Felieton VIII – KOCIE TERYTORIUM

Felieton VIII – KOCIE TERYTORIUM

Z początkiem wiosny nastąpiła kolejna fala zachorowań na grypę. Trzymaliśmy się z żoną dzielnie, zachowując dobre zdrowie, mimo to odwiedziłem aptekę. Zawsze przyda się w domu parę witamin i aspiryna.  Kiedy stałem w kolejce, poczułem że ktoś do mnie podchodzi i usłyszałem młody interesujący głos.
- Bardzo pana przepraszam, moje nazwisko Ewa Cichocka. Jestem córką Karola Cichockiego. Kupuję właśnie ojcu lekarstwa. Tata jest chory, właściwie kryzys już minął, ale przez pięć dni miał ponad trzydzieści dziewięć stopni gorączki.
- No tak, mnóstwo ludzi teraz choruje. Czy mógłbym pani w jakiś sposób pomóc?
- Tata od paru miesięcy mówi prawie wyłącznie o panu, poezji i o waszych spotkaniach.  Dlatego zdecydowałam się do pana podejść. Gdyby miał pan chwilę, mogłabym pana do  niego zaprowadzić. Tata  po kuracji antybiotykowej czuje się dużo lepiej i wstał już z łóżka, tylko nie wolno mu jeszcze wychodzić na dwór.
- Właściwie -  zamyśliłem się - żona pojechała do siostry i mam trochę czasu. W końcu, chorych trzeba odwiedzać.
Ujęła moją rękę i poszliśmy. Co ciekawe, prowadziła mnie, jakby robiła to od zawsze. Pan Karol na mój widok najpierw zaniósł się kaszlem, a potem zaczął z większą niż zazwyczaj chrypką:
- No niech ja skonam, co za niespodzianka!
Ewa pokręciła się chwilę po pokoju, wzięła jakieś papiery i wkrótce wyszła. Na straży chorego zostały dwa koty, z których jeden jakoś dziwnie prychnął. Poczułem się nieswojo. Pan Karol mruknął coś do niego, po czym podrapał się w głowę i zaczął:
- Dobrze, że mam jeszcze córę, bo inaczej, to szkoda gadać. Miała tutaj chłopaka i wszystkich przyjaciół. Nie wiem, czy myślała też o mnie, ale w końcu została i mieszkamy razem. A ta moja Pelargonia wyjechała do Kanady. I dobrze zrobiła, bo wszyscy mieliśmy jej dosyć. Jak to mówią, ehe, ehe – zakaszlał - ,,baba z wozu, koniom lżej”. Powoli pospłacałem długi, które zostawiła i jakoś idzie, tylko że jak byłem chory, to można się było załamać. Ewa łazi gdzieś od rana do wieczora i tylko te dwa miauczące stwory ma człowiek na pociechę…
Spojrzałem na tego, który cały czas głośno coś ode mnie chciał, takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Sąsiad, jak zwykle, zaskoczył mnie całkowicie. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Postanowiłem zorientować się, czy wszystko dobrze zrozumiałem.
- Długo pana żona jest w Kanadzie?
- Będzie ze cztery lata.
- Mówi pan o niej Pelargonia? - starałem się ukryć zdziwienie.
- A bo, na chrzcie dali jej Róża i tak do niej mówiłem, jak była moją żoną. Po rozwodzie została dla mnie zwykłą pelargonią, co to wszędzie takich pełno…
Zmartwiłem się jego zmęczeniem w głosie i nostalgicznym tonem. Przyszło mi do głowy, aby natychmiast zmienić temat.
- Dawno się nie widzieliśmy. Nie ma pan przypadkiem do mnie jakiegoś pytania?
- Ha, ha, pewnie, że mam. Co nie mam, jak mam!
Twarz  sąsiada rozświetlił szeroki uśmiech.
- Jak tak leżałem i się strasznie nudziłem, to zagadywałem córę, która stwierdziła, że w kółko mówię o tym samym i tak sobie pomyślałem, że w pana wierszach też są powtarzające się tematy. Co otwieram pana tomik, to wciąż opuszczone kobiety, samotni mężczyźni, ludzie przegrani, oszukani, smutne życiorysy. Czy każdy poeta ma swoje ulubione tematy, do których wraca w wierszach?
-Tematyka - starałem się mówić w sposób zrozumiały dla mojego sąsiada - to sprawa absolutnie indywidualna, Każdy poeta pisze o tym, co go wzruszy, zaabsorbuje jego uwagę i w efekcie zaowocuje pomysłem na wiersz. Żeby nie być gołosłownym, posłużę się przykładem, który nasuwa się natychmiast i wydaje się być idealnie na miejscu. Od stycznia w Ogrodzie Botanicznym, zgodnie z myślą Novalisa, że ,,sztuka jest dopełnieniem natury”,  odbywa się impreza pod nazwą Ogródek Poetycki…
Pan Karol mocno się ożywił.
- Wiem, bo byłem tam na spotkaniu ze Zdzisławą Kaczmarek. Wie pan, babka też ciekawie pisze.
- No właśnie, ale zacznijmy od początku. Na styczniowym spotkaniu czytała swoje wiersze Maria Magdalena Pocgaj, a w lutym prezentował swój dorobek Tadeusz Stirmer. To jest najlepszy przykład, jak pisanie tematycznie może się różnić. Magda promowała swój nowy tomik
„Herbata z gwiazdek”. Usłyszeliśmy wiersze o zimie, którą tak bardzo lubi. Ktoś nawet powiedział o niej, że jest jedyną poetką piszącą o zimie tak ciepło. Popłynęły strofy fascynujące, pełne piękna i łagodności, zawierające mnóstwo pozytywnych treści. Niemal można  było dostrzec malownicze  śnieżne  krajobrazy. Na lutowym Ogródku swoje utwory czytał Tadek Stirmer. Mieliśmy do czynienia z ogromnym ładunkiem bolesnych tematów, które najczęściej porusza. Co prawda poeta mniej przywiązuje wagę do gładkości stylu, ale za to wiersze są przemyślane, mądre i odrębne.
- A ta Zdzisława Kaczmarek?
- Zdzisia ma już spory dorobek, a o jej wierszach można powiedzieć same pochlebne rzeczy…
- Bardzo mi się podobało, zwłaszcza jak pana żona czytała!
- Panie Karolu, żona tylko trochę pomagała, a przecież najważniejsze były treści autorki.
- No dobrze… A! Jeszcze ta pani Kaczmarek była związana z Nowym Tomyślem. Trzy lata tam mieszkałem…
- Rzeczywiście - wtrąciłem - każdy musi gdzieś mieszkać. Ale wracając do prezentowanej twórczości, najbardziej zastanawia to, że w poezji Zdzisławy Kaczmarek nie zauważa się upływu czasu. W wierszach napisanych wiele lat temu, jak i w tych najnowszych, widać wyraźnie dbałość o nienaganny styl, a także świeże pomysły. Treść jest jasna, a wiersze przejrzyste. Pisanie komunikatywne to duża umiejętność i Zdzisia posiadła ją w pełni.
Kot znowu dał znać o sobie prychnięciem…
- Chyba nie chce  mi pan powiedzieć, że ma pan kłopoty ze zrozumieniem jakiegoś wiersza? -  wtrącił zaskoczony sąsiad.
- Zdziwił by się pan jak często. Znany satyryk, poeta i bard Andrzej Poniedzielski twierdzi że „istnieje wiele wierszy, w których autor najpierw opowiada jakąś historię, a ona później zmienia się w historię choroby” i nic już nie wiadomo.
-Wie pan co, z tym Ogrodem Botanicznym to fajny pomysł. Czasami czytam wiersze w domu, ale to nie to samo. A w tym ogrodowym pawilonie duże okna, za którymi widać te wszystkie krzaczki i roślinki, piękna muzyka i o jakimś drzewie, albo ptaszku, ta pani Agata opowie. Naprawdę powinno to być bardziej reklamowane. Cieszę się , że mi pan powiedział i mogłem tam być, to wszystko zobaczyć i usłyszeć. Mówię panu, dech mi zaparło, tak było super.. Chociaż ostatnie dwa tygodnie byłem nie do życia, kompletna dętka. Myślę, że już będzie tylko lepiej.
Wstałem z fotela z zamiarem skończenia wizyty, jednak przypomniało mi się coś, co mogło pana Karola zainteresować.
- Chciałem jeszcze coś powiedzieć - zacząłem siadając z powrotem, gdy usłyszałem przeciągły wrzask jednego z kotów, który w tym czasie zajął moje miejsce. Niewiele brakowało, abym na niego usiadł. Poczułem pazury na nodze i odskoczyłem gwałtownie, nabijając sobie ogromnego sińca o kant stołu.
-Kiara! No co ty robisz panu, sierściuchu jeden! Przepraszam -  zwrócił się do mnie sąsiad z niepewnym uśmiechem -  ona tylko broniła Pikusia… Normalnie jej się to nie zdarza, jeszcze raz przepraszam…
Miałem już dosyć wizyty i nerwowo rozcierając dłonią bolesne miejsce, stwierdziłem, wychodząc:
- Niech już pan wraca do zdrowia.
Jak się okazało paradoksalnie, bezpieczniej czułem się w rozmowie z panem Karolem na ulicy, niż w jego mieszkaniu.
Po powrocie do domu pomyślałem, że organizuje się tyle różnych, ciekawych spotkań, a ludzie nie doczytają reklamy, albo nie chce im się wyjść z domu. A może, po prostu, wpadają w fotel przed telewizorem, ograbiając się z tak ciekawych doznań. Właściwie to dobrze, że spotkałem Ewę w aptece bo zastanawiała mnie ta dziwna cisza na osiedlu. Po dzisiejszej wizycie, mogę stwierdzić, że sąsiad robi postępy na literackiej drodze powoli, ale za to wyjątkowo systematycznie.

GOŁY