Gordziej Helena
Gordziej Helena
Helena Gordziej
RĘCE
Popatrzyłam na swoje ręce
i nie chciałam się do nich przyznać
Napięte żyły
chropowata skóra pełna zmarszczek
Czy to są moje ręce pytałam
sama siebie
i zaraz znalazłam odpowiedź
Przecież wiesz jak ciężko pracowały
przez osiemdziesiąt lat
ile przeniosły ciężarów
bliskim i obcym pomagały w trudach
dźwigania życia
Nie dziw się wyglądowi
byłaś potrzebna
spełniona w pomaganiu słabszym
Nie podtykaj rąk ludzkim oczom
połóż je na grzbiecie psa
psy tulą się do ciebie gromadnie
nie patrzą na wygląd
Z miłością liżą twoje dłonie
twarz
i to jest właśnie najwyższa zapłata
od życia
Z almanachu XXXIV MLP „SŁOŃCE WSCHODZI JESZCZE RAZ”
Chopin
Wchodzę w zaczarowany świat muzyki
myśli stąpają ostrożnie
żeby nie spłoszyć piękna
które odświętnie nawiedza
duszę chłonną minionego czasu
kiedy topole i wierzby
bez lęku rosły na rozległych
równinach
a jemioła wczepiona
w krę drzewa na chwilę
przestawała wysysać soki
ptak w ekstazie melodii
nieruchomiał na gałęzi modrzewia
* * *
Nigdy nie byłam
na paryskich salonach
ale wyobraźnia łakoma
wszystkiego co mnie otacza
dotarła tam bez trudu
Słyszę rewolucyjną etiudę
bitewny wicher
pomruk burzy mknącej
po klawiaturze fortepianu
Burza podnieca słuchaczy
spiętrza miłość Ojczyzny
miota się między akordami
a biciem serc
wzrusza
przywołując czas zaprzeszły
myślom przywraca
szlachectwo pamięci
sławi uroki kraju
skąd nasz ród
Mazurek
podsłuchany przed wiejską chatą
w rozchełstanej koszuli
biegnie wierzbinową równiną
Tęsknica popuściła cugle
pozwala swobodnie doganiać wiatr
podkradać muzyczne frazy
On swobodny
nie zważający na deszcz
z mokrą nutą żywiołu
nawiedza topolowe dziuple
wpada w leśne wykroty
żeby znienacka
broszę wesołej melodii
wczepić w kolorową suknię
urodziwej dziewczyny
Nokturn
Fantazja i wyobraźnia
zaklęte w klawiszach wszczepiają
niepokój w elastyczność palców mistrza
Powaga chwili czerpie natchnienie
ze źródła wyobraźni
Czas kapryśny kosmopolita
przycichł
nie drażni wskazówek zegara
senny
zmęczony
może zakochał się
w harmonii dźwięków
Dopadł mnie jego nastrój
powilgotniały oczy
spoglądam na kolorowy portret
młodej kobiety
dostrzegam w jej oczach
smutek
patrzy na mnie
jakby chciała postawić zarzut
postarzałej twarzy
Etiuda
wybrała szalone tempo
szybkie niczym bicie serca
rozbudzone miłością
Pędzi stopniami klawiszy
przed kim ucieka
kogo goni
Wszędzie pustka
Tabun koni
rozprzestrzenił się na stepie
nie ma przepastnych borów
ani gór wysokich
Codzienność odziana w łachman
miłosierdzia
żebrze pod kościołem
Wilcza noc
z herbem księżyca
na granatowej tunice nieba
jest groźna
Echo nabiera ostrości dźwięków
czerń świerków zacięta
nieustępliwa natręctwem igieł
Droga leśna zieje pustką
człowiek nie ma odwagi
iść po niej
lęk i samotność
porażają kroki
groza przyczajona za starodrzewiem
szczerzy wilcze kły
wyje przeciągle nokturn mordu
Żaden z kompozytorów
nie odważył się na stworzenie
etiudy strachu zjeżonego
pohukiwaniem sowy
a przecież to doskonały wtór
do kompozycji Natury
"Izba wiatru"
stara stodoła
pełna dziur
wciskał się przez nie
grał na niewidzialnej
okarynie tak rzewnie
że poruszały się kopy siana pachnącego
ziołami
zasłuchane w melodie
nie czuły chłodu
Wiatr nagle przerywał koncert
szczelinami desek
wymykał do lasu
żeby na organach sosen
ćwiczyć nowe utwory
Pamięci Wincentego Różańskiego
Nazwałeś mnie matką poetów
a przecież Twoja matka była dla Ciebie
całopaleniem miłości do syna poety
który chciał naprawić świat
Nie stałeś na poboczu
byłeś w samym środku
oglądałeś przemoc i rozpacz
drogi powikłane złością
przez tych co nie udali się Bogu
Dla Ciebie każdy próg był święty
a najchwalebniejszy
próg Potęgowej która umiłowała życie
Ceniła pracę - Wincentego
i Edwarda Stachury którzy
nigdy za darmo nie spożywali strawy
Przyzwyczajony do przesypywania
ziaren trudu przemieniałeś je
w sytną karmę wierszy
Dopóki świat nie zniszczeje
Twoje słowa bezpieczne
w spichlerzach naszych serc
spokojnie będą czekać
na porę plonowania