Zapieckowe refleksje

Zapieckowe refleksje

Foto: A. Haegenbarth

Choć od czasu mojej wizyty w gorzowskim „ZAPIECKU” sporo wody upłynęło w Warcie, dopiero teraz mogłam zebrać myśli, jako że niedługo po powrocie z Gorzowa Wlkp. czekała mnie podróż na daleką Północ, którą niedawno zakończyłam. A zatem, 14 maja tego roku wysiadłam na dworcu autobusowym w mieście, które pamiętałam sprzed lat, bo w 1999 roku jako konsultant literacki uczestniczyłam w XVII Interdyscyplinarnych Warsztatach Artystycznych w Lubniewicach k/Gorzowa, organizowanych przez RSTK. Tym razem jednak zaprosiła mnie przeurocza „gospodyni” ZAPIECKA, animatorka kultury, Barbara Schroeder. Ona też zaopiekowała się mną tak serdecznie, że nie tylko odebrała z dworca autem, poczęstowała obiadem w swoim gorzowskim mieszkaniu, ale zaoferowała nocleg w jej leśnym domu. Samo spotkanie odbyło się w Sali ZUO, gdzie przedstawiłam wiersze z wydanego w tym roku tomiku pt. „Herbata z gwiazdek”, miałam też pokaz multimedialny autorskich fotografii pt. „Moje zapatrzenia”.
Zwykle każde zdjęcie, pokazywane na wystawie, opatruję tekstem poetyckim, pisanym specjalnie do poszczególnego kadru. Cieszy mnie, że właśnie ta forma przekazu moich wrażeń i przemyśleń, spotkała się w Gorzowie z tak ciepłym przyjęciem. Bo zaiste klimat na ZAPIECKU był pełen życzliwego zainteresowania i atencji. A wtedy nawet nie przeczuwałam, że czeka mnie jeszcze jedna niespodzianka. Najpierw jednak, po spotkaniu, pojechałyśmy z Barbarą do Rybakowa, gdzie w pięknym, drewnianym domu z kominkiem czekała kolacja i wieczorny spacer nad jezioro. W maju o tej porze las tak mocno pachniał, a cisza była tak głęboka i wszechobecna, że mimo woli ściszało się głos, choć serce otwierało się do zwierzeń.  Ciemna tafla jeziora miejscami fosforyzowała, to księżyc rozsypywał na niej srebrne światło. W przybrzeżnych szuwarach odzywał się trzciniak, nad naszymi głowami bezszelestnie krążyły nietoperze a na czystym, granatowym niebie lśnił Wielki Wóz. I nie było jeszcze komarów! Później, w pachnących żywicą czterech ścianach domu aż żal było zasypiać, gdy z lasu dochodziły nawoływania nocnych ptaków i wiatru szelesty w koronach drzew…
Nazajutrz po śniadaniu udałyśmy się do Gorzowa, gdzie dołączył do nas Andrzej Haegenbarth, znany fotograf, kulturoznawca i krytyk, animator życia kulturalnego. Pojechaliśmy razem do Santoka, pięknego miasteczka, położonego u ujścia Noteci do Warty. A celem podróży było wzniesienie i stojąca na nim kamienna wieża widokowa, pochodząca z lat 30. ubiegłego stulecia, w której mieści się pracownia gorzowskiego artysty, rzeźbiarza, poety i pastelisty, Jerzego Gąsiorka. Trudno tam się dostać, toteż ze swojej „góry” zjechał po nas jeepem sam gospodarz, którego poznałam na zapieckowym wieczorze. Miejsce to wydało mi się magicznym: oaza bujnej zieleni ze ścianą kwitnących bzów i gwałtownym, porywistym wiatrem, jakby broniącym dostępu do wieży. Ale pan Jerzy bezpiecznie, po kamiennych schodkach wprowadził nas do wnętrza. Wieża posiadała trzy poziomy, o charakterze galerii, bowiem w każdym kątku, zakamarku, na półkach i belkach stropowych, czy nośnych widniały rzeźby, tzw. „asamblaże”, tworzone z prostych materiałów, niemalże wziętych spod ręki (np. sękata deska, kawałek blachy, czy łańcucha, stare narzędzie, poniemiecki hełm). Prace te na pierwszy rzut oka kojarzyły się ze sztuką Władysława Hasiora, posiadały jednak zasadnicze różnice. „Gąsiory”, jak potocznie się je nazywa, w odróżnieniu od krzykliwie barwnych, często z wykorzystaniem elementu kiczu rzeźb Hasiora, są ascetyczne w wyrazie, pełne wzruszającej duchowości, kolorystycznie stonowane, niemal surowe. Święci, aniołowie czy diabły, wyłaniający się z drewna o wyraźnie widocznej strukturze, zawierały w sobie nieraz i dowcipną puentę. Kompozycje poważniejsze, wojenne, martyrologiczne oglądało się w skupieniu, nawet i z pewnym dreszczem a kontemplacja ich poruszała do głębi… Na najwyższym piętrze wieży, tym przeszklonym, z którego malownicza panorama  na okolicę zapierała oddech, przyszedł czas na rozmowę przy herbacie z ciastem, i  wymianę tomików wierszy. A za oknami, niemal na wysokości oczu latały bociany. Nic dziwnego, że dopadła mnie chwila niewysłowionego zauroczenia tym miejscem… „Ach, móc powrócić i trochę tu pomieszkać…” Z takim żarliwym życzeniem opuszczałam wieżę, trzymając w ręku drewnianego anioła, prezent od J. Gąsiorka, jako że po raz pierwszy przekroczyłam progi jego wieży. 
Czekało nas jeszcze zwiedzanie Muzeum Grodu Santok Oddział Muzeum Lubuskiego im. Jana Dekerta w Gorzowie Wlkp., krótki plener fotograficzny na santockim moście, z widokiem na piękne rozlewiska, kwitnące wierzby i chmary jaskółek brzegówek latających nisko nad nurtem Warty. I powrót do Gorzowa, promenada  nadwarciańskim bulwarem, z kawiarenkami i wielką, kulistą wolierą, w której kołysały się na drążkach kanarki i barwne papużki. A miasto tonęło w zieleni, w starych drzewach szumiał majowy wiatr, słońce wyzłacało ulice. Pozostawiłam tam dobre wspomnienia i wspaniałych ludzi: Barbarę Schroeder, Andrzeja Haegenbartha, Jerzego Gąsiorka, którym dziękuję za jakże bogaty program pobytu na lubuskiej ziemi, gościnę oraz za wszystko, czym mnie tak serdecznie podjęli i obdarowali. 
Maria Magdalena Pocgaj