O Julii Hartwig w Poznaniu

O Julii Hartwig w Poznaniu

O Julii Hartwig w Poznaniu

Szczerze mówiąc nazwisko Hartwig do tej pory bardziej kojarzyło mi się z największym polskim fotografikiem Edwardem Hartwigiem, nazywanym „malarzem obiektywu”. Dodałabym jeszcze „poetą kadru”. Ale wiadomość, że w Poznaniu pojawi się jego siostra, Julia Hartwig, wybitna poetka, eseistka i tłumaczka, zelektryzowała mnie! 3 lutego 2015 roku w wypełnionej po brzegi sali nr 1 Biblioteki Raczyńskich, jak wszyscy, z niecierpliwością oczekiwałam na rozpoczęcie jej wieczoru autorskiego.

 

Spotkanie „na żywo ” z tak zacną osobą, która poprzedniego dnia uhonorowana została tytułem doktora honoris causa UAM, było nie lada przeżyciem. Ożywienie, panujące wśród zebranych, młodzi ludzie, którzy tłumnie obsiedli schody, wiodące na piętro, a także tłum w holu i przed szeroko otwartymi drzwiami sali, wszystko to sprawiało wrażenie, że za chwilę pojawi się tu prawdziwe bożyszcze. Kiedy Julia Hartwig weszła i zbliżyła się do podium z przygotowanym dla niej stolikiem, wszyscy stojąc, witali ją gromkimi oklaskami.

Towarzyszyli jej prof. Agata Stankowska i prof. Ryszard Przybylski, oboje z wydziału polonistyki UAM. Zapadła cisza. Urodzona w 1921 roku poetka z naturalnością i wdziękiem, nie stropiona  ostrym oświetleniem, koniecznym przy filmowaniu spotkania, podziękowała za owacje, zaskoczona  widokiem takich tłumów. Po czym z uwagą wysłuchała szkicu o swojej twórczości, zaprezentowanego przez prof. Stankowską. I  przyszła pora na wiersze w autorskim wykonaniu bohaterki wieczoru. Czytane spokojnym i ciepłym głosem, docierały do wszystkich. Jak sama zauważyła, stara się pisać w sposób jasny i zrozumiały, nie stosuje tzw. „poszarpanej mowy”. Usłyszeliśmy głównie wiersze z tomu pt. „Zapisane”, za który otrzymała Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej. Pozwolę sobie zacytować kilka ich fragmentów:

„JEST CHWILA KIEDY WIDZIMY tak wyraziście

jakby wszystko było w naszym posiadaniu

A posiadanie było czyste przezroczyste

I nic nie obiecywało

Ani następnego ranka ani następnej chwili (…)”

„RADOŚCI ty idziesz naprzód

wyobcowana ale wolna

nikt nie wyciąga po ciebie ręki

bo jesteś niespodziana

Powiedz czy masz za sobą silne zastępy

które mogą nas bronić

czy też sama wystarczasz na wszystko

na obrządek narodzin i pochwałę życia (…)”

„ZWAŻONO CI Ę na wadze

i okazałaś się zbyt lekka

Jeśli to prawda

że najpewniej prowadzą nas

niewidzialne ręce

to nauczmy się ufności

choć wszystko jest przeciw nam (…)”

Prof. Ryszard Przybylski przygotował dla Gościa Wieczoru prawdziwą niespodziankę. Był to wyświetlony fragment filmu, nakręconego 22 lata temu, podczas ekspozycji malarstwa Józefa Czapskiego w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Obecna wtedy na wystawie Julia Hartwig na gorąco została poproszona o wypowiedź na temat twórczości Czapskiego. Jej komentarz wykazywał nie tylko świetną orientację w kierunkach i trendach współczesnego malarstwa polskiego, ale rzeczywistą wiedzę o warsztacie i twórczych poszukiwaniach tego wielkiego malarza z kręgu kapistów.

Poetka, obejrzawszy krótki filmowy zapis, skomentowała go mniej więcej słowami, że patrząc na siebie sprzed lat, stwierdza, iż była wtedy „całkiem niezła”. Sala przyjęła to wybuchem śmiechu, a Julia Hartwig dowiodła, że ma poczucie humoru i duży dystans do własnej osoby. Z jej wypowiedzi zapamiętałam szczególnie tę, w której bardzo prosto mówiła o swoich przyjaźniach z innymi poetami. Według niej przyjaźnie te polegały na podziwie, a ów podziw nie miał końca. Wzruszające też były komentarze, dotyczące jej utalentowanej rodziny, zwłaszcza ojca i brata.

Mimo   iż dzieciństwo jej przypadło na lata wojny, potrafiła ocalić poczucie własnej wartości i umiłowanie dla sztuki. Uzdolniona humanistycznie posiadała również  wrodzony zmysł fotograficzny, ale skoro jej brat już w tej dziedzinie działał, uznała, że podąży własną, odrębną ścieżką artystyczną. W ostatniej części spotkania, przeznaczonej na tzw. pytania z sali, dała się poznać jako człowiek pełen empatii, szczerości, dobroci, pięknego wnętrza. Nic dziwnego, że po dedykacje ruszyli niemal wszyscy, choć prowadzący spotkanie zastrzegli, że poetka będzie podpisywała książki tylko przez 15 minut.

Było to zrozumiałym i oczywistym ograniczeniem, bowiem wieczór autorski i tak trwał półtorej godziny. Wracałam do domu pełna pozytywnej energii i podziwu dla mądrości a zarazem skromności tej wielkiej poetki, która mimo podeszłego wieku zachowała duchową młodość i świeżość. Z okładki tomiku „Zapisane” patrzy na mnie uśmiechnięty, dobry człowiek, którego twórczość jest ponadczasowa i bliska każdemu, kto w życiu zaznał choć trochę radości czy goryczy.

 

Maria Magdalena Pocgaj