Półświęty z Ostrobramskiej

Półświęty z Ostrobramskiej

Półświęty z Ostrobramskiej
JERZY BENIAMIN ZIMNY


Wincenty Różański (Witek) urodził się w 1938 r. w Mosinie koło Poznania. Ukończył Technikum Księgarskie, studiował polonistykę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracował w kilku zawodach, m.in. jako magazynier przy budowie Elektrowni Turoszów, jako księgarz w Domu Książki, także w Teatrze Lalki i Aktora oraz w Miejskiej Bibliotece Publicznej jako bibliotekarz, w 1967 roku przeszedł na rentę. Do końca swojego życia zajmował się pisaniem poezji, żył więc z wydawania książek i z licznych publikacji w prasie literackiej. Debiutował w 1968 roku w "Głosie Wielkopolskim" wierszem Bohema, debiut książkowy w 1968 r. arkuszem poetyckim: Wiersze o nauce nawigacji miedzy kamieniami. Dwa lata później ukazał się jego rewelacyjny tom wierszy: Dziecko idące jak włócznia śpiewało. Od tego momentu, co dwa, trzy lata ukazywały się kolejne tomy Witka. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych, kiedy pojawiły się problemy wydawnicze, ten ciąg został nieco zachwiany, lecz znaleźli się ludzie pomocni poecie w tej kwestii (Jerzy Szatkowski, Krzysztof Wiśniewski, Krystyna Rutkowska), dzięki którym mogły ukazać się: Została pusta karta dań tego świata oraz Ratujcie serca nasze i Posrebrzane pola słów. Różański był laureatem wielu prestiżowych nagród: Medalu Młodej Sztuki, Nagrody Literackiej im. Jana Kasprowicza, laureatem XII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego. Wyróżniono go Odznaką Honorową m. Poznania, odznaką Za Zasługi w Rozwoju Województwa Poznańskiego. Przyznano mu tytuł Zasłużonego Działacza Kultury oraz Srebrny Krzyż Zasługi. Otrzymał także Nagrodę Artystycznej Rady Miasta Poznania w 2002 roku; Nagrodę Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony dóbr kultury w 2003 r. Ostatnią nagrodę - Pierścień Mędrców Betlejemskich - Różański otrzymał w 2005 r. "w podziękowaniu za służbę tworzenia w świetle dziejów Słowa, które było na początku".


Moje kontakty z Różańskim miały swój początek w 1971 r. podczas finału Turnieju Zielonej Wazy. Pamiętam, Witek wysłał na ten konkurs króciutki wiersz (nie przykładał większej wagi do konkursów), tryskał humorem w Sali Kominkowej Pałacu Kultury, ujął mnie swoją bezpośredniością w stosunku do ludzi, nawet tych, których nie znał, i taki był zawsze, i takim go zapamiętałem. W połowie lat siedemdziesiątych nasze kontakty nabrały stałego charakteru, zamieszkałem z rodziną przy ulicy Kuźniczej, nieopodal Parku Górczyńskiego, przy którym mieszkał Witek, byliśmy wiec sąsiadami przez ponad piętnaście lat. Pamiętam wiele momentów, w których akcentem, znakiem szczególnym była ławka, na której Witek przesiadywał ze Stedem, a potem przesiadywał z innymi, Andrzejem Mendykiem, Andrzejem Sikorskim, Mariuszem Rosiakiem, Andrzejem Ogrodowczykiem, Różą Pisarczyk, Teresą Tomsią, Markiem Obarskim i wieloma innymi życzliwymi mu ludźmi. Na początku lat dziewięćdziesiątych szykował kolejne teksty do druku. Po jednym ze spotkań przy Ostrobramskiej, zastanawialiśmy się nad tytułem, Witkowi brakowało pomysłu, zawsze miał problem z wyborem tytułu, ponieważ - jak zawsze podkreślał - "pisze jeden, niekończący się wiersz". Powiedziałem wtedy - Witek, były wiersze dzieci, to niech tym razem będzie "córeczka poezja"? I tak zostało, tomik wydał Ryszard Krynicki w wydawnictwie a5. Różański, podobnie jak Milczewski, był uzdolniony artystycznie, większość jego rysunków znajduje się w archiwum Jurka Szatkowskiego, w tomie wierszy: Ratujcie serca nasze pomieszczono portrety znanych postaci świata literatury i sztuki, jest tam między innymi autoportret Witka. W moim skromnym archiwum znajdują się listy Witka pisane do mnie mimo bliskości zamieszkania, luźne wiersze, które miał zwyczaj umieszczać w listach a także kilka szkiców związanych z tematem listu. Nie jest tajemnicą, że Witek przywiązywał do listów olbrzymią wagę, "są - jak mówił - świadectwem czasu, mojego nastroju, mojej chimerycznej weny, no i po takim liście nie zapominasz, że jesteś moim sąsiadem, a zdarza się tobie zapomnienie często"? Fakt, w tamtym okresie ciężko pracowałem od świtu do nocy, jedynie w niedzielę spotykaliśmy się pod kościołem, słuchając mszy świętej na zewnątrz, Witek nie uznawał tłoku, a przecież "powietrze jest naszym najlepszym przyjacielem". Nawet zimą, kiedy w parku jest tak pusto, że można umrzeć, nie wiedząc o tym. Przyroda u Różańskiego to niemal ołtarz, kolory przebogate i dziecko, dziecko sacrum w pierwszej połowie twórczości, i dziecko profanum w późniejszym okresie twórczości. Za Dariuszem Lebiodą, który jako jeden z nielicznych podjął się wnikliwej oceny twórczości Różańskiego, mogę dodać od siebie, ową "córeczkę poezję", w eschatologicznej oprawie, z wierszami, w których pojawia się bohater liryczny, weteran narodowych zrywów. W istocie, był moment w naszych kontaktach związany z ojcem Witka. Wtedy żyła jeszcze jego matka, pamiętam - krótko przed świętem zmarłych rozmawialiśmy o porządkowaniu grobów, Witek mówił: "ojciec powstaniec zasługuje na pomnik". I pomnik stanął w terminie, i w tajemnicy wielkiej, i jeszcze większe zdziwienie było, kiedy na mogile wyrósł krzyż kamienny. I napis godny Powstańca Wielkopolskiego. Okres mojego kamieniarstwa owocował w podobne przypadki, nic tak człowieka nie cieszy jak radość innych.


Różański był wybitnym poetą, jeśli nie najwybitniejszym, jak go ocenił Dariusz Lebioda, autentyczny w przekazie, pisał o tym, czego dotknął, doświadczył, misternie tkane obrazy, podwójne ich tło, głęboka prowincja, rzadziej miejskie akcenty, chociaż i miasto przytłacza bohatera lirycznego, także przeszłość przodków, uzależnienie od rodziców, zwłaszcza matki, w końcu mityczne dziecko dorastające w kolejnych książkach, buntownik i zarazem uległy człowiek, zrezygnowany, przygotowany na śmierć, śmierć inną, własną, a także kreowaną na podobieństwo matki, kobiety obdarzanej miłością, kobiety z twarzą łagodną, żeby nie powiedzieć, miłującą swoje dziecko. Różański - poeta prowincji jak Mickiewicz, Miłosz, mówiący, wprost, ale nie na tyle, aby czytelnik wychodził z jego wierszy z niczym, przeciwnie, mimo klarownego języka jest w tej poezji podskórna tkanka wymagająca odrębnej interpretacji, wysiłku erudyty, znawcy artyzmu znajomości ukrytego pędzla, którym posługuje się poeta. Różański kojarzony jest z nurtem życiopisania, obok takich nazwisk jak Stachura, Milczewski, Wojaczek, Obarski, Babiński. Wszyscy mu współcześni w jakiś sposób mieli niebagatelny wpływ na jego osobowość. Nie było miedzy nimi powiązań natury twórczej, jedynie sposób pojmowania własnego życia, dlatego egzystowali poza nurtami Orientacji i Nowej Fali, w sposób odrębny, okrzyknięci autsajderami - nawet ciążyło na nich miano poetów przeklętych. Nie przypisuję tej etykiety Różańskiemu, wojaże liryczne zakończył stosunkowo wcześniej, raczej udomowiony całkowicie oddał się pisaniu, popadając w konieczność listownych kontaktów, nie przypominam sobie, aby miał kiedykolwiek do dyspozycji telefon. W styczniu czwarta rocznica śmierci poety, na cmentarzu w Miłostowie w zimowej scenerii rodzina, grono przyjaciół, towarzyszyli Witkowi w jego ostatniej drodze, nad grobem odżyła cała jego przeszłość, wspomnienia, modlitwa i refleksje nad sensem poświęceń dla poezji i sztuki. Zabrakło tych, którzy odeszli wcześniej, przedwcześnie, Andrzeja Mendyka, który użyczył swojego głosu wierszom Witka podczas pamiętnego wieczoru w Poema Cafe, zabrakło Andrzeja Ogrodowczyka, którego śmierci Witek był świadkiem, i którą przeżywał bardzo długo, nie było na pogrzebie Mariusza Rosiaka, o którym Witek wypowiadał się, że jest niesamowicie Bursowy w swoich wierszach. nie było też Marka Obarskiego, ale "kwiat płodu" jakby zakwitł tego poranka.

Pod koniec października tego roku z Karolem Samselem "odwiedziliśmy" Andrzeja Babińskiego na Junikowie, przy jego grobie rośnie pochylona sosna, jakby zwracała się do poety w hołdzie za to, że pod nią leży, wcześniej w Parku Gorczyńskim szukaliśmy tropów Witka, ławeczka już na ta, ale jednak ławka stała naprzeciw balkonu poety, zza szyb nikt nie odsłonił firanki, nikt nie wyszedł powitać nas, tylko kilka gołębi podążało za nami ścieżkami, podczas tej nostalgicznej wędrówki, miasto szykowało się do święta zmarłych, a nam cisnęły się na usta najwspanialsze wersy Witka. "Czaszka przyjaciela patrzy na mnie jakby chciała rzec parę dobrych słów". Aż do Cmentarza Górczyńskiego, gdzie przy grobie Łucji Danielewskiej przypomniałem sobie jeden z wierszy Witka, jakby pisany na ostatek, i konieczny do przytoczenia w tym miejscu:


"wszyscy ludzie, którzy mi pomogli, zasługują na podziękowanie i szacunek, najbardziej zaś stary, podrapany mur, który jest świadkiem…i wyburza się, ale mnie przeżyje, i w tym mnie nad ludźmi przewaga, i chociaż trumna boli to jednak rozpadnie się, a nieszczęście i ból są trwałe jak nocny mur".


Miał rację poznański poeta Andrzej Sikorski pisząc o Witku, jako o "półświętym z Ostrobramskiej". Jednak przydomek "Witek" już jest nieśmiertelny jak jego poezja.