Jerzy Beniamin Zimny

Uwaga talent

Marta Raczyńska pochodzi Z Gąsawy na Pałukach, ma 22 lata. Drugim domem dla niej jest Kraków, gdzie studiuje archeologię i etnologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwsze próby pisarskie (które zresztą uważa za niewarte uwagi) miały miejsce około 5 lat temu; po niedługiej przerwie do poezji wróciła wraz z rozpoczęciem studiów, a więc przed trzema laty. Inspiracje czerpie z malarstwa, filmu, kultury ludowej, starożytności; większość jej tekstów stanowi odzwierciedlenie tego, czym pasjonuje się na co dzień.

Miłość do czasów zamierzchłych, fascynacja folklorem, mitologią – między innymi to właśnie one sprawiają, że chwyta za pióro. Ogromny wpływ wywierają na nią również wspomnienia z dzieciństwa, spędzonego w malowniczej wsi – do dziś pamięta odkrywanie otaczającej ją przyrody; lasów, podmokłych łąk wraz z ich mieszkańcami.

Doskonale pamięta dom rodzinny, ze wszystkimi jego zakamarkami i pełnym tajemnic strychem. Cieszy się, że udało jej się znaleźć sposób na to, by obrazy zapamiętane z najwcześniejszych lat nie umykały w prozie codziennego życia.

W wolnych chwilach zajmuje się rysunkiem, gra na gitarze, poczytuje poezję i prozę. Z ulubionych autorów: Bursa, Bryll, Grochowiak, Brodski, Iwaszkiewicz, Myśliwski, Schulz, Witkacy, Gogol…

Nie ukrywam, że Marta Raczyńska jest jednym z największych talentów jaki pojawił się w ubiegłym roku. Skromna, pracowita, pisze poezję najwyższych lotów. Nie wątpię że jej debiut  będzie zauważony, czytałem kilkanaście tekstów i jestem pod wielkim wrażeniem.

Kompozycja z otwartym oknem

Zresztą to nie był finał, to była uwertura. *

Słońce zlizało zimę z dachów. Nic więcej.

Mieliśmy parę gwoździ i drewno kruche niczym

czerstwy chleb. Tak mało nas było, choć każdy wieczór

zbierał czyjeś cienie z poszycia. Nie uwierzysz, tatku,

mijał rok, a modlitwy wciąż niosły zapach krochmalu.

O świcie sen-jaszczurka wpełzał pod kamienie;

ciążył na skroniach, niedośniony jeszcze.

Kiedy nadszedł maj, koła wrzynały się w błoto,

w żywą ranę. Dwie mile, droga u stóp miasta, twierdzy.

To w maju przyjechał stryj. Prosto z Davos. Wiecznie

z papierosem w ustach. Całował piersi Maliny i moje

włosy. Trzeciego dnia zwieźli fortepian, czarny jak śmierć,

mogiła matki po roztopach. Brzezina pęczniała w deszczu.

Nie wiem, co dalej. Baby mówią, że pogoda.

Mamy dwa krzyże i okno otwarte na oścież; powiało

od wschodu i mówią, wyschnie – gościniec, ściana,

grób. Jeszcze sny nie te. Ale kiedyś zelżeją.

 

 

 

* J. Iwaszkiewicz, Brzezina

 

więcej: http://jerzybeniaminzimny.blogspot.com/2012/11/uwaga-talent.html

 

db