Literacki Nobel dla Swietłany Aleksijewicz z Białorusi

nobel2015.jpg - 19.72 Kb Fot. Andrzej Sidor

Noblistka (2015)  - Swietłana Aleksijewicz

UCHO DO PISANIA / KATARZYNA TRZECIAK, 07.09.2015

Swietłana Aleksijewicz, pisarka i dziennikarka, tegoroczna NOBLISTKA nagrodzona została "za swe polifoniczne pisarstwo, pomnik dla cierpienia i odwagi naszych czasów". Urodzona w 1948 roku  - jest pisarką i dziennikarką. Sama mówi o sobie, że jej tożsamość narodowa jest skomplikowana (w różnych okresach życia wahała się między rosyjską, ukraińską i białoruską, jednak najbardziej związana jest z tą ostatnią). W swojej prozie często podkreśla konieczność demokratyzacji i modernizacji Białorusi (za co jej dzieła zostały zakazane w tym kraju), choć jej stosunek do reżimu Łukaszenki bywa ambiwalentny. Autorka wielu książek reporterskich, m.in.: „Czarnobylskiej modlitwy. Kroniki przyszłości” (wyd. pol. 2012), gdzie opisuje katastrofę elektrowni atomowej przez pryzmat tych, którzy widzieli ją na własne oczy; „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” (wyd. pol. 2010) – opowieści o radzieckim szowinizmie ukrytym pod powierzchnią fałszywej emancypacji; „Czasów secondhand. Końca czerwonego człowieka” (wyd. pol. 2014) – historii przemian gospodarczo-społecznych, jakie dokonały się po upadku Związku Radzieckiego.

 

(-)

Swietłana Aleksijewicz dokumentuje historię ZSRR. Słucha ludzkich głosów, które układają się w niepojętą opowieść.

Ma wyrazistą urodę, ciepły uśmiech. Najchętniej ubiera sztruksy, lejbowaty sweter czy bluzkę. Jest jedną z największych pisarek Europy Wschodniej – obsypananagrodami, w tym roku wymieniana jako kandydatka do Literackiej Nagrody Nobla.

Nie wyróżnia się sposobem bycia. Jest skromna, woli słuchać niż pytać. Udzielając wywiadu szybko się odkrywa, mówi, co ją irytuje, co wzrusza. Podobnie otwarta i szczera jest w relacjach ze swoimi bohaterami – w książkach Aleksijewicz zdradza (używając innego kroju czcionki), że podczas rozmowy się rozpłakała, że zabolało ją serce, że o kimś długo myślała, że czyjeś wyznanie zmieniło jej życie. Chce poznać rzeczywistość swoich bohaterów – dotknąć jej, doświadczyć. Kiedy postanowiła podjąć temat radzieckiej interwencji w Afganistanie, pojechała na front. Nigdy nie nudzi się słuchaniem, nie ustaje, choć przemierza tysiące kilometrów z dyktafonem. Jej bohaterowie zamieszkują całe poradzieckie terytorium, od Białorusi po Azję Centralną.

„Pisarstwo uważam za pracę uczciwą. Jeśli nie ciekłyby mi łzy, jeśli nie traciłabym przytomności, to pisałabym zimne książki. Nikogo by one nie wzruszały, nikt nie poczułby ich sensu” – powiedziała w 2011 r., w wywiadzie udzielonym „Nowej Europie Wschodniej”.

Kronika głosów

Ludzkie głosy, które składają się na książki Aleksijewicz, to spisane z dyktafonu relacje świadków wydarzeń. Każdy głos opatrzony jest komentarzem: imię, nazwisko, wiek, miejsce zamieszkania. Do każdej z książek wchodzi około połowa zebranego przez pisarkę materiału.

„Uchwycić autentyczność – oto czego pragnęłam. I ten gatunek – gatunek »ludzkich głosów«, ludzka spowiedź, świadectwo, dokument ludzkiej duszy został przeze mnie szybko przyswojony. Tak, ja właśnie w ten sposób widzę i słyszę świat: przez głosy, przez detale życia. Tak jest skonstruowane moje oko i ucho. I wszystko, co we mnie jest, okazało się w tym procesie potrzebne, ponieważ trzeba być równocześnie: pisarzem, dziennikarzem, socjologiem, psychoanalitykiem, spowiednikiem i kaznodzieją” – napisała na swojej oficjalnej stronie internetowej.

Aleksijewicz przyznaje, że jej mistrzem jest Aleś Adamowicz – już nieżyjący białoruski pisarz, krytyk literacki, autor scenariuszy filmowych. To Adamowicz w swojej twórczości posługiwał się gatunkiem „ludzkich głosów”, dotykał tematów tabu; historię II wojny światowej przedstawiał bez propagandowego pudru. A przecież lata 1941-45, w ZSRR nazywane Wielką Wojną Ojczyźnianą, były fundamentem mitu budującego tożsamość radziecką. Wojna była święta, o jej patologiach nie wolno było pisać. Adamowicz był współautorem książki-dokumentu opisującej blokadę Leningradu – 900 dni, podczas których ludzie zmagali się z głodem, chorobami, śmiercią. Stawali się kanibalami. Czytając Adamowicza, Aleksijewicz odnalazła „swoją drogę w literaturze”. Wcześniej pisała reportaże, portrety, aż postanowiła „oddać głos swoim bohaterom”, stworzyć „kronikę ich głosów”. Obok Adamowicza w gronie bliskich sobie pisarzy wymienia dwójkę polskich reportażystów: Hannę Krall i Ryszarda Kapuścińskiego.

Aleksijewicz urodziła się na Ukrainie – w Iwano-Frankiwsku (wtenczas Stanisławowie) w 1948 r., ale dorastała na Białorusi. Dziś mieszka w Mińsku. Pisze po rosyjsku. Białoruś jest obecna w jej książkach, ale jako jeden z wielu krajów poradzieckich. Z tego powodu na Białorusi pisarkę częściej określa się mianem „radzieckiej” niż białoruskiej. Dodatkowo dla białoruskich twórców młodego pokolenia posługiwanie się językiem rosyjskim jest odczytywane jako pewna forma zdrady, dlatego nie uznają jej za „swoją”. Na pytanie, dlaczego nie przeniosła się do Moskwy, Aleksijewicz odpowiada, że każdy pisarz musi mieć swoją małą ojczyznę, miejsce, do którego wraca. I choć wiele lat mieszkała w Szwecji, to Mińsk uważa za swój dom, nie marzy o Moskwie. A czy uważa się za Białorusinkę? Jej ojciec był Białorusinem, ale matka Ukrainką. Aleksijewicz czas dorastania i młodości spędziła w Związku Radzieckim – kraju, w którym podział na „państwa” i „narody” był rozmyty.

W przedmowie do swojej najnowszej książki „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka” napisała: „Przez siedemdziesiąt z górą lat w laboratorium marksizmu-leninizmu wyhodowano odrębny gatunek – homo sovieticus. (...) Wydaje mi się, że znam tego człowieka, że jest mi bliski, że jestem jego sąsiadką, przeżyłam wiele lat tuż obok niego. Ten człowiek to ja. A także moi znajomi, przyjaciele, rodzice”. Tacy są też bohaterowie jej książek.

Wojenny brud

Aleksijewicz dorastała na białoruskiej wsi – jej rodzice przyjechali tu z Ukrainy, kiedy ojca zdemobilizowano. Byli wiejskimi nauczycielami. W 1967 r. rozpoczęła studia na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym, na kierunku dziennikarstwo – ten sam kierunek studiów przed laty wybrał jej ojciec, ale stalinizm i wojna nie pozwoliły mu spełnić się w roli dziennikarza.

Po skończeniu studiów pracowała w białoruskiej lokalnej gazecie i równocześnie uczyła w szkole. Jak sama wyzna po latach, rozważała, który zawód wybrać. Rozważania trwały rok – z prowincji młoda dziennikarka szybko trafiła do Mińska – dostała angaż w „Sielskoj Gazietie”. Po kilku latach awansowała na redaktorkę periodyku „Neman” (organ Związku Pisarzy Białorusi).
Przy próbie wydania pierwszej (poważnej i liczącej się do dziś) książki Aleksijewicz boleśnie zderza się z radziecką rzeczywistością. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” – reportaż opisujący losy kobiet na frontach II wojny światowej zostaje w 1983 r. wycofany z druku przez cenzurę. Drukarskie maszyny wypuszczą książkę dopiero po dwóch latach, kiedy w Kraju Rad władzę obejmie Michaił Gorbaczow i zacznie się
pierestrojka.

Na taką twórczość nikt w ZSRR nie był gotowy, bowiem dotykała ona tematów tabu, burzyła porządek, na którym został zbudowany Związek Radziecki i radzieckie społeczeństwo. Rozprawiała się z mitami.

Tą książką Aleksijewicz przywróciła pamięć o udziale kobiet w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, bowiem oficjalna narracja państwowa mówiła jedynie o walce mężczyzn (jeśli kobiety były na froncie, to jako sanitariuszki czy telegrafistki). Tak przedstawiano je w radzieckich filmach propagandowych – w czystych strojach pielęgniarek, zadbane i uśmiechnięte. Tymczasem wojenny „brud”, a później zwycięstwo – tak czczona w ZSRR pobieda – były również ich udziałem. Walczyły jako snajperki, lotniczki, saperki – wcielały się we wszystkie role tradycyjnie przypisane mężczyznom. Przed wojną nie umiały prowadzić samochodu, ale na froncie nauczyły się jeździć pojazdami bojowymi, zabijać, stały się odporne na ból. Straciły kobiecy wizerunek: w waciakach, walonkach, zawszone, śmierdzące, nieraz zgwałcone. W książce Aleksijewicz umieszcza przejmujący fragment: kroczy batalion, wiele żołnierek ma miesiączkę. Brakuje środków opatrunkowych, po ich nogach cieknie krew. Kobiety czują się upokorzone, dochodzą do źródła wody, i choć trwa bombardowanie, choć mężczyźni chowają się przed ostrzałem, one zaczynają się myć.

Książka stała się ważnym głosem w debacie społecznej i historycznej toczonej w czasach pierestrojki, odwołał się do niej sam Gorbaczow w jednym ze swoich przemówień, stwierdzając, że „wojna nie ma nic z kobiety”.

To wszystko moje, moje

Kolejny raz Aleksijewicz zmierzyła się z tematem wojny w książkach: „Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy” (II wojna światowa widziana oczyma dzieci) i w „Ołowianych żołnierzykach” – to opowieść o weteranach radzieckiej interwencji w Afganistanie. Po wydaniu tej książki pisarkę czekał sąd. Aleksijewicz utrwaliła w niej wspomnienia matek żołnierzy, którzy do kraju wrócili z frontu w cynowych trumnach, oraz weteranów wojny, którzy przeżyli, ale zostali kalekami. Kaleka jest ich psychika i często ciało. Wojna, toczona w imię „eksportu komunistycznej rewolucji”, została tu odarta z mitów. Jej weterani to często alkoholicy nieradzący sobie z traumą.

W Związku Radzieckim nikt nie oferował byłym żołnierzom ani ich rodzinom usług psychoterapeuty. A z jakim ciężarem wracali? Aleksijewicz przyznaje, że najbardziej wstrząsające było dla niej wyznanie frontowej pielęgniarki. Kobieta czuwała przy żołnierzach ciężko rannych, wyjących z bólu. Krzycząc, przeklinając, przyznawali się, że „lubią zabijać”, że zabijanie daje adrenalinę, może się spodobać. Jak z takim uczuciem poradzić sobie w czasie pokoju?
Ich psychoterapeutką – choć przez chwilę – była Aleksijewicz. Kiedy włączała dyktafon i słuchała opowieści, jej bohaterowie mierzyli się ze swoją traumą. Kiedy książka się ukazała, pisarkę oskarżono o manipulacje wypowiedziami. Jednak podczas rozprawy matki zabitych żołnierzy, którym przytaczano słowa z książki, płakały i krzyczały: „Tak, to wszystko moje, moje”.
W wywiadzie dla „Nowej Europy Wschodniej” pisarka mówiła: „Pułkownik odparł, wskazując palcem na minę, że to jest »mina o takim zasięgu, że jak się na niej stanie, to z człowieka zostaje pół wiadra mięsa«. Dzień później zadzwonił z pytaniem, czy chcę zobaczyć, co zostało z chłopaka, który stanął na takiej minie. Nie mogłam nie iść. Panował okropny żar. Zobaczyłam, jak łyżkami zeskrobują resztki tego żołnierza, żeby jego »ciało« wsadzić do trumny i wysłać matce do kraju. Zemdlałam. I jak tu nabrać dystansu?”.

Człowiek – radioaktywny odpad

Aleksijewicz pisze o wykluczonych, jednak jej bohaterowie to często ludzie, którzy przyswoili sobie ideologię Kraju Rad. Nauka partii była ich religią. Dlatego walczyli w Afganistanie – w wojnie, której nikt nie rozumiał i którą politolodzy nazwą „wojną zastępczą”. Dlatego szli likwidować skutki wybuchu reaktora w Czarnobylu. „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości” – to książka wyjątkowo bliska samej autorce. Jak mówi, nie jest to opowieść o „tragedii w Czarnobylu, ale o świecie po tragedii w Czarnobylu”. Książka pokazuje, jak poświęcał się radziecki człowiek „w imię dobra swojej ojczyzny” i jak zbrodnicze było wobec niego państwo. „Likwidatorów”, czyli ludzi usuwających skutki katastrofy, ściągnięto z całego Związku Radzieckiego. Często wykonywali prace nikomu niepotrzebne – na przykład „robili pogrzeb ziemi”, czyli najmocniej skażone jej warstwy zakopywali. Po co? Przecież życie na te tereny miało nie wrócić jeszcze przez dziesięciolecia. Na śmierć wysłano setki młodych mężczyzn budujących sarkofag na reaktorze rozerwanym przez atomowy wybuch. W ciągu kilku minut otrzymywali śmiertelną dawkę promieniowania. Aleksijewicz do dziś nie może zapomnieć pewnej kobiety. Jej mąż był strażakiem – w czasie gaszenia pożaru w elektrowni jego ciało spaliło się od środka. A ona – choć była w ciąży – siedziała przy nim w szpitalu, patrzyła, jak kona, i przyjmowała duże dawki promieniowania. Lekarze ją odciągali, mówiąc: „To już nie człowiek, to radioaktywny odpad”. Mąż umarł, ona urodziła martwe dziecko i została kaleką.

(-)

We wszystkich książkach Aleksijewicz rozmawia o przeszłości, często także o teraźniejszości, która nosi na sobie piętno dawnej historii. Właściwie tylko opowieści o Czarnobylu sugerują czas, który jeszcze nie nadszedł (podtytuł książki brzmi „Kronika przyszłości”). Awaria czarnobylska spowodowała skok w nową rzeczywistość, której „nie była w stanie ogarnąć nie tylko nasza wiedza, ale nawet wyobraźnia” (przeł. Jerzy Czech). Archiwum przeszłości okazało się bezużyteczne, bo nie zawierało żadnych kluczy i rozwiązań, żadnego narzędzia, które można by wykorzystać, by zrozumieć to, co się stało. Rozmawiając z tymi, którzy doświadczyli rozpadu świata, pisarka „nagrywała przyszłość” – nową rzeczywistość złożoną z lęków, języków i perspektyw dopasowywanych do zmieniających się pojęć „życia”, „odpowiedzialności” czy „miłości”. Przyszłość była niewyobrażalna i nieosiągalna. Po rozpadzie ZSRR, w „zużytym czasie”, przyszłość również jest niedostępna, choć z innego powodu. Właściwie w każdej z książek Aleksijewicz coś jest z nią nie tak – dla kobiet i dzieci opowiadających o wyrwie, którą w ich linearnej historii spowodowała wojna; dla żołnierzy, nauczonych najpierw, jak bohatersko umierać, ale pozbawionych edukacji życia.

Reporterka w paru miejscach sugeruje, że chce być historykiem (choć oczywiście zgodnie ze swoim rozumieniem pisania historii). Jej największa siła tkwi właśnie w szczególnym pojmowaniu biegu historii. Słuchając głosów z przeszłości, będących często łabędzim śpiewem minionej formacji ideologicznej, pisze o przyszłości, która zawsze zjawia się nie w porę. I właśnie do tego najbardziej potrzebna jest literatura – by z historii mówionej zapisać to, co z zasady niemożliwe do przewidzenia: przyszłość. Jest to zadanie, które od pisarza wymaga przede wszystkim doskonałego słuchu, bo o świecie, którego jeszcze nie ma, możemy się czegoś dowiedzieć z pieśni, które giną w ideologicznym rozgwarze.

KATARZYNA TRZECIAK (ur. 1987) jest krytyczką i badaczką literatury, współredaktorką audycji krytycznoliterackiej „Book’s not dead” w radiofonia.net. Autorka książki o prozie Stefana Grabińskiego, doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Przedruk /więcej:

HTTPS://WWW.TYGODNIKPOWSZECHNY.PL/JEDNAK-DO-MNIE-PRZYJEDZ-24914

db