WARSZAWSKI KONKURS

WARSZAWSKI KONKURS

Jestem na przymusowym urlopie. Pan Karol maluje mój gabinet. Na początku obiecywał, że wystarczy mu poniedziałek i wtorek. Dzisiaj mija czwarty dzień i prawdę mówiąc przyjechałem, żeby trochę go pogonić. Może wreszcie skończy. Kiedy otworzyłem drzwi, poczułem ostrą, duszącą woń pracującego człowieka.
- Panie Karolu, wciąż jeszcze pan maluje? - spytałem na powitanie.
- Nie, no malować, to ja skończyłem już wczoraj, tylko ta wykończeniówka, to jest straszna dłubanina. Podkleiłem kilka kafelków, przymocowałem kabel telefoniczny, wyregulowałem wszystkie drzwi i różne tam takie drobiazgi. Mała godzinka i mogę oddać klucze. Miał pan nosa, że pan teraz przyjechał.
Stanąłem w drzwiach nie wiedząc co począć. Normalnie poruszam się po gabinecie bez problemów, ale teraz, podczas remontu, było więcej niż pewne, że przynajmniej część sprzętów stoi nie na swoim miejscu. Nie chciałem wchodzić, żeby na coś nie wpaść.
- Co pan tak stoi, niech pan się czuje jak u siebie. Ha, ha, w sumie jest pan u siebie…
Kiedy zrobiłem trzy kroki, potrąciłem krzesło, po czym usłyszałem brzęk tłuczonego szkła i poczułem wodę w bucie.
- No szlag by to! - rzucił sąsiad - zapomniałem o tej szklance! Jak mogłem! Myślałem, że pan to ominie.
- Niech się pan tak bardzo nie przejmuje. Jest taki stary dowcip o niewidomych…
- To i takie dowcipy pan zna?
- Żarty na temat niewidomych to moje hobby…
-To dopiero! A o czym pan teraz pomyślał?
- Wie pan co robi żona niewidomego, kiedy się na niego zdenerwuje?
- Co robi?
- Przestawia meble w mieszkaniu.
- Ha, ha, ha! O… przepraszam, czy człowiek powinien się z tego śmiać?
- Może pan być spokojny, mnie ten dowcip szczerze ubawił, właściwie nadal mnie śmieszy - stwierdziłem.
Kiedy pan Karol posprzątał podłogę, usiadłem wygodnie przy moim biurku.
- Jeszcze tu trochę ogarnę i możemy wracać do domu. Jak już mam pana pod ręką, muszę zadać pytanie.
- Przyznam, że właśnie tego się spodziewałem. Niech pan spokojnie kończy, a ja zamieniam się w słuch.
- Podobno jest  bardzo dużo konkursów literackich. Czy często bierze pan w nich udział?
- Rzeczywiście konkursów organizuje się wiele, ale osobiście nie mam w zwyczaju w nich uczestniczyć. Czasami wyjątkowo coś wyślę, parę razy byłem nawet laureatem. Gdybym miał odpowiedzieć krótko, nie lubię współzawodnictwa w poezji. Wychodzę z założenia, że to nie ring, ani stadion, żeby rywalizować. Każdy poeta tworzy na tyle odrębnie, że bardzo często trudno dwa wiersze porównać i stwierdzić, że jeden jest lepszy od drugiego..
- Ja myślę, że to musi być super, wygrać nagrodę w takim konkursie.. ..
- Zwyciężyć zawsze miło. Z drugiej jednak strony, może zdarzyć się sytuacja, kiedy konkurs wygrywa wiersz, który czytany na podsumowaniu nie zachwycił nikogo z pozostałych laureatów. Wszyscy, prócz zwycięzcy, zastanawiają się wtedy, co kierowało jurorami, że nagrodzili tak słaby wiersz. Zawsze są jakieś kontrowersje.
- No wie pan, mnie uczyli, że sędzia ma zawsze rację, co nie?
- To jest prawda. Ale zmieniając trochę temat, opowiem panu, co dzisiaj zaprząta moje myśli. Każdy oddział Związku Literatów raz do roku ma swoje święto i co się z tym łączy, organizuje kilkudniową imprezę. Kraków ma Galicyjską Jesień we wrześniu. Warszawa październikową Warszawską Jesień Poezji. W listopadzie oddział wrocławski organizuje w Polanicy międzynarodowy festiwal pod nazwą „Poeci bez granic”. Jak już pan wie, nasz poznański oddział ma Międzynarodowy Listopad Poetycki, który odbędzie się w tym roku 36 raz. Obecnie w trudnej sytuacji ekonomicznej spadły nakłady na kulturę. Oddziały wojewódzkie dysponują z roku na rok mniejszymi pieniędzmi, tym samym co raz trudniej organizować udane imprezy, a ilość uczestniczących w nich poetów stale spada.
- No to wesoło nie jest, kryzys jak wszędzie…
- Tydzień temu otrzymałem e-maila od zarządu oddziału ZLP w Warszawie.
- To taki list w Internecie?- błyskawicznie wtrącił pan Karol.
- Właśnie taki - zgodziłem się.
- Jak do mnie ktoś napisze, to córa mi czyta, bo wie pan…ja z tym całym komputerem, to trochę na bakier jestem, coś słabo mi idzie.
- Wracając do tego e-maila, członkowie zarządu warszawskiego oddziału postanowili, że skoro nie mogą gościć na Warszawskiej Jesieni tylu osób, co zwykle, wyłonią tegorocznych uczestników inaczej i zaproszą do konkursu dwustu poetów. Trzeba wysłać trzy wiersze o dowolnej tematyce, a Jury, złożone z kadry naukowej Uniwersytetu Warszawskiego oraz niezależnych krytyków, wybierze 40 zestawów wierszy równoznacznych z zaproszeniem na Warszawską Jesień.
- No, jeśli dostał pan tego e-maila, to znaczy, że jest pan w dwusetce najlepszych?
- Znowu idzie pan na skróty. Tego nie da się tak prosto stwierdzić. Poza tym, duża część koleżanek i kolegów jest oburzona.
- Ha, ha , bo ich nie zaprosili?
- Najprawdopodobniej informację otrzymali, ale zwyczajnie nie chcą zdobywać zaproszenia w drodze konkursu. Niektórzy nawet demonstrują swoją irytację, pisząc listy protestacyjne.
- A pan co na to?
- Postanowiłem, że wbrew niechęci do konkursów, tym razem wyślę wiersze do Warszawy.
- I bardzo dobrze. Zawiezie pan żonę do stolicy. Pan czytać wiersze, a żona do sklepów…
- Tego, to akurat nie byłbym pewien. Konkurować z wieloma świetnymi poetami, to spore wyzwanie.
- To może rację mają ci, co nie startują?
- Mimo wszystko wezmę udział w tym konkursie, w końcu na zaproszenie wypada odpowiedzieć, a jeśli do Warszawy nie pojadę, nie będę uważał tego za despekt - stwierdziłem.
- To znaczy, że się pan nie wścieknie?
- No powiedzmy, że nie poczuję się obrażony - pokiwałem głową z uznaniem - czyżby sąsiad zaczął studiować słowniki?

Sprzątanie gabinetu po remoncie przeciągnęło się nieprzyzwoicie długo. Na koniec okazało się, że na ścianie nad kozetką pojawiły się wyraźne zacieki i pacjentów zarejestrowanych na jutro trzeba będzie odwołać. Nie wiem, jakby to wszystko wyglądało, gdybym zlecił remont jakiejś nieznanej brygadzie. Zawsze jednak swój majster  to jakaś pociecha i na dodatek miłośnik literatury.

GOŁY