Celebrytą być

Celebrytą być

 

Ryszard Biberstajn

Luzem

 

Celebrytą być

 

Celebrytą być…

Wystąpić w programie u Powiatowego, w show, w którym nie chodzi wcale o zostanie idolem podpartym rzeczywistym talentem, lecz raczej o to, by dać się wymacać, przyjąć z głupim uśmiechem porcję poniżających komentarzy od innych celebrytów i mieć swoje pięć minut na wizji.

Celebrytą być…A gdy już ma się to wszystko za sobą, to a nuż zdarzy się news w pudelku lub innym plotkarskim portalu. Najlepiej dać się sfotografować z celebrytą, takim już utrwalonym, może i z księdzem, który powie (chociaż nie za bardzo mu wolno), żem równy chłop i nawet sympatyczny. Do tego książkę zlecić, by napisali za mnie, najlepiej wywiad-rzekę i opublikować. Niech lud zobaczy, co mi w duszy gra i jakich mam przyjaciół. To nic, że ci przyjaciele w Skandynawii podpalają kościoły i mordują ludzi – widocznie mają jakieś swoje ku temu powody.

Celebrytą być…

Pokazać temu i owemu, a najlepiej wszystkim, na co mnie stać, z kim się kumam, a z kim mi nie po drodze. Zatańczyć na lodzie, ujawnić talent u boku dyżurnego katolika TVN-u, zjeść żywego robaka, publicznie zalać go albo zrobić co innego. Z całą pewnością jednak zrobić wodę z mózgu tym, co na mnie się gapią.

A potem już maszynka popkultury obraca się sama, miele wszystko na łatwostrawną papkę rozsianą po stronach kolorowych pisemek.

Nawet nie szkoda, że ta papka wcześniej czy później odbija się czkawką i pali zgagą. A niech się odbija i pali. Jest dzięki temu dostępne jakieś uczucie dyskomfortu. Jest jakaś niedogodność. Szkoda tylko, że do pewnych uciążliwości można się przyzwyczaić. To całkiem jak z reklamą: głupia, nachalna, poderotyzowana (także wówczas, gdy reklamuje się olej silnikowy) – i wszyscy o tym wiedzą. A przecież stojąc przed regałem w sklepie często sięgniemy po produkt, którego walory są nam przez reklamę ustawicznie wmawiane.

Celebrytą być… Wić się i wyć.

 

Ryszard Biberstajn