Mierzyńska Aleksandra

Mierzyńska Aleksandra

Aleksandra MierzyńskaAleksandra Mierzyńska początkowo zamierzała uzyskać wykształcenie muzyczne  i do wybuchu II-giej  wojny światowej ukończyła naukę w Państwowym Konserwatorium Muzycznym, w klasie fortepianu u profesor Procner.
W grudniu 1944r. wróciła do Poznania po przymusowej pracy przy kopaniu rowów przeciwczołgowych, została skierowana do pracy w DWM /obecnie zakłady Cegielskiego/, przy frezarce /bez przeszkolenia!/. Skończyło się to wkrótce obcięciem jej połowy wskazującego palca prawej ręki, co uniemożliwiało pozytywny rezultat ukończenia wyższych studiów muzycznych.
Ukończyła zatem Studium Nauczycielskie /filologia polska/ i podjęła pracę w jednej z poznańskich szkół podstawowych, w której pracowała przez lat szesnaście. Pierwsze teksty A. Mierzyńskiej – dwa opowiadania i felieton – zamieścił Głos Katolicki w roku 1954 i 1955. W 1973r. słuchowisko Aleksandry Mierzyńskiej  /”Okulary kota Melanchtona”/ zostało nagrodzone w konkursie Polskiego Radia. Debiut książkowy Autorki przypadł na rok  1983. /Powieść psychologiczna „Justus Emanuel”/.
W roku 1989 Aleksandra Mierzyńska uzyskuje stopień magistra teologii i wkrótce potem wydaje swoją drugą książkę – zbiór esejów o tematyce biblijnej i antycznej z odniesieniami do współczesności „Zawód – Prorok”.
W roku 1995 zostaje członkiem Związku Literatów Polskich a w trzy lata później wychodzi jej kolejna książka „Tombak czy złoto”. W roku 2003 ukazuje się na rynku księgarskim kolejna książka Aleksandry Mierzyńskiej „Nawiedzona” – zapis faktograficzny dotyczący zjawisk paranormalnych.
„Cztery księżyce Saturna” – to reportaż literacki ujawniający „wstydliwe” szczegóły z życia Romana Brandstaettera i jego żony Reginy – których z uwagi na udokumentowanie stawianych autorowi „Jezusa z Nazarethu” zarzutów może stać się /zwłaszcza w Wielkopolsce/ - bestsellerem.   

Projekt okładki : Mars Graf

Wydawca: Wielkopolska Agencja Literacka

60-645 Poznań, ul. Michałowska 18

Poznań 2003

Skład, druk i oprawa:

Z-d Poligr. MARS GRAF, ul. Głogowska 137, 60-244 Poznań

tel. 61 865 45- 11, e-mail: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.

ISBN 83-901- 586-3 - 9

Redaktor : Jerzy Cepik

Projekt okładki: Jerzy Cepik

Związek Literatów Polskich, Poznań 1993 r

Biblioteka ZLP nr 1 , Poznań

ISBN 83-86113-05-7

Skład komputerowy:PPUH Infus ARt, Poznań Dąbrowskiego 17

Druk: Zakład Poligraficzny Omega Druk - Poznań, ul . Zbytowida 11

ISBN 83-60442-05-3

Wydawnictwo TOTALDRUK

Druk i oprawa;TOTALDRUK, Poznań, ul. Naramowicka 112

Druk 2007

XXX

Widziałam raz we śnie

miasto umarłe

Szare w nim były ulice

szarością popiołu

I domy stały dokoła

bez okien

jak mury

I ołowiem brzemienne

przeciągały chmury

nad miastem

w którym jedna tylko

byłam żywa

Z almanachu XXXIV MLP „SŁOŃCE WSCHODZI JESZCZE RAZ”

 

"Tombak czy złoto"
(fragment):

"(…) O pół do dwunastej usiadłam w Kawiarni naprzeciw drzwi wejściowych i rozpoczęłam czaty. Jedyny znany mi szczegół - głos Brandstaettera - zdawał się wskazywać na omszałego staruszka, jednak do chwili, kiedy zegar kościoła Najświętszego Zbawiciela obdzwonił południe żaden staruszek się nie zjawił (…)
Podchodziłam kolejno do trzech samotnie siedzących mężczyzn (…)
pytając: "Przepraszam, czy Pan Brandstaetter… ? Został mi do spenetrowania jeszcze środkowy ganek. Czułam się okropnie głupio.
Doszłam do końca ganku, zawróciłam i wtedy zauważyłam, że na stoliku, który zaraz minę, leży książka. Wytężyłam nieuzbrojone oko i odczytałam umieszczone w górnym narożniku okładki, nazwisko autora: Roman Brandstaetter. Z krzesła podniósł się wysoki, barczysty mężczyzna ani trochę nie przypominający zmurszałego staruszka (…)"

"Nawiedzona"
(fragment):

" (…) Pod koniec września 1987 roku pani A….. M….. zam. w Poznaniu przy ul…… dała mi zapasowe klucze do swojego mieszkania. Spodziewała się, że w dniu 28 września 1987 r. może się jej coś złego przyprawić. Tłumaczyła, że 28 sierpnia 1987 roku odebrała przekaz parapsychiczny, który zrozumiała jako zapowiedź śmierci. Życzyła sobie, żebym weszła do jej mieszkania,  jeśli dnia 29 września 1987 r. nie zatelefonuję do niej.
Zatelefonowała - z wiadomością, że chodziło nie o nią lecz o jej bliskiego znajomego, pana Romana Brandstaettera, który zmarł 28 września 1987 r.
(Maria Pietrzakowa - podpis) (…)"

"Zawód Prorok"
(fragmenty):

"(…) Od Abrahama do wyjścia Żydów z Egiptu upłynęło sporo czasu, ale praojciec narodu wybranego załatwił dla swoich potomków jedno: postarał się dla nich o coś w rodzaju pied-a'-terre. Kupił mianowicie pieczarę Makrela położoną na krańcu pola należącego wcześniej do Erona Hetyty. Kupił to pole z pieczarą za 40 syklów srebra, żeby pochować Sarę i sam również później spoczął obok niej, gwarantując swoim potomkom niekwestionowane prawo do tego spłachetka ziemi (...)
(…) Pani Lenormand rozpoczęła praktykę wróżbiarską w Paryżu w roku 1794, a więc niedługo po zgilotowaniu Ludwika XVI, w trakcie rządów Robespierre'a. Posługując się talią kart, za opłatą, której wysokość ustala w zależności od zamożności klienteli, mówiła co kogo czeka. "Zostanie pani cesarzową, Madame…" powiedziała do jednej z klientek, świeżo owdowiałej (gilotyna!) wicehrabiny Beauharnais. Piękna Józefina wyszła pewnie od kabalarki powątpiewając w jej zdolność jasnowidzenia, ale tę wróżbę potwierdziła rzeczywistość(…)
(…) Co szczególne - wróżba pani Lenomarmand wypowiedziana została w okresie Dyrektoriatu, kiedy taka forma rządów jak cesarstwo nikomu nie przychodziła na myśl (…)"

"Justus Emanuel"
(fragment):

"(…) Stanąłem przed orkiestrą złożoną z moich kolegów z Akademii, instrumentalistów, żeby poprowadzić - w ramach zaliczenia z dyrygentury - Koncert a-moll Johannesa Brahmsa. Skrzypce grał Uwe, a Ingrid Busch, als Cellistin, odwracała mu w wolnych chwilach kartki(…) (…) Uniosłem w górę pałeczkę… a wtedy świadomość niemocy wobec losu zwaliła się na mnie jak wielki głaz. Bo egzystowało we mnie dotąd pokątnie marzenie, że jeżeli nie kompozycje, to może… Tymczasem w jednej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że nigdy. Nigdy. Trzeba było mieć sprawne ciało, zdrowe mięśnie, żeby swoje sugestie przekazać grającym. Nie stać mnie było na to. Choćbym znał na pamięć wszystkie partytury świata i muzykalny był jak trzej wiedeńscy klasycy razem wzięci - dyrygowanie pozostałoby i tak poza sferą moich możliwości. Przez najkrótszy tylko moment - jak się udało z poczucia czasu wykroić - byłem jak Wielki Pan na wysokościach. Tylko przez chwilę. I nie udało się jej, niestety, zatrzymać(…)"

"Cztery Księżyce Saturna"
Roman Brandstaetter na cenzurowanym

"- Hallouuu…? zabrzmiał znajomy głos. - Ach, to pani.
Co się z Panią działo?
Co u pani słychać?-
Napisałam książkę… - oznajmiłam powoli i wyraźnie.
Po tamtej stronie zapadła cisza i trwała dobre cztery może pięć sekund. Nareszcie usłyszałam: - Ooo… o czym…
Strzał w serce. Bo właśnie to nawet nie było pytanie, to było stwierdzenie, że ktoś taki jak ja… to było szyderstwo! działające jak kula dum-dum…  Usłyszałam swój głos - wysoki kruchy jakby zaraz miał się załamać…
Nie odpowiedziałam na pytanie. Przezwyciężając dławienie w krtani zawołałam: - A nawet znalazło się wydawnictwo, które moją książkę wydało!
I obojętny głos na drugim końcu drutu: - A co poza tym?
- Poza tym wszystko w porządku. Mam nadzieję, że u państwa także.
Do usłyszenia…
Od tamtej rozmowy nie wysyłam już urodzinowych życzeń z tradycyjnym zdaniem " Oby żył Pan długo jak cedry Libanu…" Nie mogłam pojąć dlaczego tak zareagował, na wiadomość o moim sukcesie.
Francuzi powiadają: "Tout comprendre c'est tout pardonner".
Nie rozumiałam więc jak miałam wybaczyć…?
Mimo, iż przestał się mną interesować jako "córką chrzestną" powinien był zachować się kulturalnie i złożyć stosowne gratulacje. Gratulacji nie złożył i - mówiąc językiem giełdowym - Jego akcje bardzo przez to spadły. Ale nie mogłam z nim zerwać kontaktu, dopóki nie odda czterech listów Iłłakowiczówny! Kiedy wcześniej poprosiłam go o ich zwrot, zaaferowanym głosem oznajmił: że kiedy wprowadzono stan wojenny, schował ważne dokumenty i te listy w bezpieczne miejsce i teraz nie może ich tak "raz dwa"
z tego miejsca wydobyć. Więc musiałam się uzbroić w cierpliwość, nic innego mi nie pozostało (…)"