Śpij dobrze dziecko, kołysze się w tobie huśtawka...

Śpij dobrze dziecko, kołysze się w tobie huśtawka...

Maria Magdalena Pocgaj

Edyta Kulczak oraz +Tadeusz Stirmer w Poema Cafe

Niecodzienny wieczór nastał w Salonie im. Wincentego Witka Różańskiego, kiedy jego podwoje otwarły się dla dwojga poetów: Edyty Kulczak i – przywołanego zza drugiej strony błękitu – Tadeusza Stirmera. Termin podwójnego spotkania, ustalony już od dawna, ulegał licznym przesunięciom, z których najbardziej zaskakującym była sama śmierć Tadeusza. Ale dzięki takiemu splotowi okoliczności obecni w Poema Cafe 29 maja 2014 roku obdarowani zostali przeświadczeniem, że poezja ma dar przenikania obszarów daleko odleglejszych, niż można by przypuszczać.

Fizyczna nieobecność Stirmera topniała w aurze Jego wierszy, czytanych przez Agatę Amelię Wawrzyniak, gospodynię kawiarni oraz prowadzącego wieczór, Tadeusza Żukowskiego. Niejednokrotnie też kierowane były do Niego jakby „w zaświaty” bezpośrednie zwroty i apostrofy, co podkreślało, nie nadużywając tu terminu, duchową łączność z Nim, trwanie we wspólnej przestrzeni, utkanej z myśli, pamięci i uczuć. Pięknie komponowały się ze sobą zwłaszcza dwa poetyckie tomy : „Śpij dobrze, dziecko” Tadeusza Stirmera oraz „Kołysze się w tobie huśtawka ” Edyty Kulczak. Żukowski zestawił je w sposób kapitalny, a dokonując analizy już choćby samego brzmienia tytułów, ukazał niezwykłą zależność tych dwóch książek, dwóch poetyk, dwóch osobowości twórczych; jak gdyby pierwsza z wymienionych ustępowała miejsca drugiej, wprowadzając ją na poetycki panteon, przydając przysłowiowego „wiatru w żagle”.

Zaiste, można zgodzić się z Żukowskim, że obie te pozycje, odznaczające się wyrafinowanym smakiem, poziomem, jak i formą edytorską istnieć bez siebie nie mogą. Druga stanowi kontynuację pierwszej, wyrasta jakby na jej kanwie, ocalając to, co nie może ulec zapomnieniu. Podczas tego wieczoru zaprezentowano też kilka wierszy z pozostałych książek obojga poetów, jednak te dwie wiodły zdecydowany prym. Tadeusz Żukowski sam przyznał, że do prowadzenia spotkania przygotowywał się w sposób szczególny, i może dlatego doszło tu do pewnej nadinterpretacji utworów Stirmera, czemu sprzeciwiła się obecna na spotkaniu rzeźbiarka Mariola Kalicka

Odbiór wierszy jest sprawą indywidualną, nie powinien być zatem sugerowany czy narzucony, jednakże zaistniałe kontrowersje są tylko potwierdzeniem tego, jak nietuzinkowym poetą i pełnym sprzeczności człowiekiem był ich autor. Edyta Kulczak podjęła przybyłych gości: poetów, polonistów oraz liczne grono przyjaciół i znajomych lampką czerwonego wina. Głos z sali zabrał Jerzy Grupiński, Łucja Dudzińska, Paweł Kuszczyński oraz pisząca te słowa.

Pozwolę sobie podkreślić, że tak jak Stirmer poetka Kulczak nie zawiodła. Jest prawdziwa do szpiku kości. Opublikowana druga książka poetycka, wobec zalewu tylu niedobrych, pełnych złego smaku i niezręczności warsztatowych książek, to cenna „odtrutka”. Sprawia, że serce zaczyna mocniej bić i otwiera się przed nami nowa przestrzeń, w której chce się przebywać.Tworzą ją słowa odpowiednio dobrane, wysublimowane, kuszące, pociągające, żeby nie powiedzieć – zniewalające! Wiersz po wierszu odchyla rąbek tajemnicy, prowadzi za rękę w miejsca zwyczajne a okazuje się niezwykłe, znajome a jakby odkrywane na nowo. Znajdujemy tu i dystans do uczuć, i chłodne wyważenie emocji, z drugiej strony tak silną sugestię, że nieomal wyczuwamy pod skórą autorki prawdziwy gejzer, który zaraz wybuchnie! Nie wybucha.

Wzmaga za to nasze zaciekawienie tak, że ignorując wszelką ostrożność, idziemy dalej, wchodzimy głębiej, gubiąc buty i cały rozsądek! I oto znajdujemy się na cudnych poetyckich manowcach, nie w uporządkowanym ogrodzie, czy raju, ale tam, gdzie słowo staje się jak oddech i łyk zimnej wody. Tu nie zgrzyta nawet ziarenko, żaden środek stylistyczny nie pałęta się bez potrzeby, choćby przybrał formę pospolitego mlecza a nie wykwintnej róży. I o to chodzi!

Wiersze są starannie uszeregowane, poustawiane niczym domki z kart, ale nie mogą mieć innych ścian, w przeciwnym razie nie tworzyłyby poezji. Jest w nich delikatność, umiar, wdzięk ale nie słodycz. Jest i chropowatość niezbędna w tworzeniu klimatu. Chce się z nimi jeździć tramwajem i mieć je na wyciągnięcie ręki, na nocnym stoliku. Raz nawet je przytuliłam ( z wyjątkiem tego o zaskrońcu, ale wynika to tylko z fobii dotyczącej płazów), żałując, że nie są moje. Po lekturze „Kołysze się w tobie huśtawka ” przyszła mi na myśl pewna refleksja, którą nazwałabym „Rozchybotana studnia”…

Stanąć u studni. Tuż przy zimnej cembrowinie. Pochylić się i zajrzeć w głąb, wdychając zapach wilgotnej, omszałej czeluści. Spojrzeć w rozchybotane zwierciadło, które nie chce się uspokoić. Wodzić wzrokiem za rozedrganym na powierzchni wody rysunkiem, czekać, aż ułoży się w czytelny kształt. Aż ułoży się, ułoży, ułoży… Słyszeć echa, odbijające się od dna. Niezrozumiałe, a intrygujące, tajemnicze i pełne niepokoju. Coraz bardziej słyszalne, jeśli odpowiednio przekrzywi się głowę i wytęży słuch. Dziwnie znajome, choć można by przysiąc, że słyszane po raz pierwszy. Ależ tak! To już kiedyś było! We śnie… cudownym śnie, który przyfrunął i siedział na poduszce aż do rana. Ach, dotykać dłonią tych zagnieceń, jakie po sobie zostawił. Wciąż słyszeć te echa, trochę tubalne, a przecież mozolnie ściszane do szeptu. Słyszeć je w sobie, wibrujące, ekscytujące, echa z dna studni… kamiennej, okrzepłej, zarośniętej zielskiem. Siąść na cembrowinie i przełożyć nogi tak, by można było nimi machać, jak dziewczynka, która bawi się, że idzie po kładce z powietrza. Machać nogami, patrząc w dół, aż ściemnieje błękit chybotliwy i na granatowym tle zakołyszą się, zatańczą gwiazdy. Wpatrzeć się w nie, zagubić się w ich liczeniu i zapomnieć o całym świecie. W końcu stać się jedną z nich, zawieszoną nad cembrowiną ziemi, tam z góry widzianą jako niewypowiedzianie maleńka.

I zawisnąć obok drugiej gwiazdy, tej, co cały czas mrugała łobuzersko ze swej niebotycznej grzędy. To potrafią tylko prawdziwi poeci.