MATKA CHRZESTNA

MATKA CHRZESTNA

Kiedy usłyszałem dzwonek, pomyślałem, że to listonosz. Już od tygodnia czekam na urzędowe pismo, które powinno przyjść listem poleconym. Po otwarciu drzwi najpierw usłyszałem ciężki oddech, a zaraz później znajomą chrypkę.
- Przychodzę panu powiedzieć – wydyszał pan Karol – na końcu bloku, tam przy straganie, jest ogromna dziura w chodniku…
- A to pan, dziękuję za ostrzeżenie.
- Jakby pan tam wpadł, toby pana nie było widać, ani trochę!
- Dobrze, że o tym wiem, chociaż nigdzie się na razie nie wybieram. Muszę czekać na listonosza.. Może pan wejdzie na chwilę - ustąpiłem, by wpuścić sąsiada
- No chyba, że na krótko. Kupiłem nowy whiskas i chcę zobaczyć, czy to działa tak jak w reklamie. Pewno niezupełnie, ale coś te stwory muszą jeść.
- Odnoszę wrażenie, że koty bardzo ubarwiają pańskie życie.
- Dużo by mówić, Kiara, to ogromna tłuścioszka. Leży całymi dniami, a wstaje tylko, kiedy widzi pełną miskę. Za to Pikuś, to dziwny kot. Wie pan, że on sam wybrał sobie nasz dom?
- To doprawdy ciekawe. Jak do tego doszło?
- Byłem wtedy w sanatorium, a córa przychodziła do domu po to tylko, żeby się wyspać. Przyszła kiedyś wieczorem, a na wycieraczce stoi kot i miauczy. Na drugi dzień to samo. No to go wpuściła. I tak już został.
- Rzeczywiście, można powiedzieć, że to kot zdecydował. Miał wiele szczęścia, że trafił na pana i panią Ewę.
- No pewnie, że nie ma u nas źle. Ale tak między Bogiem, a prawdą, to pechowy kot.
- Co ma pan na myśli - spytałem.
- Pamiętam jak prawie pan na niego usiadł.
- Trudno takie zdarzenie zapomnieć. Ogromnie się zestresowałem.
- No właśnie. Pikuś jest zawsze nie tam gdzie trzeba. Wszędzie wciska ten swój ciekawski łeb i przez to ciągle są z nim jakieś draki. Kiedyś przychodzę z roboty, Kiara leży, czarnego nie ma. Wołam go, szukam w mieszkaniu i nic. Obchodzę osiedle i już zaczynam się wkurzać. Nagle słyszę, że Ewka mnie woła. Pikuś się znalazł. Córa zmieniała pościele, otwiera tapczan, a ze środka wyskakuje stwór. Musiał rano wleźć do skrzyni, a ja przypadkiem go tam zamknąłem. Innym razem stał  na brzegu wanny, patrzył  jak wylatuje woda i wpadł do środka. Jak go chciałem wytrzeć, to mnie drapał i gryzł. Tak się wściekł. No, a już najbardziej sfiksowane jest jego zasypianie na mojej głowie.
- Wygląda na to, że do kota potrzebna jest święta cierpliwość. A tym bardziej do dwóch.
- No ja, to bym sobie nie mógł ułożyć w głowie, jak to by było bez futrzaków.
- Mówi pan jak prawdziwy miłośnik kotów…
- Jak to się mówi „z tym kot rad mieszka w zgodzie, kto mu się da lizać po brodzie”, he, he. Ale, skoro już tu jestem, to jednak muszę zadać pytanie, które nie daje mi spokoju.
Zacząłem się zastanawiać, z czym mój ciekawski sąsiad zechce teraz wystrzelić, a on po chwili milczenia podjął temat:
- Jak to się porobiło, że zaczął pan pisać?
- O co pan pyta konkretnie?
- Pierwszą książkę wydał pan w 2004 roku. Policzyłem, że miał pan 40 lat. Nagle tak coś się stało i wiersze same zaczęły wychodzić?
- No… nie zupełnie. Pisałem już w liceum, później raz więcej, raz mniej, z ogólnym założeniem, że nikomu tych prób nie pokażę. Jednak kręte ścieżki losu zetknęły mnie ze wspaniałą poznańską poetką Heleną Gordziej. Po długich namowach żony, przedstawiłem do oceny około dwudziestu, moim zdaniem, najlepszych wierszy. Po dwóch tygodniach doszło do pierwszego spotkania. Pani Helena miała bardzo dużo krytycznych uwag. Z jej pierwszej oceny wywnioskowałem, że nie umiem pisać, a moje starannie wybrane, najlepsze wiersze mają bardzo dużo niedociągnięć.
- I co, wkurzył się pan?
- Ujął pan to nad wyraz delikatnie. Pełen długi kwadrans wysłuchiwałem narzekań. Kiedy już miałem zamiar wyjść, nagle stwierdziła, że mimo niedostatków, powinienem wydać tomik i że ona mi w tym pomoże.
- No i co było dalej?..
- Co dwa, trzy tygodnie, żona woziła mnie cierpliwie na długie rozmowy. To było niesamowite doświadczenie. Moja nowa nauczycielka opowiadała jak powstaje prawdziwa poezja. Co należy robić, a czego się wystrzegać, aby wiersze były ciekawe.
- To się tak da? - zdziwił się pan Karol.
- Wystarczy porównać treści i zauważyć różnicę w stylu pomiędzy moją pierwszą i drugą książką.
- To nawet ja widzę, że ten pierwszy tomik o miłości jest zupełnie inny od reszty, ale właśnie ten najbardziej mi się podoba.
- Panie Karolu, ma pan oczywiście prawo do własnych spostrzeżeń i upodobań, tylko że w poezji istnieją prawdy obiektywne.
- A ja tam nie chcę być obiektywny, wolę ładne teksty o miłości, niż jakieś tam smutne zawodzenia.
- Widzę, że w tym miejscu trudno nam będzie się porozumieć i trzeba na tym poprzestać. Wracając do pani Gordziej, zrobiła dla mnie bardzo dużo. Można powiedzieć, że jest matką chrzestną mojej twórczości.
- A ja nie znałem tego nazwiska. Słyszałem Nikos Chadzinikolau, czy Iłłakowiczówna, ale Gordziej, to mi się nie obiło o uszy.
- Właściwie, to nie powinienem się dziwić. Nigdy nie zabiegała o sławę, chociaż przez długie lata pełniła  funkcję Sekretarza w Zarządzie naszego oddziału. Wydała  ponad czterdzieści tomików poezji, dwie książki prozatorskie, pisała bajki dla dzieci. Tłumaczyła też literaturę z języka niemieckiego. Z wszystkich członków naszego oddziału ma bezsprzecznie największy dorobek. Znany krytyk-Dariusz Tomasz Lebioda w rozmowie ze mną przyznał, że Helena Gordziej prześcignęła Iłłakowiczównę i jest największą poetką wielkopolski oraz jedną z najważniejszych żyjących w Polsce. Po śmierci męża mieszka sama na Boninie. Staramy się z żoną regularnie, co parę dni telefonować i kiedy tylko starczy czasu, odwiedzamy panią Helenę, czasami z gitarą, żeby śpiewem umilić jej samotność. Pewnie i tak nie zdołam spłacić ogromnego długu wdzięczności, jaki u niej zaciągnąłem, ale zawsze pozostanie dla mnie kimś bardzo ważnym. Bo to głównie dzięki niej jestem w tym miejscu, w którym jestem - zamyśliłem się.
- My tu gadu, gadu, a tam moje koty miauczą z głodu. Niech pan pamięta o tej dziurze w chodniku, bo jakby pan tam wleciał, to aż mi skóra na krzyżu cierpnie.
Sąsiad poszedł sobie, listonosz nie dotarł. Dzisiejsza nasza rozmowa była jak wiele innych. Jestem przekonany, że tym razem jednak nie udało mi się opowiedzieć dokładnie ile potrzeba szczęścia, żeby trafić na tak kompetentnego i pełnego życzliwości nauczyciela, a także jak wiele pracy musiałem włożyć, żeby nie zawieść pokładanych we mnie nadziei.

GOŁY