Andrych Anna

Andrych Anna

musia.jpg.png - 41.06 Kb

musia5.jpg.png - 119.01 Kb

ANNA ANDRYCH

NA ZDJĘCIU WCIĄŻ ŻYJEMY

Obok wielu spotkań literackich i promocji książek w Domu Literatury w Warszawie, to wydarzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, jakże wysublimowana, trudna i inna jest poezja Elżbiety Musiał. Nie mieści się   w granicach „powszedniej” uwagi czytelnika. To poezja warta głębszego   nad nią zastanowienia, wymaga wręcz wniknięcia pod powierzchnię słów   i wydobycia doznań nie do zapomnienia.

Lutowa promocja dwóch książek Elżbiety Musiał odbyła się z udziałem prof. Andrzeja Zieniewicza, Aldony Borowicz i Andrzeja Wołosewicza. Obecny był także Stanisław Nyczaj z Oficyny Wydawniczej STON2 w Kielcach, który był wydawcą tych pozycji. Spotkanie prowadził Prezes Warszawskiego Oddziału ZLP – Marek Wawrzkiewicz. Wiersze czytała (znakomity przekaz) Krystyna Czubówna, a Michał Zapała na strunach gitary malował dyskretne tło pomiędzy głosami wyżej wymienionych.

Uprawiała malarstwo sztalugowe, aktualnie grafikę komputerową. A czym jest dla Elżbiety Musiał poezja ? Jaką jest poetką? Z pewnością szuka siebie, chociaż to nas przede wszystkim wprowadza do swoich poematów i przekonuje, że warto poznać je aż do rdzenia znaczeń, do trzewi słów. Odwołuje się do filozofii i wielkich dzieł literackich, ale pisze przede wszystkim sobą, własnymi doświadczeniami, odczuciami i przemyśleniami. Wczytując się w poematy, wchodzimy w głąb obrazów łączących elementy sztuki, filozofii, etyki. Żywy, poetycki język autorki wpisuje się jednocześnie w naszą codzienność, odsłania również okrucieństwo świata. Zaskakuje dzięki metaforyce i nowatorsko ukazanej warstwie refleksyjnej. Nowe wiersze zebrane zostały w tomiku „Ja, o jednym imieniu”.  Natomiast poematy były już znane, ale wydane pod wspólnym tytułem 3 poematy nabierają większej mocy, głębi i siły przekazu. Są bowiem poetycką triadą, tryptykiem.

Wiersze poetki można omawiać w przeróżny sposób i nie da się w kilku słowach streścić tego, co one nam przekazują.

„Nie wsłuchuj się w kartkę papieru, nim upadnie na nią słowo.
Powie to, czego nie chcesz usłyszeć.
Wsłuchuj się we własną klęskę.
Odsłoni więcej, niż byś chciał.”

„Ja, o jednym imieniu”

Profesor Andrzej Zieniewicz zauważył, że największym problemem poetów jest połączenie obrazu i myśli. Obraz grawituje w kierunku symbolu (do rdzenia słowa), myśl oddzielnie biegnie. A Musiał potrafi opowiadać pełnią poetyckiego obrazu. Autorka myśli poematami. Stąd kolejno ukazywały się „na śmierć zegarka, przejechanego zimą przez samochód”, „Na zdjęciu wciąż żyjemy” i „Ars moriendi, czyli podręcznik czynności nieużytecznych”. Poetka dotyka w nich czasu, także pozaziemskiego, kosmicznego i tego, którego nie potrafimy poznać, ani zrozumieć.

Pierwszy z poematów to elegia na cześć przejechanego (w sensie dosłownym) zegarka. Zegarek wyznacza tu czas i rytm biologiczny autorki. W drugim poemacie czas rozpięty jest pomiędzy tym, co zapisała nawet odległa historia a współcześnie dziejącymi się zdarzeniami. Natomiast zdjęcie, na którym wciąż żyjemy, zatrzymuje nasz czas, naszą własną, prywatną kronikę życia. Trzeci poemat odnosi się do śmierci.

Minął rok, kiedy miałam w dłoniach wydruk komputerowy „Ars moriendi”.  Wtedy z powodów osobistych nie byłam w stanie go czytać. Sama byłam uwikłana w poznawanie śmierci – niejednej w krótkim czasie (znowu ten czas), obcowanie z nią i rozpaczliwy krzyk niezgody na jej panowanie. Musiałam oswoić się najpierw z perspektywą, z której łatwiej przyjdzie mi zaglądać w oczy słów autorki „Ars moriendi”, własnych emocji i przemyśleń. Poemat jest przejmujący. To rozprawa na temat egzystencji i przemijania. Temat trudny, dlatego poetka dla ulżenia czytelnikowi pozwoliła sobie na groteskę i pewien humor. Jest to także zapytanie, po co zostaliśmy stworzeni, co robimy w tym świecie.

Aldona Borowicz zwraca uwagę, że wszystkie poematy E. Musiał są przepełnione miłością, jej głębią, próbą zrozumienia ciągłości czasu i miłości właśnie. Jak mówi sama poetka, język poezji wydaje się być najbardziej precyzyjny do wyrażania zjawisk niedefiniowalnych, niewyobrażalnych, tajemnicy. W pierwszym poemacie frapowała E. Musiał definicja czasu, postanowiła rozprawić się z tematem. Kiedy zaczęła pisać drugi poemat, stwierdziła, że jednak jeszcze nie uporała się z jego pojęciem. Postanowiła temat rozszerzyć, rozpiąć jak horyzont. I otwiera na koniec kosmos. Czy czas „tam” ma być bezużyteczny? – pyta w poemacie. Wydawca książek E. Musiał Stanisław Nyczaj  przekonuje, że trzeba otworzyć się na interpretację. Chociaż lektura budzi dreszcze, to przecież odkrywa wiele spraw tajemnych, ukazuje nam perspektywę dalszą.

Powróćmy na chwilę do poematu „na śmierć zegarka przejechanego zimą przez samochód”. Autorka znajduje zimą na śniegu, od którego kostnieją ręce, w samochodowej koleinie, mały, damski zegarek. Podnosi go i przeżywa wstrząs. Jakby ją wyrwano ze snu i otworzyły się wrota przepaści. Jak zauważył w Po-słowiu do poematu Krzysztof Gąsiorowski, czas, z którym dotąd pozostawała w zażyłości, w psychofizycznej równowadze nagle ruszył, porzucając ją oniemiałą, na pustyni życia. Mały, damski zegarek o czymś gestykuluje wskazówkami, coś jej nadaje tajemniczym alfabetem migowym. A ona ma odpowiedzieć na to wezwanie, czy wyzwanie. Okazuje się więc, że tętni w nas jeszcze jakiś inny puls, intruz, jakieś nie-ja, a my realizujemy się dopiero jako byt ku śmierci. Żyjemy – bo umrzemy, żyjemy – bo umieramy. Punktem wyjścia jest tytuł wierszyka Gałczyńskiego. Zestawienie jest przewrotne, aura emocjonalna symboliki motyla kłóci się z symboliką zegarka. Motyl to ulotność, chwila, beztroska i barwna kolorystyka. Zegarek – to przyrząd bezduszny, we własnym porządku i trwaniu. E. Musiał próbuje w poemacie „pojąć to niepojęte przez nieuchronne” (J. Żernicki), bo wszystko jest już przesądzone. „Zegarek” był pisany z przerwami przez półtora roku. Autorka przywołuje w tym utworze Eliota i kilku poetów, także polskich (Żernicki, Waśkiewicz).

Na zdjęciu wciąż żyjemy – zdjęcie to obraz, przypomnienie, utrwalenie w naszej wyobraźni i pamięci. Także w pamięci kolejnych pokoleń. Nawet po śmierci fotografia jest przed nią ocaleniem. W tym poemacie historia przeplata się ze współczesnością. Są także ślady zdarzeń tragicznych, np. ostrzelanie afgańskiej wioski przez polskich żołnierzy. Oczywistym jest, że takie działanie człowieka powodujące śmierć i zniszczenie, prowadzi do destrukcji. Ale ten poemat mówi także o obcowaniu z ludźmi sztuki, kultury i filozofii oraz dziełami ich myśli i pracy. Podmiot liryczny nawiązuje z nimi kontakt, za ich pośrednictwem staje się sam artystą. „Dotykać skóry, ale tak, jak fresku Rafaela. A potem milczeć, jakby się szło przez cmentarze”. Człowiek w swoim dziele jest prawdziwy i trwały. Musiał często przywołuje w tym poemacie Giordano Bruno. Odnosi się także do Rafaella, Świrszczyńskiej, Salvadora Dali, Freddie Mercury’ego, Dudy Gracza, Lorci, Gauguina, Gąsiorowskiego. Postaci, które tu się pojawiają, nie wprowadzają chaosu. Łączy je poczucie wartości ludzkiej myśli, ale też i działania (rzeź w Afganistanie).Tak więc w pamięci i historii pozostanie zarówno czyn nikczemny, jak i wolne, odkrywcze myśli oraz piękne, trwałe i wartościowe dzieła sztuki.

Przypisy, licznie zastosowane w poematach przez poetkę, swoiste didaskalia, nie rozpraszają uwagi – przeciwnie – wzmacniają warstwę poznawczą utworu, uzasadniając np. użycie dat, postaci, pojęć, faktów. Poszerzają skalę naszej wiedzy. E. Musiał pokazuje nam, że cały nasz świat i bagaż kulturowy jest odbiciem naszego dobra i zła, nas samych, naszego człowieczeństwa.

Ars moriendi, czyli poradnik czynności nieużytecznych poświęcony jest pamięci Babci Stefanii. Bohaterka liryczna rozmawia ze swoją babcią. Jest to liryka przepełniona pojęciami, obrazami i refleksjami. Nasz czas to krążenie w przestrzeni zamkniętej. Bardzo licznie są tu wpisane epizody wspierające poemat. Autorka przywołuje postaci Einsteina, Miłosza, Kofty, Szymborskiej z jej kotem. Zapytuje w poemacie o „Ars bene moriendi” – sztukę dobrego umierania, dobrej śmierci. Stawia pytania ostateczne. Śmiałość i talent E. Musiał poszerza horyzonty poetyckiego przekazu, nadaje rangę myśli. W swojej wypowiedzi nt. tego poematu Aldona Borowicz wskazuje, że centralne miejsce zajmują w nim zasady etyczne i sprzeczności świata, z którego odchodzi babcia poetki. E. Musiał prowadzi dyskurs, bez przemądrzania się i ogólników, z powagą.

To poezja skondensowana, balansująca na granicy mistyki i filozofii. W wierszach wyczuwa się też poczucie winy wobec ludzi, świata i siebie: „Boję się otwierać własne wiersze;/ po tchnieniu w nie ciała/ lękam się ich rany”.

Język autorki poematów jest odkrywczy, ekspresyjny, odpowiednio jednoznaczny w swojej wieloznaczności. Stara się ona dojść do sedna wszechrzeczy, wyjaśnić skomplikowane mechanizmy, które rządzą ludzkim życiem. Operuje obrazem, metaforą, niedopowiedzeniem. To język pełen niepokoju i niepewności, ale i siły, poczucia „ubywania”. Pełne nadziei poszukiwanie przy świadomości daremności. A czas u niej jest wielowymiarowy, panoramicznie przedstawiony. Nasze przemijanie, upływ czasu, kres życia, nasza śmierć, są w wielu miejscach naraz. Nie da się zmienić toku czasu, nie można go zatrzymać, przyspieszyć ani cofnąć: „ … Porozmawiajmy, już dnieje/ a nic nie jest jasne…”.

Nie sposób odnieść się tutaj do wszystkich wierszy i poematów Elżbiety Musiał. Na koniec pozwolę sobie przytoczyć kilka fragmentów, przede wszystkim z tomu „Ja, o jednym imieniu”, które mogą być  fragmentarycznym choćby zobrazowaniem treści tej pozycji:

„ …Sam wiesz, że one, cisza i pustka, gdy załopoczą, 
mogą od środka rozsadzić skronie…”

„ …Internet doniósł, że swąd nadpalonego ciała ma zapach lukrecji.
Było to doświadczenie autoryzowane i aż trudno uwierzyć,
że zaledwie kilka kliknięć dzieliło mnie 
od ekscytującej wiedzy.”

Powiem to jeszcze raz
Przegrałam.
Ja, o jednym imieniu, przegrałam podwójnie.
Nie mogą ujrzeć mnie w wierszu,
nie przejrzę się w obrazie. Wciąż jest albo nie teraz,
a częściej – po wszystkim
.

Czy to wystarczająca zachęta do wczytania się w poematy i wiersze Elżbiety Musiał? Która 11 lutego w Domu Literatury, w białej, śnieżnej sukni, zapewne stanowiącej symbol i nawiązanie do poematów, a może czystej i otwartej, nie zapisanej jeszcze karty, pochylała się nad swoimi poetyckimi książkami. Intryguje ich szata graficzna i ciekawy format. Autorce wypada życzyć kolejnych. Ale czy odejdzie od tematów czasu i śmierci, w których powiedziała już tak wiele?

A oto wiersz z jej dawnego tomu „Płacz czajki. Wiersze i poemat
Higiena
Grabię liście w ogrodzie. Narzędziem prostym 
jak nóż; co było – od nowego pora odciąć.

Grabię liście. Jak dobrze jest się tak zmęczyć.

Pot płynie – już prawie jest łzą czystą.

Obmywa rzetelnie szare bruzdy

dni przeszłych

Czuję, że mam mięśnie. Silne

do kości. Mogą unieść kamień snu i rdzę

jesieni. Mogą z liści i jesieni leczyć.


ANNA ANDRYCH

 

 

(db)

 

WYJĘTA Z GRANIC CIENIA

ANNA ANDRYCH                                                    
O POEZJI ZDZISŁAWY KACZMAREK                                          

Przez wiele lat śledziła  losy cygańskiej poetki, Papuszy, odkrytej przez Jerzego Ficowskiego i Juliana Tuwima. Fragmentu jej wiersza użyła jako motto do własnego, poświęconego poetce,   dziwnym zbiegiem okoliczności pisanego w czasie, kiedy Bronisława Wajs umierała. Sporo wierszy Papuszy umiała na pamięć, do dzisiaj pamięta i cytuje -  w języku Romów. Wiele czytała na jej temat i obejrzała filmy dokumentalne. Z wielkim wzruszeniem patrzyła na ekranizację  E. i K. Krauze  - „Papusza”. Ta fascynacja ma swoje źródła w czasach dzieciństwa, kiedy z rówieśnikami podchodziła w pobliże wędrownych taborów cygańskich, nad Wisłą, niedaleko Ciechocinka, zazwyczaj przyglądając się z drugiego brzegu. Podziwiała konie, wozy i ogniska, jej uwagę przykuwały  codzienne czynności i śpiewność tych ludzi, którzy w symbiozie z naturą, żyli wolni i szczęśliwi. Być może te obrazy z ich życia, pełnego tajemnic, zaszczepiły w przyszłej poetce silną potrzebę i odwagę odkrywania, poznawania tego, co jeszcze dla niej nieznane i nienazwane.
W domu, w którym mieszkała z rodzicami, po wojnie ktoś pozostawił wór pełen starych książek  oraz czasopism. Ich nagłówki i komunikaty szokowały kilkuletnią dziewczynkę. Książki kusiły tajemnicą treści. Nie pozwolono jej przejąć tego skarbu. Pierwszą własną książkę kupiła za pieniądze przeznaczone na szkolne śniadanie, bowiem na wystawie księgarni zaintrygował ją żaglowiec na zielonym tle okładki. Okazało się, że jest to relacja rosyjskiej wyprawy polarnej. O podróżach mogła wtedy tylko marzyć. Największym, niespełnionym marzeniem, była Hiszpania. Nad jej łóżkiem zawsze  wisiała jakaś mapa. Czytając, przy lampie naftowej, książki L.Verne, Centkiewiczów i Fiedlera,  rysowała mapy. Jeziorom, wyspom i rzekom nadawała własne, poetyckie nazwy. 
Chodziła w pola, łąki, nad Wisłę i do lasu. Marzyła o rowerze. A kiedy go już miała, mogła dalej i głębiej poznawać okolicę. Włóczenie się po polach i lasach było dla niej najlepszą lekcją przyrody, życia, rozbudzało wrażliwość, kształtowało przyszłą poetkę. Miała swoje ulubione kamienie, drzewa, Wisłę, widok na Ciechocinek w jej pradolinie, Raciążek z zamkiem krzyżackim,  ruiny zamku w Bobrownikach. I ptaki. Zdzisława Kaczmarek, z domu - Jaskulska, ma niejako w nazwisku ulubionego ptaka – jaskółkę, często wpisaną w strofy wierszy.
Pamięta dzień, w którym umarł Tuwim. Jako uczennica trzeciej klasy, bardzo była przejęta tym faktem. Znała życiorys i wiersze poety, lubiła je. Wiele lat później kupiła pięciotomowe wydanie jego twórczości, wraz z tomem tłumaczeń z języka rosyjskiego. Podczas egzaminu wstępnego na polonistykę w Toruniu mówiła o twórczości  Tuwima.  Zachwycała ją również poezja innych autorów,   m.in. Lieberta, Iwaszkiewicza, Staffa i poetów rosyjskich. Języka rosyjskiego nauczyła się już jako dziewięciolatka, z pomocą podręczników starszych koleżanek.
Życie studentów w Toruniu lat 60-tych było bardzo bogate, przy ich zaangażowaniu w zdarzeniach kulturalnych Klubu Od Nowa, kabaretu,  grup literackich i fotograficznych.  Niezapomniane były spotkania z poetami - Januszem Żernickim, Edwardem Stachurą, Zbigniewem Jerzyną i z aktorami – Zbigniewem Cybulskim, Adamem   Hanuszkiewiczem, Wojciechem Siemionem. Poznała Mariana Grześczaka, Zbigniewa Bieńkowskiego. Studiowała z Adrianą Szymańską, Erwinem Krukiem, Włodzimierzem Paźniewskim. Uczestniczyła w Majach Poetyckich w Toruniu. W 1964 roku, w konkursie na wiersz, otrzymała Nagrodę  Studenckiego Biuletynu Artystyczno-Fotograficznego. To był jej debiut prasowy. Po latach zdobyła I nagrodę w toruńskim konkursie o „Liść Konwalii”. Podczas studenckich wakacji pracowała w sanatorium dla dzieci w Ciechocinku. Poznała wtedy bliżej Janusza Żernickiego,(zadedykowała mu wiersz). Wcześniej w Ciechocinku mieszkała i tam ukończyła szkołę średnią. Kiedyś marzyło jej się technikum fotograficzne, ale z paru powodów okazało się nierealne. Niemniej, przez całe życie towarzyszy jej pasja fotografowania (pierwszy aparat fotograficzny, Druh, kupiła w podstawówce, na spółkę z koleżanką). Zdjęcia, według poetki, muszą mieć przede wszystkim – przekaz. Fotografików spotyka teraz przeważnie na Facebooku, ale z niektórymi przyjaźni się od lat w tzw. realu. Nigdy nie odważyła się szerzej pokazać swojego dorobku, choćby poprzez jakąś wystawę fotografii. Ale można je obejrzeć w internecie, w ilości i jakości zadowalającej wytrawnych znawców przedmiotu. Jej zdjęcia stanowią ubogacenie folderów, poetyckich strof w książkach, najczęściej ich okładki. A czasem treść wiersza jest jak chwila, zatrzymana w obiektywie aparatu fotograficznego.
Goczariela
Jeszcze nie wie
czy to smak wędzidła -
nie chłopiec i nie mężczyzna
dziki źrebak o gorącym sercu
tańczy lezginkę na wietrze
chwyta w nozdrza zapachy traw

gdy zatrzymał się na mojej łące
wyjęta z granic cienia
jak paproć
zakwitła chwila
(str.21 „Wyjęta z granic cienia”)
Debiutancki tomik poetycki, „Poznaj gościnę przydrożnego kamienia”, był bardzo skromny. Ukazał się po 20 latach od debiutu prasowego, wypełnionych pracą, wychowaniem dzieci, zmaganiem z trudną, ówczesną rzeczywistością. Jego tytuł podpowiedziała Łucja Danielewska. To wyjęty z wiersza wers, „poznaj gościnę przydrożnego kamienia”.  Z. Kaczmarek uczestniczyła w turniejach szachowych w Klubie Nauczyciela w Poznaniu. Irena Kiełczewska zainteresowała się jej poezją. „Zwerbowała” do grupy literatów LKN, a później do ZLP (1993).
Poetka szuka siebie, jak wielu z nas (niezależnie od wieku): kim jestem, dokąd zmierzam? Myśli płoszy grawitacja czasu, rozbiera je na czynniki pierwsze, ale tłoczą się kolejne.
Zamiast fotografii
ojciec nieznany
matka niekochana
nienarodzona siostra
nigdy nie widziany brat
tęsknię za wami 
choć uczono nas tylko rzeczy użytecznych

jakże zbuduję sobie dom
co na ścianach powieszę
a zamiast fotografii
czy tylko pajęczynę przyjdzie omiatać
z pustych kątów wyobraźni
(str.33 „Gwiazd spadających nie liczę”)  
Dwa lata studiów podyplomowych na UAM w Poznaniu, kontakt z nowym środowiskiem, zmotywował ją twórczo i życiowo. Spełniły się marzenia o podróżach. Po ukończeniu kursu pilotowała wycieczki do krajów dawnego ZSRR, Bułgarii, Czechosłowacji i Włoch, a także grupy turystów rosyjskojęzycznych po Polsce. Frapowała ją sama podróż, ale też interesowali ludzie, możliwość obcowania z nimi, poznawania ich mentalności, kultury, historii. Poetycki zapis tych podróży, kontaktów z ludźmi i ze sztuką znalazł się w tomie wcześniej wspomnianym -  „Jak najdalej od siebie”. Odnosząc się później do treści książki „Najwierniejszy z nieprzyjaciół”, Ł. Danielewska pisała, że poetyckie podróże Z. Kaczmarek są rodzajem ucieczek, od siebie, od swojej prywatności, intymności, do innego świata, odległego w czasie i przestrzeni. Ale tam – gdzieś, nie czekają  na nas inni, natomiast  zawsze i wszędzie  czekają egzystencjalne lęki. Czas nam przyznany na życie jest chwilą, wyłonioną z otchłani bytu.  Dlatego – wraca się do siebie:
Powroty I
. . . Glino pamiętliwa i piasku łaskawy
jestem tu
śladów swoich szukam
Wisło – z ciebie moje marzenia
i ciekawość horyzontu
do ciebie wróci moja tajemnica
muszla
do której wnętrza dostać się nie mogę
(fragment, str.44 „W ciszy horyzontu”)
Sytuacjom, zdarzeniom, które miały miejsce w bliższej, czy dalszej przeszłości, trudno jest zaradzić. Ale można próbować poszukać wyjścia:
x x x
Żaden sznur
nie udźwignie rozpaczy

trzeba ze słów jak z kamieni
most choćby najprostszy zbudować
po nim
na bezpieczną stronę próbować przeprawy

- byle jak najdalej od siebie
(str. 19 „Jak najdalej od siebie”)
„Jak najdalej od siebie . . . ? Poprzez podróże, zafascynowanie nimi, a także postaciami i dziełami niezwykłych twórców, artystów. Poetka pisze o Wysockim, Okudżawie, wybitnych malarzach, ale także samouku – rzeźbiarzu.  Powstają wiersze, które są echem pilotażu wycieczek za wschodnią granicę, ale ich wachlarz nie ogranicza się tylko do tamtych obszarów: „Tu o wschodzie słońca/można spotkać na piasku/ślady stóp Apollina. . .” Jednak największą miłością była i jest dla nie j Gruzja. A stolicy Armenii poświęciła wiersz:
Erewań
. . . i zakwitło miasto z różowego kamienia
u stóp wielkiej góry
nad rzeką Zangu. 
Przepłynęły wieki, 
przeleciały ze świstem skrzydlate ordy
taniec z szablami trwa . . .

Wypiłam parę kropel ze źródła Matenadaranu
i wiem, od czego posiwiała głowa Araratu, 
czemu smutne są oczy bawołów
i spojrzenie paryskiego trubadura, 
gdy wyśpiewuje piękność Natalie.
Słońce Armenii
odmieniają mi we wszystkich barwach
gorące płótna Martirosa Sarjana . . .
(fragment, str.8 „Jak najdalej od siebie”)

Poetka nie jest obojętna na losy innych narodów.
Z kroniki końca XX wieku
Krwawi słoneczny Vukovar
umiera Dubrovnik i Sarajewo
dzieła tysiącleci
jak niepotrzebne dokoracje
do starego filmu

Wielka Europa
syci się resztkami z uczty bogów
powtarzając gest Piłata
(str.14 „W ciszy horyzontu”)
Zdzisława Kaczmarek przejawia skłonność do inwokacji, bardziej istotnych, niż własne, duchowe „ja” i odleglejszych, niż własne ciało (Rozmowa, Powrót do Pompei, Boże, wyreklamuj mnie). Teresa Januchta w posłowiu tomiku „Jak najdalej od siebie” napisała: Autorka pokazuje świat i ludzi poprzez pryzmat swojej wrażliwości, w kontekście własnych nastrojów i uczuć, które chociaż nie nazwane wprost, są wyczuwalne, jak bicie serca. Wyobraźnia poetycka pozwala autorce na wielowątkowość tych wypowiedzi, przez co przekaz staje się mocniejszy, pełniejszy, zawiera czasem wartości wręcz ponadczasowe. 
W debiutanckim tomiku „Poznaj gościnę przydrożnego kamienia” mieści się zaledwie dwadzieścia pięć wierszy, ale autorka już wtedy dotyka szerokiej problematyki. Są one próbą  syntetycznych prezentacji ludzkiej codzienności. Subiektywność w przekazie pozwala czytelnikowi na szczególny odbiór treści.
x x x
jesteś o kilka lat
na zachód 
ode mnie
zrobiłeś już parę dobrych kroków
w kierunku Edenu
a ja idąc za tobą
proszę
poznaj gościnę przydrożnego kamienia
(„Poznaj gościnę przydrożnego kamienia”)
Może to budzić zdziwienie. Ale poetka zawsze czuła szacunek do kamieni. One znaczyły jej drogę po wyjściu z domu, wytyczały szlaki,  wysłuchiwały. Odnajdziemy je w kolejnych książkach Zdzisławy Kaczmarek. Kamień to narodziny świata, kosmos. Praźródło cywilizacji. Kamień może być armatnią kulą, ale też można na nim pisać, rzeźbić, usiąść i odpocząć. Zawiera kody naszego istnienia. Jest niezniszczalny. Nawet, gdy się go rozłupie, zetrze na piasek, nadal jest kamieniem. Kamienie, jak strażnicy trwały (nadal tak jest) przy bramach dworów, pałaców, przy bramach kamienic w miastach i wiejskich domostw. Często nadaje im się jakieś formy, maluje. Stanowią pomniki, także te cmentarne. 
Jej świat jest pełen śladów, zdarzeń, ludzi. Niesie ze sobą ciężar istnienia, ciężar odejścia bliskich osób. Życie toczy się w nieustannej wszechobecności drugiego człowieka, choć poetka często czuje się samotna do szpiku kości i wobec tej samotności bezradna. 
Wyznanie
życie i śmierć
jednako są sztuką trudną
mówię to tylko tobie
wierszu
moja pierwsza
i ostatnia nadziejo
(str.38 „Jak najdalej od siebie”)
Język narracji Zdzisławy Jaskulskiej Kaczmarek to język bez pouczeń, przekaz w prostocie słów, choć czasem jest to pozorna prostota. Dobrze skonstruowane wiersze, portrety ludzi i przyrody. Poetka pisze o kalekiej miłości i o polnej gruszy, pamiętającej jej dzieciństwo, którą ścięto. A to boli, w takim  bólu rodzi się wiersz.
Wydawca tomu pt. „W ciszy horyzontu” napisał : To dramatyczna projekcja życia ludzkiego. Ale autorka potrafi też słuchać ciszy, „sieje ciszę”.
x x x
Idę nie po to aby dojść
wiem -
o jedną łzę za dużo
a wiersz nie udźwignie ciężaru

sieję ciszę
Jest wrażliwa na odgłosy świata i czuje puls przyrody. Zawarte w tych utworach refleksje wyrażone są językiem, pozbawionym banałów i zużytych schematów, jak i obliczonych na efekt pseudo poetyckich udziwnień. Kaczmarek bez kompleksów eksponuje dyskretny urok prowincji, po imieniu nazywa bliskie jej miejsca. Prowadzi nas tropami swych intymnych wzruszeń. Wgląda do naszych spraw maleńkich, ale ważnych w życiu, splotem słów, pytań, myśli i gestów.
Modlitwa niewierzącego
. . . myślę że jesteś obojętny
na pochlebstwa i dary
pozwól więc ufać
że i dla mnie stworzyłeś poziomki
zielony mech
i złotą plażę z piaszczystym urwiskiem
gdzie gniazda brzegówek
płowozwinna łasica
i cisza
jak w wiejskim kościele
(fragment,str.47 „W ciszy horyzontu”)
W posłowiu Tomasza Agatowskiego czytamy: „człowiek stawiał od zawsze ważne pytania o cel i sens swojej wędrówki. Ten uniwersalizm filozoficzny jest ogniem, który rozpala wyobraźnię i daje  twórcom przepustkę do poszukiwań, penetracji racjonalnej – dla jednych, dla innych – do przyjmowania i pogłębiania wiary w sprawczość cudowną”.
Słowo
Obecne przy narodzinach ognia
wie jak z iskry rozkwita płomień
ręką mistrzów ciosane
może być kształtem róży i krzyża
armatnią kulą
i ofiarnym ołtarzem
gdy zechcesz
przemieni się w chleb 
(str.3 „Jak najdalej od siebie”)
Wiersze Zdzisławy Kaczmarek Agatowski uznał jako ważne, poszukujące, zawierające też wysokie stany liryki kobiecej.
x x x
Szukam cię
jak węgorze Sargassowych Wód
płynę burzliwymi rzekami
i cierpliwymi strumykami krwiobiegu
ginę w ciszy horyzontu

„. . .wydaje mi się
że tyś sama ziemią
ja deszczem twoim”

x x x
Dlaczego
słowa coraz cięższe
spojrzenia wciąż twardsze
mowa jak kamieni gruchot

rąk drżenie
pleców ugięcie
i coraz szybszy serca tupot
coraz niżej pochylona głowa . . .
(fragment, str.12 „W ciszy horyzontu”
Z kolei w tomie „ Wyjęta z granic cienia” Zdzisława Kaczmarek być może naraża się krytykom, pisząc z żartobliwą ironią, że z równą zręcznością pełnią rolę akuszerów i grabarzy („ Komunikat dla czytelników”).  Autorka wędruje po zawiłych ścieżkach, wyboistych drogach życia, porusza się przeważnie na płaszczyźnie zwykłych, codziennych spraw, chce wypowiedzieć proste – jestem – chociaż wie: „nikt o mnie dzisiaj nie pytał”. Poezji powierza swoje człowiecze lęki i zadziwienie, w niej szuka azylu: „za palisadą słów/czuję się nieco bardziej bezpieczna”. Życiowe doświadczenie podpowiada jej rozwiązania – trzeba budować mosty ku ludziom, chociaż to trudne. Autorka zna wartość słowa poetyckiego, które chociaż „miększe od topolowego puchu” może być „pociechą na życie i śmierć/pożywną kromką chleba/na siedem chudych lat”. Pyta, w trosce o siłę i szczerość poetyckiej wypowiedzi: „jak zbudować katedrę, a nie zagubić Boga/napisać wiersz, by nie zabić Słowa”, jak wyrazić to, co niezwykłe, w tym, co zwykłe. W jednym z wierszy pisze, ze „dźwiga chleb” oczekując autobusu na przystanku. To nie chleb jest ciężki, to ciężar trudnego dnia skupił się w siatce z chlebem. W każdym tomie poetyckim wiersze osobiste Zdzisławy Kaczmarek są uniwersalne w swojej wymowie.
`    x x x    
Zatrzymuję jaskółkę w locie
sporządzam portrety godzin zwykłych
i chwil osobliwych
na śmietniku zdarzeń
tropię człowieczy ślad

niespokojnym skurczem serca
zapisuję
mój wierszokardiogram
(str.29 „Najwierniejszy z nieprzyjaciół”)
Liryzm i tkliwość, ironia i gorycz, spokojny dyskurs z losem i dramaturgia istnienia. Pokora wobec życia i bunt, wreszcie trudny optymizm:
Sukces
Zdobyłam
kolejną Ścianę Płaczu
udało mi się
nie strącić łzy
Nie tak łatwy jest do zabicia w człowieku apetyt na życie: „nie licz kart kalendarza/żyj najgoręcej jak potrafisz”. A potem przychodzi czas na takie stwierdzenie:
x x x
Krzątam się jeszcze po ziemi
niebo może poczekać
i wszyscy święci też
mam tu parę spraw do załatwienia
a po drodze
i do piekła wstąpić trzeba
(str.19 „W ciszy horyzontu”)
Strofy poetki ukazują barwy świata, niezwykłość dźwięków, smaków i zapachów. W wierszu „Cezanne” z tomiku „Najwierniejszy z nieprzyjaciół” czytamy, że malarz „kolorem opowiadał gorycz pustej cukiernicy”, dawał duszę rzeczom, o których przywykliśmy myśleć, że są martwe. 
Świadomość istnienia trwa w rytmie serca i wierszy poetki – kobiety ciągle nieodgadnionej, mimo, że poniekąd odkrywa własne uczucia, niepokoje i lęki.
x x x
Nie odmawiaj posłuszeństwa stopom
posłuchaj śpiewu palców. . . 
. . . wkrótce zdradzi cię
twoje ciało – nie ciało
a pozostanie
najwierniejszy z nieprzyjaciół
lęk
(fragment z tomu „Najwierniejszy z nieprzyjaciół”)
Nie ma w tym żadnego ekshibicjonizmu, tylko utożsamianie się także z innymi kobietami – podmiotami lirycznymi wierszy. 
x x x
Rozkwitały w cieple dłoni
wspinały się w uniesieniu
od spojrzeń niedyskretnych drżały
piersi Marii
a nie dotknąć ich więcej nikomu
prócz zimnego oka mikroskopu
co odczyta wyrok
z zawieszeniem na dwa lata
(str.7 „Wyjęta z granic cienia”)
Podobnie, przez pryzmat własnych doznań i myśli – pisze np. „Skargę Papuszy”. Goni wzrokiem  i myślą klucze przelatujących żurawi i dzikich gęsi:
„ . . . w ich głosach
śmiertelny krzyk
moich kolejnych narodzin”
Zdzisława Kaczmarek w swojej poezji dotyka bardzo różnorodnych ludzkich spraw, wnika cząstką własnego „ja”. Nie pozwala odłożyć książki, otwiera przed czytelnikiem - uzmysławia mu, świadomość jego własnych horyzontów myślenia, pojmowania istoty rzeczy, sensu bytu, a także zachwytu i bólu, cierpienia. Wartością znaczącą jest plastyczne obrazowanie, często na podbudowie filozoficznej i kulturowej.
Modlitwa poety
- jeńca Montezumy II

. . . sam
wśród trzech tysięcy samotnych
w wieńcach z kwiatów i barwnych piór
wstępuję po nieczułych schodach
na szczyt świętej piramidy Tenochtitlanu
jest poranek
dzień zwany Czwarte Trzęsienie Ziemi
(niech będzie błogosławiony miłosierny peyotl)
wkrótce rozepną moje nagie ciało
na kamieniu śmierci
czarny błysk obsydianu
otworzy ciasną klatkę żeber
serce
po raz pierwszy od dwudziestu dwóch lat
zobaczy światło - 
uwolniony z uwięzi Ptak 
zatańczy dance macabre
na wzniesionej dłoni Piątego kapłana . . .
(fragment, str. 15, „Jak najdalej od siebie”)
Poetka pisze o zagrożeniach,  jakie niesie pozornie „niewinna” codzienność, jako cząstka świata, mająca swój udział w jego budowaniu. Czasem ma poczucie przegranej, czuje się winna.
niedokończone curriculum vitae
nie zdążyłam pojechać do Hiszpanii
ani zobaczyć Wysockiego (umarł)
nie poczekałam aż córka pokaże mi wnuka
a syn położy na stole
pierwszą pensję 
nie zdążyłam wyplenić chwastów
które zarosły nasze podwórko
i zamienić z tobą 
dobrego słowa
(str. 13 „Gwiazd spadających nie liczę”)
Wiersze są ucieczką, azylem, magiczną oazą. Kiedykolwiek napisane, nadal są aktualne w swojej treści, wpisanej w pamięć.
Rozgrzeszenie
Widzę swoją wybielałą duszę
odbitą w słowach twego przebaczenia
ciepłych
jak świeże mleko
(„Najwierniejszy z nieprzyjaciół”)
Pośród metafor i słów najprostszych nie znajdziemy zbędnych. Wrastają w nas, jak korzenie drzewa, które pragniemy poznać aż po koniuszki gałązek, choćby ukazały nam gorzkie owoce i zeschłe liście. 
Samotność
Witaj siostro -
znamy się tak dobrze
jak Paul Cezanne i jego góra
w cieniu twoich skrzydeł
żyją artyści i inni szaleńcy

na twoje wezwanie
poszła Wanda Rutkiewicz
twoją twarz rzeźbił Michał Anioł
z tobą za butelkę czerwonego wina z wodą
sypiał Utrillo

Samotność
nie jedno ma imię
najcelniej uderza o świcie. . .
(fragment, str.18 „Wyjęta z granic cienia”)
Konstrukcja wierszy jest przemyślana, choć ma się czasem wrażenie, że wiersz od początku do końca rodził się „jednym oddechem”. Autorka nikogo nie obwinia, nie oskarża, jedynie określa stan rzeczy, ducha, kondycji psychiczno-fizycznej. Wyciąga wnioski i refleksje, które są przekazem dla czytelnika, dokumentują dojrzewanie i przemijanie.
Powroty II
Odwróciły się proporcje
zmalał tamten świat
skąd odeszłam lat temu wiele
i gdzie żył mój ojciec . . .
. . . wszędzie obcy
dużo młodych
nikt nie domyśla się nawet
że urodziłam się w tym domku
gdzie zza firanki
wygląda ciotka stara
i patrzy oczami mojej matki
(fragment, z tomu „Najwierniejszy z nieprzyjaciół”)
Poetka przywołuje ważne wydarzenia, postaci, sytuacje i momenty z życia jej własnego i innych osób, przy czym nie sięga po nieznane bliżej nazwiska, ale z kręgu najbliższego otoczenia, literatury, historii, kultury. Wie, co jest istotne dla niej i dla czytelnika, co nie będzie fałszem i kłamstwem, bowiem poezja nie może oszukiwać.
Vincent van Gogh do brata
- drogi Theo
zamieszkałem w Arles
w małym żółtym domku
wciąż otwarte 
moje głodne okna
czekają. . .
. . .nie jestem już taki sam 
przyjechał Paul Gauguin
ale wiem
że jego samotność z innej jest krainy
i wkrótce będzie musiał odejść. . .
. . . jestem bardzo zmęczony
paleta moja wciąż spragniona słońca
jak krwi
drżą w powietrzu pejzaże pól . . .
. . . przyjedź
odpędź te głosy
dam ci białe róże
irysy
i bukiety gorejących we mnie słońc
zamień je na chleb i ser
na dzbanek oliwy. . .
. . . czuję się jak to puste krzesło
jak te stare buciska opuszczone przez stopy
mówią że jestem wariat
nie chcą moich słoneczników. . .
. . . nad pole zboża które maluję teraz
przyleciało kruków
całe stado . . .
(fragmenty, str16 „Jak najdalej od siebie”)
Poetka patrzy na własne dzieci – córkę i syna, na odejście męża na drugą stronę życia ziemskiego, matkę. Wpatrzona w swój los od dzieciństwa i wydarzenia, w jakich siłą rzeczy uczestniczy, idzie w zadumie drogą własnej mądrości i wrażliwości - których nabiera stopniowo, wszak wiadomo: „na początku był chaos” w ciemności niewiedzy - a ich wartość staje się cenna i ważna. Ma świadomość początku i końca życia, choć pragnie go „przesunąć”, „póki noc nie zgasi pamięci”. Śmierć jest wielką niewiadomą. Nie tonie we łzach, nie rozczula się nad sobą i swoją przyszłością. Podejmuje decyzje. W chwilach bezradności zadaje sobie pytania, odpowiada na nie lub czeka, co życie podpowie.
Powroty III
Ze zdziwieniem
przyglądam się sobie
przed którą ciągle uciekam
czy warto tak dalej
skoro w tym sześcianie
krzyżują się wszystkie nasze drogi . . .
. . . pod czujnym wzrokiem pająka który
doskonale wie
po co tka swą sieć 
(fragmenty, str.20 „Najwierniejszy z nieprzyjaciół”)
W tomie pt. „I napijemy się z jednego źródła” wiele wierszy jest opatrzonych datą i miejscem ich tworzenia. Znajdujemy w tej książce trudne rozważania o ludzkich losach, od zarania dziejów Ziemi, do świata współczesnego. Poetka, bez patosu, sięga w rewiry zaklęte i przeklęte, mrok i światło za nim. Wskazuje hipokryzję, niegodziwość i gmatwanie światopoglądów. Wskazuje również na prawo do prawdy w słowie pisanym, sama kieruje się moralnością i szczerością aż do bólu. (John Lennon powiedział kiedyś: „Bycie szczerym nie da ci zbyt wielu przyjaciół, ale da ci tych właściwych”.) 
x x x
. . . bo są prawdy po prostu
gorzkie niczym żółć a piołun
czasem zabójcze jak strzała nasączona currarą
ale są i półprawdy i niby-prawdy
działające powoli acz skutecznie jak
potajemnie dozowana trucizna co odbiera rozum. . .
. . . rzucane w twarz bezkarnie . . .
. . . ogniem i żelazem wypalane
za które pętla banicja ostracyzm

prawdy wymodlone i te które staramy się ukryć. . .
. . . nie mamy odwagi
zdjąć z nich zasłony – wtedy
sięgamy po kłamstwo które bywa że broni 
ocala a nawet wskrzesza . . .
. . . PRAWDĄ jest że są kłamstwa
od których młodnieją zbolałe twarze matek
nabierają blasku gasnące oczy
są prawdy i kłamstwa na wagę życia i śmierci
chleba i kamienia i te najtrudniejsze – 
na miarę sumienia

I trzeba wybierać
(fragmenty,str.19, „I napijemy się z jednego źródła”)
Świat Zdzisławy Kaczmarek jest cząstką czasoprzestrzeni, w której jedno jest niezmienne – „heraklitowa woda”. Poetka odnajduje światło w drugim człowieku, nad  którym się pochyla, a poezja jest cudem poznawania tajemniczego owocu z drzewa wiadomości złego i dobrego.
Zawartość książki podzielona jest na dwie części - Wielu było przede mną, Cała jestem. Jest jeszcze  -  dwadzieścia jeden wybranych wierszy w obcojęzycznych przekładach: niemiecki, chorwacki, rosyjski, włoski, bułgarski i czeski. Zamieszczone są one pod wspólnym tytułem trzeciej części - „Jak podanie ręki”.
Zdzisława Kaczmarek swobodnie porusza się w obszarze wielu znaczeń myślowych. Znajdujemy w tym tomie wiersze, oparte na wiedzy sięgającej od antropologicznych tropów wędrówek człowieka, czasów  pogaństwa, poprzez wieloreligijność, po skomplikowane czasy współczesnego człowieka. Wszelkie odwołania do początków bytu człowieka są czytelne i obrazowe. Wystarczy posłużyć się takim choćby przykładem:
Ecce homo I
. . . zdobył i ocalił ogień
na skalnej ścianie malował
marzenia o krainie wiecznej obfitości
gdzie pod czujnym okiem drapieżcy
pasą się tłuste jelenie. . .
. . . oswoił kamień psa kota
posadził pierwsze ziarna
kiedyś
położył kwiat na piersi zmarłej
i było mu jej żal
(fragment, str.8 „I napijemy się z jednego źródła”)
Tym mężczyzną kierowało obudzone w nim uczucie, wcześniej nie doznane. Poetka nie potraktowała ani jego, ani zdarzenia – przedmiotowo. Podkreśliła w wierszu prostą, ale piękną poetycko metaforą, ciepłe, ludzkie uczucie, obudzone w człowieku początków jego istnienia na ziemi. 
Znajdujemy w tym tomie tematy skrajnie inne, dotyczące niegodziwości, podłości i zbrodni człowieka . Z. Kaczmarek pisze o skazanych wyrokiem wielkich myślicieli i bohaterów.
x x x
kto pozwolił bohaterom umierać -
historia
nie obędzie się bez nich
choć zamienia ich w antybohaterów 

x x x
Jesteśmy
w szaleństwie Hamleta i don Kichota
zbrodni i karze Raskolnikowa
w pieśniach Dawida i obrazach Brueghela
w popiołach Wezuwiusza i Oświęcimia

Z ostrzem miecza
czy nożem do krojenia chleba
stukamy do wrót piekieł
choć nieba pragniemy
(str.18 „I napijemy się z jednego źródła”
„Ptaki pustych gniazd” są książką, złożoną także z trzech części: I przyszedł żniwiarz, Na początku był ogień, a ostatnia jest ponownym zapisem wcześniejszego, w nikłym nakładzie wydanego tomiku – „Gwiazd spadających nie liczę”. Posłowie  całości napisał Stefan Jurkowski (Pora narodzin – miejsce umierania).  W części drugiej czytamy wiersze, poświęcone pamięci przyjaciół, znamienitych postaci, poetów.
x x x            Pamięci Tomka Agatowskiego
A my ptaki pustych gniazd
dziękujemy ci wietrze za dzikość
serca
tobie deszczu za ostatnie
łzy
skrzydeł swoich pewni
coraz mniej
zostajemy z nadzieją na
kolejne świtanie
(str.48 „Ptaki pustych gniazd”)
Są tutaj strofy skierowane do Małgorzaty Hillar  i ks. Jana Twardowskiego, Zdzisława Beksińskiego i Łucji Danielewskiej,  Janusza Żernickiego i znanego lekarza, rzeźbiarza, do Ofiar katastrofy w Katowicach. 
Tytuł sugeruje zapytanie, jak to, „Ptaki pustych gniazd”? A gdzież one? Gdzie szukać ludzi z tych gniazd?  Wrócili może do gniazd rodzinnych, albo je opuścili, zakładając nowe, własne. A może chodzi o tych, którzy właśnie odeszli, zabrakło ich wśród nas. Albo  chcieli od czegoś - kogoś uwolnić się, zmienić szlak, drogę życia. Może porzucili swoje gniazdo i nie potrafią trafić do niego z powrotem, albo obawiają się braku akceptacji? Odpowiedzi znajdziemy na stronach tego tomu poetyckiego. 
x x x
Spóźnione te wiersze o pokłady
milczenia
twarde jak lita skała
koślawe
jak wierzba którą sadziliśmy
wierząc że to drzewo nadziei

Spóźnione o jeden oddech
głęboki jak studnia w której
darmo
szukać wody
(str.20 „Ptaki pustych gniazd”)
Autorką okładki, którą stanowi fotografia (inne znajdują się także wewnątrz książki) jest Zdzisława Jaskulska Kaczmarek. Okładka przedstawia  drogę przez las, pełen zieleni. Nie widzimy, co jest wcześniej za zakrętem, biegnie ona ku nam, gościnnie. Otwieramy książkę, niejako wstępując na drogę, którą wskazuje nam poetka. Kiedy odchylamy skrzydełko okładki, droga przybliża się do nas, a nad nią widzimy wśród zielonych gałęzi drzew – twarz autorki. Patrzy na nas i w kierunku drogi przed sobą, przed nami. Uśmiecha się z „gniazda” w lesie, może pamietającym czas jej dzieciństwa . . .Droga jest tajemnicą - dla nas, a poetka już wie, że podąża właściwą, skoro chce nam o niej opowiedzieć. Za zakrętem zostało to, co miało zostać, nie wraca tam już. W nazwisku na  okładce (i wewnątrz), pisanym dużymi, drukowanymi literami,  jest małe „u” - JASKuLSKA. Można to przyjąć z przymrużeniem oka, ale – może to zakątek na przemyślenia,  gniazdo i czas dla szybującej  jaskółki?
Siłę wielu wierszy, zamieszczonych w tomach poetyckich Zdzisławy Kaczmarek, stanowi milczenie – niedopowiedzenie, zawieszenie  myśli - przestrzeń w jej wnętrzu, pomiędzy słowami. W tej przestrzeni można się czegoś dopatrzeć, dosłuchać.  Każdy tom jest ujmujący, działa jak magnes na wyobraźnię  czytelnika. Autorka ponadto zachęca nas do czytania poezji, bo „mądry ciepły wiersz/ogrzeje lepiej niż/najcieplejszy sweter”( i niekoniecznie ma na myśli wiersz własny). Natomiast w strofach, poświęconych pamięci zmarłych poetów, przyjaciół, nie ma czułostkowości, jest dramatyczny zapis  losów i odniesienie do naszych losów.  Dostrzegamy zdystansowanie poetki, także do siebie samej, próbę oswojenia nieuchronnego końca. Staje się „cicha/jak po burzy cisza”. Ale także  „Wyjęta z granic cienia” – dla czytelnika, poprzez wszystkie strony poetyckich strof swoich wierszy. 
Trzeba być zawsze aktywnym duchowo, zaznaczać swój ślad pośród ludzi, w czasoprzestrzeni nam danej. 
Listopady
Wygnańcy tułacze i przelotne ptaki
odyseusze
a każdy w drodze do swojej itaki

Niewiele wiem o nich i pytać nie śmiem
by nie dotknąć rany
są wśród nas synowie Dzeusa i dzieci Judei
bracia zza Olzy i spod Ostrej Bramy
potomek Gilgamesza Hatif Janabi
i Taddele
czarny człowiek
którego ojciec polował na słonie i wie dokąd
chodzą umierać
największe zwierzęta naszych lądów
a Taddele pisze poemat o życiu miłosnym słoni
porusza się bez włóczni po ulicach
bardziej niebezpiecznych od dżungli
wśród białych ludzi
z których wielu ma czarne serca

 

Choć każda samotność z Innej jest Krainy
„aniołowie Miłosierdzia”
wspólną nam dali
ojczyznę która ocala – to Poezja                                                                          
(str.32 „W ciszy horyzontu”)
Wiersz nt. Międzynarodowych Listopadów Poetyckich w Poznaniu 
Autorka – Zdzisława Kaczmarek uczestniczyła w organizacji ośmiu edycji tego festiwalu, m.in. jako  redaktorka almanachów.                                                                                                                    Zdzisława Kaczmarek urodziła się i wychowała na Kujawach (Święte, Raciążek, Ciechocinek,  Nieszawa). Absolwentka polonistyki UMK w Toruniu. Nauczycielka w Nowym Tomyślu. Mieszka we Lwówku Wlkp. Należy do Oddziału Poznańskiego ZLP.
Ukazały się następujące książki poetyckie tej autorki:
„Poznaj gościnę przydrożnego kamienia” – 1985
„Gwiazd spadających nie liczę” – 1989
„Jak najdalej od siebie” – 1992
„Wyjęta z granic cienia” - 1993
„Najwierniejszy z nieprzyjaciół” – 1993
„W ciszy horyzontu” – 1995
„ I napijemy się z jednego źródła” – 2003
„Ptaki pustych gniazd” – 2006
Utwory poetyckie Z. Kaczmarek znajdują się także w licznych almanachach i antologiach. Wiele wybranych wierszy zostało przetłumaczonych na kilka języków obcych. Tomiki  - „Wyjęta z granic cienia” i „Najwierniejszy z nieprzyjaciół” otrzymały I nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie na Książkę Poetycką organizowanym przez ZG ZNP (Warszawa 1995). „I napijemy się z jednego źródła”, to książka wyróżniona podczas Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu w 2003 roku.Do ukazania się w druku kilku książek przyczyniła się Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Nowym Tomyślu
.
ANNA ANDRYCH

 

 

 

 

Anna Andrych

W SZKLANEJ KULI SONETÓW

Gdy modny bełkot snobistycznej blagi
Krytyk zaciemnia kadzidlanym dymem
Doszło do tego, że aktem odwagi
Jest wiersz napisać z rytmem, sensem, rymem
Antoni Słonimski – „W obronie wiersza”

23 kwietnia 2014 roku minęła 450 rocznica urodzin, a za dwa lata minie 400 rocznica śmierci Williama Szekspira. Zapewne niewielu z nas pamiętałoby o tych datach, gdyby nie Krystyna Konecka. We współczesnej poezji polskiej stanowi ona swoisty ewenement. Uparła się uprawiać sonet, z wielką fascynacją, ale też wiedzą i klasą, bo - jak powiedział Michel Houellebecq - „warunkiem dobrego stylu jest mieć coś do powiedzenia”. To bodaj jedyna polska poetka, która uniknęła epigoństwa i doskonale radzi sobie z tą formą poetycką.

Nie wiem, czy zdążył poznać Konecką i jej twórczość Roman Tomaszewski z Klubu Literackiego TOPOLA w Zduńskiej Woli, w którym oboje działaliśmy, członek warszawskiego oddziału ZLP, wyróżniony za tom poetycki podczas ostatniego Listopada Poetyckiego w Poznaniu. Miał w swoim dorobku tomiki sonetów. Można powiedzieć, że oddychał nimi. A Krystynę Konecką charakteryzuje (według Waldemara Smaszcza) myślenie sonetami. Ciekawa byłam spotkania, konfrontacji tych dwojga poetów, odmiennych osobowości.

Wróćmy do Szekspira. Co łączy Konecką z angielskim poetą, żyjącym prawie pół ery temu (i tylko przez 52 lata!)? Jego „Sonety” uznawane są za najpiękniejszy zbiór poezji miłosnej. Ale to tylko jeden element przyczynowy całej „układanki”, która w efekcie końcowym nabrała kształtów „Ogrodów Szekspira”. Dedykacja w tej książce sporo wyjaśnia: „Mojej córce Ewie – przyjaciółce oraz sponsorce i współuczestniczce szekspirowskiej przygody”. Niezwykła to przygoda. Ale i długotrwała wcześniejsza praca poznawcza. Każda wizyta u córki, zamieszkałej w Anglii, umożliwiała poszerzanie wiedzy, poprzez zbiory biblioteczne i penetracje miejsc naznaczonych choćby tchnieniem poety. Tak naprawdę „żyła Szekspirem” od swoich pierwszych zainteresowań teatralnych, pierwszych prób w przedstawieniach, jeszcze w dzieciństwie. Ma za sobą fascynującą, choć czasem niełatwą, podróż w głąb czasu, tropami ocalałych miejsc, śladów, związanych z życiem i twórczością Szekspira. Docierała do nich z dziennikarską pasją i w oparciu o fakty lub tylko domniemania pisała sonetowy pamiętnik.

Holy Trynity Church

Jeśli tu był ochrzczony, to chrzcielnicy owal
nadal istnieje. Tylko z póżniejszym o wieki
pęknięciem. Jeśli swoich bliskich tu pochował,
Bóg zabrał też kamienie. Jeżeli ta rzeka
nigdy się nie rozstała z kościoła odbiciem,
to warto poprzez wierzby powiewną klauzurę
spoglądać jego wzrokiem w bezmownym zachwycie
nim odpłynie się z fala jak łabędzie pióro.
Jeżeli polichromia w murze prezbiterium
fałszuje twarz pośmiertną w poświacie witraży,
przecież dla niego róże, naręcza wisterii,
wieńce z urodzinowych lilii pod ołtarzem.


I moja tu obecność. Zza morza. Z biletem
do wrażeń, które pragnę ogarnąć sonetem.

Stratford-upon-Avon. 23.04.2003.

(Sonet szekspirowski z I części „Ogrodów Szekspira”- 2003r.)

Sonety w tym tomie są próbą zapisu refleksji z podróży i impresji dotyczących postaci autora „Hamleta”(w warszawskim Teatrze Współczesnym Borys Szyc świetny w roli Hamleta). Znajdziemy tutaj konteksty geograficzno-historyczno-kulturowe, także związane z Polską. Te sonety składa Konecka w hołdzie wobec poety i dramaturga wszechczasów ( był również aktorem). Dwa spośród czterech cykli utworów to sonety szekspirowskie. Pierwszy dotyczy życia poety w rodzinnym Stratfordzie, a trzeci jest rodzajem literackiej zabawy z formą. Cenne jest zamieszczenie w książce fotografii, ilustrujących etapy podróży i odkrywanie miejsc docelowych.

439 urodziny

Więc gdybyś nie był . . . synem kupca, urzędnika
czy nie kłusował za jeleniem świtem bladym . . .
Skąd ta euforia ze spotkania z każdym śladem?!
Wibracje serca unoszące jak muzyka?


Jeśli byś nie był . . . niezrównanym romantykiem.
Szaleńcem serca. Mych wieczorów częstym gościem.
Nie stałyby się twoje frazy o miłości
afrodyzjakiem, panaceum, narkotykiem.

Bo przecież z jakiejś żywej tkanki swego ducha
jawisz się w błyskach scenicznego uniesienia
wielkim – jak Gielgud. I dyskretnie otulony


w czarny aksamit własnych słów uważnie słuchasz.
I mnie – najmniejszej szepczesz dobre skojarzenia.
I któż by inny mnie sprowadzał w twoje strony . . .

(Sonet petrarkowski z IV części Ogrodów Szekspira”- 2003r.)

Krystyna Konecka w sonetach, zamieszczanych w książkach, stawia sobie czasem wyzwania, ubogaca ich tworzenie. Próbuje wpisywać w formy – szekspirowską i petrarkowską - własną inwencję poetycką. Rejestruje codzienność, fascynację przyrodą, dotyka tematów związanych z tradycją i kulturą. Jest poetką dwóch kręgów: kultury i natury, odwołań topograficznych i biograficznych. Sonet często jest świadectwem rzeczywistości, rzutującej na jej własną egzystencję, własną codzienność – autorka staje się podmiotem lirycznym. Dyscyplina kompozycyjna i tematyczna tej formy poetyckiej wymaga ujmowania myśli w karby słów uporządkowanych. Ale – nie surowo brzmiących, przeciwnie. Oprócz widocznego zmysłu obserwacji i czasem goryczy, znaleźć w nich możemy i humor, i dowcip.

Romans w metrze

Zauważyłam ich, gdy szli od multikina
kremowo-arkadowym pasażem ze śladem
po tramwajowych torach. On dyskretnie blady
w wieku pobalzakowskim mocno. A dziewczyna


w latach Hańskiej z okresu mariażu. Przy stacji
metra stanęli pod straganem z chlebem
wielkim jak młyńskie koła. Wciąż za ręce. Trzeba
było widzieć jej czułość. Jego adorację.

. . . Pociąg Meteor, maszynisty pozbawiony
zatrzymał się. Wysiadła Hańska wprost w ramiona
mężowskie. Pan zaś w widmie automatyzacji


skulił się. Zdławił szloch nieludzki. I już – stacja.
I . . . promienny wysiadał podwójnymi drzwiami
na Madeleine, gdzie czekała małżonka z wnukami.

( Z tomiku „Biały kruk”- 2007).

Zdarza nam się niejednokrotnie, że jakiś wiersz, z rymem i rytmem, dawno czytany, „chodzi nam po głowie”. Wraca do nas z głębi przeszłości, wcale nie zamkniętej na amen. Poetycka melodia Koneckiej często tworzy nastrój, autorka sonetem czaruje czytelnika, słuchacza. Niekoniecznie wyłącznie poezja współczesna zapełnia nasze domowe biblioteczne półki. Konecka uzmysławia nam, że rytm, rym, melodyka wiersza, wcale nie są reliktem przeszłości. Trzeba tylko nadać im odpowiednią formę, zadbać o styl. Stawiamy jej sonety obok białych wierszy współczesnych poetów, także najmłodszych „stażem”, eksperymentujących ze słowem i treścią adeptów pióra. I nikt nikomu nie wadzi. Sonetem poetka także ocala to, co ważne, w polskiej kulturze, historii, współczesnej rzeczywistości, a także w przyrodzie. Czytając jej poezję, uświadamiamy sobie, ze nam się to po prostu podoba. A jeszcze autorka celuje w pointach, zaskakuje („. . .Dzień na śmierć się zaorał w monologu bata.”). Porusza nasze umysły, zmusza do zastanowienia, zatrzymania się w biegu codzienności, pochylenia nad wartością, znaczeniem – historii ziemi rodzinnej -ojczystej, ważnych zdarzeń, egzystencji człowieka.

Kołysanka dla siebie.
Białowojsze. Nad Dzisną

Kiedy czas stał się inny niż projekcja marzeń . . .
Pisklęta coraz dalej . . .Bardziej obce miasta . . .
Kiedy autorytety jak lodowce gasną -
wracaj do domu. Z garbem. Z bliznami na twarzy.


Kiedy sypie się pewność jak rażona gromem . . .
Gdy historia w szaleństwie i zgiełku ulicznym
jak wicher miota drzewem genealogicznym
krusząc konary. To nic. Ty – wracaj do domu.


To nic, że domu nie ma. Że babcina rzeka
między dwoma krajami w kolczastych zasiekach.
Ale jest – praprzyczyny pramiejsce rodowe.


Może zdołasz prawnukom świat ów nazwać słowem.
Odnależć proste drogi w meandrach pamięci . . .
Otulić się jej ciepłem . . .Zasnąć w jej objęciach . . .

(Z tomiku „Biały kruk” – 2007)

Już w okresie dzieciństwa rodziła się jej fascynacja magią Wileńszczyzny i słowa z nią związanego. W Gorzowie Wielkopolskim nad Wartą ojciec śpiewał kołysankę „Wilija, naszych strumieni rodzica . . .” Tekst – klucz. Ważne się stało dla Krystyny, by enklawa rodzicielskich tęsknot, korzeni, ocalała. Kiedy pierwszy raz była w Wilnie, upewniła się, że tamta ziemia, ludzie, sprawy, pozostaną azylem spełnień, prywatności, symboliki patriotyzmu i rzeczy uniwersalnych. Po latach powstały sonetti a corona „Sonety litewskie”, włączone póżniej do zbioru „Znad Wilii”. Słowa pełne szacunku, dumy, podziwu i pokory.

Sonety litewskie I

Litwo, ojczyzno moja z epoki embrionu.
Litwo moich rodziców, królów i poetów.
Ziemio deszczu. Dzieciństwa niejasna planeto
wśród wygasłych albumów i rzeczy minionych.


W gęstych zaułkach wzruszeń półcienie. Półtony.
Kogoś brak. Coś jak popiół. Carskie epolety,
wzrok Skargi jak z Matejki. Rękopis sonetu
gęsim piórem w mansardzie. Wiatr i dzwony. Dzwony.


No przecież jestem. Czas ma niezbadane twarze
i filtruje mi światło w wileńskim witrażu
poprzez łzy. Pierwszy wieczór z powitania chory


Spętał napięciem gardło jak szal Isadory.
W rozwartej ramie nieba deszcz zasnuwa cieniem
iskry więż z perspektywą niedopowiedzenia.

(Z tomiku „Sonety litewskie”)

Dla Koneckiej każda podróż jest ważna. Ważny tomik – każdy, ale wyróżnia „Ciszę”, „Ogrody Szekspira” „Szklaną kulę” i album poetycko – fotograficzny „Listy dobiegniewskie” (miejsce urodzenia w woj. poznańskim – poetka sięga do przeszłości historyczno-kulturowej tego obszaru). W 200 rocznicę urodzin Adama Mickiewicza wydała zbiór sonetów pt. „A. M.”, sfinansowany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki (z życzliwą oceną ks. Jana Twardowskiego). Istotne są dla niej spotkania z ciekawymi ludżmi, ale także rozmowy o błahostkach, wkomponowanych w codzienność.

Znana jest jako osoba ujmująca, otwarta i serdeczna. Jednocześnie skromna. Chętnie, wręcz z pasją, dzieli się zdobytą wiedzą, wiadomościami dotyczącymi literatury i życia kulturalnego, tradycji, piękna natury, także daleko poza granicami naszego kraju, dokąd wielokrotnie podróżuje. Emocje przekładają się na reportaże, wiersze, fotografie. Sonety pisywała nad Morzem Żółtym i Morzem Japońskim. Rzadko pisze o miłości. Dla niej sonet jest przestrzenią, w której może pomieścić wszystkie interesujące ją tematy, z głębią odwołań do współczesności (wykraczające też poza emocje liryczne).

Pierwszym wzorcem dla poetki był oczywiście Francesco Petrarka („Sonety dla Laury”).Sonet szekspirowski poszerzył możliwości jej wypowiedzi o inne rozłożenie akcentów interpretacji tematów. Pierwszy cykl korony sonetów – sonetti a corona – zaczęła pisać w autobusie, wracając z wieczornego dyżuru w katowickiej drukarni. Lubi odkrywać nowe konteksty. Z radością poznaje miejsca, ludzi i samą siebie na nowo. Edyta Geppert włączyła do swojego repertuaru jej tekst „Tęsknota i wiatr”(muzyka – Stanisław Stankiewicz).Od wielu lat jest w przyjaznym kontakcie z Barbarą Wachowicz, która swoją obecnością i wypowiedzią na temat twórczości autorki sonetów, uświetniła jej warszawskie spotkanie w „Bibeloty Cafe” w marcu br.( prowadzenie – Stefan Jurkowski).

Z dużą satysfakcją świętowała 450 rocznicę urodzin Williama Szekspira, wraz ze studentami i pracownikami naukowymi Uniwersytetu w Białymstoku, przy wielkim torcie. Nie mogła być wtedy w Centrum Szekspirowskim w Stratford-upon-Avon, gdzie urodził się i zmarł William Szekspir. On sam staje się bliższy współczesności poprzez sonety Koneckiej. Książka „Ogrody Szekspira” i tłumaczenia sonetów (Ewa Sherman) znalazły się w zbiorach Biblioteki w/w Centrum Szekspirowskiego, a wcześniej książka miała swoją promocję. Sukces tej poetki wynika z głębokiego zrozumienia dzieł Szekspira i jego życia, w powiązaniu z wiedzą o realnym świecie, współczesnym. Część nakładu przekazała w tym roku fundacji, budującej Gdański Teatr Szekspirowski.

O sonetach Krystyny Koneckiej pisali , w recenzjach, uwagach, listach, m. in.: Roger Pringle – Dyrektor Shakespeare Centrum, prof. Teresa Zaniewska, Stanisław Tomala, Andrzej K. Waśkiewicz, Krzysztof Lisowski, Krzysztof Gąsiorowski. . . 
W biografię poetki wpisał się reżyser Kazimierz Kutz. Prowadził zajęcia z filmoznawstwa w Podyplomowym Studium Kulturalno – Oświatowym na Uniwersytecie Śląskim. Wiersz „Dedykacja” nawiązywał do ważnego wówczas filmu Kutza „Sól ziemi czarnej”. Tadeusz Kijonka opublikował go w „Poglądach”(1972r.). I to był pierwszy krok tej poetki na parnasie.

Krystyna Konecka jest autorką wielu reportaży, przede wszystkim społecznych. Zajmuje się także krytyką literacką i teatralną. Wydała dwie książki o swoich podróżach na Półwysep Koreański. Natomiast fotografie znalazły miejsce w tomikach, albumach fotograficzno – poetyckich, w prasie, na wystawach, ekspozycjach. W 2008 roku w Poznaniu, Międzynarodowy Listopad Poetycki w przestrzeni kilku lat można było zobaczyć i wspominać podczas wystawy jej fotografii. Dwa lata wcześniej ukazał się album poetki z Białegostoku pt. „Chwile i lata”, wydany na jubileusz XXXV Warszawskiej Jesieni Poezji. Jest to swoista dokumentacja zdarzeń, związanych z tym festiwalem literackim na przestrzeni kilku lat, do 2005 roku. Zatrzymane w kadrze chwile są niepowtarzalne, chwile wplecione w kolejne jesienie, poetyckie wzruszenia, rozważania, sesje i wernisaże. W reprezentacyjnych salach stolicy i w pięknych plenerach. Fotografie przybliżają nam uczestników i gości wyjątkowych, m.in. wybitnych polskich aktorów. Wielu z tych uśmiechniętych, bądź zadumanych twarzy już nie zobaczymy. . . „Chwile i lata” są bogato ilustrowane również strofami poetów. To uczta dla oczu i ducha. 
Ingmar Bergman powiedział: „Nie wierzę w natchnienie. Wolę sumienność.” Krystyna Konecka myśli podobnie i stara się realizować odpowiedzialnie postawione sobie zadania. Zawsze ma też na uwadze stwierdzenie Voltaire’a, że „Tylko szarlatani są pewni swojej sprawy”. Dlatego nie wydaje książek często, a raz na parę lat, z niepewnością, jak jej wiersze zostaną przyjęte.

Cap Ferrat

Z punktu Plateau St. Michele w moim obiektywie
przylądek niczym ciemna poszarpana chmura
jawił się w zawieszeniu. W przymglonych konturach.
Był październik. I podróż. I wszystko możliwe.


To dar, ze się zdarzyło. Nic, że o tej porze.
Nie mniejszy – seans magii z Aneri obrazem.
Bo inny czas i miejsce. Wybrzeże i lazur
- ponadczasowe piękno w najczystszym kolorze.


Zbiegła pasemkiem lądu w toń morza i słońca.
W głębię barw. W barwę głębi. W kamienie palące
świadomym pociągnięciem pędzla. Skała harda


w miękkich tonach lawendy z ziemi Fragonarda.
W tle – ezeańska twierdza czy pałac w Monako
śle nadzieję przetrwania jej. I mnie. I ptakom.

(„Szklana Kula”, Cap Ferrat – obraz Aneri Ireny Weiss, 1925r.str. 66/67)

„Szklana Kula” to album poetycki poświęcony twórczości i miłości pary młodopolskich artystów Ireny i Wojciecha Weissów, wydany przez Fundację Muzeum Wojciecha Weissa w Krakowie, którą kieruje wnuczka artysty – Zofia Weiss- Nowina -Konopka. Jest ona autorką koncepcji książki, w której znajdujemy obrazy Weissów, ale też ich samych - na fotografiach. W 2013 roku Krystyna Konecka prezentowała tę książkę m.in. w Muzeum Narodowym w Krakowie i Muzeum Literatury w Warszawie. Byłam obecna na promocji w Domu – Muzeum Władysława Broniewskiego, spotkaniu w ramach Warszawskiej Jesieni Poezji. Prowadził je Stefan Jurkowski. Reprodukcje obrazów, zamieszczone w albumie (widoczne także na ekranie), zostały ubogacone poetyckimi do nich komentarzami. Sonety z estymą czytała ich autorka. Krystyna Konecka w tym albumie wchodzi w malarską rzeczywistość Weissów, łączy wątki prywatności z obrazami i inspiracjami własnymi. Prowadzi artystyczny dialog. Sonety mają głębię refleksyjną, uniwersalne odniesienia.

Okna. . . Okna

W oknie pracowni. Widok z okna. Haftująca
Aneri. Szklana kula. Refleksy. Zimowy
sad przez okno. Za oknem. Wieloznaczne słowo
do wpadania świeżości, natchnienia i słońca.


Renia na oknie. Wnętrze jadalni z otwartym
oknem. Odbicia w szybie. Autoportret z żoną.
A tu na parapecie jasnym ustawiono
glinianych żołnierzyków kruchą ariergardę.


Mając za sobą Rzymy, Paryże, Florencje,
ich architektoniczny przestwór, zamiast wenie
tam stawiać czoła, młody geniusz wszedł w zażyłość


z przyklasztornym miasteczkiem. Dając preferencje
przyziemnym prostokątom twórczym nieskończenie.
Z teatrem codzienności. Z widokiem na miłość.

(„Szklana kula”, obraz Wojciecha Weissa – Renia na oknie,1910r. str.34/35)

"Szklana kula” to tytuł kilku prac malarskich obojga Weissów, motyw towarzyszący pejzażowemu malarstwu z czasu, kiedy odkrywali swoją wzajemną miłość. „ Przed stuleciem była to skromna dekoracja stojąca na grządkach kalwaryjskiego ogrodu, ale za sprawą artystów stała się magiczną kulistą sferą, w której z jednej strony przeglądał się ich rodzinny dom, a z drugiej strony bezmiar nieba. Stanowiła intrygującą przestrzeń ciągle niedokończonego dialogu spojrzeń i refleksów.”(Zofia Weiss-Nowina-Konopka). W albumie natomiast, pięknym i wzruszającym, z oryginalną, bogatą metaforyką, dostrzegalne jest wzajemne oświetlanie się sztuki malarstwa i poezji. Na tym polega ekfraza. Przenikanie. Stefan Jurkowski, na ostatnich stronach albumu przybliża nam, charakteryzuje, portrety trojga artystów. I owo „przenikanie” ich sztuki. Zbliżone, bądź te same klimaty, dostrzeganie niuansów, uniwersalność treści w obrazie i słowie. Posługuje się przy tym konkretnymi przykładami.

Zdjęcie z krzyża

Tej nocy nic nie było ostre. Tylko zgroza.
Niepewne barwy tłumu, całunu i zbroi.
Czarna plama – w omdleniu Mater Dolorosa.
Rozpacz jak w „Rozstrzelaniu. . .” u Francisco Goi.
Białą plamą jaśnieje tylko czysty całun.
Ktoś z apostołów w ciemnym bólu pochylony
nad bezmiarem nieszczęścia. Chrystusowe ciało
bez twarzy, bez krwawiącej cierniowej korony,
już bezcielesne niemal. Ludzie na drabinach
pasmem płótna ku ziemi znoszą postać szarą.
- Ale, na litość boską, niech ktoś mego syna
stopom odejmie gwożdzie, nim runie na mary!


Cóż, że blask spoza krzyża niesie wybawienie.
Najbardziej nieśmiertelne zostanie cierpienie.

(„Szklana kula”, Zdjęcie z krzyża - obraz W.Weissa ok 1930r.str. 72/73)

Wojciech Weiss (1875 – 1950) - malarz, rysownik, grafik, był uczniem m.in. Jana Matejki. Po śmierci mistrza pełnił wartę przy jego trumnie. We wczesnym okresie twórczości był zafascynowany osobowością i filozofią Stanisława Przybyszewskiego i jego mistrza, norweskiego artysty – Edvarda Muncha. Pracownię mistrzowską uzyskał u L. Wyczółkowskiego.

Aneri (anagram imienia) Irena Weissowa (1888 – 1981) - malarka i poetka, była studentką Szkoły Sztuk Pięknych u K. Krzyżanowskiego i X.Dunikowskiego. W Monachium uczęszczała do pracowni węgierskiego profesora malarstwa Sz. Hollosy’ego. Na kursach w Krakowie nad rozwojem jej talentu czuwał Wojciech Weiss.

Krystyna Konecka urodziła się w Dobiegniewie w woj. poznańskim, w rodzinie repatriantów z Wileńszczyzny. Dzieciństwo spędziła w Gorzowie Wlkp. i w Tychach. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim oraz Podyplomowe Studium Kulturalno-Oswiatowe na Uniwersytecie Śląskim. Początkowo pracowała jako nauczycielka i dziennikarka w Tychach, a od roku 1979, kiedy z rodziną przeniosła się do Białegostoku – w „Kontrastach” i „Gazecie Współczesnej” w Białymstoku.

Cieszy ją współpraca z wieloma czasopismami ogólnopolskimi. W dorobku ma liczne publikacje poetyckie w prasie ogólnopolskiej, a także kilkanaście wystaw fotograficznych o tematyce literackiej. Jej wiersze, tomiki sonetów były wielokrotnie nagradzane. Zamieszczone są w kilkudziesięciu antologiach, m.in. w krajach: Korea, Włochy, Litwa i w wielu polskich, a także zagranicznych periodykach - w Wilnie, Seulu, Nowym Jorku, Bristolu, Kijowie. Konecka jest członkiem m.in. The Anglo Polish Society of Bristol and the South West, England.

Szklana kula sonetów . . . Takim tytułem opatrzyłam z góry samą myśl pisania o Krystynie Koneckiej i może trochę o jej sonetach. . . . Cytowałam je w całości, dla pełniejszego „obrazu”. Szklana kula sonetów . . . światło, poznawania, odczuwania, rozumienia. Przez szkło często widzimy lepiej, pełniej i z odpowiednim dystansem. Niczego z zawartości nie uronimy, nie utracimy. Kula to kształt doskonałości. Kojarzy się także z ziemską, dzięki której istniejemy, żyjemy. Możemy zapatrzeć się w kulę, wypełnioną wiedzą, wiarą, mądrością i nauką. Próbować odczytać przyszłość.

ANNA ANDRYCH

db

 

 

 

a

ANNA ANDRYCH
KRÓL ŁGARZY W BIAŁYCH RĘKAWICZKACH WIERSZY

Mija właśnie 20 lat od ukazania się książki Jerzego Fryckowskiego pt. ”Nogami do przodu (Fraszki, bajki i satyry)”. Na okładce można przeczytać biografię ,lapidarną i z przymrużeniem oka pisaną przez Autora: Urodził się w epoce wczesnego Gomułki ,a debiutował w okresie póżnego Gierka. Nie karany, bez odznaczeń. Nie ma samochodu, ale ma pociąg . . .do kobiet i dobrego alkoholu. Nauczyciel ,ale wcześniej pracował jako listonosz, telefonista ,konwojent, lakiernik, ekspedient. Pracował także w show biznesie . . . puszczając karuzelę w Jastrzębiej Górze. Jak dotąd nie poznał jeszcze siły własnych pieniędzy, gdyż nie otrzymał od Prezydenta obiecanych milionów. Ma już na koncie demokratyczne zwycięstwo i demokratyczną porażkę w wyborach do Samorządu Terytorialnego. Jego najwybitniejsze dzieła to: córka Marta i syn Gabriel. Fan zespołów „Deep Purple” i „The Doors”. W 1991 roku w Bogatyni został wybrany Królem Łgarzy, rok póżniej – wicekrólem.”

No cóż, ponoć królem jest się wybranym raz w życiu, a poetą się bywa. Ale Fryckowski nie bywa poetą, tylko nim jest. Słowo stało się dla niego, jak glina w rękach garncarza, a napisanie wiersza - fraszką. A propos fraszki, to właśnie w/w książka,  ”Nogami do przodu (Fraszki, bajki i satyry)”, jest jednym z dowodów wszechstronności poety i poczucia humoru. Wbrew temu, co znajdujemy w jego wierszach. Oto garść przykładów:

Fenicjanie
Wynależli pieniądze i dobrze się stało,
ale ja się dziś pytam – dlaczego tak mało.

Jedno pytanie
Jedno pytanie od dawna mnie droczy,
jak można nagiej spojrzeć prosto w oczy.

Epitafia:

Szewcowi
To dla cechu jest poruta
chodził bez a umarł w butach.

Wędkarzowi
Tutaj spoczywa rybak nad rybaki,
już się nie musi martwić o robaki.

Elektrykowi
Jak prawdziwe są to słowa,
że bez prądu wykorkował.

Dietetykowi
Za życia dietę miał okrutną,
teraz przeszedł na absolutną.

Sylwetki:

Mickiewicz
Nie mógł z Marią mieć układów
no bo jakże. . .autor Dziadów

Bajki:

Raz mały kotek poszedł na łąkę
miał się tam spotkać z kolegą bąkiem
lecz zamiast bąka napotkał krowę
więc się przestraszył wstrząsło nim mrowie

Ona mu rzekła: Po co te dąsy
jesteś tak mały a już masz wąsy
On główkę schylił spojrzeń unikał
Ty taka duża a bez stanika

Z historii miasta Bogatyni i okolic (fragmenty):

1700r.p.n.e. – pojawiły się pierwsze narzędzia pracy. Ale roboty, jak nie było, tak nie ma.
1228r. – pierwszy przykład importu negatywnego – sprowadzenie Krzyżaków.
1386r. – ślub Jagiełły z 14-letnią Jadwigą. Co na to prokurator?
1659r. – próby reform ustrojowych. Trzeba przyznać, że trochę to trwa.
1974r. – premiera filmu „Love story”. Ludzie nie mieli pretensji, ze zapłacili za miejsca siedzące, a musieli stać. Krzyczeli tylko, aby wykręcić ich twarzą do ekranu.

Wiadomości Dziennika Telewizyjnego i Sportowe . . . Obawiam się, czy przypadkiem z Króla Łgarzy nie wzięły przykładu (czytaj: nie powieliły jego pomysłów) nasze kabarety.

Każda książka poetycka Jerzego Fryckowskiego opatrzona jest dedykacją, bądź mottem. Z pewnością ani dla autora, ani czytelnika, nie jest to bezzasadne. Oczywiście, że dedykowanie książki konkretnej osobie ma swoją wartość poza wartością bagażu wierszy (którą indywidualnie ocenia, określa czytelnik). Tym większą, jeśli wiersze dotykają jakiejś „ sfery” pomiędzy tą osobą i autorem. Choć bywają dedykacje – ukłony. Tomik „Aleja dusz” dedykowany jest córce i synowi. W treści jednego z wierszy dopatruję się zaczynu wrażliwości poety:

Nauka

W katalogu trwania
jestem naznaczony piętnem szpitala
od piątego roku życia
przestał mnie mdlić
zapach szpitalnych sal
krajalności ludzkiego ciała
uczyłem się na pooperacyjnych bliznach
czułem większy respekt
przed ostrzem skalpela
niż przed ciężarem
ojcowskiej ręki
pierwszym środkiem lokomocji
była dla mnie karetka pogotowia ratunkowego
gdzie sanitariusz wskazówką szybkościomierza
uczył mnie
odmierzać ludzkie życie
litery
poznawałem z karty choroby
liczyć
uczyłem się na termometrze
wizyty dwa razy w tygodniu
uczyły mnie
dokładnej porannej toalety
śmierć w szpitalu
nauczyła mnie
chodzić na palcach

Poznałam Jurka ponad dwadzieścia lat temu, na podsumowaniu konkursu poetyckiego. Kiedyś w Szczecinku miałam przyjemność poznać również jego córkę – Martę. Miała dwanaście lat, była laureatką.

List do córki

Naprawdę nie umiem ci odpowiedzieć
czy to Bóg ukarał dinozaury
i meteorem przysłonił im światło
moja wiara datuje się od dnia twoich narodzin
a więc oboje wiemy tyle samo
mijając ludzi wiele razy upadałem na twarz
ale rzadko leżałem krzyżem
w trosce o własne dłonie
nie wiem córeczko
być może psy idą do nieba
tak często modlą się wyciem o naszą rozwagę
samą wiernością zasługują na to
by i tam strzec naszego snu
nie wiem najdroższa
dlaczego Bóg wymyślił raka
przecież zdarzają się cuda
i włosy znów odrastają czasem powraca wzrok
chociaż przeczytałem tak wiele książek
nie umiem ci odpowiedzieć
czy byłoby mniej wojen
gdyby pastuszkowie znaleźli w stajence
dziewczynkę

Jurek był zauważany (nadal jest) w wielu konkursach, jak Polska długa i szeroka. Do tego stopnia, że jeden z literatów zamieścił w prasie uszczypliwy, prześmiewczy artykuł, dotyczący „konkursowiczów” - z Fryckowskim na czele. Notabene ów literat, niepomny własnych słów, od dłuższego czasu zawzięcie bierze udział w konkursach (poezja, proza) i zdobywa laury różnej miary. Jerzego, jak każdego człowieka, można lubić lub nie, zarzucić mu to , czy tamto. Ale nie można przejść obojętnie obok twórczości. Jego wiersz może poruszyć, zachwycić, zbulwersować mocnym, nawet wulgarnym słowem, jak uderzenie pięścią, ale słusznie użytym, bo żadne inne nie miałoby takiej mocy i pojemności. Fryckowski załatwia rzecz po męsku, ale w białych rękawiczkach wiersza. Pojedynkuje się – z samym sobą, z rzeczywistością, jaka go otacza i przeszłością. Nie jest w stanie pogodzić się z odejściem najbliższych mu osób, także ukochanego, wiernego psa.

Skotawa

Przyjedż do mnie chociaż raz
a pokażę ci strome brzegi Skotawy
to miejsce
gdzie załamał się lód pod moim psem
między drzewami na niebieskich pajęczynach
drga jeszcze mój krzyk
a Budrys odwraca łeb
i podaje łapę z przerębli

Tak to prawda
nie szeptałem tu czule
żadnych kobiecych imion
chociaż okolica nastraja do rozbieranych randek
wykrzykiwałem tylko imię psa
gdy wypływał na powierzchnię
a potem tuliłem do siebie
trzęsące się mokre futro
wybaczałem mu wszystkie nieposłuszeństwa
i tych siedem uduszonych kaczątek
których puszyste duszyczki poszły do nieba
jak mawiała moja córka

Przyjedż do mnie chociaż raz
a pokażę ci pętlę rzeki
którą zarzucam na łkające gardło
i daremnie próbuję jak Wojaczek
odrzucić stopami upodloną planetę

Za każdym razem wracam na ziemię
bo wystraszony pies przysiada na tylnych łapach
i liże moje dłonie

(„Jestem z Dębnicy”, Słupsk 2009)

Jest poetą egzystencji, dobrym obserwatorem. Żyje z piętnem lat PRLu. Sporo wierszy powstało na gruzach wspomnień młodości. Ale też wiele wówczas zdarzeń miało dla niego barwę i sens ,a miejsca były najpiękniejsze i najbliższe sercu. Niesie ze sobą, w sobie, ciężar ich istnienia i odchodzenia. Jego świat wypełniają ludzie i zdarzenia. Dzieci są chlubą, jest z nich dumny. Wspomina też swoich uczniów, uczennice, które dorastały pod jego belferskim okiem. Pisze o żonie, pełen miłości, szacunku i wdzięczności. Erotyki są mocną stroną jego poezji. Fryckowski kreuje, tworzy siebie, w tworzeniu sensu istnienia rzeczy, ludzi i zdarzeń. Czuje potrzebę dawania, poświęcenia, opiekowania. A jeżeli istnieje Bóg, to istnieje też Jerzy dzięki niemu. Wszystkimi zmysłami odbiera świat. Czasem spotyka gorzkie rozczarowanie, zawód. W swoich wewnętrznych słownych pojedynkach raz wygrywa, raz przegrywa. Zazwyczaj decyduje świetna, celna pointa, kreślona ostrzem bądź rozbrajająca wzruszeniem. Odnajdujemy w tych wierszach również własne dylematy, problemy, trudne prawdy, z którymi nie można się pogodzić i - bezradność.

X X X

Przybiegniesz naga
bez względu na pogodę
spędzimy ze sobą cudowną noc
a gabinecie luster
opowiem ci wszystkie moje żale
i spłaczemy się jak bobry
ty opowiesz mi
przez ile dłoni już przeszłaś
jako puchar przechodni
ilu samotnych żeglarzy utuliłaś do snu
ile rozbiłaś małżeństw
Ile niepożądanych ciąż usunęłaś
nastawimy zdarta płytę
być może Edith Piaf
zdoła zakrzyczeć naszą rozpacz
i nie płacz już
bo żadna kropla ciebie
Nie powinna się zmarnować
wódko

(„Aleja dusz”, Kraków 1992)

Jerzy Fryckowski urodził się 16 lutego 1957 roku w Gorzowie Wielkopolskim. Jest absolwentem Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Słupsku. Nauczyciel w Dębnicy Kaszubskiej. Dzięki niemu powstało lokalne pismo „Nad Skotawą”. Debiutował w Polskim Radio w 1978. Trzy lata później z Grupą Poetycką Dialog Nienazwany wydał tomik pod tym samym tytułem. Jest autorem 14 tomów wierszy, redaktorem i współautorem kilku antologii. Współpracuje z „Zeszytami poetyckimi”. Prozaik, dziennikarz, krytyk, animator kultury i – poeta. Jego wiersze znalazły się w ponad 280 almanachach i antologiach, tłumaczone były na kilka języków obcych: angielski, francuski, niemiecki, serbski, hindi, szwedzki, litewski, czeski, węgierski, esssperanto, słoweński.

Tren 24

Matko znów świeże niosę Ci kwiaty
czerwone róże i tulipany
kładę gdzie dłoni splot zasypany
by wdzięczność syna spłacać na raty

Chylę na ziemię wzrok zadumany
rzęsy dla mych łez stały się kratą
rozrzucam wilgoć łzawą bogatą
przez samotności cedzę łachmany

Bo przecież jesteś tak bardzo blisko
pod mym kolanem – myśl niepojęta
pod moją ręką schowana nisko

Już piecze w gardle wzruszenia mięta
chciałbym domowe palić ognisko
pukam do krzyża . . trumna zamknięta

(„Aleja dusz” Kraków 1992)


W białych rękawiczkach wierszy poeta składa kwiaty na grobach matki i ojca. Wcześniej w to miejsce niósł na ramionach, z ciężarem w sercu, ich dusze. Pisze „Treny”. Pełne wspomnień, które bolą, żalu i poczucia pustki. Nie może nie zabliźnionych ran dotykać nagimi palcami, by je opatrzyć słowem. Nie może niczego splamić, wypaczyć, uronić niczego ważnego, co warte jest ocalenia, w pamięci i zapisie na białych kartkach książki. W barwie śniegu zanurza wiersze „Antologii poezji wigilijnej”. Piękno, wzruszenie i chłód – ukłucie ciemności, która bardzo boli. Bo jedno życie zaczyna się, a inne kończy. O wiele za wcześnie. Ale okazuje się, że są jeszcze „Słowa bielsze od śniegu”. Nie będzie ujmą dla czytelnika, jeśli nawet uroni łzę nad którąś z książek.

List od matki

Syneczku, zobacz, jak śpi twoja cicha żona,
co noc wsłuchana w oddech sytych mlekiem dzieci.
Klęknij pokornie przy niej, a jej snu korona
twoje zmarszczone czoło nadzieją oświeci.

Ty krzyczysz w głuche niebo, ona ciągle cicha
struga wasze przyszłe dni ostrzem swej pokory.
Gdy się obudzi w nocy, sprawdzi, czy oddychasz,
czy nie zmęczył ciebie wiersz, czy nie jesteś chory.

Pozbiera w ryzę kartki i wyłączy płytę.
Skryje twe zgięte ciało pod pluszowym kocem,
lecz nie znajdzie kilku słów, które w dłoni skryte
spisały z detalami wasze pierwsze noce.

(„Jestem z Dębnicy”, Słupsk 2009)

Jest taki moment w życiu niemal każdego poety, artysty, kiedy powinien zdecydować, co wybiera: życie rodzinne w pełnym wymiarze tego słowa, czy twórczość, karierę, samorealizację - ale też bycie dla innych. Nie da się jednego z drugim pogodzić. To bardzo trudne. Ani jedna, ani druga strona życia nie będzie nigdy pełnią. Nie można być szczęśliwym, kiedy zawsze albo rodzina, albo poezja jest „poszkodowana”.

Credo M

Nasza miłość
to okresy błędów i wybaczeń
pełna zakrętów i prostych
krótkich jak płacz dziecka

Nasze noce
zamiast pornograficznych skojarzeń
pełne są wymyślonych historii
i białych plam

Nasze ciała
są najbliżej siebie
kiedy mijają się
w drzwiach

Kilkadziesiąt wierszy w tomiku poetyckim „Jestem z Dębnicy” - na godziwym poziomie, przemawia do nas językiem najprostszym, szczerym i prawdziwym. Bez kokieterii. Poeta oddaje hołd - matce, ojcu, ludziom ze swojej Dębnicy i okolicznych miejscowości, ”Niebieskiej” - ważnej i tragicznej w życiu Jerzego, wiernemu psu, własnym krokom w życiu, choć niektórych żałuje. A także – Bogu, którego czasem dostrzega w jakimś człowieku i wyciąga do niego rękę. Współczuje, służy pomocą i wsparciem, pochyla się nad nim. Wspomnieniami i sentymentem naznaczone są drogi, rzeka, dom własny i sąsiadów, drzwi, nawet w nich klamka i – słowa. Zwraca uwagę świeżość tych wierszy, siła oddziaływania, sugestywność. Nie są popisem żonglerki słowami. Interesujący jest, m.in.cykl Kiedy będę umierał”.

X X X (fragmenty)

Kiedy będę umierał napiszę pięć wierszy
Piąty będzie o łzie mojej jedynej biżuterii
Noszę ją pod powieką od naszego pierwszego spotkania . .

. . .przysięgnij na nasze dzieci
ze obudzisz mnie rano
oddam ci łzę oprawioną w zaokienny błękit

Książka „Jestem z Dębnicy” pozostanie dla mnie wyjątkowa. Ale . . .
Trzymam w dłoniach ostatni tomik poetycki Jerzego, ”Chwile siwienia”. Musze przyznać, że jestem pod wrażeniem tych „chwil”. Wiersze, które tutaj znalazłam, są jakby przekątną
jego twórczości i form przekazu. To tak, jakby przejechać przez miasto główną arterią. Choć nie widać „zaplecza”, bocznych ulic i zakątków, to dostrzegamy je w tle, bacznie patrząc nie tylko przed siebie. Ale to, co widzimy przed sobą, zapisuje się natychmiast w pamięci.
Znamienne jest tutaj motto „ Tylko człowiek miłości może z martwych powstać” – Else Lasker-Schuler.
Każdy wiersz zasługuje na uwagę, niektóre są wstrząsające w swoim sugestywnym przekazie. Żałuję, że nie mogę przytoczyć żadnego z nich, z uwagi na szeroką frazę i obszerność zapisu.

Tytuł - „Chwile siwienia” , to też pewna przekora Fryckowskiego (choć tytuł może nie jest jego pomysłem, książka została wydana, jako nagroda w konkursie). To – tylko chwile. Chwile wierszy w białych rękawiczkach. Bo oto zamykamy książkę i widzimy na okładce szeroko do nas uśmiechniętego Króla Łgarzy! W zielonym lesie rozsiadł się wygodnie, jak na tronie, na pniu drzewa. Właściwie jest to bardzo ciekawy konar - w jego strukturze, pod stopami Jerzego, dopatrzyłam się „uśmiechniętej” psiej mordy. Jurek trzyma smycz, tylko pies, może drugi Budrys, gdzieś pobiegł.
A Jerzy Fryckowski biegnie na przełaj przez życie ze swoją poezją, choć ciągle gorzko ogląda się za siebie i wraca. Mimo to chyba wywalczy mistrzostwo.


ANNA ANDRYCH

 

 

Anna Andrych

PO FALACH ZMIENNYCH JAK WIATR

Poznałam LAMA QUANG MY kilka lat temu. Otwarty, uśmiechnięty, serdeczny w stosunku do ludzi. Takim właśnie wszyscy go zapamiętują. Od początku widziałam w nim jednak jakąś „smużkę cienia”. Nie dopytywałam o szczegóły z życia, poniekąd znając jego biografię. Czytam wiersze Lama Quang My z jego książki „PRZEMIJA ŻYCIE ...”. Wiersze poruszające, choć mogą niektóre wydawać się proste - ot – obrazek. Po przeczytaniu kilku z nich uświadomiłam sobie, jakie horyzonty, jakie historie ludzkiego życia przede mną otwierają. Te wiersze są żródłem, obok którego nie mogę przejść obojętnie. Próbuję znaleźć w nim odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.

Zamieszczam tutaj kilka utworów, w całości, bądź fragmentach. Uważam, że moje komentarze, a raczej refleksje, z wykorzystaniem określonych tylko wersów, nie oddałyby głębi, sensu, „duszy” tych wierszy. 
Jakże sugestywnie, poruszająco, działają na wyobrażnię takie wiersze:
ZIEMIA RODZINNA MOJEJ MATKI

Do ziemi rodzinnej mojej matki przeprawia się rzeką
Dalej aby nie upaść wbija szpony palców w glinę wyboistej drogi
W porywach zimnego północnego wiatru bambusy szarpią słomiane dachy
Fale biedy z pomrukiem odbijają się od wałów rzeki

MATKA I ZIEMIA RODZINNA
Patelnia ziemi smaży wiatrem od Laosu
Drewniane płyty łóżek skręcają się jak strąki grochu
Nosidła parzą ramiona matki idącej z bazaru
Pot kruszy jej koszulę na plecach jak papier
Ze studni wyciąga wiadrem pół wody pół piasku
Czystą wodę pospiesznie wypijają dzieci matka zmąconą resztę

NGUYEN DINH DUNG urodził się w Wietnamie, LAM QUANG MY po wietnamsku znaczy – JASNY PIĘKNY LAS. W 1971 roku ukończył elektronikę na Politechnice Gdańskiej. Wrócił do kraju. Podjął pracę w Centrum Badań i Technologii w Hanoi. Ponownie przyjechał do Polski w 1989 roku. W tym znamiennym – zwrotnym w historii współczesnej Polski roku. Jest doktorem nauk fizycznych, pracował w Instytucie Fizyki Polskiej Akademii Nauk.

SPROSTOWANIE (fragment)
Długie życie na cudzej ziemi
Nie zawsze jest wesołe
Klub poetów jest po to
By pomnożyć radości i podzielić smutki
Gdy już wejdzie się na poetycką drogę
Poezja wypełnia nam połowę życia

Ale ta połowa była mu potrzebna. Niezbędna do życia, jak powietrze. Pisanie wierszy, to forma ucieczki, albo wręcz ratunek.
SŁOWA DO PRZYJACIELA (fragment)

Znowu piszę do ciebie, Thank, w ostatnich dniach
w Gdańsku już pojawiła się jesień,
zimniej i wiatr skądś nadciągnął,
i drzewa mniej zielone.
Nie stąpamy po tych smutnych liściach,
lecz wracasz ze mną do rodzinnej ziemi.
W jesiennej mgle piasek na drodze chłodniejszy
i nasze serca uderzają weselej.
Szybko płyniemy po fali Rzeki Niebieskiej,
przybijamy do przystani Tien-dien,
słuchamy pieśni ludu, która czaruje wodę,
jak czarowały chłopca Kim dźwięki struny potrącanej ręką Kieu.

Potem pisanie jest już pasją. Ale nie tylko samo pisanie. Zbliżanie się do poezji własnego kraju, poznawanie tej, która powstała przed wiekami i współczesnej. A także poznawanie literatury kraju, w którym obecnie żyje. W 2010 roku opublikował wspólnie z Pawłem Kubiakiem niezwykle cenną „Antologię Poezji Wietnamskiej”, w której zamieścił przetłumaczone na język polski, wiersze od wieku jedenastego po współczesność. To prawdziwa skarbnica, a w niej – dla nas – inna rzeczywistość kulturowa i geograficzna. Częściowo odsłania też tajemną filozofię istnienia, wnętrze wietnamskiej duszy.

Ukazało się kilka tomów poezji Lama Quang My. Wiersze tłumaczone są na język polski przez samego autora i w/w Pawła Kubiaka (doskonała współpraca). Znalazły godne miejsce w prasie literackiej i w internecie. Doczekały się również tłumaczenia na języki obce, m.in. angielski. Tak jest właśnie w przypadku książki „Przemija życie”, która ukazała się dwujęzycznie. Vera Kopecka przełożyła wiersze poety na język czeski i opublikowała w tomiku „Zabłąkana pieśń”.

PRZEMIJA ŻYCIE (fragment)
Na długiej drodze barykadą rozparł się zimowy wiatr
Pod obręczami kół zmęczone kamienie
Nurt przenosi poszarpany obraz gór w dawne miejsca
Daleki śpiew łagodzi nostalgię duszy
Czy ktoś na kogoś czeka ...
Przemija życie ...

Przetłumaczył na język wietnamski i publikował w Wietnamie m.in. wiersze C.K.Norwida , Z.Krasińskiego , Jana Pawła II, Cz.Miłosza, W.Szymborskiej, T.Różewicza. Ale także innych,współczesnych, bliskich autorowi poetów. Sprawił, że w ostatnich latach kontakty polsko-wietnamskie uległy ożywieniu. Polscy poeci dzięki niemu mogą pokazać swoją twórczość w jego ojczyżnie i poznać tamtejszą kulturę i literaturę. A w Polsce jest spora grupa osób piszących z tego kraju.

Lam Quang My to aktywny uczestnik polskiego życia literackiego. Bierze udział w znaczących spotkaniach i międzynarodowych festiwalach poezji. Laureat wielu nagród, m.in. Światowych Dni Poezji UNESCO 2006. Członek Związku Literatów Polskich i Związku Literatów Wietnamskich.

Zapraszany jest na spotkania poetyckie w domach kultury, bibliotekach. Obdarzany sympatią. Przyciąga dalekowschodnią egzotyką. Zawsze kończy pieśniami, śpiewanymi po wietnamsku. Zastanawiam się, czy to wiersze śpiewane, czy tęskne pieśni wietnamskie, o których pisze w wierszach.
Ma w swoim dorobku – są również w ostatniej książce - wiersze pisane z przymrużeniem oka, dystansem do siebie, do ludzi i zaistniałych sytuacji. Ale powracają nuty smutku, nostalgia i myśl o bolesnej rozłące. Chociaż jest też miejsce na pogodne wspomnienia i radość spełnionych oczekiwań. Kreśli delikatnie, zwiewnie, jak malarz zaledwie dotknięciem pędzla – pejzaż, odcienie stanu ducha, uczucia do ukochanej kobiety, prawdziwej, wzajemnej miłości. Zdarza się, że w kilku linijkach mieści potężny ładunek emocji.

Ma za sobą sporo ciekawych podróży. Niekoniecznie związanych z literaturą. Poznał wiele krajów, na kilku kontynentach.

WĘDRÓWKI MATKI
Wychodzi z blaskiem porannej gwiazdy.
Wraca z ciężarem mgły na barkach.
Przeszedłem pół kuli ziemskiej
I to jest niczym przy jej zabieganiu.

Na ziemi ojczystej przeżył dzieciństwo, młodość, a póżniej kilkanaście lat pracy. Czterdzieści lat życia. W Polsce – łącznie 30 lat. Zapewne zostawił w Wietnamie jakichś bliskich (matkę), krewnych, przyjaciół. Swoje korzenie, miejsca ukochane. Choć pewno i bolesne, gorzkie, rodzące smutek i poczucie bezradności, beznadziei.

NADMORSKI MONOLOG

Cisza nad Bałtykiem,
Sztorm nad Morzem Wschodnim,
Oczyma ogarniam niebieskość,
A w duszy płonie czerwień.
- Zaglądaj w każdą kroplę wody.
Niektóre pochodzą z Mekongu i pachną korzeniem
Palmy kokosowej o duoc
Inne pochodzą z Rzeki Czerwonej z zapachem
Kukurydzy i ryżu.
- Która z tych kropli wyciekła
Z mojej rodzinnej ziemi,
Ze skiby przesiąkniętej
Potem i krwią przodków?
- Które z tych kropli niosą zapach piekła -
Zwierzęcość w sercu ludzi,
A które niosą
Ludzką miłość?
- Czy słyszysz przejrzysta niebieskości morza?

Niezmiernie ważne jest nasze miejsce urodzenia i dzieciństwo .Ono jest naszą pierwszą, małą ojczyzną, fundamentem kolejnych etapów życia. Na każdym z nich wracamy do korzeni, do początku. Zawsze gdzieś głęboko w nas tkwi dziecko, w którym kiedyś kształtowało się postrzeganie świata, świadomość, wrażliwość.

WOŁANIE
Zrywam się o północy
Poprzez szum wiatru dokoła
Dobiega wołanie
Głos z dalekiej rodzinnej ziemi
Niewyrażne proszące głosy
Tyle lat do mnie dochodzą
Może to jest głos
Dochodzący z mojego serca
Może to zapomniane ślady
Poszarpane dzieciństwa
Tułaczy głos duszy
Pełzający cień dni
Takiego ranka nie świeci słońce
Nie słychać śpiewu ptaków
Ale to nie oznacza ciszy
Lecz burzę w moim sercu

Kiedy - jak Lam Quang My - ma się dwie ojczyzny, to można pytać siebie – co okazałby los, gdybym tam wracając - pozostał? Nie godził się przyjąć swojego miejsca na ziemi w tak dalekim, w każdym znaczeniu tego słowa, kraju, nie zainwestował całym sobą, swoją pracą, ukochaną kobietą, rodziną – w życie tutaj, w Polsce ? Bardzo ważna, może najważniejsza, jest dla niego miłość. W tomie „Przemija życie” jest wiele wierszy, poświęconych żonie.

POZA DOMEM ( fragment)

Nasza miłość jest jak jesienne niebo,
czas rozłąki jest jak chmury,
nasza miłość jak ten pociąg,
przewozi równocześnie spotkania i rozstania.
Czy od czasu naszego rozstania
usłyszałaś podmuch wiatru,
echo mojego głosu,
niedokończone wiersze,
niedokończone pieśni ...
Wychodziłaś, gdy wieczór wychodził ...
Wokół mnie nie ma nic,
co unosi kolory życia,
zielone drzwi już zamknięte,
nie ma światła, nie ma piosenki,
moja dusza z tobą krok po kroku
na dalekich drogach.

Ale przychodzi ta chwila pełna radości spełnienia , kiedy:
WRACAŁAŚ (fragmenty)
„... Tyle czasu byliśmy w oddaleniu – teraz mamy siebie,
łatwiej wytrzymać to życie ...
W jasności poranka, czy w czerni nocy
jednakowo świeci ogień naszych dusz ...”

„ ... Na drodze do miasta Hanoi
skończyła się pora kwiatów sua,
wróciłaś i one jeszcze kwitły,
fale na jeziorze Tay nie przybijały
pojedynczo do brzegu, łodyżka drzewa
w ogrodzie botanicznym drżała z radości.
I wróciłaś, a dla mnie to wszystko,
wszystko wróciło do mnie.”

Nie da się cofnąć gestów, zdarzeń, decyzji - do miejsc ich narodzin. Myślę, że może to zrozumieć tak naprawdę, głęboko, tylko ktoś, kto stracił – opuścił - ojczystą ziemię, dokonując wyboru, bądź skazanym będąc na wybór w obliczu zdarzeń, przerastających wyobrażenie o „jakiejś , jasnej” przyszłości.

ROZWAŻANIE Z ŻALEM W TLE

Do której strony widnokresu tęsknimy
Jaka przywołuje nas ręka
Jakie światło dopala się drżeniem
Jakie myśli przynoszą ciemności
W jakim czasie przyszła bezrozumność
W jakiej ślepocie dymu i mgły
Jakie uczucia przynoszą bezradność
Na jakiej drodze to się wydarzyło
Jakie sny stały się pułapką
Jaki wątpiący krok
Jaka dręczyła nas pamięć
Jakim płyniemy dziś nurtem
Jaka miłość jest kotwicą łodzi
Jaka tęsknota misi być przystanią
By powróciło pragnienie
Które czerwone kwiaty phuong zachwyciły nas słońcem
Które różowe kwiaty brzoskwiń skarżą się na mróz
Jakie wiersze mogą dodać skrzydeł
Aby ponieść w przyszłość zapach życia

Oto jak czuje się poeta ,pomiędzy dwoma skrawkami ziemi, dwiema ojczyznami. Wczytuję się w jego wiersze i myślę, że – im więcej czasu upływa z każdym minionym rokiem, Wietnam oddala się, ale - jest mu coraz bardziej gorzko. Udręka, rozterka paradoksalnie się pogłębia. Jednocześnie powolne godzenie się z losem wypływa z serca kroplami wierszy.

PRZEMIJA ŻYCIE (fragment)

Jestem zmęczony powstrzymywaniem skrzydeł lata
Jesteś utrudzona powolnym biegiem jesieni
W morzu żrenic nie zatrzymują się czółna
Melancholijnie przepływa cień chmur
Czy coś czeka na nas ...
Daleko na horyzoncie ...

Tytuł moich refleksji – PO FALACH ZMIENNYCH JAK WIATR - miał nawiązywać do tytułu i okładki książki „PRZEMIJA ŻYCIE”. Ale i wiersze, które wybrałam, są właśnie pełne fal i wiatru.
_______________________________________________
Przemija życie ...
Life passes on ... 
Wydanie II poszerzone i poprawione
Copyright by Lam Quang My, Bydgoszcz 2013
Biblioteka „Tematu” nr 67
Redaktor Dariusz Tomasz Lebioda
Projekt graficzny Tomasz Lebioda
ISBN 978-83-60943-07-6
Posłowie- Dr Dariusz Tomasz Lebioda
Nurt duszy – Po lekturze wierszy LQM: Nguyen Quang Thieu

 

 

 

Herbata z gwiazdek
Niewiele jest książek poetyckich tak jednorodnych i niekonwencjonalnych, jak ostatni tom wierszy Marii Magdaleny Pocgaj pt.”Herbata z gwiazdek”. Być może jest to najlepsza książka w dotychczasowym dorobku autorki. Wiersze płyną ku nam z zimowej scenerii, zgoła niecodziennej. A jednak nie czujemy zimna. Przeciwnie! Później, strona po stronie, patrzymy i wsłuchujemy się w świat poetki i jej myśli w kolejnych porach roku.  Również w podróżach na polskie i szwedzkie morskie wybrzeże oraz do Szwecji, by powrócić zimową porą białymi od śniegu wierszami. A one są jak motyle w krainie łagodności.
„Herbata z gwiazdek” jest odpowiedzią na pytanie – co to jest prawdziwa poezja. Wiersze nie muszą zawierać treści stricte filozoficznych, być popisem intelektu. Nie muszą epatować górą metafor, erotyzmem, czy wręcz seksem. Często daleko im do prawdziwej poezji. Zbędne jest podpieranie się cytatami i nazwiskami ważnych, wielkich postaci. Bywa, że taka postać i przytoczony cytat zasłania próżnię wiersza jego autora i niekoniecznie świadczy o erudycji i poetyckim polocie. Magda Pocgaj nie zastanawia się, jak napisać wiersz. Wiersze po prostu w niej żyją, wyfruwają jak ptaki, płatki śniegu, gwiazdki. Obłaskawiła je, zanim się narodziły. Są posłańcami wrażliwości, miłości, dobra, zachwytu. Sugerują zastanowienie, pochylenie się nad kimś – czymś, zatrzymanie na chwilę w biegu życia, by dostrzec to, co ważne, piękne, albo zasługujące na współczucie czy pouczenie, wskazówkę. Fascynuje ją człowiek, niezwykłość i piękno przyrody, nawet drobnostka, w stworzonym przez Boga wielkim świecie i w tym najbliższym jej domostwu. Podobną fascynację widziałam – czułam w poezji znanej zduńskowolskiej poetki, Lilli Latus. Pamięć podsuwa mi również tytuł książki Zdzisławy Jaskulskiej – Kaczmarek pt. „I napijemy się z jednego źródła”. Każdy lubi inną herbatę, każdy w tej jednej może doszukać się innego smaku. Niemniej Maria Magdalena Pocgaj i Andrzej Szmal przygotowali niezwykłą, magiczną ucztę duchową. Jakież to zrządzenie losu!? Przypadek, zbieg okoliczności, przeznaczenie, szczęście  -  że w mrowisku ludzkim spotkało się  tych dwoje o podobnej wrażliwości, współodczuwaniu  i zamiłowaniach (poezja, fotografia). Dwie pokrewne, przyjazne dusze. Wzajemnie siebie potrzebują  -  dobrze, że maja siebie, choć dzieli ich przestrzeń. Są jak obraz i rama. Jedno bez drugiego byłoby puste, nagie, pozbawione dopełnienia.
x x x
Jesteś
daleko czy blisko
tylko to się liczy
reszta
głęboko pod śniegiem
Czytelnik od początku do końca czyta jednym tchem, choć – bez pośpiechu,  z namysłem. Każdy wiersz daje mu tyle światła, tyle ciepła, dobrej energii, pozytywnych doznań i myśli, że chyba nawet sceptyk czuje się przy magicznej wartości „Herbaty” jakiś lepszy, o coś bogatszy, pokornieje wobec mocy lub subtelności  słowa i jego znaczenia. Uczestniczymy w czymś niemal pozawymiarowym. Razem z autorami listów – sms-ów czujemy samotność, radość,  tęsknotę, zachwyt, gorycz, nadzieję  - naszą własną obecność w ich wzajemnej relacji trwającej prawie cztery lata, dzieleniu się dniem i nocą wrażeniami, wzruszeniami, przemyśleniami. Ubolewamy nad tym, że nie mogą być razem, aby porozmawiać, być blisko w chwili, kiedy jedno potrzebuje drugiego i jego  zrozumienia. 
Od początku do końca Maria Magdalena Pocgaj gra na tych samych strunach. I nie jest to bynajmniej żadna „deszczu pęknięta struna”. Dobrze, że przeszłość, bolesną, pogrzebała pod czystym, białym śniegiem – jak czysta, nowa strona życia. Tak, jak i nowatorska (moim skromnym zdaniem) jest koncepcja książki „Herbata z gwiazdek”. Przechodzimy – przepływamy z jednego wiersza do drugiego,  tematycznie pokrewnego. Łączą się tu słowa jak dłonie w kręgu, ogniwa łańcucha, jak gwiazdka za gwiazdką śniegu z nieba, obcowanie z przyrodą  w kolejnych porach roku, jak morska fala i wiatr. Uczestniczymy w różnych sytuacjach, czynnościach, podróżach i rozmyślaniach. Pomiędzy wierszami – kursywą pisane poetyckie listy-sms-y poetki i Andrzeja Szmala. I to jest w tej książce najbardziej niezwykłe, nie tylko pod względem treści. To innowacja, choć zapewne zdarzały się książki podobne w zamyśle. Ale może nie były tak jednorodne i mądre w pozornej prostocie wierszy.
Wiersze Magdy Pocgaj to afirmacja codzienności, która może być ważna, kiedy jest się dla kogoś, dla czegoś, choćby nawet w oddaleniu. Sama świadomość buduje coś nieuchwytnego, niewidocznego, a jednak trwałego. Z każdym przesłanym słowem pewniejszego, nabierającego poczucia wartości , wsparcia i obopólnej inspiracji. W sumie to nie jest tylko dzielenie się wzruszeniami, zachwytami, poglądami. To coś więcej, co można dostrzec i poczuć pomiędzy słowami, czego zapewne doświadczyli nieliczni.
Wrócę na chwilę do tomiku „Na deszczu pękniętej strunie”. Czytam w wierszu otwierającym książkę – Stokrotka :” . . .ile można czekać / w sukience białej jak śnieg. . . .” Ale dalej – „ . . .Twoje zimne słowa/ topią się w moich rękach/ jak śnieg / widzisz jak się potrzebujemy? W tamtej książce „kuliła w sobie nawet oddech”, a „W Wigilię” „ . . . z opłatkiem łzy/ kluczyła po obrusach śniegu / z nieba prószyła cisza . . .” Ale „w sercu wiła gniazdo przebaczenia”.
Z tomu „Herbata z gwiazdek”:
x x x
Piszesz
że śnieg u ciebie
bywa zmysłowy
otwieram usta
na dotyk
wirujących gwiazdek

i jesteś bliżej
Przyglądałam się kiedyś płatkom śniegu na rękawie mojego płaszcza. Stałam zdumiona, zafascynowana prawdziwymi, białymi gwiazdkami. Zdarzyło mi się to tylko raz.
x x x
Wrzucam do imbryka
kilka płatków zmierzchu
parę zamyśleń
i rozkruszony zapach
tamtej chwili
a ty prosto z lasu
do chatki Arvidssona
wnosisz garnek
świeżego śniegu
na herbatę
z roztopionych gwiazdek

Andrzej Szmal

Ach Gerdo
Łowczyni Wierszy
na zakurzonych strychach
podwórzach
oblężonych przez banał nowości
w siwym niebie ukryta
słońca pomarańcza
za szarobiałym lasem
przestrzenie bagien
zaludnione wiekowymi sosenkami
aż po kolejny las
w mroźnym powietrzu
na wpół rzeczywisty
Maria Magdalena Pocgaj

A tu mrozu leciutkie dzwonki
w złocie błękicie i bieli
od rana chodzi za mną
długi cień
ciągnie za sobą pulkę
pełną myśli od których
topnieją gałązki śniegu
na drzewie mojej ulicy
Marię Magdalenę Pocgaj  znam od siedemnastu lat. Jest prawym człowiekiem. Naturalna, otwarta, pogodna. Jest w niej samo dobro, którym obdarza innych. Nie omamia, nie kokietuje, nie przekupuje. Jej poezja jest taka, jak ona. A poetyckie komentarze do fotografii własnych i kilku znanych fotografików sprawiają, że cała „kompozycja” zyskuje inny, niezwykły wyraz.
x x x

W błękitnym zmierzchu
palę na podwórku świece
tkwią w sypkim puchu
kandelabry królowej śniegu
sąsiedzi pewnie znów
pukają się w czoło
co ona robi w taki mróz
a ja bawię się w teatr
w oknach zrolowane swetry
koce rozpięte na drzwiach
palę te świece
i od razu cieplej
na duszy
Andrzej Szmal to miłośnik Laponii, przyrody dziewiczej. Poeta, fotografik, autor diaporam. Najlepiej czuje się na północy Szwecji, za kołem podbiegunowym.
Maria Magdalena Pocgaj
Dla Ciebie
kosmyk błękitu
tańczący na wietrze
o tobie
słoneczna myśl
drgająca jak struna
mego niedowierzania

Andrzej Szmal
Dla ciebie uśmiech
z mej zimowej codzienności
pod stalowoszarym niebem
pardwa zostawiła ślad w pobliżu
mały biały anioł
przyszedł i odleciał
Okładka książki zachęca do smakowania poezji. Jest na niej błękitna filiżanka, taka domowa – rodzinna, z namalowanymi na niej kwiatami i sugestywnym wnętrzem  w ciepłym, jasnym, herbacianym kolorze. Czeka na nas na śniegu pod wieczornym niebem.
„Herbata z gwiazdek” ukazała się w Serii LIBRA Związku Literatów Polskich – Oddział w Poznaniu w styczniu 2013 roku. Rysunki: Maria Magdalena Pocgaj. Projekt okładki według pomysłu autorki: Maja Rausch. Wstęp : Andrzej Haegenbarth.
Anna  Andrych