„Byłem…Ryszard”

„Byłem…Ryszard”



Odręczny dopisek na odwrocie wizytówki, wrzuconej do skrzynki na listy.  No tak, 12 września 2012 roku Danecki zwyczajnie „pocałował klamkę” naszej literackiej siedziby. Datę rzecz jasna, skrupulatnie zamieścił, jak i godzinę swego przyjścia.  Nic dziwnego, był Poznaniakiem, i to całą gębą. A przy tym tyle i tylu przeżył, że jak na zawołanie przywoływał z pamięci różne anegdoty, okolicznościowe dykteryjki, snuł liczne wspomnienia. Znał niemal wszystkich, w tym literatów, plastyków, aktorów, muzyków, ważnych dla życia kulturalnego Poznania na przestrzeni wielu dekad. Sam potrafił to życie smakować, oj, potrafił. Prawdziwy z niego był smakosz. Opowiadać też lubił, tematów nigdy nie brakowało. Dzielił się doświadczeniem, historyczną wiedzą, mądrością życiową, niczego nie wybielając. A pamięć miał  przepastną i bogatą, nic dziwnego, że jego książki, zwłaszcza prozatorskie pozostaną niewyczerpanym źródłem wiedzy o minionych czasach poznańskiego środowiska artystycznego. Często „egzaminował ” nas ze znajomości gwary poznańskiej, szczycił się przy tym, że jest Poznańczykiem. Swoją „osiemdziesiątkę” nosił dziarsko, lekkim krokiem, z podniesioną głową, jakby czas się go nie imał. Czas dopisywał tylko do rachunku: osiemdziesiąt jeden, osiemdziesiąt dwa… Całkiem nie tak dawno Rychu powiedział nam, że lekarze coś u niego znaleźli. Coś? Cokolwiek by to nie było, uznał, że nie może mu to przeszkodzić w normalnym funkcjonowaniu. I…dalej notował w swoim kalendarzyku daty i godziny wydarzeń, spotkań, tego wszystkiego, czym wypełnione było jego życie. A bywał wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego, interesującego, ciekawego lub po prostu, przychodził na czyjeś zaproszenie. Na jego obecność można było liczyć zawsze, choć często nakładały się terminy, dublowały daty. Na dzień 17 listopada przypadał kolejny, prowadzony przeze mnie Ogródek Poetycki, do którego zaprosiłam Barbarę Tylman. Basia jednak, jakby wiedziona przeczuciem, „scedowała” swoją literacką prezentację w Botaniku na rzecz Ryszarda. Bardzo to szlachetne z jej strony, bowiem Ogródek Grudniowy miał już ustaloną obsadę, a zarazem zamykał ten cykl spotkań.  Ale…czy Ryszard będzie w stanie, wszak to zaledwie ponad tydzień po jego operacji. Zgodził się. Bezapelacyjnie! Co więcej, ze swoistym poczuciem humoru oznajmił, że jeśli tej operacji nie przeżyje, mam mu zorganizować w Botaniku spotkanie pośmiertne.  – „O, nie!” – powiedziałam  -  „To raczej my przyjdziemy tam do Ciebie!” – Na to jednak zdecydowanie oświadczył: „Tego akurat bym nie chciał…” Danecki przyszedł na swój Ogródek Poetycki, oczywiście z żoną, Bronką. Aura tej niedzieli była wyjątkowo ponura, mglista, wręcz odstraszająca. A on przyszedł, grubo przed czasem, nie mógł przecież nikogo zawieść. Dało się jednak zauważyć, że jest w nim coś, czego przedtem nie było. Coś niesłychanie wzruszającego: wielkie oczekiwanie. To zrozumiałe, zwłaszcza w dzisiejszej rzeczywistości, że niemal każdy przybywający na swoje spotkanie autorskie, czuje choćby przez chwilę dreszczyk niepewności, czy ktoś w ogóle przyjdzie.. Rozglądał się, wyczekująco patrzył w kierunku wejścia… A tu zaledwie garstka ludzi, kilkoro poetów, dwie panie „spoza branży”… Tak się po prostu złożyło. Mimo wszystko spotkanie, dzięki osobie Rycha nabrało charakteru tak ciepłego i rodzinnego, jak chyba nigdy. Czuliśmy wyjątkowo serdeczne z nim zbratanie.  Czytał swoje wiersze, opowiadał swoje życie… Ale wyczuwało się w nim i pewien smutek, który skrzętnie przed nami ukrywał. Było też zmęczenie, przecież podjął nie lada wysiłek fizyczny, by tutaj dotrzeć, i to niedzielnym tramwajem. Trwaliśmy w tej niewielkiej grupce, za to w absolutnym zasłuchaniu, starając się niczego nie uronić, nie stracić. Kiedy zdawało się, że temat został już wyczerpany, i prowadząca podziękowała za przybycie, zarówno Daneckiemu jak i zebranym, nikt nie podniósł się z krzesła. Po prostu, chciało nam się jeszcze pobyć przy Rychu, razem z nim. Niedługo potem, 6 grudnia odprowadzaliśmy go tam, skąd już się nie wraca. Bądźmy spokojni, zapewne ma co robić i z nieodłącznym kalendarzykiem w ręku coś planuje, tym razem w wymiarze wymykającym się naszym wszelkim wyobrażeniom. Trzymam w ręku jego wizytówkę. Gładzę dłonią ten jego niebieski dopisek. „Byłem…” Jakże innego nabiera teraz to słowo wydźwięku.
Maria Magdalena Pocgaj