Różański Witek Wincenty

Różański Witek Wincenty

Wincenty Różańsiki

Wincenty Bolesław Różański, znany jako Witek (ur. 12 lipca 1938 w Mosinie, zm. 3 stycznia 2009 w Poznaniu) - polski poeta, outsider.  Był przyjacielem Edwarda Stachury, który uczynił go również jednym z bohaterów powieści "Cała Jaskrawość". Pochowany Alei Zasłużonych na Cmentarzu Miłostowo w Poznaniu.

Dzieła (chronologicznie):
Wiersze o nauce nawigacji między kamieniami (1968; arkusz)
Dziecko idące jak włócznia śpiewało (1970)
A brzoza kwitnie (1973; arkusz)
Przed czerwonymi słońca drzwiami (1976)
Mieszkam w pogodzie (1979)
Zakole (1981)

Frente A La Puerta Roja Del Sol (1983; meksykański wybór wierszy w przekładzie na hiszpański, tłum. Barbara Stawiczak - Minoz)

Światłolubne (1984)
Wiersze - dzieci (1985)
Nam ciszy nam wiatru potrzeba (1986)
Bądź pozdrowiona chwilo... (1989; wybór wierszy)
Będziemy piękniejsi (1990)
Oddech i gest (1990)
Córeczka poezja (1993)

Ciemna rzeka (1996)

W roznieconym ogniu  (1997)

Wszystko nie to (1998)
Została pusta karta dań tego świata (1998)
Chciałem zmienić świat (1999)
Ręce Marii Magdaleny (2000)
Wędrujemy do Szeol (2001; wybór wierszy)
Posrebrzane pola słów (2001; wydanie limitowane wydane razem z wierszami Krzysztofa Wiśniewskiego).
Posrebrzane pola słów (2008; wydanie drugie w większym nakładzie)


O poecie pisali
Któż to opisze, któż to uciszy (1997; rozmowy z Wincentym Różańskim) autorzy Piotr Kępiński i Andrzej Sikorski
„Syn Bogini" jak go nazwał Edward Stachura recenzując jego debiutancką książkę poetycką "Dziecko idące jak włócznia śpiewało"

Przedruk:http://www.tnn.pl/tekst.php?idt=2621&f_2t_artykul_trescPage=3 :

6.Widokówka kolorowa: Poznań. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza - Collegium... 
Stempel pocztowy: Poznań 2.6.68. Okolicznościowy datownik: NOWE ZOO w POZNANIU. Stachura i Różański piszą niebieskim długopisem.
Drogi Bruno,
Tajemniczym jakimś obrotem rzeczy znalazłem się wczoraj rano na dworcu w Kościanie. Stąd pojechałem do Poznania, gdzie jestem z Witkiem na rynku. Na odpust do Skępego oczywiście nie pojechałem.
Ściskam Cię i całuję oraz Yrtę.
Sted
Drogi Bruno tym czasem jesteśmy we dwoje ze Stedem ale i ty jesteś z nami i w ogóle ty masz „łeb" Witek*
* Witek Różański, poeta. „Syn Bogini" jak go nazwał Edward Stachura recenzując jego debiutancką książkę poetycką Dziecko idące jak włócznia śpiewało.


Filmy o poecie
Będziemy piękniejsi (2003; film dokumentalny) reż. Tadeusz Żukowski


Nagrody i wyróżnienia

Medal Młodej Sztuki
Nagrody Literackiej im. Jana Kasprowicza
XII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego
Odznaka Honorowa m. Poznania
Za Zasługi w Rozwoju Województwa Poznańskiego
Zasłużony Działacz Kultury
Srebrny Krzyż Zasługi
Artystyczną Rady miasta Poznania
Marszałka Województwa Wielkopolskiego

Pierścień Mędrców Betlejemskich

 

=======================================================


Tadeusz Dziczkaniec-Żukowski

NIKIFOR Z OSTROBRAMSKIEJ

(albo apokaliptyczne sielanki?)

1.
Tom „Przed czerwonymi słońca drzwiami” Wincentego Różańskiego (wystawiony w witrynie Księgarni im. Adama Mickiewicza) był pierwszą książka poetycką, jaką kupiłem w Poznaniu po rozpoczęciu studiów na polonistyce UAM jesienią pamiętnego roku 1976 (strajki w Radomiu i Ursusie, powstanie „demokratycznej opozycji” i pierwsze „zawiązki” mojego literackiego „pokolenia indywidualistów 1976 – 1989”). Byłem wtedy początkującym poetą, m.in. pod wpływem Różewicza i Przybosia, i przyjechałem znad Regi u jej ujścia do Morza Bałtyckiego, gdzie tak intensywnie przeżywałem wschody i zachody słońca. Pewnie też z tego (archetypicznego?) powodu, gdy stanąłem „przed czerwonymi słońca drzwiami”, tak intensywnie rozbłysła we mnie „róża poezji”: płomyk przed Płomieniem. To było jak wejście z „talizmanem kwiatu” do mistycznej „bramy Przemian”; wg legendarnego „Witka”, jak go nazywali najbliżsi przyjaciele. Następne zdanie-tytuł tegoż „syna bogini” (Edward Stachura) - w moim porządku lekturowym - już mnie zupełnie zahipnotyzowało: „Dziecko idące jak włócznia śpiewało” (1970). Po nim, w odczuciu ówczesnego debiutanta, żaden drukowany (literacki) „pęd pogoni, pęd ucieczki” – nie stał się taką jednością dynamiki obrazu i muzyki.

Studiując solidną, na dobrych mieszczańskich cnotach zbudowaną, poznańską polonistykę fascynowałem się też „lekturami nadobowiązkowymi”: angielskimi poetami metafizycznymi w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, wielkim Mikołajem Sępem Szarzyńskim z Zimnej Wody k/Lwowa („bojowanie byt nasz podniebny”) i zagłębiałem się w poetów poznańskich; m.in. coraz bardziej opozycyjnych Barańczaka i Ryszarda Krynickiego, u których, o dziwo, znajdowałem „okruchy” z Różańskiego, choć to były, w krytyczno-literackim obiegu, ideologiczno-artystyczne i pokoleniowe wówczas antypody („nowa fala” contra „orientacja poetycka Hybrydy”). A że nawet w poezji politycznej wyłapywałem nuty metafizyczne, które przysparzały jej „głębszego oddechu”, ugruntowałem się w opinii, na poziomie zintelektualizowanej intuicji, że w Poznaniu nad Wartą wybitnie oryginalnym poetą metafizycznym jest właśnie Wincenty Różański z nieodległej Mosiny, położonej przy Wielkopolskim Parku Narodowym. To „mocne zauroczenie” tajemnicą „polskiego Chlebnikowa” (hiperbolizująca dykcja Stachury) i samotnika z Ostrobramskiej na Górczynie doprowadziło mnie do osobistego poznania się z Wincentym „Witkiem” Różańskim. Potem, już konsekwentnie, była moja recenzja-esej z jego kolejnej książki poetyckiej „Mieszkam w pogodzie” (1979), zamówiona przez Bogusławę Latawiec.

Gdy pisałem, jako indywidualny wtedy student Edwarda Balcerzana, też zaprzyjaźnionego z Witkiem, dla poznańskiego „Nurtu” swój pierwszy szkic o autorze arkusza „Wierszy o nauce nawigacji między kamieniami” (1968) uderzyła mnie przede wszystkim konsekwentna a p o k a l i p t y c z n o ś ć jego poetyckich pejzaży i otwieranie się rozbłyskującej w nich ”róży lirycznej” (oddech-i-tchnienie) na – a p o k a t a s t a z ę, czyli „odnowienie wszechrzeczy”. I tak, ujmując najkrócej, budowaniu złożonych wizji mistycznych służyły: surrealizm (nadczuła, łącząca „niebo-z-ziemią” wyobraźnia) i juxstapozycja (dramatyczna, „zrywająca wersy”, przerzutnia). Ta pierwsza zasada ewoluowała następnie ku prostocie krystalicznej wręcz ufności nawet w największym cierpieniu, a ta druga - ku swego rodzaju antologijności wersetów z ludowych piosenek i zaśpiewów. Awangardowa komplikacja przeglądać się zaczęła w „naiwnej wyliczance-rymowance”.

I tak oto, w finale poetyckiego dzieła wygnańca z miasteczka z anegdoty o „elegancie z Mosiny” na podmiejskie obrzeża stolicy Wielkopolski, a p o k a l i p s a - w a p o k a t a s t a z i e - objawiła jasną twarz o c a l a j ą c e j (jednak i pomimo wszystkie nędze świata) transcendentnej n a d z i e i :

bo krew przecieka wino się starzeje
a szkielet absolutny po śmierci się śmieje

2.

„Szkielet absolutny”, który „po śmierci się śmieje” to – już, jeszcze - ksiądz Baka?... „Szkielet absolutny” - jaki? Jarmarczny? Jasełkowy? Z lekarskiego, naukowego gabinetu? A może ten infantylno-karnawałowy z cukru?... (Różański był tłumaczony w Meksyku na hiszpański.) W pierwszej chwili trudno orzec, ale wnet, że zrymuję – jawi się, po trosze, każdym typem, jako szkieletu – wzorzec?... A wzór skąd?... Z Boskiego projektu! Witek jest niejako genetycznie spowinowacony z ludową formułą polskiego katolicyzmu, ale jako poeta (co mi uzmysłowił Roman Bąk, wydawca jego wyboru „Wędrujemy do szeol”, 2001) „dotknięty palcem Bożym” – przejawia w swym lirycznym pisaniu mistyczną (kabalistyczną?) „wiedzę wlaną”. Jego „szkielet absolutny” w konkretnym wcieleniu „się śmieje”, gdyż „wie” (Norwidowe, za Platonem: o d o p o m i n a), że od Pierwowzoru Człowieka, Adama Kadmosa: Boskiej świetlistej emanacji, pochodzi i że ostatecznie, we Wszechrzeczy Finale - „śmierci nie ma!” Choć…:

mróz kto nas ogrzeje duch
umarli już dawno wstali

I w innym miejscu: „a przyjaciele żywi i umarli / obchodzą imieniny”. A zatem, według tej t e l e o l o g i i poetyckiej, nadejdzie taki c z a s – b e z c z a s, że po tej-i-tamtej stronie: „będziemy piękniejsi” (1985)?...

Żeby zrozumieć p e ł n i e j tę poezję zdumiewających paradoksów i osobę ludowo-awangardowego poety złożoną z zachwycających, a i bolesnych, sprzeczności postanowiłem, gdy nadarzyła się po przełomowym roku 1989 okazja, zrealizować dla poznańskiej TV dokumentalno-artystyczny film o życiu i pisaniu (życiopisaniu) największego nad Wartą i Wisłą – a także Odrą, bo prześcignął w wierszopisarskiej sztuce nadmiernie retorycznego Janusza Stycznia z Wrocławia – surrealisty. I jak błyskawica nad horyzontem (za jeziorem w Wielkopolskim Parku?) pojawiło się w moim debiutanckim filmie „Będziemy piękniejsi” (1992) prorocko-knajackie wręcz zdanie autora „Światłolubnych” (1984); swoistego przydrożnego (kalekującego ) „świątka” i anty-intelektualisty: „S ł o ń c e ś w i e c i, k s i ę ż y c ś w i e c i, ale, kurwa, j e s t C i e m n o ś ć!... I bądź tu mądry, pośród tak przewrotnych wolt, mając tylko dwoje oczu i kamerę. Tudzież czasami pióro i tomik poezji w ręku:

wbijam się zębami
w zasłonę wieczności
i cóż tam pozostaje
ciemny mur ciemności
3.

Gdy się pojawia taka zagwostka interpretacyjna pośród wykluczających się (pozornie) „intelektualnych anakolutów” różańskiego warto odwołać się do bliskich jego lirykom poetów, a takim jest (o dziwo!) największy polski poeta XX wieku - Bolesław Leśmian; a to choćby z tego prymarnego powodu, że jeden i drugi „operują” - na granicy światów-i-zaświatów. Drugim powodem jest tak ważny dla obu motyw „dziewczyny” i „muru” (granicy, zasłony). Oto końcowy fragment słynnej „Dziewczyny” Leśmiana:

I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
Lecz poza murem – nic i nic! Ni żywej duszy ni Dziewczyny!

Niczyich oczu, ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko – głos, i nic nie było, oprócz głosu!

Nic – tylko płacz i żal i mrok i nieświadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata? (…)

I była zgroza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

A teraz porównywalny, w ujęciu sielankowo-apokaliptycznym, fragment „piosenkowego” wiersza Wincentego Różańskiego:

daj mi kwiat ku pomocy pasterko
niech wrota świata otworzą się
wyfruniemy co nieco

I z innego miejsca tegoż tomu („Ratujcie serca nasze” 1998), już cytowany, wers:

a szkielet absolutny po śmierci się śmieje

W zaistniałej „sytuacji kontekstowej”, najkrócej, o obu poetach, można powiedzieć tak: Leśmian jest poetą-filozofem, który mnoży byty (wizyjne, wyobraźniowe, literackie, leksykalne), by – w pewnym sensie, przesłonić (zagłuszyć?) echa „transcendencji nicości” („próżni w całym niebie”), a w genialnej balladzie „Dziewczyna” mówi: - Sprawdzam! Różański natomiast doświadcza niepojętego nadmiaru bytu (bytów) w sui generis kosmicznym spektrum wcielenia ducha w materię. I choć bywa w owych „jawnogrzesznych” i „nie-jawnoświętych” światach wielokrotnie zagubiony, to nastraja swój słuch artystyczno-duchowy na „tak”; na Byt jako – w dominacie – Pełnię-i-Dobro. Dlatego też jego „szkielet absolutny po śmierci” – nie drwi, ale „gdy wrota świata otworzyły się” – „wyfrunąwszy co nieco” – śmieje się radością wyzwolenia. Promienieje uśmiechem Pełni? Buddy? – żeby przywołać inne ujęcie problematyki „wyzwolenia od cierpienia”.

Leśmian swoje arcyprzenikliwe pytanie: A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie? – bardziej przenicowujące niż nicowania Wisławy Szymborskiej, zadaje wpierw takim pisarzom jak Gombrowicz, czy takim poetom jak Wojaczek; choć ten ostatni w pewnym momencie zapisał na jednym z marginesów: „Chrystus. Jedyna Gwiazda orientująca bieguny”. Ta „Gwiazda” świeci też nad sprzecznymi biegunami (surrealizm – sielanka) wierszy lirycznych Wincentego „Witka” Różańskiego, który w konfrontacji z Leśmianem jawi się jako poszukiwacz ukierunkowanych na trwałość-w-zmienności ź r ó d e ł i s t n i e n i a. Ostatecznie Leśmian bardziej jest paradoksanym filozofem n i c o ś c i (redukcji urojeń „bytów bytujących” do nie-Bytu?), a Różański l u d o w y m m i s t y k i e m uprawomacniającym nadmiar i jednoczesność bytów, aktów i wzajemnych interakcji światów. Tej zasadzie: jednoczesności światów w ludzkim (i nie) wszechświecie podporządkowana jest wizyjna wyobraźnia, awangardowa składnia i sielankowa piosenka tego (franciszkańskiego?) prowincjonalnego (anty)filozofia „zerwanych fraz”; obolałych losów i dusz.

4.

Po powyższych, może nadto abstrakcyjnych, uogólnieniach proponuję kilkanaście Witkowych „naiwnych wersetów” z tomu „Ratujcie serca nasze” (1998):

rozewrzeć ramiona
przezwyciężyć sen
złączyć się z umarłymi
życiu dać sprawiedliwość
to marzenie to cel
a pies ogonem wywija
a bies rozwija przestrachem
to dla was to dla mnie
a jutrzenka swobodna na popasie
więc przetrzyjmy oczy
więc otwórzmy oczy
tak jest jak jest
życie ma swój gest

A teraz inny fragment „wierszowych notatek” z tomiku „Została pusta karta dań tego świata” (1998):

ten który widzi jasno
i jest wdzięczny człowiekowi
jest poetą
na lekcję ciemności
i tak wszyscy zdążą

Tak oto, właśnie tak, jak podpowiedział Mickiewicz w „Lirykach lozańskich”, tj. „widzi jasno”, krystalicznie jasno ten poeta, który rozpoczynał od poezji trudnej, „ciemnej”, a jednocześnie hipnotyzująco uwodzicielskiej: mosiński, poznański, polski i europejski Wincenty „Witek” Różański. A stanowi o tej „klasie samej w sobie” autora „Zakola” (1981) połączenie w c a ł o ś ć w domkniętym już dziele poetyckim owych skrajnych biegunów, które współdopowiadają się i współwyjasniają. A świeci nad nimi zdanie: „dziecko idące jak włócznia śpiewało”. Bowiem poeta w tych lirykach jest d z i e c k i e m, które przez dorosłość przedziera się jak przez burzany (?), obłoki drapieżne (?) tarniny żywota – do swojego celu-wzorca: D z i e c k a. Wszak Bóg sam, który przyszedł do nas jako Dziecko dał nam wzór i przykazanie w swoim Synu, jak i jakim Dzieckiem się stawać, by pokonawszy sprzeczności świata, którego postaci nieustannie się objawiaja i przemijają – stanąć po stronie „śpiewającej włóczni” Piękna, Prawdy i Dobra. A ztaem także chwili-w-wieczności i Wieczności-w-Chwili. Tę esencjonalność chwili i wieczności w dziecięcej naiwności widać także w muzycznej kresce rysunków Różańskiego, sui generi Nikifora z Ostrobramskiej.
PS:

przestałem nakręcać zegar
niech wszystko ustanie
niech się zatrzyma słońce
niech wieczność stanie się faktem
już błyska idą deszczcze
może jutro pójdą precz
tylko dusza nieustanny bohater
niepokoju
nerw napięty jak bat
by skoczyć w nicość w dal

Gdy „wieczność stała się faktem” i Witek stanąwszy „przed czerwonymi słońca drzwiami” – przekroczył je – byłem na jego pogrzebie. Odprowadzała go rodzina i grono przyjaciół; była na pożegnanie jego ulubiona śpiewaczka operowa z głosnika i tom „Wędrujemy do szeol” włożony do trumny, do którego napisałem posłowie. Przez jakiś czas przemyśliwałem nad paradoksami tej śmierci i tego pogrzebu na poznańskim Miłostwie w Alei Zasłużonych (w pobliżu kwatery Krystyny Feldman, która tak znakomicie zagrała Nikifora w filmie o nim). Poruszały mnie znaki i symbole jak z wierszy poety:

Tobie łzy ofiarowuję w skarbonce z gliny
Ty mnie nie odrzucaj królu jedyny
Ty mnie przyoblekaj w cierniste tarniny
(…)
a gdy przyjdzie umrzeć
dajcie ubiór tani
przyoblekę ja ciało
w szatę co się plami

I takim go zobaczyłem po mniej więcej roku. We śnie, około 6 rano, przyszedł do mnie w Widzeniu duchowym (wcześniej w taki sposób uobecniali się „po raz ostatni” m.in. Andrzej Babiński, Roman Brandstaetter czy Egon Naganowski). W panoramicznym ujęciu zobaczyłem Witka, od strony pocmentarnego parku, na balkonie mieszkania na I piętrze przy ul. Ostrobramskiej 25B. Nastąpiło zawężenie kadru, który obejmował już tylko balkon z betonową balustrada i, po lewej stronie z mojego punktu widzenia, wysmukłą postać Poety. Był wyższy niż za życia ziemskiego, a ubrany był w garnitur „szatę co się plami”. Garnitur ten był jednocześnie nowy-i-stary; jakby wzorem na nim położonym były wszystkie plamy wszystkich marynarek i spodni, które Różański za życia nosił, ale biła od nich jakby świeżość nowości i prasowania; tak to zapamiętałem. Oba ujecia tego Widzenia-się-z-Witkiem wybełniała uroczysta Cisza i krystaliczne światło. W pewnym momencie dawny bohater mojego filmu „Będziemy piekniejsi” podniósł rękę do włosów bujnych jak w młodości, wyjął z nich brązowo-bursztynowy, półokrągły damski grzebień – spojrzał na mnie – i odrzucił go od siebie. Otworzyłem oczy i do dziś zastanawiam się, co ten gest znaczył?...

gdy wiara ustanie
śmierć w siebie uwierzy
będzi wysprzątane
z wszystkich marnych wierszy
Tadeusz Dziczkaniec-Żukowski

 

=========================================================


Półświęty z Ostrobramskiej
JERZY BENIAMIN ZIMNY


Wincenty Różański (Witek) urodził się w 1938 r. w Mosinie koło Poznania. Ukończył Technikum Księgarskie, studiował polonistykę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracował w kilku zawodach, m.in. jako magazynier przy budowie Elektrowni Turoszów, jako księgarz w Domu Książki, także w Teatrze Lalki i Aktora oraz w Miejskiej Bibliotece Publicznej jako bibliotekarz, w 1967 roku przeszedł na rentę. Do końca swojego życia zajmował się pisaniem poezji, żył więc z wydawania książek i z licznych publikacji w prasie literackiej. Debiutował w 1968 roku w "Głosie Wielkopolskim" wierszem Bohema, debiut książkowy w 1968 r. arkuszem poetyckim: Wiersze o nauce nawigacji miedzy kamieniami. Dwa lata później ukazał się jego rewelacyjny tom wierszy: Dziecko idące jak włócznia śpiewało. Od tego momentu, co dwa, trzy lata ukazywały się kolejne tomy Witka. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych, kiedy pojawiły się problemy wydawnicze, ten ciąg został nieco zachwiany, lecz znaleźli się ludzie pomocni poecie w tej kwestii (Jerzy Szatkowski, Krzysztof Wiśniewski, Krystyna Rutkowska), dzięki którym mogły ukazać się: Została pusta karta dań tego świata oraz Ratujcie serca nasze i Posrebrzane pola słów. Różański był laureatem wielu prestiżowych nagród: Medalu Młodej Sztuki, Nagrody Literackiej im. Jana Kasprowicza, laureatem XII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego. Wyróżniono go Odznaką Honorową m. Poznania, odznaką Za Zasługi w Rozwoju Województwa Poznańskiego. Przyznano mu tytuł Zasłużonego Działacza Kultury oraz Srebrny Krzyż Zasługi. Otrzymał także Nagrodę Artystycznej Rady Miasta Poznania w 2002 roku; Nagrodę Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony dóbr kultury w 2003 r. Ostatnią nagrodę - Pierścień Mędrców Betlejemskich - Różański otrzymał w 2005 r. "w podziękowaniu za służbę tworzenia w świetle dziejów Słowa, które było na początku".


Moje kontakty z Różańskim miały swój początek w 1971 r. podczas finału Turnieju Zielonej Wazy. Pamiętam, Witek wysłał na ten konkurs króciutki wiersz (nie przykładał większej wagi do konkursów), tryskał humorem w Sali Kominkowej Pałacu Kultury, ujął mnie swoją bezpośredniością w stosunku do ludzi, nawet tych, których nie znał, i taki był zawsze, i takim go zapamiętałem. W połowie lat siedemdziesiątych nasze kontakty nabrały stałego charakteru, zamieszkałem z rodziną przy ulicy Kuźniczej, nieopodal Parku Górczyńskiego, przy którym mieszkał Witek, byliśmy wiec sąsiadami przez ponad piętnaście lat. Pamiętam wiele momentów, w których akcentem, znakiem szczególnym była ławka, na której Witek przesiadywał ze Stedem, a potem przesiadywał z innymi, Andrzejem Mendykiem, Andrzejem Sikorskim, Mariuszem Rosiakiem, Andrzejem Ogrodowczykiem, Różą Pisarczyk, Teresą Tomsią, Markiem Obarskim i wieloma innymi życzliwymi mu ludźmi. Na początku lat dziewięćdziesiątych szykował kolejne teksty do druku. Po jednym ze spotkań przy Ostrobramskiej, zastanawialiśmy się nad tytułem, Witkowi brakowało pomysłu, zawsze miał problem z wyborem tytułu, ponieważ - jak zawsze podkreślał - "pisze jeden, niekończący się wiersz". Powiedziałem wtedy - Witek, były wiersze dzieci, to niech tym razem będzie "córeczka poezja"? I tak zostało, tomik wydał Ryszard Krynicki w wydawnictwie a5. Różański, podobnie jak Milczewski, był uzdolniony artystycznie, większość jego rysunków znajduje się w archiwum Jurka Szatkowskiego, w tomie wierszy: Ratujcie serca nasze pomieszczono portrety znanych postaci świata literatury i sztuki, jest tam między innymi autoportret Witka. W moim skromnym archiwum znajdują się listy Witka pisane do mnie mimo bliskości zamieszkania, luźne wiersze, które miał zwyczaj umieszczać w listach a także kilka szkiców związanych z tematem listu. Nie jest tajemnicą, że Witek przywiązywał do listów olbrzymią wagę, "są - jak mówił - świadectwem czasu, mojego nastroju, mojej chimerycznej weny, no i po takim liście nie zapominasz, że jesteś moim sąsiadem, a zdarza się tobie zapomnienie często"? Fakt, w tamtym okresie ciężko pracowałem od świtu do nocy, jedynie w niedzielę spotykaliśmy się pod kościołem, słuchając mszy świętej na zewnątrz, Witek nie uznawał tłoku, a przecież "powietrze jest naszym najlepszym przyjacielem". Nawet zimą, kiedy w parku jest tak pusto, że można umrzeć, nie wiedząc o tym. Przyroda u Różańskiego to niemal ołtarz, kolory przebogate i dziecko, dziecko sacrum w pierwszej połowie twórczości, i dziecko profanum w późniejszym okresie twórczości. Za Dariuszem Lebiodą, który jako jeden z nielicznych podjął się wnikliwej oceny twórczości Różańskiego, mogę dodać od siebie, ową "córeczkę poezję", w eschatologicznej oprawie, z wierszami, w których pojawia się bohater liryczny, weteran narodowych zrywów. W istocie, był moment w naszych kontaktach związany z ojcem Witka. Wtedy żyła jeszcze jego matka, pamiętam - krótko przed świętem zmarłych rozmawialiśmy o porządkowaniu grobów, Witek mówił: "ojciec powstaniec zasługuje na pomnik". I pomnik stanął w terminie, i w tajemnicy wielkiej, i jeszcze większe zdziwienie było, kiedy na mogile wyrósł krzyż kamienny. I napis godny Powstańca Wielkopolskiego. Okres mojego kamieniarstwa owocował w podobne przypadki, nic tak człowieka nie cieszy jak radość innych.


Różański był wybitnym poetą, jeśli nie najwybitniejszym, jak go ocenił Dariusz Lebioda, autentyczny w przekazie, pisał o tym, czego dotknął, doświadczył, misternie tkane obrazy, podwójne ich tło, głęboka prowincja, rzadziej miejskie akcenty, chociaż i miasto przytłacza bohatera lirycznego, także przeszłość przodków, uzależnienie od rodziców, zwłaszcza matki, w końcu mityczne dziecko dorastające w kolejnych książkach, buntownik i zarazem uległy człowiek, zrezygnowany, przygotowany na śmierć, śmierć inną, własną, a także kreowaną na podobieństwo matki, kobiety obdarzanej miłością, kobiety z twarzą łagodną, żeby nie powiedzieć, miłującą swoje dziecko. Różański - poeta prowincji jak Mickiewicz, Miłosz, mówiący, wprost, ale nie na tyle, aby czytelnik wychodził z jego wierszy z niczym, przeciwnie, mimo klarownego języka jest w tej poezji podskórna tkanka wymagająca odrębnej interpretacji, wysiłku erudyty, znawcy artyzmu znajomości ukrytego pędzla, którym posługuje się poeta. Różański kojarzony jest z nurtem życiopisania, obok takich nazwisk jak Stachura, Milczewski, Wojaczek, Obarski, Babiński. Wszyscy mu współcześni w jakiś sposób mieli niebagatelny wpływ na jego osobowość. Nie było miedzy nimi powiązań natury twórczej, jedynie sposób pojmowania własnego życia, dlatego egzystowali poza nurtami Orientacji i Nowej Fali, w sposób odrębny, okrzyknięci autsajderami - nawet ciążyło na nich miano poetów przeklętych. Nie przypisuję tej etykiety Różańskiemu, wojaże liryczne zakończył stosunkowo wcześniej, raczej udomowiony całkowicie oddał się pisaniu, popadając w konieczność listownych kontaktów, nie przypominam sobie, aby miał kiedykolwiek do dyspozycji telefon. W styczniu czwarta rocznica śmierci poety, na cmentarzu w Miłostowie w zimowej scenerii rodzina, grono przyjaciół, towarzyszyli Witkowi w jego ostatniej drodze, nad grobem odżyła cała jego przeszłość, wspomnienia, modlitwa i refleksje nad sensem poświęceń dla poezji i sztuki. Zabrakło tych, którzy odeszli wcześniej, przedwcześnie, Andrzeja Mendyka, który użyczył swojego głosu wierszom Witka podczas pamiętnego wieczoru w Poema Cafe, zabrakło Andrzeja Ogrodowczyka, którego śmierci Witek był świadkiem, i którą przeżywał bardzo długo, nie było na pogrzebie Mariusza Rosiaka, o którym Witek wypowiadał się, że jest niesamowicie Bursowy w swoich wierszach. nie było też Marka Obarskiego, ale "kwiat płodu" jakby zakwitł tego poranka.

Pod koniec października tego roku z Karolem Samselem "odwiedziliśmy" Andrzeja Babińskiego na Junikowie, przy jego grobie rośnie pochylona sosna, jakby zwracała się do poety w hołdzie za to, że pod nią leży, wcześniej w Parku Gorczyńskim szukaliśmy tropów Witka, ławeczka już na ta, ale jednak ławka stała naprzeciw balkonu poety, zza szyb nikt nie odsłonił firanki, nikt nie wyszedł powitać nas, tylko kilka gołębi podążało za nami ścieżkami, podczas tej nostalgicznej wędrówki, miasto szykowało się do święta zmarłych, a nam cisnęły się na usta najwspanialsze wersy Witka. "Czaszka przyjaciela patrzy na mnie jakby chciała rzec parę dobrych słów". Aż do Cmentarza Górczyńskiego, gdzie przy grobie Łucji Danielewskiej przypomniałem sobie jeden z wierszy Witka, jakby pisany na ostatek, i konieczny do przytoczenia w tym miejscu:


"wszyscy ludzie, którzy mi pomogli, zasługują na podziękowanie i szacunek, najbardziej zaś stary, podrapany mur, który jest świadkiem…i wyburza się, ale mnie przeżyje, i w tym mnie nad ludźmi przewaga, i chociaż trumna boli to jednak rozpadnie się, a nieszczęście i ból są trwałe jak nocny mur".


Miał rację poznański poeta Andrzej Sikorski pisząc o Witku, jako o "półświętym z Ostrobramskiej". Jednak przydomek "Witek" już jest nieśmiertelny jak jego poezja.