarzem i tłumaczem,  laureatem wielu prestiżowych nagród. Jego wiersze czytane są już od dawna w wielu zakątkach świata.

Urodził się 21 czerwca 1945 roku we Lwowie. Wkrótce po urodzeniu, skutkiem akcji repatriacyjnej, rodzice przyjechali wraz z nim do Polski w granicach wyznaczonych przez układ jałtański. Dzieciństwo spędził na Śląsku, w Gliwicach, lata uniwersyteckie w Krakowie. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim  psychologię i filozofię. Debiutował w 1967 r. na łamach „Życia Literackiego” wierszem Muzyka. Był współtwórcą Grupy Poetyckiej  „Teraz”, działającej przy klubie studenckim „Pod Jaszczurami”, razem z Julianem Kornhauserem - współautorem  programu formacji poetyckiej „Nowa Fala”. W programowym artykule grupy, nazwanym Magiczne zaklęcie, opublikowanym w 1970 roku,   postulowano powrót do języka "wiarygodności", jego odkłamanie, przywrócenie autentyczności w nazywanych przez niego przedmiotach, większy udział w życiu  codziennym.  Jak pisał poeta: Nadzieją staje się powrót do literatury konkretnego człowieka, konkretnego uczucia, gniewu, miłości, przerażenia. Nazywanie rzeczy po imieniu jest jedyną szansą literatury, równie dobrze prozy, jak poezji.
W 1970 r. wybrano Zagajewskiego przewodniczącym Koła Młodych Oddziału Krakowskiego Związku Literatów Polskich. Wiersze i recenzje ogłaszał m.in. w „Odrze”, „Twórczości” i „Współczesności” oraz w czasopiśmie „Student”, gdzie czasami publikował pod nazwiskiem Antoni Kamiński.  W latach 1973-1983 należał do Związku Literatów Polskich, współpracował ze „Znakiem” i „Tygodnikiem Powszechnym”.
W 1974 roku (razem z Julianem Kornhauserem ) był  współautorem głośnego manifestu literackiego Świat nie przedstawiony,  będącego manifestem ideowym i estetycznym obu poetów. Stanowił on próbę przekazania obrazu polskiej literatury lat 60. i 70.  Autorzy krytykowali w nim utwory literackie i autorów (m.in. Stanisława Lema, Wiesława Myśliwskiego, Zbigniewa Herberta i Tadeusza Konwickiego), którzy w opisie rzeczywistości posługiwali się alegorią, przenośnią, mityzacją oraz unikali opisywania wprost jej problemów i dokładnych realiów. Młodzi autorzy domagali się literatury, która dostarczałaby wnikliwej analizy współczesnej rzeczywistości oraz dokładnie opisywałaby jej realia. Takie postulaty wynikały z tego, jak autorzy rozumieli rolę literatury, którą postrzegali jako narzędzie budujące samoświadomość i samowiedzę społeczeństwa. Zresztą głównym założeniem nowofalowców było uzyskanie elementarnej wiarygodności języka, dążyli oni do uzyskania podstawowych praw jednostki oraz twórczości, łączącej  prawdę zwyczajnego życia w ówczesnej Polsce z oryginalnym artyzmem.   
Świat nie przedstawiony wywołał ożywioną reakcję w świecie literackim i stanowił symptom pojawiania się nowych tendencji w polskiej literaturze powojennej. W nurt myślenia Nowej Fali  wpisały się również nowe zjawiska w kulturze studenckiej: Teatr Ósmego Dnia, Teatr Stu oraz kabaret „Salon Niezależnych”.

Książkowym debiutem Adama Zagajewskiego był tomik Komunikat wydany  w 1972 roku  w Krakowie.  Poeta spełniał w nim obowiązek dociekania przyczyn, odróżniania kłamstwa od prawdy i przekazywania tego czytelnikowi, co najwidoczniejsze jest w wierszu, napisanym w nowofalowej konwencji liryki apelu:

Wstań otwórz drzwi rozwiąż te sznury
wyplącz się z sieci nerwów
jesteś Jonaszem który trawi wieloryba
Odmów podania ręki temu człowiekowi
wyprostuj się osusz tampon języka
wyjdź z tego kokonu rozgarnij te błony
zaczerpnij najgłębsze warstwy powietrza
i powoli pamiętając o regułach składni
powiedz prawdę do tego służysz w lewej ręce
trzymasz miłość a w prawej nienawiść
(Prawda)

Autor tych słów wierzy, iż miejsce poezji znajduje się po stronie rzeczywistości. Poeta nie  kreuje alternatywnego świata, ale uczestniczy w sprawach, którymi żyje społeczeństwo. Jego siłą jest doznanie, dające współczuciu i buntowi wiarygodność. Dzięki temu nie musi odwoływać się do wielkich słów, czy starych mitów; wystarczy, że w swym stosunku do rzeczywistości  jest uczciwy, a w stosunku do swej twórczości – wymagający. Prostota języka, prawda mająca moc obowiązującą oraz klarowny stosunek do swego życia to recepta na uśmierzenie niepokojów i rozterek człowieka zaplątanego w „sznury”, szamoczącego się w „błonach”, pełnego wątpliwości, ogarniętego niejasnym lękiem.
Następna książka to tomik Sklepy mięsne (1975 ), w którym wyraźnie widoczny był wpływ Nowej Fali. Zawarte w nim wiersze realizowały postulat „mówienia wprost”, ukazywały szare realia Polski Ludowej.  Zasadniczą rolę w wierszu odgrywał konkret, aktualna polska rzeczywistość przedstawiona prostym, czystym językiem, bez ozdób i niedomówień:

Podczas próbnego alarmu
dwudziestego drugiego nowego roku
o drugiej po południu w drodze do stołówki
w terenie miejskim o zabudowie wysokiej
typu średniowiecznego
między drugim śniadaniem a obiadem
podczas przypływu soków trawiennych
na dłoni dnia
twój dziedziczny lęk
znów okazuje się próbnym lękiem
a przenikające cię drżenie
jest rezultatem fałszywego alarmu
(Próbny alarm)
Wiersz ten wymaga przywołania rzeczywistości, faktów z czasów jego powstania. Do socjotechnik utrzymywania społeczeństwa w posłuszeństwie należały w Polsce Ludowej „ćwiczenia” powszechnej obrony kraju: w miastach włączano wówczas syreny alarmowe – chodziło o wywołanie irracjonalnego lęku, potwierdzenie stale przywoływanego przez propagandę „zagrożenia”, przypomnienie przeżyć wojennych.
Wiersze Zagajewskiego z tego okresu, podobnie jak wiersze innych członków krakowskiej grupy „Teraz”, koncentrowały się na realiach wielkiego miasta i codziennego życia. Poeta posługiwał się liryką apelu i odezwy. Poezja jego jest chłodna, analityczna, poszukująca ukrytych sensów w różnych przejawach współczesnej cywilizacji, rozpoznająca zagrożenia, ale daleka od katastrofizmu, eksponująca samotność jednostki.

W latach 70. Adam Zagajewski, działał  w opozycji demokratycznej, W 1978 był współzałożycielem i wykładowcą niezależnego Towarzystwa Kursów Naukowych, prowadził między innymi zajęcia w ramach Towarzystwa Kursów Latających oraz współredagował niezależne, podziemne pismo literacko – społeczne ”Zapis”. Był też sygnatariuszem "Memoriału 59" – dokumentu z grudnia 1975 r., wyrażającego protest wobec zmian w Konstytucji PRL (wprowadzenie zapisów o przewodniej roli PZPR w państwie oraz trwałym i nienaruszalnym sojuszu z ZSRR). W konsekwencji tej działalności od 1976 do 1978 jego twórczość objęta była w Polsce zakazem publikacji. Pracował wtedy jako korektor w redakcji „Znaku”. Wydał w tym czasie esej Drugi oddech oraz powieści Ciepło, zimno, Słuch absolutny i Cienka kreska. Od marca 1979 do września 1981 przebywał na stypendium literackim Deutscher Akademischer Austausch - Dienst (DAAD) w Berlinie Zachodnim (z przerwą trzymiesięczną w 1981 na pobyt w Stanach Zjednoczonych). Stan wojenny zastał go w Krakowie, o czym napisał w wierszu "Żelazo":

Dlaczego to musi być grudzień.
Lecą ciężkie, ciemne śniegu gołębie,
spadają na płyty chodnika. Czym
jest talent wobec żelaza, czym jest
myśl wobec munduru, czym jest muzyka
wobec pałki, czym jest radość wobec
strachu, ciężki ciemny śnieg zakrywa
kiełki marzenia.(..)
czym jest wobec nich
milczący tłum w niebieskim tramwaju,
kim jest ta smutna dziewczyna.

Od grudnia 1982 roku przebywał w Paryżu. Wiersze i prozę drukował wtedy w „Kulturze” oraz czasopismach wychodzących w Polsce poza cenzurą, między innymi w „Wezwaniu”, „Arce” i „Ogniwie”. W Paryżu pracował jako redaktor „Zeszytów Literackich” i wydał w 1983 roku swoją trzecią książkę poetycką List. Oda do wielości, w której ukazuje swój ciągły związek z krajem:

Radio podaje co godzinę wiadomości.
Spikerzy wiedzą wszystko; niemożliwe
Zdawałoby się, żeby każda godzina
Zabijała, kradła i oszukiwała.
(List. Oda do wielości.)

i swoją chęć walki o zrozumienie pomiędzy ludźmi, o lepsze jutro. Jego bronią były wiersze, próbuje więc nimi walczyć, choć wie, że nie zawsze czytają  je ci, do których były skierowane:

Gdyby jeszcze dyktatorzy zechcieli,
Czytać nasze gniewne, wściekłe i
Solidnie opracowane wiersze, poezja
Na pewno zmieniłaby świat. Ale
Róże także nie znają poświęconych
Im utworów. Kolce nie piją krwi.
(Kolce)

Poeta zawsze myślą wraca do kraju, do miast, które zostawił za sobą, we wszystkim odnajduje wspomnienia. W tym tomie zmienia się poetyka jego wierszy - poza obecnymi dotąd akcentami publicystyczno - społecznymi staje się także refleksyjna, nie pozbawiona metafor, zakorzenionych silnie w filozofii, literaturze i malarstwie:

W mozaikach jeszcze się tli złoty płomień,
na pewno kiedyś zgaśnie.
Ale jedna zapałka wystarczy,
żeby go wzniecić od nowa.
Wystarczy chwila skupienia.
(Rawenna)
lub:
Lepki cukier pamięci zatrzymuje
pojedyncze skrzydła owadów.
(Cukier)
Na emigracji wydał też eseje Solidarność i samotność oraz Dwa miasta. Poruszane w esejach tematy oscylują między innymi wokół zagadnień dotyczących różnych wymiarów i etapów życia człowieka. To rozważania artysty - emigranta, w których Zagajewski ukazuje schorzenia i iluzje kultury zbytnio zaangażowanej w politykę i rozważa dylematy, przed jakimi staje dziś pisarz czy artysta. To rozważania poety, zmagającego się z oczekiwaniami współczesności . W Solidarność i samotność (1986) Zagajewski zwraca m.in. uwagę na konflikt między udziałem w rzeczywistości zbiorowych wydarzeń (II połowa lat 70-tych, okres "Solidarności") a własną potrzebą izolacji, niezbędną do twórczego skupienia. Jest to tym samym opór przeciwko ugruntowanym stereotypom intelektualisty, żyjącego w niewoli, niezgoda na spętanie okolicznościami nieprzewidywalnego losu. Kolektywność dla polskiego pisarza - emigranta była zbyt często, również w literaturze, obrazem niemożności wyjścia poza myślowe i obyczajowe schematy.  Zagajewski wspomina o niezwykle silnym micie polskiej zbiorowości i emigracji. Emigranckie eseje to również filozoficzne próby ukazania rozterek, związanych z wchodzeniem w dorosłość (Ciepło, zimno), oraz szukanie związku między duchowością a wyobraźnią (Drugi oddech). Drugi oddech, będący zbiorem recenzji i krytycznych notatek, poświęconych poezji oraz historii idei, kieruje zainteresowania pisarza w stronę życia duchowego, sterowanego mocą wyobraźni. I tej drogi Zagajewski już nigdy, jak się wydaje, nie porzuci. Będzie ją natomiast coraz bardziej wzmacniał, poprzez wyzbywanie się alegorycznej maski, przygniatającej literacką szczerość.  Można tam  odczytać  marzenia o zrozumieniu życia, które dzieje się głębiej, na innym poziomie niż sugeruje widzialna rzeczywistość.  
Natomiast Dwa miasta przynoszą rozważania filozoficzne, refleksje z lektur i podróży po Europie. Zagajewski pisze o Krakowie i o Paryżu, o miastach dzieciństwa, mitycznych miejscach swej środkowoeuropejskiej edukacji, o zagrożeniach, jakie nasza cywilizacja niesie dla życia duchowego, o paradoksach jakie rodzą się w sytuacji, gdy jest coraz więcej środków przekazu, a coraz mniej do przekazania, i o wielu innych sprawach i postaciach kluczowych dla naszej współczesności. Jednak słabnie w Dwóch miastach nie tylko dawne zaangażowanie poety, ale i jaskrawość ocen, jak choćby wobec Nowej Fali, potraktowanej tu z czułą pobłażliwościąbr /.

Kolejnymi książkami poetyckimi na emigracji były Jechać do Lwowa (wydana w 1985 roku)  i Płótna (1990), Zawarte w nich wiersze były nieco bardziej metaforyczne i wieloznaczne, ale jednak nie straciły swego waloru analitycznego. Tomik Jechać do Lwowa wydany został  w Londynie, z bardzo ciekawymi ilustracjami Józefa Czapskiego.  Zagajewski wspominał przy okazji wydania tego tomiku, że nikt z jego rodziny nie pojechał nigdy do Lwowa, choć przez całe życie wszyscy tęsknili za tym miastem, a ściany w pokojach zawieszone były obrazami i fotografiami, na których widniało ich ukochane miasto. Sam poeta, który wyjechał stamtąd mając zaledwie cztery miesiące, też za nim tęsknił , i choć pokochał Kraków, w którym mieszkał w czasach studenckich i do którego powrócił po latach emigracji, i o którym często pisał:

Przede mną Kraków, szara dolina.
Plantami, gęstym tunelem, biegnie
dziewczyna na wykład, spóźniona.

Biegnie szybko, lecz się nie przstrongesuwa,
wciąż jest w tym samym miejscu ..
(Widok Krakowa)

to nigdy właściwie nie poczuł się nigdzie „u siebie”, zawsze czuł się obco w każdym miejscu, w każdym mieście:

W obcych miastach jest radość nieznana
zimne szczęście nowego spojrzenia
Żółte tynki kamienic, po których słońce
Wspina się jak zręczny pająk, istnieją
Nie dla mnie.
...
I nawet cierpienie nie jest aż tak
bardzo moje: miejski wariat bełkocze
w obcym języku.
(W obcych miastach)

Jak powiedział kiedyś: gdziekolwiek nie zamieszkalibyśmy, to i tak żyjemy w pewnym wnętrzu, w języku dzieciństwa, we wspomnieniach dzieciństwa: 

W obcych miastach przychodzimy na świat,
nazywamy je ojczyzną, lecz niedługo
wolno nam podziwiać ich mury i wieże.
(Piosenka emigranta)

Poeta wie, że gdziekolwiek będzie, gdziekolwiek zamieszka, będzie w nim tkwiła tęsknota za nie poznaną nigdy ojczyzną. O tej tęsknocie, tkwiącym zawsze pod skórą bólu pisze w wierszach tomu Jechać do Lwowa:

W korytarzach metra ból się nie przemienia,
tylko trwa, boli bez wytchnienia.

Bardzo często pisze o różnych miastach,  i tych bliskich, polskich, i odległych. Jak twierdzi:
Miasta są widzialnymi, dobrze dającymi się uchwycić modelami ludzkich zbiorowości. Są ciekawsze i bardziej dostępne dla artystycznego spojrzenia niż byty tak ogromne i mgliste jak „społeczeństwo“ czy „naród“. W miastach mieszają się ze sobą dwa wymiary zbiorowości: to, co widzialne i to, co niewidzialne. Architektura miast zawsze pozostaje w związku z duchowością ludzi, którzy je zamieszkują.

W wierszach Zagajewskiego nieustannie powraca obraz zamyślonego wędrowca, przemierzającego świat z książką w ręku (Płótno). Sam autor wiele podróżował, a swoje refleksje i spostrzeżenia również przelewał na papier. W kręgu jego zainteresowań były zawsze historia oraz sztuka, jak na przykład malarstwo czy muzyka:

Muzyka słuchana z tobą
zostanie na zawsze z nami.
(...)
Muzyka słuchana z tobą
zamilknie razem z nami.
(Muzyki słuchanie z tobą)

a także przemiany społeczne.
I chociaż nie brakowało również wierszy związanych z naturą, z otaczającą go przyrodą, jak:

Morze spało i tylko czasem na jego
rozkochanych w nieskończoności plecach
pojawiał się ostry warkocz wiru, dreszczu 
o, myśleliśmy z czułością, tak samo
psy śnią o biegu.
(Morze spało)

to napisał: Nigdy nie będę kimś, kto pisze wyłącznie o śpiewie ptaków, chociaż śpiew ptaków bardzo podziwiam, ale nie do tego stopnia, żeby usunąć się ze świata historycznego, bo świat historyczny jest też pasjonujący. To co mnie naprawdę interesuje , to splecenie świata historycznego ze światem kosmicznym, tym nieruchomym, czy raczej: ruchomym, ale w zupełnie innym rytmie. Nigdy nie będę wiedział, jak te światy ze sobą współistnieją. One walczą ze sobą i uzupełniają się - i to dopiero jest warte refleksji.

Począwszy od roku 1994 tomy Zagajewskiego zaczęły ukazywać się w Polsce. Pierwszym był Ziemia ognista, później wydane zostały kolejne jego książki, między innymi Trzej aniołowie, Pragnienie, Powrót, Ateny i Niewidzialna ręka. Ukazały się też zbiory esejów, z których ostatni, Lekka przesada, wydany został w 2011 roku. Zagajewski jest bardziej eseistą niż powieściopisarzem i widać to w jego prozie, w której liczy się przede wszystkim przesłanie intelektualne.

W wielu swoich późniejszych utworach autor starał się przekazać, że:

Tylko w cudzym pięknie
jest pocieszenie, w cudzej
muzyce i w obcych wierszach.
Tylko u innych jest zbawienie,
choćby samotność smakowała jak
opium.
(W cudzym pięknie)

Jego eseistyczna książka W cudzym pięknie to próba odnalezienia więzi łączących   poszukiwania poetyckie z dokonaniami innych twórców,  utrwalonymi w słowie, muzyce, obrazie i architekturze. Zapożyczony z wiersza tytuł staje się wyrazem potrzeby pisarza poszukującego harmonii i niezbędnego spokoju.  Odnalezienie wytchnienia w świecie dawnych mistrzów, wzbogacenie bagażu pamięci, szukanie prawdy - to wszystko autor  udostępnia w książce swoim czytelnikom.

Adam Zagajewski jest mistrzem słowa, co czasami sprawia, że nazywany jest „pięknoduchem”. Zagajewski tworzy niemal wyłącznie wiersze białe i wolne. Przy tym definiuje poezję jako sztukę przetwarzania i układania wyrażeń myślowych. Uważa, że nie kształtowanie języka, ale sens jest najważniejszą cechą poezji. Dlatego nie ma w poezji Zagajewskiego prawie żadnych neologizmów ani zniekształceń słownych. W jego poezji bardzo ważną rolę odgrywa tajemnica wpisana w przeżywanie współczesnego świata.  Posiada bardzo bogate życie wewnętrzne, lecz trudno mu je zdefiniować, zamknąć w klatce wiersza. Jak powiedział kiedyś w jednym z wywiadów:  Tylko rzeczy duchowe są naprawdę zajmujące. Ale prawie nie można o nich mówić – bo są przezroczyste jak muślin. Można mówić tylko o ludziach i rzeczach – tak, żeby rzucały cień.
W liryce Zagajewskiego świat przegląda się niczym w krystalicznie czystym zwierciadle. Zachwyca nawet wtedy, gdy jest okrutny. Nad okrucieństwem świata poeta stara się zapanować poprzez sztukę.
Poeta z wielkim dystansem odnosi się do swojej twórczości. W poezji i esejach rozmawia z czytelnikiem jasnym, klasycznym językiem. W wierszach bywa eseistyczny, w esejach - poetycki. Trzyma się konkretu, ale nie daje sobie odebrać takich słów jak: "miłość", "szczęście", "smutek", "zachwyt" czy "Bóg". Chętnie przebywa "w cudzym pięknie" - nienaruszonym i wciąż oddziałującym, jak obraz czy muzyczny utwór.  Pozwala cudzemu dziełu na nowo ożyć w swych wierszach. Chodzi mu o intensywne poczucie istnienia, o żarliwość przeżywania chwil, o zachwyt, jaki może w nas wzbudzić prawdziwe piękno. Bo ten zachwyt, ta możność przeżywania jest najcenniejszym skarbem, jaki nosi w sobie  człowiek. W jego programowej "obronie poezji", jak pisze, nie chodzi o poezję - to obrona czegoś, co tkwi w człowieku. Zagajewski w utworach swych pozwala czytelnikowi  zbliżyć się do niewyrażalnego na bezpieczną odległość. Jest w tej poezji szczególna  równowaga między przeżyciem a refleksją, między świadomością a gotowością wyjścia naprzeciw rzeczywistości i nadanie jej formy. Broni on swej „wysokiej poezji”, choć potrafi zauważać drobiazgi, nawet te najmniej, zdawałoby się, istotne:

Tak, obrona poezji i wysoki styl, etc.,
ale także letni wieczór w małym miasteczku,
gdy pachną ogrody, a koty spokojnie siedzą
przed domami, jak chińscy filozofowie
(Obrona poezji, etc.)

Czasami słychać w wierszach Zagajewskiego dziwną niezgodność tonów – intymnych, czułych, prawdziwych, ale też na wskroś literackich, ostentacyjnie zrobionych ze słów, z poetyckich klisz. Może taka powinna być poezja świadoma, że jest poezją, że współczesny wiersz przychodzi po wierszach pisanych od stuleci, że po nich dziedziczy swoją prawdę. W takiej poezji znajduje się czysta siła wiersza – czuła, gwałtowna, a zarazem  uspokojona, uciszona, nieruchoma:

Leniwy spacer, jesienny dzień -
padał deszcz delikatny jak dźwięki gitary
i  może to miękkość ciepłej mżawki...
(Leniwy spacer)

Adam Zagajewski jest przedstawicielem świata który już nie istnieje, Który został pożarty przez czas. Został uwieczniony jedynie na nieco pożółkłych fotografiach i w zdaniach, z których widać umiłowanie do pięknej składni i eleganckich figur retorycznych. Poeci starszego pokolenia są chyba stworzeni z innej, bardziej szlachetnej gliny niż ci dzisiejsi,. Dlatego można zazdrościć poetom z pokolenia, które powoli odchodzi z tego świata. Bije z  ich wierszy olbrzymia pokora, spokój i akceptacja życia. Wędrują pamięcią do czasów dzieciństwa, młodości, jakby tamte, odległe czasy, miały jakiś inny zapach i kolor, dziś już niespotykany. Tęsknią za autentycznością, za naturalnym pięknem, czystym i niezniszczonym przez cyniczną cywilizację popkultury, przez wszechobecny hałas i bylejakość. I potrafią ten świat ukazać w swych pięknych utworach. Im się wybacza wyjątkowość, dystyngowanie i pewną nonszalancję. Im się wybacza nawet  sentymentalizm i melancholię.  Bo dla nich, jak dla średniowiecznych rycerzy:
Pisanie wierszy jest pojedynkiem,
w którym nie ma zwycięzcy - po jednej stronie
wznosi się cień, masywny jak łańcuch górski
widziany przez motyla, po drugiej
migają tylko krótkie chwile jasności,
obrazy i myśli...
(Pisanie wierszy)
O tym, czym jest dla niego pisanie, tak wyraził się Zagajewski: w najlepszych dniach pisanie, pełne energii, radości, jest nieomal stwarzaniem samego siebie, daje niezwykłe uczucie władzy nad własnym życiem, definiowaniem się od nowa, jakby prawie nic godnego uwagi dotąd nie istniało, jakbyśmy wytyczali zupełnie nową przyszłość dla siebie. W dniach nieco słabszych pisanie jest walką z depresją. W dniach zupełnie trudnych jest już tylko próbą ratowania siebie.
Ojciec poety, profesor Tadeusz Zagajewski, nazwał kiedyś poezję syna „lekką przesadą”. Zastanawiając się nad tymi słowami Adam Zagajewski odkrywa w nich prawdę i definiuje nimi poezję. Taki też tytuł nosi ostatnio wydana książka eseistyczna, w której pisze: Lekka przesada - to właściwie bardzo dobra definicja poezji. Doskonała definicja poezji na dni chłodne i mgliste, dni, kiedy poranek wstaje późno i na próżno obiecuje obecność słońca. Jest lekką przesadą, póki się w niej nie zadomowimy. Wtedy staje się prawdą. A potem, kiedy ponownie z niej wyjdziemy - bo nikt nie potrafi w niej zamieszkać na stałe - znowu staje się lekką przesadą.

Dobrze, że polska poezja ma Adama Zagajewskiego. Jego utwory,  głębokie i wyrafinowane, skierowane do czytelnika, który od poezji wymaga więcej niż chwili wytchnienia, znane są w wielu krajach na całym świecie. Książki jego przetłumaczono na kilkanaście języków. Jest ambasadorem polskiej poezji, tej „z najwyższej półki”.  Jego wiersze nie wstydzą się skazy patosu, nie wstydzą się mówić rzeczy poruszająco oczywistych. Być może tylko wiersz pozwala naprawdę zobaczyć jak pracuje / w nas czas,  pozwala widzieć jasno jak pracuje płacz i śmiech, i zgrzytanie zębów, jak bezgłośnie i żarliwie pracuje ciemność.                                                                                       Twórczość poetycka i eseistyczna Adama Zagajewskiego od ponad czterech dekad towarzyszy, czasem z bliska, czasem z daleka, losom społeczeństwa polskiego. Dziś Zagajewski pozostaje przede wszystkim poetą pięknej, impresyjnej lub symbolicznej frazy, przez którą chce uchwycić rozmaite aspekty ludzkiego bytu. Dużo w jego wierszach refleksji nad sztuką, (przede wszystkim malarstwem i muzyką), ale wiele też nadzwyczaj trafnych obserwacji społecznych. Nie jest już jednak Zagajewski niepokornym buntownikiem, jest raczej świadomym ludzkiej ułomności portrecistą niejednoznacznego w swej wielkości i małości świata. Zajmując się tematyką metafizyczną, problematyką agnostycyzmu,  potrafi również współczesnemu polskiemu czytelnikowi przybliżyć dylematy człowieka Zachodu, mieszkańca postindustrialnej rzeczywistości.
W ostatnich latach Zagajewski, od 2002 roku mieszkający na stałe w Krakowie, wymieniany jest wśród poetów, którzy mają szansę na literackiego Nobla.

Źródła:

Wikipedia, wolna encyklopedia
Wikicytaty - Adam Zagajewski
Adam Zagajewski „Jechać do Lwowa” Wydawnictwo AN EKS Londyn 1985
Dariusz Sośnicki „Adam Zagajewski NIEWIDZIALNA RĘKA” dwutygodnik.com
Mariusz Kubik „Adam Zagajewski” gazeta uniwersytecka UŚ
Janusz R. Kowalczyk Wszystko o literaturze „Adam Zagajewski” Baza Wiedzy CULTURE.PL
Beata Legutko „Adam Zagajewski” www.szkoła czytania.org.pl
Jarosław Klejnocki „Poezja polska w ostatnich 20 latach XX wieku”
Joanna Mieszkowicz ,„Adam Zagajewski LEKKA PRZESADA” krytykaliteracka.blogspot.com
Matylda Abo „Lekka przesada- Adam Zagajewski”
Tadeusz Sobolewski „Wiersze wybrane. Zagajewski, Adam” Gazeta Wyborcza. pl
Tadeusz Sobolewski „Zagajewski, Adam: Poeta rozmawia z folozofem” Gazeta Wyborcza. Pl
Jacek Bolewski SJ „Mistyka dla początkujących. O poezji Adama Zagajewskiego”
Adam Zagajewski, Bogusława Stanowska – Cichoń „Poeta jest spokrewniony z mistykiem” www.opoka.org.pl
Magdalena Lubelska „Od swiata nie przedstawionego do umysłu niezniewolonego – i co dalej?” dekadaliteracka.pl
Paweł Krawczyk „Magiczny Kraków” e.szkoła.pl
Instytut Książki @ Poland „AM Zagajewski”
Przemysław Czapliński, Piotr Śliwiński „Literatura polska 1976 – 1998” Wydawnictwo Literackie 1999
„Poezja Adama Zagajewskiego” Chomikuj.pl
„Poezja Adama Zagajewskiego” ściąga.pl
zeszyty literackie.pl
Silva Rerum.eu
www.polska 2000.pl
Gazeta Wyborcza.pl
m.krakow.gazeta.pl

db
________________________________________________________

 

Przysłuchując się ciszy

Ryszard Krynicki, wybitny polski poeta , tłumacz i wydawca, wywodzi się z poznańskiego środowiska literackiego. Od 1966 roku związany był z poznańską grupą poetycką Próby, a także Orientacją Poetycką „Hybrydy”, wśród których oprócz Krynickiego znajdował się też Stanisław Barańczak. Jednak na przełomie lat sześdziesiątych i siedemdziesiątych Ryszard Krynicki i jego rówieśnicy, szczególnie Stanisław Barańczak, Julian Kornhauser, Adam Zagajewski i Ewa Lipska  zaczęli przeciwstawiać się oderwanej od życia, przeładowanej metaforami poezji powstającej w kręgu Orientacji Poetyckiej "Hybrydy", która w latach sześćdziesiątych święciła triumfy.  Stworzyli trzon tak zwanej Nowej Fali. Nowofalowcy chcieli wielu zmian, nowego porządku wartości, odnowienia społeczeństwa. W dążeniach tych przypominali nieco młodych ludzi z Ameryki i Zachodniej Europy, którzy marzyli o spoeczeństwie uczciwym, żyjącym bez zakłamania i hipokryzji, bez wojen. Chcieli oni uzyskać  elementarną wiarygodność jezyka, dążyli do uzyskania podstawowych praw jednostki  oraz takiej twórczości, która łączyłaby prawdę zwyczajnego życia w ówczesnej Polsce jak i oryginalny artyzm.

Krynicki urodził się w 1943 roku  w obozie jenieckim, w małym austriackim mieście Sankt Valentin, dokąd zostali zesłani podczas wojny jego rodzice. Gdy po wojnie usiłowali wrócić do rodzinnego miasteczka, rodzinę rozdzielili  Rosjanie, ojca poety wcielając do Armii Czerwonej. Matka z synem osiedli na wsi koło Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie ojciec odnalazł ich dopiero po ponad dwu latach.
Liceum ukończył Krynicki w Gorzowie Wielkopolskim.  W 1961 roku rozpoczął studia polonistyczne w Poznaniu na Uniwerytecie im. Adama Mickiewicza. I właśnie w Poznaniu rozpoczęła się jego kariera literacka.
Debiut poetycki Ryszarda Krynickiego (w 1964 roku) to wiersz bez tytułu
w dwutygodniku mówionym „Struktury”, który był odczytywany w poznańskim klubie studenckim „Od Nowa”. Drukiem zadebiutował w roku 1966 wierszem  „Wczasowstąpienie”, zamieszczonym w tygodniku „Pomorze”. Następnie w roku 1966 wydał arkusz poetycki „Pęd pogoni, pęd ucieczki”, który w roku 1969 zamieścił w pierwszej swojej książce poetyckiej „Akt urodzenia”. Był to okres, w którym Krynicki wraz ze Stanisławem Barańczakiem , Adamem Zagajewskim i Ewą Lipską stworzyli trzon poetyckiej Nowej Fali. Był to okres bardzo burzliwy. Wydarzenia Marca'68 miały ogromny wpływ na świadomość, a co za tym idzie na twórczość młodych ludzi.  Nagonka antysemicka i antyinteligencka władz polskich powodowała oburzenie i sprzeciw i zmuszała do szukania nowego języka, który mógłby to lepiej opisać, do szukania nowego rodzaju poezji. Właśnie w roku 1968, krótko przed akcjami marcowymi, Krynicki ukończył swój bardzo znany dziś wiersz „Nasz specjalny wysłannik”, który oddaje PRL- owską rzeczywistość, absurd oraz prawdziwą klaustrofobię życia w totalitarnym, zniewolonym państwie:

Z białego domu o czerwonych szybach. Z białej kopalni, z jej
czerwonych szybów
nasz specjalny
wysłannik donosi z białego domu o czerwonych szyldach
w czarno białych gazetach. Nasz specjalny wysłannik donosi
potrawy i trawi donosy
echa. Donośnym głosem i głosem donosu: o armatach, ukrytych
w białych wierszach
czerwonej sieci, sieci wszechświata. Wszechświata wywiadu. Nasz
specjalny wysłannik w sieci
dziennikarzy i wywiadów
urojonej choroby. Urojonych wywiadów. W sieci słów wiążących.
Zesłany na Syberię
nowego
świata
nasz specjalny wysłannik donosi, kto – jednogłośnie - wstrzymał
się od głosu ze względu na zły stan zdrowia
i opieki społecznej. Od głosu sprzeciwu. Oraz kto, jednogłośnie
czyli – jednym – głosem
pomylił donos echa z donosem
pocisku, wielogłosową rewolucję z jednogłośną rezolucją, kaganiec
oświaty z poświatą kagańca.

Wiersz ten, który niby labirynt wplątuje czytelnika w coraz głębsze warstwy wiersza, przypomina nieco „rozkwitające” poematy Tadeusza Peipera, gdzie słowa niby pąki kwiatów wyrastają z już napisanych słów i rozkrzewiają się, żyjąc własnym życiem, i z tych następnych słów wyrastają nowe słowa, i jeszcze, i dalej...
Ciekawostką jest, że dzięki słowom tego wiersza o „białym domu z czerwonymi szyldami” przez cały okres polskiego komunizmu/ socjalizmu nazywano Dom Partii,  stojący przy zbiegu ulic Kościuszki i Św. Marcina ( wtedy była to ulica Czerwonej Armii) „Białym domkiem”. Do dzisiaj starsi mieszbr /kańcy Poznania nazywają tak tę kamienicę, choć teraz mieści się w niej wiele innych zupełnie instytucji.
Krynicki solidaryzował się z protestami studentów, a w roku 1975 został sygnatariuszem „Memoriału 59”, wyrażającego protest przeciwko projektowanym zmianom w Konstytucji PRL. Z tego powodu w latach 1976 -1980 objęty został oficjalnym całkowitym zakazem druku na terenie kraju. W latach 1977 – 1981 poeta współpracował z wydawanym poza cenzurą pismem „Zapis”. Od 1978 roku był członkiem redakcji tego pisma. Swoje wiersze i tłumaczenia poezji niemieckojęzycznej publikował również w czasopismach emigracyjnych, takich jak „Zeszyty Literackie” w Paryżu, „Puls” w londynie czy
„Poglądy” w Berlinie. W latach 1982 – 1988 był współredaktorem konspiracyjnego pisma „Obserwator Wielkopolski”.

W początkach swej twórczości Ryszard Krynicki pisał wiele wierszy miłosnych. Jakiż zresztą poeta ich nie pisze? Oto jeden z liryków z pierwszej książki, w którym już kryje się zapowiedź krótkich, bardzo oszczędnych w słowa późniejszych wierszy:

spojrzenie, złoty deszcz,
niewidząca, na palcach
przeze mnie przebiegłaś
(* * *)

Jest w nim i zachwyt, i dostrzeżenie ulotności chwili i przeczucie straty.
Jednak większość wierszy z tamtego okresu, równeż tych miłosnych, charakreryzuje się wielością słów i ozdobników, jak barokowa rzeźba pełna amorków, girland i pozłoty:

Ciszy pełna, kiedy ciszy pełna dojrzewasz wzrok
jutrznio różanosutka, łaski potu była ta wielka noc, jutrznią
była i jutrem
(Rozewrzeć morzu powiekę)

W miłosnych wierszach Krynickiego dostrzec można, tak jak w pierwszym liryku, strach przed utratą, niepewność, brak poczucia bezpieczeństwa, które akt miłosny może na chwilę przytłumić, ale podskórnie czają się one zawsze, by znów wypełznąć na powierzchnię:

Łaski oczu i warg, żywicy pełna i soli
była ta nagła noc
w cerkiewce nocy kulił się mrok,
moje ciało chroniło się w twoim,
widziało w ciemności

pod powiekami rosy śniły bezludne
żrenice mgły

odpływało zranione dzieciństwo
(* * *)

Choć z czasem w poezji Krynickiego wyciszają się trochę obawy i strachy, to jednak nawet w ostatnio wydanym wyborze wierszy pojawił się liryk, w którym pomimo pozornego spokoju można wyczuć pod powierzchnią przerażenie, grozę nieomal, że znów bliskość okaże się rozdzieleniem, że nawet będąc razem jesteśmy osobno, że nic nie jest naprawdę i na zawsze:

Dziś w nocy odwiedziłem cię we śnie
jako żuraw

(Ty tego nie bedziesz pamiętać, kiedy się zbudzisz,
ty tego nie możesz pamiętać -
zawsze jedno pamięta co innego, niż drugie
zawsze jedno odczuwa inaczej)

Dlaczego jako żuraw? Nie wiem.
Ale pragnąłem ciebie, choć nie wiem nawet
czy byłem mężczyzną.
(Ty zresztą miałaś
swojego).

Co robiłem? Nic
tylko wołałem niemo
w nadrannej mgle,

za siedmioma górami,
za siedmioma lasami,
co wyrosły w tym czasie
między tobą a mną.
(Dziś w nocy)

Piękne liryki Krynickiego, pełne erotyzmu, seksualnosci, a przy tym niezwykle czułe, zawsze mają w sobie ukryty jakiś smutek, niepewność tego, co nadejdzie, jakiś żal za straconym:

Czułość – jakbyś odnalazł w wyludnionym domu
bukiecik włosów na ściętej pościeli
i kosmyk fiołków więdnący w flakonie

jest – w przybijaniu śmiertelnie ranionych
do wysp, o których żywi nie słyszeli
i w ocaleniu wstążki dziecinnej z pogromu
(* * * )

jak przeczytać można w wierszu bez tytułu z tomu „Organizm zbiorowy”, wydanego w roku 1975.

Ten brak poczucia bezpieczeństwa, niepewność jutra, wycofanie się w siebie ma z pewnością swój związek ze wspomnianym powyżej „zranionym dzieciństwem” poety. Urodzony w jenieckim obozie, posród wojny, cierpień, chorób i śmierci, pośród wrogów, poeta na zawsze zachował w sobie wspomnienia tamtych lat. W wielu wierszach wspomina wojenny czas, bo choć nie może go pamiętać, żyje on wciąż w jego podświadomości. Autor podkreśla, że „żyje na miejscu śmierci”, że jest „dzieckiem urodzonym w transporcie”, jak w wierszu „Akt urodzenia”, który był tytułowym wierszem debuiutanckiej książki poetyckiej Ryszarda Krynickiego:

urodzonemu w transporcie
przypadło mi miejsce śmierci

kult jednostki
miar
i wag

jednostki wojskowej

paraliż postępujący
postęp paraliżujący

codziennie słucham
ostatnich wiadomości

żyję
na miejscu śmierci

I żyjąc „na miejscu śmierci” odbywa poeta długie podróże, często „pośmiertne”. Spotyka ludzi, którzy dawno umarli, odwiedza miejsca, na których dawno rozwiał się popiół pomordowanych. Rozmawia z tymi, do których tęskni, choć nigdy w życiu ich nie spotkał, jak w wierszu „Jakie to szczęście”: 

Jakie to szczęście: dwaj ocaleńcy z Warszawy,
Betar, drohobyckiego getta,
spotykamy się na dworcu centralnym
wzniesionym na popiołach, oddechach i prochach umarłych,
pomordowanych, bezimiennych, zaginionych bez wieści,
i wspominamy milcząc nasze martwe,
zamordowane, bezimienne, zaginione bez wieści sprawy.

albo jak w tym:

Spróbujmy raz jeszcze zagrać w otwarte
drzwi, w dwa ognie: dzieciństwa i wojny, scalające się
w popiół. Popiół dzieciństwa za nami, przed nami dwojaki płomień
nie do odczytania; niemniej, czytajmy z ognia, z tej
wygasłej
linii życia, czytajmy, obumarli w sobie jak języki
przepadłych pokoleń.
. . .

Dziecko pośmiertne, dziecko
nadaremne: ledwo wstałeś z klęczek,
w klątwę się obracasz.
(Podróż pośmierna)


W ogóle cała twórczość Krynickiego to nieustanne podróże. Sam zresztą otworzył swój debiutancki tom cytatem z „Podróży do piekieł” Bolesława Micińskiego: „podróż może być poszukiwanem samego siebie, może być ucieczką przed sobą, może mieć charakter pokuty i kary”.
I podróżuje poeta po świecie realnym i wymyślonym, wyśnionym. Przemieszcza się pociągami, przemieszcza się w czasie, przestrzeni i wyobraźni. Przekracza prawdziwe i wymyślone granice, jest kontrolowany, ścigany, przeszukiwany... Odwiedza dziwne, nierealne miasta, ucieka przed prawdziwym niebezpieczeństwem i wyimaginowanymi koszmarami... Miejsca są wrogie, obce, niezrozumiałe:

bezludny, nie umiem z ciebie, miasto, się wywikłać,
ani mi do szpitala, ani do więzienia,
więzienia snu;
palić nie wolno, płomieniu, jasnowidzu wieczoru,
w więzieniach snu, w sierści powietrza,
nie zbudzić mi się, miasto, pod twoimi mostami,
szepce kalekie słowo zapomnianego języka,
który jest moją jedyną ojczyzną;
(Palić nie wolno)

Zrozumiała jest tylko prawdziwa poezja, jedyna ojczyzna, choć jej słowo „kalekie z zapomnianego języka”. I poezję, pomimo kruchości i niedoskonałości słowa, uważa Krynicki za najtrwalszą opokę, za coś, czego nie można zniszczyć. Tylko jej należy się trzymać w pędzącym, zwariowanym i często okrutnym świecie. To właśnie poezja ma ocalić narody przed złem, ma być głosem sumienia, ma zwyciężać lęk, nędzę oraz śmierć. Polemizował na ten  temat z Czesławem Miłoszem, który napisał „Czym jest poezja, która nie ocala Narodów ani ludzi?” Odpowiedział mu na to pytanie wierszem „Silniejsze od lęku”, zamieszczonym w tomie „Niewiele więcej”, który wydany został w 1981 roku:

Czym jest poezja, co ocala?
Jedynie imiona, cienie
ludzi i rzeczy?

Czym więcej być może, jeżeli nie trwożnym
jak bicie śmiertelnego serca,
silniejszym od lęku przed nędzą i śmiercią
głosem

sumienia? Którego narody i ludzie,
którego nieludzkie wojny i pogromy
nie potrafią zabić ni

zniweczyć?

Ta ciągła chęć ucieczki od okrutnego świata, pragnienie podróży, ten stan wiecznego zagrożenia, prawdziwego i nierzeczywistego, skłania poetę do pisania wierszy nieco surrealistycznych, osadzonych w dziwnych, rozmywających się snach, pełnych sytuacji, które nie mogą zdarzyć się w realnym życiu:

nagle nagi, obudziłem się, nagle nagi w kolejce po chleb
obudziłem się nagle nagi w kościele na lekcji religii,
obudziłem się nagle nagi w klasie na lekcji geografii,
obudziłem się nagle nagi na nieznanym dworcu:
bezsenność śnić.
(* * *)

Przebija w nim bezbronność, uczucie nierealności, niestałości życia i... chęć dalszej ucieczki. Znowu jakiś nieznany dworzec, z którego nieznane pociągi odjadą w nieznanych kierunkach, uwiozą poetę z całym jego bagażem, tym materialnym i tym kłębiącym się w jego umyśle.

Więcej spokoju mają w sobie wiersze z ostatniego tomu poetyckiego Ryszarda Krynickiego, zatytułowanego „Kamień i szron”,wydanego w 2005 roku. Widać w nim odczuwaną przez poetę potrzebę ciszy, wsłuchanie się we własne ja, większe przywiązanie do miejsca, rzeczy i ludzi. Nie ma już w autorze nieustannego pędu do ucieczki, do przewracania świata.
Widać też rezultat nieustannych zmian, jakie przechodził dążąc po swej poetyckiej drodze.Od ozdobnych, barokowych, „rozkwitających poematów”, wyrosłych jakby z utworów Tadeusza Peipera, jak w wierszu dedykowanym Adamowi Michnikowi w tomie „Organizm zbiorowy” z 1975 roku:

...
paliliśmy papierosy i kłamliwe gazety,
paliliśmy papierosy, choć zatruwały nasze ciała,
paliliśmy gazety, bo zatruwały nasze umysły,
czytaliśmy konstytucję i deklarację praw,
i naprawdę nie wiedzieliśmy, że prawa człowieka
mogą okazać się sprzeczne z prawami obywatela,
...

do krótkich, ascetycznych wierszy, czasem nawet dwu- lub trzywersowych, trochę wzorowanych na japońskich formach haiku. Najkrótszym wierszem Ryszarda Krynickiego jest dwuwyrazowy utwór:

nic. Bóg.
(* * *)

zamykający tom „Wiersze, głosy”, wydany w 1985 roku. Swoją poetykę zaczął Krynicki upraszczać już w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, porzucając barokową metaforykę, zmierzając do uproszczenia myśli i stosując coraz bardziej lapidarną, ascetyczną formę wypowiedzi. Często pisze utwory prozą, gdyż według niego nie ma właściwie granicy pomiedzy poezją i prozą. W książce „Kamień, szron” z dwu tytułowych utworów jeden napisany jest prozą:

Nie pytam, kiedy i jak tutaj się znalazł, ani kto dopuścił się barbarzyństwa. Chcę go tylko uchronić przed dalszym zniszczeniem, szukam dla niego schronienia trwalszego niż moje kruche litery. Nie wiem, co zrobić. W jaki wmurować go mur, skoro po najbliższym kirkucie (w miejscowości nazywającej się niegdyś Brodziec, później Bratz, a teraz jeszcze inaczej), z którego zapewne pochodzi, nie pozostało żadnego śladu, i nikt nawet nie może powiedzieć, gdzie się znajdował? Nie wiem, co wolno mi zrobić, a czego nie wolno. Nie wiem nawet, czy wolno mi być chwilowym strażnikiem nagrobnego kamienia. Nie wiem, kogo zapytać o radę, i nie wiem, czy zdążę.
(Kamień z Nowego Światu)


a drugi wierszem, lecz wierszem wyciszonym, ascetycznym :

Szary szron szeptu, skamielina rozpaczy. Kto dosłyszy
cichnący psalm ziemi, nieme nawoływanie się
planet, pożegnanie galaktyk. Czarne słońca
zapadają się w siebie
w nieludzkim

milczeniu
(Szron)
W tym ostatnio wydanym tomie poetyckim wszystkie wiersze pozbawione są zbędnych ozdób. Nie brak im jednak artyzmu i głębi:         

W tym roku
nie zrodziłem owoców

tylko liście
co nie dają cienia

boję się, Rabbi,

boję się, Panie,

że mnie przeklnie głodny

strudzony
nieskończoną drogą
do Jeruzalem
(* * *)

Niektóre z nowych utworów odznaczają się złośliwą ironią. Bo rzeczywiście, świat wokół nas pełen jest sytuacji, z których można się tylko śmiać, gdyż inaczej trzeba by płakać
lub pogrążyć się w rozpaczy. Na przykład te rozmowy w środkach masowej komunikacji, prowadzone przez telefon komórkowy, ukazujące całe życie osobiste rozmówców... Ryszard Krynicki doskonale ujął ten problem w krótkim wierszu „Godzina szczytu (w tramwaju nr 8)”:

„...potem księgowy spuścił mnie po brzytwie...”
„...sorrki, nie kumam, o co tutaj biega...”
„...Jola to zajebiście pokręcona laska...”
„Dziękuję, postoję, jeszcze jestem na chodzie.”

Drugim przykładem oddania w kilku wersach naszej rzeczywistości jest „Full wypas
(w Internecie)":

Full wypas: Norwid.
Komplet. Pięć tomów w futerale.
Wyglądają na nieczytane

Jak widać, poezja Ryszarda Krynickiego jest bardzo różnorodna. Najciekawsze jednak jest w niej to, że utwory poety ciągle żyją własnym życiem, przepoczwarzają się, Często autor zmienia zapis nawet po kilku latach, już po wydaniu go drukiem. Dlatego trudno zliczyć, ile właściwie książek wydał dotychczas poeta. Może jest ich, jak podaje Wikipedia, trzynaście, a może więcej? Nie licząc oczywiście zbiorów wierszy. Oprócz tomów poetyckich wydał Krynicki przekłady z jezyka niemieckiego, wiersze jego znajdują się też w wielu antologiach i almanachach. I nie jest ważne, ile tych książek dotychczas się ukazało. Ważne jest, jaką posiadają wartość artystyczną i jakie niosą przesłanie. I że wciąż żyją wśród nas. Bo jak napisał Ryszard Krynick w wierszu „Poezja”:

Poezja bywa - jeśli wcześniej jest,
jak transfuzyjna krew i przeszczep serca,
których dawcy, choć dawno pomarli
w nagłych wypadkach - to ich krew
żyje i cudze krwiobiegi spokrewnia,
i cudze ożywia wargi

Żródła:


Wikipedia, wolna encyklopedia

Wikicytaty – Ryszard Krynicki

Baza Wiedzy Culture.pl

Leksykon Lublin Teatr NN PL „Ryszard Krynicki”

Arkadiusz Morawiec „Pisarska podróż Ryszarda Krynickiego”

Krystyna Dąbrowska „Ryszard Krynicki - sylwetka twórcza”

Michał Olszewski „Kamień i szron. Ryszard Krynicki” terytoria.com.

Agata Ludwikowska "Kamień, szron raz jeszcze" literatka.pl

Krzysztof Brzechczyn „Twórczość Ryszarda Krynickiego w dokumentach SB” Niezależna Gazeta Polska Nowe Państwo
Piotr Bratkowski „Ryszard Krynicki: Znikający poeta” newsweek.pl

Paweł Próchniak „Niepewnym pismem” laudacja

Marek Radziwon „Recenzja KAMIEŃ, SZRON Ryszarda Krynickiego”

Małgorzata Subzda „Wymowne milczenie poety – nowy tomik poezji Ryszarda Krynickiego” pl.wolności

Marian Stala „Ryszard Krynicki. Europejski poeta wolności” Tygodnik Powszechny

Chomikuj.pl

db
___________________________________________________________

 

Motyl na kamieniu

Jedną z ciekawszych postaci poznańskiego świata artystycznego jest Mariola Kalicka, rzeźbiarka i poetka. Ta drobna kobieta radzi sobie doskonale z ogromnymi bryłami kamienia, brązu czy gliny, a także z piórem.
Rzeźby jej są natychmiast rozpoznawalne, charakterystyczne. Bardzo często łączy brąz z kamionką, drewnem czy marmurem, tworząc bajkowe wprost kompozycje. Strzeliste wieże zamków, okna o rozchwianych konturach, kobiety ściśnięte gorsetem, wprost rozsadzające zbyt ciasną bieliznę... Erotyka często widoczna jest w rzeźbach Kalickiej, agresywna i prowokująca, pobudza zmysły...
Często nawet budynki czy góry emanują zmysłowością.
Byłam w niedawno na wernisażu. Otwierano w Auli Novej Uniwersytetu Muzycznego w Poznaniu Wystawę Rzeźb Marioli Kalickiej i Joanny Buczak. Eksponaty fascynowały dziwnymi kształtami i tajemniczością. Rzeźby Joanny Buczak przedstawiały kobiety, a rzeźby Marioli Kalickiej ukazywały narodziny góry i jej późniejsze wcielenia. Pierwszą rzeźbą tego cyklu było tylko płaskie kamienne podłoże, które zaczęło pękać, by w następnych rzeźbach pęcznieć, wznosić się coraz wyżej, rosnąć i rozprzestrzeniać się różnorakim wypustkami. Powstawały góry drapieżne, z szablastymi zębami podobnymi do ostrych sztyletów,  góry – zamki z wieżami i dziwnymi, złowrogimi murami obronnymi, była wieczorna góra, tchnąca spokojem i ciszą, jakby uśpiona,
i wreszcie góra – dom rodzinny, z trzema siedzącymi okrakiem na dachu sylwetkami, symbolizującymi rodzinę.  Była tam też góra – miasto, z wyrażnie widocznymi kamienicami, kominami, oknami... Każda z tych gór była zupełnie inna, ale wszystkie miały w sobie ten specyficzny rys, który odróżnia   dzieła  Marioli Kalickiej od prac innych artystów. Na mnie największe wrazenie zrobiły jednak nie góry, lecz jej rzeźba „Baletnica po...” Po czym? Po tańcu, po miłosnym akcie?  Na ciężkim marmurowym bloku wiotka postać bardzo zmęczonej baletnicy z czterema nogami. Odchylona w tył glowa wydaje się ciążyć, rece nie mają siły się unieść, rozłożone szeroko nogi szukają oparcia. Widać, że dziewczyna pragnie już tylko odpocząć. Nagle w sali wystawowej rozległa się muzyka i pośród tych szorstkich rzeźb ukazała się drobna, bosonoga baletnica w białej sukience. Jak motyl wirowała wśród ogromnych, ciemnych brył, przysiadając na nich czasami, zatrzymywała się na chwilę i znów odbiegała w swym tańcu. Był to naprawdę niesamowity widok. Gdy muzyka umilkła i dziewczyna skończyła wirować, zrobiło się jakoś pusto i głucho wśród rzeźb.
To połączenie rzeźb Marioli Kalickiej  i eterycznej dziewczyny przypomina, że artystka potrafi łączyć swą ciężką fizyczną pracę  z pisaniem lirycznych wierszy, takich jak ten:

Wiatr/ . . ./ czesze czule młode liście/ kołysze włosy dziewczyny  (Wiatr)

albo: Gdy dzień się kończy,/ gdy drzwi niedomknięte,/kładę wiersz na powiekę/ by móc śnić nocą  (Czasem)

A może ten taneczny akcent wybrany był specjalnie, by zilustrować wiersz „Znam ją”?:

Tańcz, tańcz/ i na stołach rozbijaj puchary/ podnoś nogę z wdziękiem

Zimowy wernisaż z wiosennym motylem w tle udowodnił, że można łączyć nie tylko tworzywa artystyczne, ale i różne rodzaje twórczości, nawet te, zdawałoby się, bardzo odległe.
Mariola Kalicka łączy rzeźbę z poezją, i te dwie sztuki uzupełniają się, tworząc zupełnie nowy,   bardziej interesujący świat.

 

db

 

Niełatwe podróże

Mam przed sobą przyciągającą wzrok, pięknie wydaną książkę – błyszcząca twarda oprawa, ciekawe zdjęcie, złote napisy. Wewnątrz kremowe eleganckie kartki, nieco zamglone cudowne fotografie z różnych stron świata. To najnowsza książka Ryszarda Częstochowskiego, poety, dramatopisarza i ... podróżnika. Właśnie ten tom, „Młode i stare”, jest zbiorem wierszy pisanych podczas wielu jego podróży. Bardzo różnych. Bo wiadomo, że podróże bywają różnorakie – mogą być odkrywaniem nowych lądów,  przemierzaniem czasu ( podróże w przyszłość i przeszłość), mogą być podróże w głąb siebie, próby poznania wnętrza drugiego człowieka...  I na wszystkich tych drogach spotkać możemy Ryszarda Częstochowskiego poprzez jego wiersze.
Marcel Proust pisał: „Prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na szukaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu”. I Częstochowski patrzy na wszystko, co spotyka, indywidualnym, badawczym spojrzeniem. Jego interpretacja rzeczywistości wywodzi się przede wszystkim z doświadczenia zawodowego – przez wiele lat pracuje on jako terapeuta uzależnień. W związku z tym spotyka się z najgorszym złem, jakie tylko można sobie wyobrazić, widzi walkę człowieka z własnym słabym ciałem, i z własnym chorym umysłem. Często też widzi klęskę, jaką ponosi człowiek walcząc o swoje człowieczeństwo. Nie jest łatwe wyjście z uzależnienia, nie jest łatwe odbieranie znowu wszystkich wrażeń w jasnych barwach. Cień ośrodka terapeutycznego i przeżytych tam dni snuje się za człowiekiem do końca życia, by niejeden raz opaść i znowu zniewolić, znowu wplątać w drogę bez powrotu. I nieraz chęć śmierci, chęć wyrwania się z tego syzyfowego wysiłku wygrywa z chęcią życia. Częstochowski na co dzień widzi tę walkę, opiekuje się rozdygotanymi, zapoconymi, cuchnącymi wymiotami pacjentami i próbuje przeprowadzić ich na słoneczną stronę życia. Nie zawsze mu się to udaje i te jego klęski także zauważyć możemy w wierszach. Bardzo często śmierć przewija się przez jego utwory, powraca temat samobójczego zakończenia podróży po tej ziemi.

Tytuł książki „Młode i stare” jest znamienny – nie mówi o kobietach, winie czy drzewach – mówi o wierszach młodych, pisanych w ostatnim czasie, i tych starych, pochodzących z dziesięciolecia 1988 – 1998.  Książka dzieli się na trzy części. Część pierwsza „bezsenność nocy zimowej” to najnowsze wiersze poety. Druga, zatytułowana „nigdy nas nie było” to stare wiersze. Trzecia część to „dramaty”.
Części te bardzo różnią się między sobą, szczególnie nastawieniem Częstochowskiego do widzianego świata, jego odbioru.
Młode wiersze, pomimo że tematyka ich nie jest wesoła, są bardziej optymistbr /yczne, autor ukazuje obrazy ze swych podróży mniej emocjonalnie, z większym dystansem. Nadal zauważa wokół siebie zło i brzydotę, ale jakby potrafi się od tego odciąć, obrazy te nie mają tak wielkiego wpływu na jego osobiste życie. Wędrując poprzez poszczególne kraje widzi przede wszystkim człowieka, jego marność i słabość, czasem okrucieństwo i głupotę. Mniej pisze o architekturze, oglądanych cudach natury czy zabytkach... Nawet jeśli o nich wspomina, to poprzez pryzmat działań człowieka:

ginę w tłumie na golgocie islamskich
handlarzy sprzedających
dewocjonalia fujarki i colę
. . .
ciągle kupczą w świątyniach
. . .
nieco dalej stąd żydzi płaczą pod
ścianą
inni ucztują bar micwę
(VIA DOLOROSA)
Będąc w Egipcie nie opisuje piękna pustyni o wschodzie słońca, tylko zauważa, że:

brudny nil w kairze leniwie płynie
jak wszechobecna bieda i
skamlenie o
bakszysz za byle usługę

obok tego dumny sfinks
oglądany przez faraonów
4 tysiące lat wcześniej
. . .
majestat piramid a
wokół świat bez uroku
. . .
wokół morze czerwone i
góry z pamięcią
niewolników
(KRAJ FARAONÓW OD KUCHNI)
na Krymie natomiast zastanawia się nad celowością stworzenia świata, nad błędami, popełnianymi przez Boga i przez ludzi:

Zobaczyłem br /górę ajudah o której mickiewicz
Napisał przez pomyłkę jeden z sonetów
Bo myślał że jest tutaj najwyższa
. . .
odczułem zachwyt i grozę ogromu świata
stworzonego przez pomyłkę
(POMYLONY SONET KRYMSKI)

Poeta porównuje czasem życie ludzi w innych krajach z życiem naszego społeczeństwa. Ukazuje naszą polską skłonność do negowania tego, co dobre, do braku umiejętności cieszenia się życiem i wszystkim, co ono przynosi. Bo czy często spotykamy na ulicy kogoś, kto uśmiechnie się do nas bez powodu, zagadnie życzliwie, pozdrowi nieznajomego? Tak bywa,  lecz raczej bardzo rzadko.
Przeważnie patrzymy na siebie złowrogo, zazdrośnie, nieprzychylnie. Wspominamy „lepsze czasy”, wspominamy nasze niepowodzenia, mówimy o innych z niechęcią. I sami unieszczęśliwiamy się,
z każdym dniem coraz bardziej. A przecież można inaczej, można piękniej:

Sycylijscy staruszkowie inni są od polskich
Siedzą na ławeczkach cały rok
Patrząc w ciepłe morze
Plotąc androny o młodości
. . .
Są szczęśliwsi
Od
Naszych wyzyskanych do cna
Zgryźliwych bez radości
Wspomnień ze zgaszonym okiem
Przegranej w życiu już minionym
(NA ŁAWECZCE W PORCIE)

W pierwszej części poeta opisuje także swe podróże w psychikę człowieka, zastanawia się nad sensem życia, nad istotą bycia człowiekiem, stworzonym przecież na obraz i podobieństwo Boga, a często nie potrafiącym udźwignąć tego brzemienia:

Po co stworzyłeś
Człowieka
Na swoje podobieństwo?
Żeby wielu bogów się
Kochało czy
Nienawidziło?
(TŁOK)

lub:

a kiedy zaczyna się i kończy
człowiek
kiedy możemy już komuś powiedzieć
że przestał nim być
gdy wpadnie w brudną chmurę i czy
słowo człowiek nobilituje
czy raczej człowiek to po prostu
człowiek
(LAMENTACJE ŚWIĘTEGO JEREMIASZA)

i nie umiejącym się odnaleźć w świecie, gubiącym poczucie przynależności do miejsca, czasu:

nie jesteśmy tym kim jesteśmy
całe życie
w takim razie
kiedy jesteśmy sobą i
kim tak naprawdę jesteśmy 
(KIM JESTEM)

W części tej nie brak , tak częstego przecież w utworach Ryszarda Częstochowskiego, tematu śmierci. Mimo wszystko jednak, mimo makabryczności tematu, w nowych wierszach poeta traktuje śmierć jako coś, co jest nieuniknione, ale nie przerażające, potrafi nawet pisać o niej z lekko wyczuwalnym poczuciem humoru, z żartobliwą ironią:

mamy tylko siebie i
śmierć
która nam się przygląda
obracamy w jej stronę
lustro
niech się sobie przyjrzy
niewygasła
czym ją oszukać można

śmierć zdarza się tylko raz
a więc z niej korzystaj
bo dzisiaj promocja
(MORFINY)
czy:

ostatecznie wstaniemy z grobów otrzepiemy
garnitury i sukienki żałobne z
piachu i robaków
usiądziemy na swoich pomnikach
. . .
przerażeni ukryją się ponownie
w trumnach z nadzieją
że ich nikt nie wypatrzy
. . .
wyjdą
...
zobaczyć
...
czy internet działa
aby napisać szybkiego maila do
stwórcy
. . .
z prośbą o repetę

(REPETA)

Ta pierwsza część, w której dużo filozofii, zamyślenia i powracania w przeszłość, ukazuje obecny stan ducha poety, jego pogodzenie się z życiem takim, jakim ono jest, choć nie zawsze jest ono łatwe do zaakceptowania. Wskazuje też ludziom błędy, jakie bezustannie popełniają. Błędy te zauważa nie tylko u innych, ale i u siebie, zdaje sobie sprawę ze swojej niedoskonałości i czasem nawet zbyt ostro się ocenia:

moje białe wiersze stały się
gorsze od mojej poezji
którą niosłem za młodu
niewinnie w sobie
(ŻYJĘ JUŻ TYLKO TYM CO MINĘŁO)


W drugiej części tej książki autor nie pisze o śmierci i życiu żartobliwie. Wydaje się bardziej zagubiony, zaplątany w różne uwarunkowania, nie umiejący sobie poradzić z tym, co złe, brzydkie
i przerażające. Jego wiersze oddają wahania, konieczność dokonywania wyborów, z których żaden nie wydaje się dobry:

klamrą spiąłem swój krótki
sezon jak życie
tyle że bagaż nieco lżejszy o czas
. . .
pożałuję jak zwykle
wyboru lecz inny też nie ocaliłby mnie
(BAGAŻ)

Ten nastrój beznadziejnej, nieustannej ucieczki od siebie i innych po to, by gdzieś, kiedyś odnaleźć siebie prawdziwego, zauważalny jest również w innych wierszach Ryszarda Częstochowskiego:

opuszczam swoje kolejne gniazdo jak życie
które zmienia barwę
czyżby nie było dla mnie miejsca?
. . .
tym razem już nie wyganiany ale cicho odchodzący
wiecznie odchodzący i nigdy nie wiem dlaczego
rozbijam dzban ubóstwiany by ocalać jego okruchy
zbierane w pamięci
. . .
idę chociaż wiem wołam chociaż nie mam
pewności
(ODCHODZĘ)

Autor nie ma dystansu do przetaczających się wydarzeń, utożsamia się bardziej z podmiotem lirycznym. Samobójstwo występujące w wierszu jest jego samobójstwem, choroba i cierpienie są jego cierpieniem. Też wspomina o wojażach do różnych miast i krajów, ale przeżywa wszystko o wiele intensywniej niż w części „bezsenność nocy zimowej”. To on jest zabłąkanym na obcych ulicach samotnym grajkiem, on tęskni do kraju i rodziny, on wreszcie wie, że powrót niczego nie zmieni, że znów będzie uciekał.. I że choć ucieknie daleko, nigdy nie uda mu się uciec od siebie i od dręczących go koszmarów:

zmory wyrywały mnie o czwartej
rano ze snu
. . .
gęsta mgła wchodziła do mieszkań
. . .
nie mogłem zasnąć wsłuchany w
złowieszcze głosy
(NIEDALEKO GLAMIS)
albo:
nie mogłem oderwać
skrzydeł przylepiony jak nietoperz do gęstej
muzyki
. . .
pomóż odkleić skrzydła z tafli czasu
która schwyciła moje życie w piekielny potrzask
i pozwól powrócić raz jeszcze
(EDINBURGH,  EDINBURGH)

Wędrując z miasta do miasta, z kraju do kraju szukał poeta swojego miejsca, kogoś bliskiego, szukał odmiany losu:

pod fontanną na rynku w dundee
słuchałem kobzowego koncertu i
sącząc lodowate martini szukałem
jeszcze raz swojego szczęścia
chociaż na chwilę
(POPOŁUDNIE W DUNDEE)

Nie znajdował jednak szczęścia, umierał za każdym razem, gdy odchodził ktoś bliski, ktoś znajomy, choćby tylko z widzenia, nawet gdy odchodził ktoś nieznajomy:

Życie składa się ze śmierci
Ludzi
Którzy odchodzą
Wcześniej od ciebie.
(TIP-TOPAMI DO STAROŚCI)

Temat śmierć przewija się w wielu wierszach Częstochowskiego, jednak w drugiej części książki śmierć jest straszna, ubrana w ból i brzydotę. I najczęściej jest to śmierć samobójcza. Ta obsesja samobójstwa rzutuje nawet na utwory pozornie z nią nie związane. Jest wszechobecna, nawet w wierszach, zdawałoby się, miłosnych:

skąpany w gęstej samotności czekałem
na pociąg kolejnej nadziei
usłyszałem w ciemności dworca swoje
imię
. . .
na kilka tygodni znalazłem przystań
w jej domu
. . .
i znowu mogliśmy płonąć w ukryciu
. . .
tak do dnia w którym nie otworzyła mi
drzwi po włamaniu do wnętrza ujrzałem jej
ciało zwisające na pasku u klamki
(SONIA)

albo:

rzuciłaś oberwane płatki czerwonych
róż. wyglądały na szarym prześcieradle
jak plamy krwi.
. . .
leżę zastygły
z otwartymi oczami na płatkach róż jak
na krwi
(WSTĄPIENIE)
a także:

niebo całe w czerwieni
krople krwi spadają
. . .

wchodzę zmarznięty
do gorącej wody
zmieszanej z krwią
. . .
rano staniesz przy wannie
z mojego ciała
wyfrunie motyl
(AURA)

Czasami wersy o śmierci i samobójstwie zakwitają jak delikatne kwiaty:

pamiętaj jeszcze
wiele nocy i dni będzie jak szlachetne
kamienie nie zamykaj oczu przedwcześnie
nawet gdy
. . .
zamarzysz by
opuścić powieki zmęczone na zawsze
nie przyspieszaj wiecznego odpoczynku
. . .
nie podnoś już więcej
ręki na siebie
(* * *)



Nie zawsze jednak poeta pisze o śmierci tak lirycznie. Bywa i tak, że opisy budzą niesmak, czasem nawet wstręt:

śniłaś szczury skłębione w dolnej
szufladzie strachu zdychały
skowycząc aż padły pulsując w
ostatnich spojrzeniach rozpaczy
. . .
śniłaś szczury a więc śniłaś moją
śmierć
(* * *)

a czasami są przerażająco realistyczne:

ciepła tutaj nie ma chociaż z kaloryferów
wytacza się krew gorąca
bulgot i wrzenie
. . .
A śmierć siedzi cichutko zwyczajnie
znudzona i wcale niedemoniczna
(WSTRĘT)

i budzą dreszcz strachu w czytelniku, który nagle zdaje sobie sprawę, że to może przydarzyć się każdemu, również jemu w chwili załamania:

krew wąską strużką spłynęła
mi do warg
. . .
rozmazałem gorzką czerwień
ręką i zapytałem lustro
o blask ostrza
źródło ciemności
(MROK)

Częstochowski dużo pisze o samotności człowieka , odczuwanej nawet wśród tłumu. O niemożności porozumienia, o odrzuceniu, a przede wszystkim o obojętności.

za szklanymi
drzwiami ujrzałem siebie nie mogącego wejść
do środka pukałem głośno lecz zignorowano
mnie zupełnie
. . .
spróbowałem skierować jego spojrzenie ku
wejściu przy którym nadal stałem bezradny
ale on tylko obojętnie ukłonił się znajomemu
. . .
i wreszcie spojrzał ale tam już mnie nie było
(ZA PANA ZDROWIE PANIE BAUDELAIRE)

Tak łatwo nie zauważać tych, którzy żyją obok nas, nie zapamiętać tych, którzy poszli dalej:

nie zauważyliście nawet że kiedyś tu byłem
jakby nigdy mnie nie było i tak samo z każdym
po odejściu
. . .
im więcej czegoś dokonasz
tym rozpaczliwsze twoje poczynania czas
skwituje wiatrem całą bogatą biografię
wywiewając za okno wprost w ognisko
zostawiając popiół
(NIGDY NAS NIE BYŁO)

Poeta wie, że potomni bardzo szybko zapomną o tych, których znali, których kochali, podziwiali, że po każdym z nas pozostaną tylko strzępki wspomnień, urywki życia, które dzieliliśmy z innymi:

do pokoju przez otwarte
okno
rozchylając zasłony
wpadł wiatr i
porwał na ulicę
maszynopis mojej
biografii
przechodnie podnosili
karty
każdy inną stronę
(ULOTNOŚĆ)

W życiu autora bardzo dużo się dzieje, przeżywa on nie tylko swoje życie, ale również empatycznie   dzieli życie innych. Niejeden raz, zmęczony, znużony tą wieczną podróżą przez czas szuka spokoju, ukojenia. Trudno je znaleźć, a nawet znalazłszy trudno uwierzyć że to jest właśnie ta wymarzona oaza:

wczoraj chodziłem po dnie oceanu i
był we mnie spokój
spokój
tylko ja i atlantyckie kamienie
pode mną
. . .
to spokój?
(MARTWY PUNKT)

A może, aby uzbr /(w Internecie)br /yskać spokój, należy pożegnać wszystko, co się obecnie posiada, i zaszyć się gdzieś w nieznanym miejscu, zmienić zupełnie swoje życie:

a może by tak tu pozostać na
zawsze bynajmniej nie dla
pieniędzy ale aby umrzeć za
życia
. . .
wtedy wszyscy wymażą mnie
z pamięci tak zwyczajnie
zniknę
roztapiając się w wielkim
mieście
(ZNIKNĄĆ)

lub:

kiedy uświadomiłem sobie że nikt na mnie nie
patrzy
dotknąłem wolności
(PRZESTRZEŃ)

Jednak nie  wszystkie utwory w tej książce dotyczą spraw ciemnych, bolących, wywołujących strach, cierpienie i współczucie. W wierszach Ryszarda Częstochowskiego nie brak również pięknych, poetyckich opisów:

zapach prania rozwieszonego na starym
strychu i zapach dymu zgaszonej świecy
woń potu po miłosnej nocy drzew w
czerwcu pól w lipcu i uśmiech dziecka
(* * *)

przenoszących czytelnika w cudowną, pełną spokoju scenerię wiejskiego krajobrazu:

do południa grałeś dla mnie na fortepianie
wiatr leciutko powiewał bladymi firankami
do salonu przez uchylone balkonowe drzwi
wpadły nabrzmiałe od jesieni liście
zranione przez czas
(* * *)

lub na radosną, pełną muzyki i śmiechu ulicę:

wypłynął z pokręconych uliczek muzyki
zapach i nieśmiertelne dziewczyny z
rozwianymi ustami i ich nigdy niezmęczone
włosy tańcują między gwiazdami bruku
(BALLADA NAIWNA)

Wielką zaletą poezji Częstochowskiego jest prosty ( w dobrym tego słowa znaczeniu), zrozumiały język. Poeta nie stara się udziwnioną metaforyką szokować, nie wprowadza wymyślonych słów i znaczeń, które byłyby zrozumiałe tylko dla niego. Czytelnik może wejść w jego poetycki świat, nie zastanawiając się na każdym zakręcie „co autor mbr /iał na myśli?” W br /zalewających nas nieustannie tomikach nowoczesnych poetów, których często nie sposób doczytać do końca, bo w tysiącu słów trudno nieraz znaleźć sens, poezja Częstochowskiego wyróżnia się piękną, zrozumiałą polszczyzną.

Trzecia część książki, „dramaty”, to dwa utwory: „Diagnoza z Diabelina” i „Zabić nie zabić”.
Są to krótkie dramaty, ukazujące najbardziej mroczne, przeważnie głęboko chowane odłamki życia. Jest tam ksiądz, korzystający z usług studentki – prostytutki, jest lesbijska miłość, i ta prawdziwa, i ta kupowana za ostatnie grosze, są narkotyki i alkoholizm, kazirodcza miłość i, jak w większości utworów Częstochowskiego, śmierć. Nie są to sztuki „lekkie, łatwe i przyjemne”. Zmuszają do przemyśleń, do analizy otaczającej nas rzeczywistości, do weryfikowania wielu utartych opinii.
Warto je przeczytać, by może lepiej zrozumieć ludzkie słabości, by umieć je dostrzec i zamiast napiętnować, starać się pomóc drugiemu człowiekowi.

Książka „Młode i stare” jest naprawdę godna polecenia, nie tylko ze względu na wysoką wartość artystyczną, ale również ze względu na humanistyczne przesłania, jakie z sobą niesie.





Ryszard Częstochowski „Młode i stare”, Wydawnictwo Biblioteka „Tematu” 2012 , s.130

db

Zachwycony życiem

Pora zdumienia... Piękny zwrot, będący tytułem najnowszej, dwunastej już książki poetyckiej Pawła Kuszczyńskiego. Poznański poeta i krytyk literacki nie przestaje się zdumiewać urokiem świata, zachwycać przyrodą, muzyką, słowem... 
Ostatnio wydana książka pełna jest zadumy, wspomnień, obserwacji, ukrytych pragnień
i nie spełnionych marzeń. To trochę rozliczenie się z przeżytym już czasem i nadzieja na nowe, nie mniej ciekawe zdarzenia.
Poeta nie zawsze akceptuje otaczającą go pełną hałasu i pośpiechu rzeczywistość, ale potrafi sobie z tym radzić, uciekając we własny świat poezji, muzyki lub chowając się w ogrodzie natury. Tam odnajduje tak potrzebny każdemu człowiekowi spokój, tam zanurza się w ciszy. Czym jest dla Pawła Kuszczyńskiego poezja, możemy przeczytać w wierszu pod tym właśnie tytułem:

poezja jest ciszą
. . .
ciszą, w której usłyszeć można
siebie
Poezja jest szeptem
dla najważniejszych słów.
Poezja jest jak krucha szyba
(Poezja)

Pragnienie ciszy i spokoju odnajdujemy w wielu utworach poety: siąść z zakrystii wtajemniczenia,/ pauzą zdumienia się nasycić,/ . . . /Podarowałem sobie ciszę/ gestem otwierającym gołębie,/wypuszczone z dłoni.(* * * ) lub w wierszu bez tytułu: Ciszę mogą wypełnić słowa,/ . . . / lub milczenie oddane bliźniemu, albo też: Spokój odnajduję w niestrudzonej / zmienności płomienia./ . . . / dzień się widzi, a nocy się słucha                                          (Rozdział)

Szuka on ukojenia w pełnym owocowych drzew ogrodzie, w lesie rozszumiałym wysokimi sosnami, na promieniu słońca i na krawędzi nocy i nad brzegiem morza, gdzie fale szepcą swoją pierwotną pieśń. O morzu pisze Paweł Kuszczyński bardzo dużo, zresztą często wyjeżdża nad Bałtyk, by błądząc po pustej plaży znaleźć natchnienie:
Nad brzegiem morza stoję - / jak zawsze oniemiały:/ . . . / Zielonkawość przechodząca w czarny granat,/ przebijają się pasma złotych mielizn - ( Trwanie ).                                                  
Porównuje morze do człowieka – jest ono tak samo niespokojne, przybliża się i oddala, czasem mruczy sennie , czasem sztormem gniewa się i grzmi: Jakże podobne do człowieka jest morze: / . . . / lubi spokój i ciszę./ Morze – najbliższe soli życia. / Przypływy i odpływy jak miłość i nienawiść./ Klifowy brzeg uczy trwania.(W Dębinie)

Najwięcej jednak w wierszach zanurzenia się w gąszcz splątanych gałęzi, zadziwienia kroplą rosy na źdźble trawy, oślepień słońcem i zachłyśnień wiatrem. Przyroda jest ucieczką i najważniejszym celem. Zresztą również w życiu Pawła Kuszczyńskiego, tak jak w jego poezji,  ogród ze starą, rozłożystą jabłonią pośrodku i otaczającymi ją strzelistymi sosnami odgrywa niebagatelną rolę – tam jest jego azyl, tam pisze najpiękniejsze wiersze i tam odpoczywa, znużony pospiesznym, ponaglającym ciągle do działania życiem:

Znów przyjechałem do ogrodu -
przywitał mnie najciszej,
jak żaden z ludzi,
pozwolił mi być sobą bez reszty.
(Ogrodowe refleksje)

Tu zachwyca się barwami i odcieniami, koi zmęczone miejską szarością oczy: Słońce...
przyniosło jasność i ciepło./ . . . / piękno może być tak blisko./ Klomb kipi kwietnymi barwami,/ tafla sadzawki przyjaznym zwierciadłem./ W ogrodzie brakuje jedynie topoli -
(W spotkanym ogrodzie), albo: w ogrodzie zachwyci nas biel nenufarów / zanurzona w
sadzawce spokoju. / . . . / Przy ścieżce białe narcyzy / zastygły w ukłonie.                        (Odpowiedź pragnieniu).
Swoją ukochaną jabłoń opisuje jak świątynię: Podziw i wdzięczność. / . . .  / kwiatowej ścianie / Bezwiednie wchodzę w nią,/ by być w bieli piękna./ Odnaleźć wiarę i nieść
pewność / . . . / W dostrzeżeniu chwil darowanych / potwierdzone trwanie                         (Wiosenna jabłoń), a owoc z niej zerwany jest symbolem rajskiego grzechu Ewy: Podarowałem ci jabłko,/ które skradło czerwień słońcu. (* * *)
Z tym wierszem koresponduje zmysłowy wiersz „Miłość”, również przenoszący czytelnika do biblijnego Raju i przypominający o jabłku z drzewa zakazanego : Rozłupuję owoc, /
w jego wnętrzu / zanurza się dotyk.

Nie tylko własny ogród dostarcza poecie radości, wprawia w podziw. Każdy mijany las czy zagajnik, każda leśna polana, strumbr /yk, ryba czy ptak jest wdzięcznym tematem wierszy: Ta okolica przychodzi krajobrazem, / wzgórzami znaczonym, / uspokojona trwającą / zielenią świerków, / mowy strumyka / ciągle chce się słuchać. / . . . / Czuję, czas się zatrzymał - / mam go przy sobie;  / . .. / Podarowana czystość powietrza i cisza. / wdzięczność jest we mnie. (Byłem w Stroniu Śląskim)
Radosne zdumienie wywołuje w autorze każdy budzący się dzień, który przegląda się w skrzących kropelkach rosy: Zatrzymać zdziwienie promieni poranka/ odsłaniającego kryształki rosy / na gałązkach głogu. (* * *), i nawet migocząca w słońcu srebrna łuska ryby: szczupak pionowym rzutem/ zbija wodne lustro,/poświadczając życie.          (Nadwarciańskie refleksje)

Poeta lubi deszcz. Obmyta deszczem trawa jest zieleńsza, kwiaty bardziej kolorowe...
I podczas deszczu nie widać płynących po policzkach łez:

Od początku lubiłem deszcz,
w nim najlżej płakać można.
. . .
To wtedy najświeższe są
kwiaty i drzewa,
dostojnie zielenią błyszczą
liście róży,
agrest obmytych głów
nie chowa.
W deszczu ziemia jest najbliżej
nieba.
(Upodobanie)

W życiu Pawła Kuszczyńskiego nie mniej ważna niż przyroda jest muzyka. Chętnie chodzi on na koncerty, a także słucha muzyki z płyt czy w radio. I te ulotne dźwięki układają się w głowie poety swoistym rytmem, otulają rozbiegane myśli i tworzą nowy wiersz: Spłoszony wieczór zamknął kolejny dzień, / czas się zachłysnął. / Jeszcze światu trzeba coś powiedzieć. / . . . /  W czarny błękit lipcowej nocy / wtapiają się pogodzone dźwięki muzyki -  (Podczas koncertu)
Muzyka jest tym, co pozwala żyć, pomimo napotykanych w życiu przeszkód : wstyd się zaczerwieni,/ drogę różami wyścieli,/ biel spotka się z rozwagą,/ w muzyce znajdując siłę./
. . . / Staniemy w teraźniejszości.(Czytając Beniowskiego), co pozwala oprzeć się upływającemu czasowi: Spadają krople z liści akacji i gasną / w jeziora błękitnej toni/
. . . / Daje się słyszeć wiosenny śpiew Konstancji / . . . / Schumann nazwał Chopina geniuszem fortepianu,/ dla nas pozostaje trwaniem - / zaprzeczeniem umykającego czasu,/ nieustającym przywołaniem.(Koncert f-mol).
Choć często w muzyce odnajduje Paweł Kuszczyński spokój i ciszę, której na próżno szukać w pędzącym donikąd świecie: Wszystko milknie, cichnie / i tylko chęci słyszymy
w wyróżnionym powietrzu,/ . . . / Złote żyły strun drżą/ w różowych szkatułach / muzyki - - -
kołysanka Brahmsa / na bis. (Dwa fortepiany), to czasami podnieca ona poetę, wywołuje w nim dreszcz pożądania:  Dźwięki wyszarpują trzewia,/ by po chwili głaskać kosmyki włosów,/ dotykać nabrzmiałych piersi./ Ruch próbuje nadążyć za pragnieniem. (Astor Piazzolla)
Bo przecież autor nie jest wolny od ludzkich pragnień i tęsknot, co niejeden raz ukazuje w swoich utworach. Targają nim namiętności: Namiętność spalona w zachwycie,/ . . . / tylko światłocienie / przesuwające się po ścianach / jak chwile... (* * *)
Tęskni za miłością, za jej spełnieniem. Odczuwa ból rozstań, nawet tych krótkich: Pociąg zabrał dotyk./ . . . / Dłonie zatrzymały jego pamięć. / W darowanej przestrzeni / nie chcą gasnąć spojrzenia (Pożegnanie), gdy nie można już zawołać, można tylko tęsknić:
Ocieram się o smutek ./ Tylko słońce biegnie po zboczu / szybciej od moich spojrzeń./
. . . / Gaśnie wołanie. (* * *)
Nieraz chciałby coś wyznać, powiedzieć, lecz powierza swoje uczucia wierszom, bo ich nie zagłuszy ludzka słabość ani czas:

Powiedzieć:
Cieszę się, że jesteś!
Świat wypełnisz.
. . .
Móc powiedzieć:
Kocham cię!
I nie zagłuszyć siebie
(Cztery zawołania)

Próbuje złapać chwilę, zatrzymać ją, by nie rozpłynęła się, zanim zdąży ją pojąć, zrozumieć: Poczekaj... / Wstrzymaj oddech myśli. / . . . / zachowam błysk twoich oczu /
w zaciśniętej dłoni. / Już nie pytam dlaczego / . . . / I nadal wiedzieć nie będę / czy krzyk bardziej buntem jest / czy nadzieją. (Nadal wiedzieć nie będę)
Tak łatwo i szybko rozpływają się w powietrzu słowa, obietnice, marzenia...  Potem zostaje już tylko: Roztrzaskany blask oczu / na ścianie niespełnienia./ To fantazja ma wymiar
oddechu. (Pytanie o dojrzałość), albo pusty, samotny wieczór, kiedy: Przygląda mi się późna / godzina wieczorna,/ . . . / Odwracam br /się do ściany / pełnej wspomnień
i obrazów./ Nie kończę pacierza... (* * *)

Paweł Kuszczyński tęskni do drugiego, bliskiego mu człowieka. Czasem wystarczy telefon, krótka rozmowa, list, by móc podzielić się z kimś swoim życiem:  Życie jak list wrzucony do skrzynki / pocztowej: / przed chwilą był twój, / a już przepadł, za twoją zgodą, / w innym świecie, / . . . / Tyle płacisz by mógł zanbr /ieść ciebie / do drugiego człowieka.   (* * *)                        
Ta samotność autora, brak „bratniej duszy”, której mógłby powierzyć swoje troski, obawy, z którą mógłby podzielić się całym życiem, najbardziej widoczna jest w wierszu bez tytułu:
Komu powiem, że biegnie za mną / od rogu ulicy / szyderczy śmiech, / pokażę kartkę /  papieru, / białą / . . . / z linijką wiersza.
Ze swojej samotności ucieka Paweł Kuszczyński w poezję, którą kocha. Bo podstawę poezji, słowo, uważa za najważniejszą rzecz na świecie. Słowo potrafi przybliżyć ludzi i ich rozdzielić, słowo jest wszystkim. Jak napisał autor w wierszu „Ogrodowe refleksje”: Ważne są słowa,/ w nich trwamy najdłużej.
Można o słowach lirycznie, jak w wierszu „W czasie spaceru”: Słowa zgasły, zatrzymały się / na złocistej plamie / słonecznego światła. Można je przynieść na spotkanie jak kwiat:
Przyniosłem słowo i czas,/ który pochylił się nad nami / jak jabłoń. Spotkanie z poetką)
Na świecie coraz mniej miejsca na słbr /owo, na rozmowę... Słowa giną w natłoku zdarzeń, krzykliwych reklam i hałaśliwej muzyki. Ludzie mówią do siebie, ale się nie słyszą... Czasem nawet nie próbują komunikować się z sobą:

W szczelinie miedzy wrzaskiem a milczeniem,
coraz mniej miejsca
na słowo.
. . .
Ból wiedzie mnie do poezji.
(Pora słowa)

I właśnie ten brak porozumienia między ludźmi boli poetę. Nie umie się on odnaleźć w rzeczywistości, gdzie słowo nie ma należytej wartości, gdzie nie ceni się poezji, gdzie więcej przywiązania okazuje się rzeczom niż człowiekowi. Skomercjalizowany świat przytłacza go, ogłusza, nie pozwala normalnie żyć : Życie jest większe od poszukiwanych słów / i w człowieczej przestrzeni zapchanej / rzeczami, natarczywym prostactwem / coraz trudniej znaleźć swoje miejsce. (Widok z okna)

W książce „Pora zdumienia” jest też wiele powrotów autora do miejsc dawno nie widzianych, do znajomych z dzieciństwa krajobrazów, do rodzinnych stron: Z okna pociągu spostrzegam / znaną wieżę kościoła, zarys domów, / miejsce, w którym żyłem. /
. . . / Może to miejsca przychodzą / do nas, odwzajemniając się / za dawną obecność.                 (W podróży)

Wspomina też poeta rodzinny dom, który, choć od dawna nie widziany, choć tak naprawdę od dawna nie istnieje, na zawsze ma swoje miejsce w jego sercu i pamięci:

Kocie łby zagapione w słońce
parzyły bose stopy.
. . .
Na progu domu wiatr pachniał
ogrodem
i mgłą znad stawu.
. . .
Co począć z pamięcią dłoni
o kształcie mosiężnej klamki
w drzwiach
nie istniejącego już rodzinnego
domu.
(Pamięć przywołuje)

Nie ma już rodzinnego domu, za którym autor nadal tęskni. Są nowe miejsca, nowy dom, w którym mieszka od lat. Oswoił on już tę nową przestrzeń, zaakceptował i wrósł w nią. W niezmienności drzew, domów, miejsc odnajduje poeta porządek świata, który zapewnia mu równowagę i spokój, pozwala odnaleźć siebie:

Kiedy wszystko stoi na swoim miejscu:
świerki i jabłoń, snopy światła i cienie,
dom pogodzony z samotnością,
spotkana cisza, pięciornik złotem ożywiony,
odprawiający pokutę dzwoniec,
. . .
Odnajdę swoje Jestem,
potykając się o krawędzie poszukiwanych słów.
(Wyznanie)

I w tej nowej rzeczywistości, na krawędzi przeszłości i teraźniejszości, zachwyca się Paweł Kuszczyński otaczającym go światem, zdumiewa jego pięknem. Swój zachwyt zapisuje w wierszach, które pełne są realizmu, ale także subtelnej liryki. Warto sięgnąć po „Porę zdumienia”, by  zadumać się nad wierszami, odnaleźć zapomniane uczucia i przypomnieć sobie, co jest naprawdę ważbr /strongne.

Paweł Kuszczyński „Pora zdumienia”, Wydawnictwo Adam Marszałek 2012, s.100

db

Jeszcze jeden sen

Ameryka – marzenie tysięcy Polaków, „ziemia obiecana” emigrantów z całego świata. Zgniły kapitalizm i wyzysk. Szybka kariera i miliony dolarów.  Ciepła, przyjazna Floryda i mroźna Alaska. To wszystko jest prawdą i miesza się w amerykańskim tyglu. I tę właśnie mieszankę ukazuje Dariusz Tomasz Lebioda w swojej ostatnio wydanej książce pt. „Bulwar Singera”. Jakże znamienny to tytuł, obrazujący mit o Ameryce! Isaac Singer, Żyd który wyemigrował z Polski i publikował w nowojorskim dzienniku Jewish Daily Forward, i który otrzymał  w 1978 roku Literacką Nagrodę Nobla. Potwierdzenie prawdziwości „amerykańskich snów”.
Tom Dariubr /sza Tomasza Lebiody, poety, eseisty i krytyka literackiego ukazuje Amerykę, jaką poznał on podczas swych podróży w latach 2000 – 2008. Książka jest pięknie wydana – twarda lakierowana oprawa, kremowe kartki i piękne zdjęcia w sepii, ilustrujące poszczególne utwory. Ciekawe jest przeplatanie wierszy krótkimi utworami prozatorskimi. Wiele utworów zamieszczonych jest w wersji dwujęzycznej – po polsku i po angielsku.
Książkę rozpoczyna wiersz „Sen Krzysztofa Kolumba”. To powrót do najwcześniejszej historii Ameryki, do początków jej zaistnienia w świecie. Poeta razem ze słynnym żeglarzem odkrywa ten nieznany mu ląd i płacze nad pokonanymi i zniewolonymi:
bóg patrzy na rzeź i nie rozumie
natury człowieka

odkrywca modli się do anioła
a śmierć rozsnuwa czarny
całun
(„Sen Krzysztofa Kolumba”)

Pamięć o nich przywołuje w wierszu „Elegia”:

opiewam tych którzy przeszli
zasłonę ciemności
i zasnęli w pyle
. . .
nie zdążyli pożegnać
barw
. . .
oddali ludzki kształt
i ludzki wymiar

Nie jest to jednak, jak można by przypuszczać po przeczytaniu tych dwóch wierszy, książka smutna i nostalgiczna. To tylko wprowadzenie, przywołanie dawnych cieni, z których wyłoni się obraz dzisiejszej Ameryki. Prawdziwej, pulsującej życiem, pełnej sprzeczności...  W której następuje zderzenie marzeń z realiami. Autor na tle amerykańskiej scenerii próbuje odnaleźć siebie, swoje oczekiwania i spełnienia. Porównuje swoje życie teraźniejsze z tym dawnym,  utraconym, które pozostawiło w nim przecież swój niezatarty ślad. Patrząc w toń rzeki Hudson zastanawia się nad tym, kim był kiedyś i kim jest teraz:
kim byłem gdy znalazłem
swoje odbicie w świtezi

 gdy stałem roziskrzony u czarnych
wrót lemanu
. . .
 gdy deptałem rosę wileńskiego
cmentarza
. . .
czy byłem tym samym
dzieckiem które kiedyś
patrzyło z zachwytem
na rwący leśny strumień i kosa
(„Strumień. Kos. Nieistnienie”)

Piękno natury, zieleń wkomponowanych w nowoczesną architekturę parków zachwyca poetę i sprowadza na niego spokój. Czuje się wolny od wszelkich trosk, oddaje się tylko tej chwili:
byłem spokojny
jakby śmierć
nie istniała

byłem lekki jakbym
patrzył na życie
z oddali

jakbym już wiedział
to czego wiedzieć
nie wolno
(„Tudor City”)
Przemierzając dzikie ścieżki, daleko od przeludnionych miast, zanieczyszczeń i zgiełku, z dala od wszelkich ludzkich przywar, delektuje się swoją łącznością z przyrodą, z otaczającym go spokojem:
mógłbym tak iść i iść
do końca dni
mógłbym tak iść po
kres chwili
. . .
z dala od nienawiści
z dala od poniżenia

tak mógłbym istnieć
tak być
(„Ścieżka przy kanadyjskiej granicy”)

Dariusz Tomasz Lebioda w swych wierszach opiewa nie tylko piękno natury. Jest również wrażliwy na urodę kobiet. Zachwycają go nie tylko Polki ( co przeczytać można w jego licznych, publikowanych wcześniej lirycznych wierszach), ale także  zmysłowe japonki / posągowe murzynki kruche/ rosjanki („Miss America”). Poświęca im wiele przepojonych erotyzmem wersbr /ów:
siedzi zamyślona
.  . .
jej piękna nie można wyrazić
jej twarzy nie sposób opisać
. . .
siedzi na trawie długimi
palcami muska zielone żdżbła
i jest poza tym miejscem i
poza czasem
. . .
raz tylko otarliśmy się o siebie
raz tylko
odbiliśmy się w swoich
oczach                           
pisze w wierszu „Księżniczka” lub:
dziewczyna wilgotna
jak małża kładzie się
na brzegu
i marzy o słodkiej śmierci
(„Floryda”)

Poeta w swych wędrówkach po Ameryce odczuwa, że nawet w najgęstszym tłumie człowiek może się poczuć samotny, wyobcowany. Pokazuje więc w swych wierszach biednego ulicznego skrzypkabr /,     którego ludzie mijają obojętnie, żebraka siedzącego na kartonowym „dywaniku”, czytającego Szekspira i spoglądającego tęsknie na przechodzącą obok skośnooką Ofelię, starego Żyda, stojącego w zamyśleniu przed najwyższym niegdyś wieżowcem i tłumy przemieszczające się w pośpiechu na terminalach lotniska:
nigdzie nie znajdziesz tylu
zagubionych ludzi

nigdzie nie spotkasz
tylu nieznajomych
(„Jadąc autobusem z Port Authority”)

wreszcie siebie samego, nie mogącego się pogodzić z anonimowością:

nigdy nie dowiem się
jak miał na imię
on nie poznał też
mojego imienia

czemu dał wyraz w wierszu „Canal Street” i w wierszu „Samotność w Nowym Jorku”:

płyną legiony żywych ludzi a ty stoisz
w centrum świata
. . .
za tobą zimne powiewy przed tobą
sztormy za tobą mrok przed
tobą ciemność
. . .
a jednak stoisz
jakby

nie istniał świat jakby
zatrzymał się czas

W wielu utworach omawianej książki autor zagłębia się w tematykę przemijalności, kruchości czasu i w analbr /izę swych przeżyć na tle rozgrywających się wokół zdarzeń. Na przykład kamienie zbierane na ścieżce Central Parku:
takie ciepłe i takie
zimne

kojarzą mu się z ludźmi:

niczym ludzie – tacy żywi
a później tacy martwi
(„Kamienie z Central Parku”).

a czarna muszla, którą znalazł na brzegu oceanu przenosi go w odległą przyszłość, gdy nie pozostanie po nim już nic:

podniesiesz czarną muszlę
potem miną tysiąclecia
miną miliony
lat

twoje pochylenie
twoja myśl

nigdy więcej się nie
powtórzą
(„Czarna muszla”)

natomiast z „Domu Milknącego Ptaka” :

tylko cień
odchodzi

bez pożegnania

Wiele wierszy zdradza ornitologiczne zainteresowania autora, który prowadzi znany internautom blog „Dziennik ornitologa”. Dariusz Tomasz Lebioda pisze w nim o znanych ludzich sztuki, wydarzeniach kulturalnych, ale i o ptakach, których jest znawcą i miłośnikiem. I dlatego właśnie ptaki przelatują w książce z kartki na kartkę, z wiersza na wiersz, szczebiocą nawet poprzez usta amerykańskiego chłopca. W wierszach nie mających pozornie nic wspólnego z ptakami potrafi poeta umieścić wzmiankę o ptasim skrzydle, bystrym ptasim oku czy świergocie, a niektórym poświęca strofy czy całe wręcz wiersze. Mamy więc „Mewy” w którym mewa wisząca/ nad życiem / mewa wpatrzona w toń, „Pelikany”, które dumne jak rzymscy / senatorowie/ dostojne jak cesarz ... czekają aż dopełni / się kolejny / dzień czy też „Kanadyjską gęś”, która wybiera partnera / na całe życie / gdy on odchodzi zostaje / sama do końca  / czeka dzień w dzień / jak penelopa / na odysa. Nie tylko w wierszach autora żyją ptaki. Są one też obecne w prozie, która przeplata się z utworami poetyckimi. Proza ta jest przeważnie szczegółowym reportażem z podróży, opisuje poszczególne lotniska i dworce, spotkanych po drodze ludzi, krajobrazy i poszczególne miasta oraz ulice. Nie wszystkie jednak utwory prozatorskie można potraktować jak reportaż. Niektóre są pełne poezji i ciepła, jak na przykład „Hymn kulturowy”, który czyta się jak dawny mit o herosach, czy „Bulwar Isaaca Bashevisa Singera” (dający tytuł całemu tomowi), przesycony światłem i barwami, troszkę nierealny, mający atmosferę trochę zbliżoną do „Sklepów cynamonowych” Bruno Schulza.
W sumie bardzo ciekawa książka, obrazująca w niecodzienny sposób amerykańskie życie i mieszkających tam ludzi, a zarazem pozwalająca lepiej poznać literacką wszestronność Dariusza Tomasza Lebiody.

Kalina Izabela Zioła

Dariusz Tomasz Lebioda „Bulwar Singera”, Wydawnictwo ZLP Bydgoszcz 2012, s. 122

 

db

MIŁOSNY ELIKSIR

W grudniu gościliśmy w Poznaniu Alicję Tanew, poetkę, kompozytorkę i piosenkarkę. Do wszystkich utworów sama pisze teksty i muzykę, jej piosenki śpiewano przez lata w Piwnicy pod Baranami, a także w telewizyjnych „Spotkaniach z Balladą” i cyklicznych programach rozrywkowych. Teraz prowadzi Piwnicę Artystyczną Alicji Tanew w Krakowie, czyli Scenę Ata, do której zapraszani są poeci i muzycy z całej Polski. Wieczór Alicji był bajkowy, gdyż autorka potrafiła przenieść widzów w swój kobiecy świat, a do tego zachwycała interpretacją wierszy i piosenek. Po spotkaniu otrzymałam od niej tomik wierszy pt. Krople z innego snu. Z przyjemnością też piłam eliksir słów, przepojonych miłością, tęsknotą i cierpieniem. Bo jakże nie cierpieć, gdy: Kieliszki pełne czekania
mdleją od nostalgii

sama wypiję ciszę/
w której usnęły Twoje obietnice
krople / z innego snu
(Krople z br /innego snu)

Te jakże kobiece rozterki przewijają się we wszystkich wierszach, a przy tym są subtelne i delikatne jak wenecka koronka. Autorka próbuje wyrazić ból, towarzyszący zawsze prawdziwej  miłości i lęk przed mogącym nadejść rozstaniem: 
jeszcze jutro nam się uda
być ze sobą
lecz pojutrze
kto to wie 
zastanawia się w wierszu pt.  Na linie, czy też:
Ładnie na mnie patrzysz
powiedziałam do lustra
ktoś jeszcze mógłby
tak na mnie patrzeć
ale zapomniał
skarży się w liryku pt. Do lustra.
Nie tylko jednak zapis lęków możemy znaleźć w utworach Alicji Tanew. Sporo też w nich erotyki, zmysłowości, namiętności rozpalającej krew w żyłach. Poetka świetnie potrafi opisać nie tylko moment zbliżenia, ale też myśli i uczucia im towarzyszące. Buduje napięcie, owija kochanków przejrzystym szalem metafor, spogląda spod opuszczonych rzęs w ich nieprzytomne oczy:
a kiedy już przestałam oddychać
dotknąłeś mnie najdelikatniej
jak umiałeś
za nic na świecie się nie przyznam
że ten świt
to ten/ mężczyzna

zdradza w wierszu bez tytułu. Natomiast w Erotyku III:
majowy anioł grał na fortepianie
nocny blues pożądania/
tańczyłam
nie dotykając twoich dłoni
czy też wyobrazić sobie jak:
Przestrzeń bioder
wypełniłeś/ ciepłą obecnością
zaczęły równo oddychać
(Dłużej).

Nie brak w wierszach Alicji strachu przed przemijającym czasem, płynącym jak szybki nurt rzeki:
jakie piękne
mogłoby być
życie
gdyby nie było
rzeką
(* * *)
i  przed związanymi  z tym zmianami:
Czas w kobiecych odsłonach
a obok pory roku
przechodzą głodne
(W kobiecych odsłonach)

Poetka boi się, jak każda kobieta, że jej twarz nie będzie już tak piękna i gładka, że ciało może jest mniej sprawne i że ktoś to zauważy. Pojawia się to w wierszach Sufit:
Nie oszukuj się mała
nie oszukuj już ciała
i nie wmawiaj mu
że jest wspaniałe
i w Do lustra:
Ładnie się starzejesz
powiedziało do mnie lustro

I choć autorka mówi o swoich lękach, to przez cały czas wierzy w  powinowactwo dusz, w magię miłości, którą można spotkać w każdym miejscu i w każdym momencie życia:
W dojrzałe lato życia
wchodzę boso
po zielonej trawie nadziei
w sukni w białe bzy

mówi w ulotnym liryku pt. Boso.
I tą cudowną wiarą, jakże ludzką i pełną nadziei, poetka dzieli się w swych wierszach z czytelnikiem.

Kalina Izabela Zioła
_____________
Alicja Tanew, Krople z innego snu, Scena Ata, Kraków 2011.

db

Danuta Bartosz „Tylko smutek jest wierny”, Wydawnictwo Libra 2012, s.100

 

Wiersze tęsknotą pisane

Niedawno ukazała się kolejna książka poetycka Danuty Bartosz pt. „Tylko smutek jest wierny”, wydana w wersji dwujęzycznej, polsko – angielskiej. To bardzo osobliwa książka. Jest ona krzykiem rozpaczy, pomnikiem postawionym ukochanej osobie, próbą sporu z Panem Bogiem o sprawiedliwość. Zawarte w niej wiersze, choć pisane zupełnie innym, indywidualnym językiem poetyckim, porównać można do „Trenów” Jana Kochanowskiego. Też jest tam poszukiwanie ostatnich śladów, ostatnich słów, jest gonienie za oddalającym się cieniem, coraz bardziej przejrzystym...

Poświęcony zmarłemu mężowi autorki tom składa się z trzech części. Część pierwsza to „Zmaganie z lwem”, obraz beznadziejnej walki z chorobą, z mającym nieuchronnie nastąpić rozstaniem. To ukazanie  rozpaczliwej walki o normalność w zupełnie odmiennych warunkach, o zachowanie godności i miłDanuta Bartosz „Tylko smutek jest wierny”, Wydawnictwo Libra 2012, s.100ości:

Zagraj

Zagraj jak zawsze

Może ostatni raz

. . .

Zagraj

jeszcze walca

niech wiruje

w odcieniach smutków i drżeń

(bez tytułu)

Paulo Coelho napisał „Serce obawia się cierpień... Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpbr /ienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia...” I Danuta Bartosz nie ucieka przed cierpieniem, stara się je oswoić, widzi w nim siłę, potrzebną do przetrwania. Stara się zauważać piękno każdej mijającej chwili, nawet tej najzwyczajniejszej, by ją zapamiętać, ochronić:

W ogrodzie

fotel

książka

zapach ziemi

Pyszniące się bzy

oplotkowane

w w ptasim spiewie

. . .

Podaję kawę

Czytasz gazetę

Słuchamy nowin ze swiata

jak czytamy w wierszu „Enklawa” lub też w „Papierowy kwiat nie pachnie”:

Nie pamiętam

czy woda była

za gęsta

czy za rzadka


Białą

orchideę

w twojej dłoni

i ciche przepraszam

pamiętam

. . .

I pamięta autorka. Każdy wytargowany z losem dzień, każdą możliwość pobycia jeszcze trochę razem. Każde słowo, uśmiech i gest, które pieczołowicie schowa do szkatułki ze skarbami. Wie, że nie może zrobić nic więcej. Może jeszcze tylko być obok:

O tobie wiem wszystko

Znam każdą zmarszczkę

. . .

Wiem skąd łza w oku

uśmiech na twarzy

. . .

Wiem w jakim kolorze koszuli

jest ci do twarzy

który krawat wybierzesz

. . .

Gdziekolwiek jesteś

cokolwiek robisz

o czym myślisz

Jestem

(„Diagnoza”)

I chociaż Tomasz Mann pisał „Choroba nie jest bynajmniej wytworna ani godna szacunku - takie zapatrywanie jest już samo chorobą albo do niej prowadzi.” to jednak w wierszach Danuty wyczuwa się szacunek nie tylko wobec choroby, postępującej słabości i strachu, ale i wobec samego chorego. Widać to w wierszu „Sen”:

Wiesz

miałem sen

Wstyd przyznać się

Śniłem

że wyzdrowiałem

Boże!

On wstydzi się swoich marzeń

pomyślałam

Ile w nim pokory!

Tę pierwszą część książki kończy wiersz „Ślad przemijania”, mówiący o tym, że walka z lwem skończyła się porażką:

Wiatr uderzył w drzewo

krusząc pień życia

. . .

Pozostał pierścionek

darowany

młodzieńczym

zauroczeniem

. . .

Drugą część zatytułowana jest  „Wyrwane lotki ptaka”. Tu poetka odkrywa swą bezradność, krzyczy w niej samotność, pustka, brak jakiejkolwiek nadziei. Została w niej miłość, którą nagle nie ma się już z kim podzielić:

Bezradność nie krzyczy

boli arytmią.

skarży się w wierszu „Miłość pustką pisana”. Bo miłość nie umiera wraz ze śmiercią. Jonathan Carroll pisał  w „Kościach księżyca”:  „Będę cię kochać do końca życia. A jeżeli jest coś potem, będę kochać także po śmierci”. Także Danuta Bartosz w „Pamiętam słowa”pisze:

Pan Bóg zabiera

tylko

duszę

miłości korzeni

nie wyrwie nikt

Będę z Tobą

bądź ze mną

Nie umie pogodzić się z wyrokiem losu, który zabrał wszystko najważniejsze z jej życia. Przecież można było jeszcze tyle razem zrobić, zobaczyć, poczuć... I choć Fiodor Dostojewski pisał „Kogo Bóg darzy wielką miłością, w kim pokłada wielkie nadzieje, na tego zsyła wielkie cierpienie, doświadcza go nieszczęściem” poetka oskarża Boga o niesprawiedliwy wyrok, o granie znaczonymi kartami:

Zgasło światło

Książki nie przeczytane

Milczące pąki kwiatów

Zagubiony as trefl

Śmierć

w szczelinie pamięci

kołacze zdziwieniem

asa kier

Dlaczego Ty

(„Wist złudzenia”)

Jednak pomimo tęsknoty i cierpienia autorka wie, że nie zmieni przeznaczenia.  Że chociaż

dla bólu nie istnieje czas

(„Nie pytam przemijania”)

musi przestać czekać na cud:

Wiem

nikt stamtąd

nie wraca

. . .

Echo nocy

zimną ciemnością

odpowiada

Z tej świadomości powstała trzecia część książki, „Pójść w nieznane”. To wiersze mówiące o pogodzeniu się z tym, z czym walczyć już nie można. O nadziei pozwalającej dalej żyć. Jak twierdził Jonathan Carroll: „Nadzieja istnieje zawsze, do ostatniej chwili. Dlatego właśnie jest nadzieją. Nie możemy jej zobaczyć, ale ona jest dostatecznie blisko naszych twarzy, byśmy poczuli powiew poruszonego powietrza. Jest zawsze tuż obok i niekiedy udaje się nam ją schwytać i przytrzymać na tyle długo, by wygnała z nas piekło.” Danucie Bartosz udało się tę nadzieję  schwytać i utrzymać w sobie. Choć nie przestała kochać, nie przestała tęsknić, co wyraża w „Pytaniach retorycznych”:

Kto

mnie ogrzeje

Kto

mi będzie wiosną

kto

powie tak gdy cały świat mówi

nie

zaczyna wierzyć, że można zacząć wszysto od nowa. Że świat nie przestał istnieć, chociaż jest już inny, i że przyzywa ją nowymi kolorami:

Czas

zatopić się w zapachu wiosny

odzyskać

wolną myśl

Zapachem trawy na łące

pójść

w nieznanego

przejściem do

nowego życia

(„Zawołanie”)

i że już najwyższy czas:

Odwiązać liny

wciągnąć kotwicę

opuścić przystań stagnacji

(„Iść dalej”)

Ta pełna tęsknoty książka budzi w czytelniku wiele refleksji. Czy w pędzącym naprzód,  często okrutnym i obojętnym świecie jest jeszcze miejsce na prawdziwe, głębokie uczucie?

Czy można uznać za wiążące słowa przyrzeczenia „I że cię nie opuszczę aż do śmierci”?

Danuta Bartosz pozwala w to uwierzyć. Jest w swych wierszach autentyczna i wzruszająca.

Oprócz zawartych w niej wierszy książka zwraca też uwagę przemyślaną, niezwykłą szatą graficzną. Kolory oddają nastrój utworów – początkowo jasnoszare karptki pierwszej części w drugiej ustępują miejsca czarnym, by w trzeciej części, tej pełnej smutku zmieszanego z nadzieją, znów wrócić do rozjaśnionej szarości. Jakie to wymowne!

Z pewnością warto siegnąć po tom „Tylko smutek jest wierny” i zanurzyć się choć przez chwilę

w oceanie tak wielkiej miłości.

/-/ Kalina Izabela Zioła

 

db


Stefan Jurkowski „Studnie Andersena”, Wydawnictwo Adam Marszałek,, Toruń 2012, s.102

Jak wiersz w studnię

Stefan Jurkowski, poeta, publicysta i krytyk literacki, jest autorem szesnastu  książek poetyckich, w tym jednej ( „Pod każdym słońcem”) dwujęzycznej, w wersji polsko – bułgarskiej.

Wydany wiosną 2012 roku i prezentowany na 41. Warszawskiej Jesieni Poezji tom „Studnie Andersena” to zbiór kilkudziesięciu pięknych, lirycznych wierszy, z których każdy jest artystyczną perełką. Autor pokazuje czytelnikowi świat swoich przeżyć, wyobraźni, odkrywa czające się w nim lęki i tęsknoty. Książka zdecydowanie różni się od poprzednich. Więcej w niej pogodzenia się ze światem, radości życia, więcej ciepła i nadziei. Choć poeta nie przestał bać się przemijalności życia (a ten lęk przed przemijaniem pojawia się często w całej twórczości Stefana Jurkowskiego), to jednak widzi przed sobą nowe możliwości w tym mającym nastąpić czasie i w zmieniającym się świecie. Wierzy, że potrafi się w nim odnaleźć:

twarz odwróć do pełni

i poczuj w sobie magnetyczne drżenie

idź za poświatą

ona cię nie spali

pisze w wierszu Światło.

Czasami, chcąc uciec od rzeczywistości, poeta buduje sobie własne, magiczne światy :

będę sam sobie stwarzał ziemię oraz niebo

w które uwierzę nie widząc prawdziwych

jak możemy przeczytać w „Jak długo”. Te magiczne światy, tak bardzo obecne w wierszach Stefana, sprawiają, że czytelnik sam zaczyna kreować nową rzeczywistość, lepszą, jaśniejszą, trochę bajkową... W której może zdarzyć się wszystko... Nawet miłość. Bo i od tematu miłości nie ucieka autor w swej książce. Jednak nie przedstawia tego uczucia w słodki, banalny sposób. Dla niego miłość jest walką, cierpieniem, oczekiwaniem. Bardziej czekaniem na miłość, wyobrażeniem jej  sobie niż samą minie istniał świat jakbyłością, jak w wierszu bez tytuemłu:

nie wiem czy byś istniała

gdybym sobie ciebie nie wyobraził

- bo wtedy nie byłabyś ty

ale ktoś inny

czy w „Jak długo”:

powiedz mi jak długo żyje wyobraźnia

twoja twarz postać głos

bo zbyt długo żyje wyobraźnia

twoja twarz postać – zapisane jak na matowej szybie

o którą się rozbija błaganie o ratunek

albo w „Rosyjskiej ruletce”:

kładę palec na klawiszach telefonu

kiedy wybiorę numer przybiegnie do mnie twóemj głos

Stefan Jurkowski być może dlatego woli oczekiwanie niż spełnienie, że trochę boi się konfrontacji z prawdziwą, realną kobietą?  Obawia się swej nieśmiałości, pomimo maski cynizmu, jaką zwykł

od  lat  nakładać?  Paulo Coelho napisał: „Oczekiwanie. Pierwsza lekcja miłości... Dzień dłuży się w nieskończoność, snujemy tysiące planów, prowadzimy sami ze sobą wymyślone dialogi, przyrzekamy się zmienić i trwamy w niepokoju aż do nadejścia osoby, którą kochamy. A kiedy jest wreszcie obok, to brak nam słów”.

Bezpieczniej przecież rozmawiać z kimś w wyobraźni:

opowiadam ci o sobie

i noc się rozpływa

...

słuchasz i patrzysz

chociaż nie ma cię wcale

i może nigdy nie będziesz

tak bardzo przy ememmnie (***)

W wielu utworach Stefanaem Jurkowskiego można zauważyć ten npiepokój, brak poczucia bezpieczeństwa. Obawia się nie tylko przemijania czasu, ale i wszelkich zmian:

myślałem że będzie gorzej

najważniejsze

że ściany te same

że nic się nie stało

że spokój („Za chwilę”)

lub:

byle tylko nie upaść

byle tylko nie pokruszyć świata

nie wznieść się za wysoko („Byle tylko”)

 

Jednak pomimo swych lęków, pomimo tego, że:

zdarzył ci się dzień

w jego fałdach znowu zgubiłeś okulary

ukryłeś ból zapomniałeś nazwiska znajomego („Jeszcze jeden”)

poeta wierzy, że wszystko da się naprawić, poukładać.  Że warto dalej na coś czekać:

a jednak nie zdechła nadzieja

że jeszcze coś

jeszcze nie wszystko („O marzeniach”)

Zawarte w „Studniach Andersena” pełne uczuć wiersze, choć jak zawsze u Jurkowskiego nieco metafizyczne, pełne głębokiej filozofii, sprawiają, że nie można ich przeczytać i odłożyć na półkę. Wraca się do nich, i podczas każdego czytania odkrywa coś nowego. Jak rzucony w studnię kamień marszczy taflę wody i zatacza coraz szersze kręgi, tak te wiersze zapadają w pamięć, drażnią umysł

i zmuszają do refleksji.  Kolejna doskonała książka Stefana Jurkowskiego.

/-/ Kaliana Izabela Zioła

 

db


 

 

Lilla Latus „Za drzwiami świata”, Wydawnictwo Miniatura 2012, s. 169

 

OTWARTE DRZWI ŚWIATA

Lubię podróże. Najbardziej te dalekie, egzotyczne, które pozwalają poznać ludzi o zupełnie odmiennej kulturze, zobaczyć niewiarygodnie piękne miejsca, poczuć tchnienie historii... Można o tym z pewnością poczytać, ale wolę sama dotknąć, poczuć, posmakować... A jednak... Niedawno wpadła mi w ręce książka Lilli Latus „Za drzwiami świata”. To reportaż z podróży, ale jakże inny, niezwykły. Może dlatego, że niezwykła jest jego autorka. To nic, że nie może samodzielnie wdrapać się na stromą górę, nie może boso pobiec po plaży czy brodzić wśród nadmorskich kamieni. Może przecież pływać wśród koralowych raf, spoglądać w twarz greckim posągom, oddychać niezapomnianym klimatem Ziemi Świętej. Jak pisał o niepełnosprawnych nasz mądry papież Jan Paweł II „"Jesteśmy zdolni do wielkich rzeczy, jeżeli nie pozwolimy, by pokonał nas lęk przed własną słabością... wstań, nie skupiaj się na słabościach i wątpliwościach, wyprostuj się... Wstań i idź”. I Lilla idzie. To nic, że nie zawsze o własnych siłach, że często zmuszona jest prosić innych o pomoc. Pragnienie zwiedzania dalekich krajów, chęć dotknięcia, poczucia, posmakowania tego, co wydaje się nieosiągalne, pozwala jej przezwyciężyć trudności.

wybierając między

tchórzostwem a brawurą

hojnością a rozrzutnością

dumą a próżnością

szukam złotego środka

pisze autorka w wierszu „Dialogi”

Choć nie jest to łatwe, nauczyła się, jak rezerwować pokój w hotelu, by móc w miarę wygodnie   się w nim poruszać, jak załatwiać transport wózka inwalidzkiego na lotnisku, jak uzyskać najdalej idącą pomoc. I nie boi się o tę pomoc poprosić. Jak sama pisze „bariery architektoniczne są wszędzie, a samodzielność często polega na umiejętności poproszenia o pomoc”.

Zwiedza więc Lilla świat, chłonie piękno przyrody, podziwia światowe perły architektury, zastanawia się nad niezwykłością dzieł sztuki, poznaje wielu nowych, ciekawych ludzi, z którymi bardzo często nawiązuje przyjacielską więź.

chodzę po berlińskich ulicach

w płaszczu uszytym przez starego Żyda

...

a jasnowłosy chłopak bawi się

czarnym warkoczem roześmianej dziewczyny

kosmopolityczny tłum

burzy w sercu kolejny mur

czytamy w wierszu „Berlin”

Opisuje swoje podróże, dzieląc się z czytelnikiem zachwytem, radością a czasem rozczarowaniem. Nie zawsze przecież wszystko układa się tak, jak zaplanowała. Choć do wyjazdów przygotowuje się autorka bardzo rzetelnie, biorąc pod uwagę nie tylko czekające ją przyjemności, ale również wszelkie utrudnienia, związane z poruszaniem się na wózku. Owidiusz pisał „ Cieszył się wędrówką do nieznanych miejsc, oglądaniem nieznanych rzek, a trudy wynagradzała mu pasja poznania”.

I Lilla potrafi się tym cieszyć. Książka „Za drzwiami świata” nie tylko przybliża obce kultury, nieznane miejsca,  piękno i historię, ale też umożliwia innym osobom niepełnosprawnym uwierzyć w to, że świat stoi przed nimi otworem.

Lilla Latus odkrywa swój własny świat, świat zrodzony z marzeń. I choć opisuje  miejsca, które opisywano już wiele razy, jej relacja jest inna, osobista, pokazuje inaczej te, zdawałoby się, znane wszystkim miasta. Przecież, jak pisał Marcel Proust, „Prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na szukaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu.” I tak właśnie odbieramy relacje autorki.

To podróżniczo – poetycka opowieść o świecie, przyjaźni i spełnionych marzeniach. Każda opowieść o poszczególnym kraju poprzedzona jest pięknym wierszem. Pozwalają one lepiej poznać psychikę autorki, jej wrażliwość , a także  oczekiwania. W  „Dialogach” czytamy:

„nie chcę

by szczęście było celem

pragnę je stale mieć

przy sobie

...

szukam

bez umiaru”

Pustynny piasek w Tunezji rozpala jej zmysły:

nie mówię nic

podaję ci tylko

chłodne mokre usta

ty wiesz

że ja też

czytamy w „Niewypowiedzeniu czyli wspomnieniu z Jaśminowego Miasta”,

a w „Eurydyce”:

opuszkami wspomnień

harfy dni dotykam

szczęśliwa

że zabrakło jedwabiu

na czarną sukienkę

...

taki słoneczny jest brzeg

na pierwszym stopniu piekła

czekam

aż znowu wpadniesz do mnie

po ogień

Nie tylko te delikatne, liryczne utwory ozdabiają karty książki. Równie ważną rolę  spełniają fotografie, ukazujące miejsca, które odwiedza Lilla Latus, ludzi, których spotyka. Autorem zdjęć jest fotografik i operator filmowy Marek Hamera. Towarzyszył on Lilli w wielu wyjazdach. Sandor Marai napisał przecież  „W towarzystwie odpowiedniego człowieka możesz odbyć podróż dookoła swiata, a będzie ci się zdawało, że wszystko to trwa jedną chwilę. W pojedynkę jedynie wleczesz się przez świat, nawet jeśli jedziesz ekspresem albo  lecisz samolotem”.

Te ciepłe relacje pomiędzy Lillą a Markiem przenoszą się również na fotografie, które są przez to nie tylko artystycznie doskonałe, ale wprost pulsują życiem.

Książkę „Za drzwiami świata” przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. Przybliża ona miejsca, które każdy chciałby zobaczyć. I do których wystarczy tylko otworzyć drzwi.

/-/ Kalina Izabela Zioła

 

db