BYŁAM WŚRÓD BIBELOTÓW

BYŁAM WŚRÓD BIBELOTÓW

 

BYŁAM WŚRÓD BIBELOTÓW
Nie czułam się dobrze tamtego dnia. I zupełnie nie poetycznie. Ale czy można zawieść potencjalnych chętnych do słuchania moich wierszy, którzy może przyjdą, poświęcając piękne słoneczne popołudnie?
Przypomniało mi się poznańskie spotkanie autorskie Ewy Lipskiej w Pałacu Działyńskich, kilka lat temu. Czułam się zawiedziona, rozczarowana „moją Lipską” na żywo. A ona – jak każdy człowiek – miała po prostu nie najlepszy dzień. Szwankowało jej zdrowie, a poza tym była bardzo zmęczona. Miała prawo. To wieczorne wówczas spotkanie nie było pierwszym tego dnia, a po drodze – radio, prasa, telewizja i znajomi literaci.

Sala pękała w szwach, większość studentów. Pytanie za pytaniem, dyskusja. Wypowiedzi poetki lakoniczne, bądź z namysłem, przy trudzie doboru słów! Udało mi się póżniej chwilę z nią porozmawiać, przy okazji podpisywania książki. Stąd moja wiedza na temat stanu ciała i ducha „mojej Lipskiej”, poetki hołubionej obok Różewicza, Grochowiaka , Śliwiaka.
Pomyślałam tego czerwcowego wieczoru, że muszę stawić czoła sobie samej i stanąć wśród bibelotów w warszawskiej „Bibeloty Cafe” na ulicy Willowej. Przed wejściem przeczytałam: „Kobieta sukcesu, aktywna, przedsiębiorcza, kreatywna, piękna, mądra i dojrzała – tak, to ty nią jesteś.”

Pani Barbara Kaniewska, właścicielka kawiarni (wraz z mężem Krzysztofem), powitała mnie bardzo serdecznie. Nie od razu pozwoliła przygotować się do spotkania, absorbując na temat gości, działalności kawiarni –pracowni i atrakcyjnych bibelotów bardzo zajmującą rozmową. Potwierdziła ona i dopełniła moje wrażenia z poprzedniego pobytu w tym urokliwym miejscu – na spotkaniu autorskim Marka Wawrzkiewicza. Relację z tego spotkania pisałam jakiś czas temu. Pani Barbara poczęstowała mnie pysznym domowym ciastem i napojem ze świeżo zerwaną miętą w kawiarnianym ogródku, częściowo uprawnym. Rośnie tam nawet wiśnia. Można np. czytać przy stoliku, delektować się zawartością naczynia na nim stojącego, rozkoszując jednocześnie zielenią otoczenia i ciszą, pod warunkiem, że nie zakłócą tej rozkoszy komary.
Tuż przed spotkaniem pewien poeta przedstawił się i wręczył piękną różę . Ona temu winna, że uleciało z mojej pamięci nazwisko poety(obecny wraz z małżonką), który polecał swoją poezję na stronie internetowej. Przy pianinie zasiadła z powagą Pani Jolanta Wanda Mórawska, której wirtuozerię gry na tym instrumencie szczerze podziwiam. Stefan Jurkowski ,tradycyjnie w „Bibeloty Cafe” otworzył spotkanie, powitał gości, przedstawił autorkę wierszy wieczoru. . . Ależ to była istna laudacja! Poruszenie wśród obecnych było widoczne. Aczkolwiek, kiedy dopuszczono mnie do głosu, nie zaczęłam czytać erotyków i lekkich wierszy lirycznych. Moje nieciekawe tego dnia samopoczucie, w cieniu bibelotów z charakterem sprawiło, że uderzyłam w słuchaczy wierszami nie adekwatnymi do aury za oknem i w kawiarnianym ogródku. Trudne, przytłaczające, pełne smutku wypłoszyły trzy osoby, w tym poetę od róży – do ogródka właśnie. Kątem oka rzuciłam w stronę Stefana Jurkowskiego, upewniając się, że zamarł z wrażenia, zapewne też zaskoczony taką poezją. Pani Jolanta Wanda Mórawska próbowała przerwać ten ciąg ponurych wizji własnymi wizjami na klawiaturze pianina. Niestety, wyszła - musiała być też obecna na innym spotkaniu. Ale wtedy koszmar się skończył, bo przeniosłam wszystkich jeszcze obecnych w inne rejony. Wspięłam się po strofach na wysokość polskich gór, a potem już było z górki. Również erotycznie. Były też wiersze najnowsze, notabene – napisane w Warszawie. Moje kiepskie samopoczucie, nie wiem, kiedy - diabli wzięli, no i daj im Boże.
Spotkanie trwało dwie godziny, w tym długa rozmowa, w trakcie której, ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam sporo ciepłych słów, pełnych aprobaty, dotyczących zwłaszcza . . . pierwszej części prezentowanych wierszy i wypowiedzi. Organizator i prowadzący spotkanie słuchał z uśmiechem zadowolenia, dodając własne komentarze. Padały pytania, dotyczące np. formy wypowiedzi poetyckiej, jak to jest z krótką formą i szeroką frazą. W której można więcej przekazać i dlaczego tak się dzieje. Jak metafory, zaczerpnięte czasem z niebotycznej głębi i trafnie użyte, skonfigurowane, potrafią zapierać dech w piersiach, a wiersz staje się jak nieodkryte dotąd żródło. Albo otwiera nagle inne, nieznane przestrzenie i horyzonty, wskazuje inne kierunki myślenia. Zamienia prosty język w język wysublimowany, nadając wyrazom zupełnie inne znaczenia i zdumiewa niepowtarzalnością nazywania „rzeczy”. No, chyba, że osoba pisząca uważa siebie za wieszcz(kę)a czy poet(k)ę wyższych sfer, a tak naprawdę nadmuchuje wokół siebie atmo-sferę. Bo jest grafomanem lub pisze w nieskończoność „wariacje na temat. . .”. Jakoś szczególnie zapamiętałam refleksje pani Ireny Tetlak, która wydała ostatnio tomik wierszy pt.”Lilak” ( interesujący – gratulacje!) w Wydawnictwie Autorskim Andrzeja Dębkowskiego w Zelowie.
Z przyjemnością pozwolę sobie zacytować fragment „Listów do Pani A.” Stefana Jurkowskiego, z „Gazety Kulturalnej” : „ . . . Myślę, że bez władz lepiej by sobie ludzie poradzili. Przecież bez żadnej pomocy znikąd, przy dobrej woli właścicieli „Bibelotów”, państwa Kaniewskich, bezinteresowności poetów, udało się rozkręcić” Poezję na Willowej”. Teraz jest wakacyjna przerwa. Sezon zakończył się spotkaniem z Anną Andrych. Świetne wiersze, choć może trudne, przesycone pewnym tragizmem, ale świetnie napisane, ekspresyjne, celnie zmetaforyzowane. Bardzo się jej wiersze podobały zebranym, wywiązała się rozmowa z poetką, której ujmująca postawa zjednała sympatię słuchaczy.”
ANNA ANDRYCH