Grabowska - Andrijew Zofia

Grabowska - Andrijew Zofia

GRABOWSKA - ANDRIJEW ZOFIA

GRA

gram

nie to nie dżentelmeński brydż

gram z tobą czy śmiercią

karty rozdaje On

wyciąga z rękawów białych i zielonych kitli

znaczone trefnym dzwonkiem alarmowym

rzucił fałszywą kartę triumfu

co trwał kilka dni

i zaczął grę

w kości i skóre

psyche i ciało

popiół i nicość

 

ŚMIERĆ NADZIEI

 

bałeś się

bałam

czekałeś

czekałam

nie stało się nic

nasza nadzieja

przeszła do historii

utknęła

w czarnej dziurze przeszłości

bez szansy na przyszłość

 

***

 

nie zdołam cię zatrzymać

stygną dłonie w mych rękach

znieruchomiały oczy

nie mówią już nic

 

nawet chmura nie zaćmiła słońca

nie zerwała się burza

wstrząs nie zachwiał porządkiem rzeczy

jakby nie stałoi się nic

 

niewzruszone

patrzą na mnie twoje okulary

zegarek dalej odmierza czas

teraz twej nieobecności

 

obolały mięsień serca

szamocze się w klatce

bezgłośnie

nie słychać nic

 

 

***

 

zabrała cię nicość

nie zostało nic

zostało nic

nic – puste miejsce

rana

 

 

PYTANIE

 

Januszu, jak definiujesz zero?

- pytam profesora politrechniki.

Zero to najmniejsza liczba kardynalna.

Oznacza liczbową zawartość zbioru pustego.

- odpowiada.

Więc coś oznacza. Zero to nic.

Wolę cyfrę zero niż słowo zero

Ta cyfra to pustka zamknięta w owalu

jak nic w zaciśniętej dłoni.

 

 

CREDO

 

Wierzę w człowieka

nie w ludzi

gdy

brzęknie kiesa

trzaśnie bicz

zaprą się braci i siebie

wielcy mądrzy i potężni

układają gry

w klasy w wojny w rządy

stawką

los świata

 

Wierzę w człowieka

co hardy rusza naprzeciw życia

co twarz posiada własną i jedną

choć słaby śmiertelny i sam wobec losu

buduje…

 

METAKSU II .

a.b. Ojcu Marcinowi

 

Pomiędzy

ziemią i niebem

myślą i ciałem

potrzebami bytu

a tęsknotą za ideałem

bezskrzydłe stworzenie

człowiek

przyciągany przez Ziemię

i jego uskrzydlona myśl

 

to wokół chleba

utrudzony pełza

to wnosi się ponad

i ku niebu sięga

 

 

S O N E T Y:

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego…

Jordanu wodą chrzczona pięłam się do nieba,

Raniąc stopy, kolana, a gdy było trzeba

Na stromych, śliskich ścianach wspierałam bliźniego.

 

W imię Stwórcy, człowieka, oka opatrzności,

Wzgardzonych i cierpiących, i na bocznych torach

Wyznaję moją wiarę w geniusz kreatora

I moją wciąż niewiarę, że jesteś miłością.

 

To Twój Syn ludzki kocha. Ty jego wołanie:

- Czemuś mnie opuścił – i zmienianych w dymy

Puściłeś mimo uszu – wzgardziłeś słabymi.

 

Teraz gniewem wybuchnij i strąć mnie w otchłanie,

Bo ja się mego buntu nie pozbyłam jeszcze.

Zagrzmiał i obmył całą gwiazd ulewnym deszczem.

 

 

***

Twarz w lustrach jakby malował Picasso;

Skancerowana, inna z każdej strony.

Rysunek ust już w krechę zamieniony

Oczy czerwienieją za ciekawość płacą.

 

Obraz zniszczenia! Kogo karać, za co?

Kto winowajcą wsztystkich zmian stwierdzonych?

W fakturze twarzy rezygnacji tony;

Rysy te same, ale urok tracą.

 

To twarz czy maska złośliwie wyryta

Lat pazurami drwiącymi z młodości?

Czas pilnie znaczył wszystkie dni przeżyte.

 

Panoramiczną mapę klęsk nanosił.

Zrywam, odsłaniam, co wstydliwe skryte!

Skóra i mięso, policzkowe kości.

 

 

 

 

db