Rzepa Tomasz W. M.

Rzepa Tomasz W. M.

W SERCU

 
To we mnie umiera
jeszcze raz
na nowo
z pozoru nieobecny
z pozoru zapomniał
odszedł

 


To ja Go krzyżuję
co dnia na nowo
każdą zdradą
lub choćby zaparciem

 

Niepokorny
nienawidzący
niepełny
niby naczynie rozpękłe

 

To w świątyni trzydniowej
dzień pierwszy narodziny
dzień drugi dojrzałość
dzień trzeci sen
 ma miejsce

 

A ja uciekam biegnę
przychodzę
jestem gdy On blisko
jak najbliżej
w sercu

 

Z almanachu XXXIV MLP „SŁOŃCE WSCHODZI JESZCZE RAZ”

ŻYCIE JAK ŚMIERĆ

Pazurami drapieżcy
jest życie
schodzeniem w dół
bez końca

Lub raczej z końcem
gwałtownym
tak gwałtownym jak
przebudzenie

Więc przebudzenie z
ranami
po życiu niewdzięcznym
co boli

Drapieżna jest śmierć
jak życie
szarpie i pożera i nic
nie zostaje


BŁYSKAWICA


Słoneczne niebiosa
gwiezdne niebiosa
słoneczne pieśni
mroczne strofy

I życie biegnie
doliną i górą
raz szczęście błyska
raz spadnie gromem

Boże poetów
ptaków oraz gwiazd
przydaj słońca
nad mym czołem chmurnym

Myśli moje biedne
błyskawice ich
niech rozjaśnią niebo
duszy mojej ciemnej



DESZCZOWE LATO


Deszczowe lato powiadają ludzie
i zawracają do domów do zagród
patrzą na zachód na jaskółki lot
wróżą z dmuchawca i mają nadzieję

A tu w polu już moknie nieurodzaj
bieda zagląda do garnka do pyska
nawet myszy polne przeniosły się bliżej
domostw ludzi i ludzkich spiżarni

Pan Bóg nas karze powiadają ludzie
i do karczmy idą utopić swe smutki
w piwie gorzałce w dymie tytoniowym
Pan Bóg zaczeka taki przecież dobry

Taki dobry jak pleban i jego kazania
jak na tacę sypnąć to gada o raju
Pana Boga przekupić można dobrym słowem
wódki zawsze starczy i byle do wiosny




SENS

Jak drzewa grające
jak wieczory leśne
zmierzchy poranki
śpiewające ptakami

Symfonia zapachów
konwalia nieśmiało
bez trochę wulgarnie
a róża zmysłowo

Jak smak owoców
więc brzoskwinia
i jabłko wiśnia
pomarańcze

Zmysły nasze zmysły
wiernie nam służące
poza nimi istnieje
niewidzialny sens



W SERCU


To we mnie umiera
jeszcze raz
na nowo
z pozoru nieobecny
z pozoru zapomniał
odszedł


To ja Go krzyżuję
co dnia na nowo
każdą zdradą
lub choćby zaparciem

Niepokorny
nienawidzący
niepełny
niby naczynie rozpękłe

To w świątyni trzydniowej
dzień pierwszy narodziny
dzień drugi dojrzałość
dzień trzeci sen
ma miejsce

A ja uciekam biegnę
przychodzę
jestem gdy On blisko
jak najbliżej
w sercu



PO PROSTU


Zycie pozadoczesne
więc
skrawek nieba
z aniołami trąbami
kamień przebóstwiony
przez kroplę i czas
próchnica i kwiaty
i drzewa na grobach

Życie poza jawą
więc
sny z aktorami
którzy dawno nie żyją
wspomnieniami zdarzeń
dawno już umarłych
a więc przeszłych w ciemność
gęstą od żyjących

Życie po prostu
więc zwykła modlitwa
Jezusie synu Dawidów
nie opuszczaj nas


KAMYKI


Dziewczyna była naga i leżała na piasku z zamkniętymi oczami. Była młoda i miała jasne włosy. Jasne jak piasek. Właściwie nie ma różnicy - pomyślał chłopak - tylko opalenizna. Pomyślał to, jeszcze nim zdążył podejść. A gdy już doszedł i zdziwiony zobaczył, jak leży w słońcu, pomyślał, że zatoka jest zajęta. Nawet się nie zdziwił, a gdy nagle otworzyła oczy, przerażony zaczął uciekać. Bo przecież nie chciał, żeby patrzyła na niego tam, leżąc na jego miejscu. Ale gdy usłyszał poprzez piasek i morze, jak go woła, wrócił i usiadł na piasku w niewielkiej odległości.
Co pani tu robi - spytał po chwili - zupełnie naga! Ta zatoka jest moja i nikogo tu nigdy nie ma.
Ach, więc mam przyjemność z właścicielem - odpowiedziała dziewczyna trochę się unosząc, bo szukała oczami koszyka, w któ¬rym był krem i gazety. - No, proszę, przedstawiciel wymarłej rasy feudałów - dokończyła opadając na piasek.
Proszę nie żartować. Mówię zupełnie poważnie, bo ja zajmuję zatokę - odwrócił głowę i zobaczył, że leżała nie zakryta niczym, z zamkniętymi mocno oczami - i mogłaby się pani czymś okryć. Jestem przecież tutaj.
—    A widzę, widzę, że jesteś - powiedziała zaczepnie.
—    Proszę się ubrać natychmiast - wykrzyknął - to nie wypada! I proszę stąd odejść.
—    Za nic! To ja dziś pierwsza zajęłam zatokę i nie myślę ustępo¬wać nikomu.
Powiedziała to nikomu tak, że chłopak zdziwił się, bo przecież był sam, ale powiedział: - Nie może pani przecież leżeć przy mnie naga!
—    Dlaczego nie? Mnie to nie przeszkadza. A jeśli nie widziałeś kobiety to...
Chłopak przerwał jej. - Ale to jest niemoralne! Pani nie ma wstydu.
—    Ja nie mam wstydu! To chyba ty mnie podglądałeś.
Chłopak poderwał się. - Wcale ciebie nie podglądałem. Kto ci kazał opalać się nago w mojej zatoce? I teraz nie chcesz się ubrać i odejść!
—    To ty odejdź. Słyszysz, odejdź jeśli nie możesz na to patrzeć! Zaczerwieniony usiadł więc znowu i po chwili powiedział cicho. - Nie odejdę. To moja zatoka. Rozumiesz...
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, ale miała zamknięte Mocno zaciśnięte. I ręce trzymała blisko głowy.
—    Rozumiem, tylko że to ja ją pierwsza zajęłam i mam do niej same prawa ja ty.
—    Ja tu przychodzę codziennie, od miesiąca od przyjazdu od… -powiedział, choć bał się na nią spojrzeć. Głos mu się łamał i dziewczyna roześmiała się.
—    Jesteś smarkaczem, który gotów zapłakać za swoją cnotą.
Nie jestem smarkaczem! - krzyknął. - To pani zachowuje się jak smarkaty i uparty dzieciak. Nie ma pani wstydu. Jestem mężczyzną, i zupełnie się nie krępuje. Tak nie robi ktoś dojrzały. Coś podobnego - zawołała - właśnie to, że nie skrywam się tobą, świadczy chyba co nieco o mojej dojrzałości.

Nie była szczera, ale chłopak nie wyczuł tego i popatrzył w morze. Słońce było ogromne. Zmrużył oczy. Fale leciutko zwilżały piasek i dotykały kamyków leżących w słońcu.
Nie jesteś dojrzała, tylko cyniczna i bezwstydna. Bezwstydna! -krzyknął. - Zachowujesz się jak, jak...
Dosyć! - zawołała. - Zostaw mnie w spokoju! W spokoju!
Chłopak zerwał się, chwycił ręcznik i rzucił w jej stronę.
—    Ja nie mogę na to patrzeć, nie mogę! - zawołał. - Proszę się natychmiast ubrać!
Dziewczyna podniosła się. - Za wiele sobie pozwalasz! Idź sobie w tej chwili. Wynoś się!
Chłopak zaskoczony widział, jak zmieszana trochę patrzy nie na niego ale gdzieś dalej.
—    Ja błagam, proszę, ubierz się - powiedział cicho. - Chcę tu zo¬stać. Możemy leżeć razem, będziemy rozmawiać, ale, proszę, zrób to.
Spojrzeli na siebie. Dziewczyna roześmiała się.
—    No więc zgoda, nakładam kostium, odwróć się. Odszedł kilka kroków. Patrzył w morze ze słońcem. Dziewczyna jest ładna, pomyślał, i taka powabna. Tylko wszyst¬ko jest jakieś dziwne...
—    Już można? - zapytał.
—    Nie - odpowiedziała. Odwróciła się szybko i zobaczył, że piasek jest pusty. Potem dostrzegł ją. Biegła w kierunku lasu. Zaczął ją gonić wołając: - Wracaj! Zaczekaj! To nieprawda co mówiłem. Przepraszam. Ale dziewczyna była już daleko. Stanęła i widziała, jak zasłania oczy jakby przed słońcem, ale rozumiała, że płacze.
—    Nie odchodź - szepnął - przepraszam. Ale dziewczyny już nie było.
Stał bezradnie na piasku. Już nie wołał. Stał tylko w słońcu. Potem powoli poszedł do zatoki wśród wydm i położył się na pia¬sku. Leżał tak myśląc o dziewczynie i o domu, i o tym...
A potem zaczął mówić, najpierw cicho, a potem coraz głośniej.
—    To nie tak, to coś innego - krzyczał głośno w las, w piasek, w morze, które dotykały kamyków leżących w słońcu.
A potem, już spokojny, wstał i zaczął wracać do wioski.