Kuszczyński Paweł
Kuszczyński Paweł
Paweł Kuszczyński
Nieradosna wielkość
Kazimierze Iłłakowiczównie
Jeżeli latać, to wysoko,
spadać z trzaskiem na ziemię,
która przytomność przyniesie.
Ikarem chcą być poeci.
Pragnienia własnymi rękami złamane,
w tej samej chwili Poetka
nie przestaje tęsknić za spełnieniem.
Zaczynu nie wieńczy dopełnienie.
Tajemnice i milczenie,
gdy bliskich nie ma,
sobie pozostawione.
Najtrudniej pogodzić osobność i przynależność.
Świat rozdarty jak niebo błyskami piorunów,
ciemność światła zaprzeczeniem,
ucieczki zastępowały ciągłość trwania.
Życie nieustannie przygniatał Brak.
Poznańska grzeczność praktyczna i trzeźwa
nie oswaja, drażni.
Po co wychodzić z pokoju:
otchłań głębiny schodów
pogrąży widzenie.
Barbara i Zofia – nawiedzające cienie,
w myślach o matce
najbliższa liczba jeden.
Bezustanne poszukiwanie
swojego miejsca.
Łaska wiary przychodzi jak zorza:
promieniuje ogromna pomarańcza słońca,
śpiew ptaków niebieskich otwiera dzień
znikomiejącą nadzieją.
Pan jest w odległej doskonałości.
Jeśli świt nastanie,
będziemy wiedzieli dlaczego przyszła noc.
7 stycznia 2014
ERNESTO GUEVARA
Nie skusił go blichtr
ministerialnego fotela,
wolny jak wiatr nadciągający
w nieznanej chwili.
Nie godził się przyjąć
jedynej słusznej idei
moskiewskich poskramiaczy sumień,
plamiącej czystość rewolucji.
Niewierny Castro pozbywał się przyjaciela,
wysyłając go na zatracenie
w wojnach odległych.
Ernesto pisał do matki:
boli mnie prawda –
na tej Kuli podarowanej
przez Boga
nadal żyją ludzie
bez wolności i chleba,
że nie może zatrzymać się
w walce –
w niej potwierdza się najpełniej
człowiek.
Boliwijskim żołdakom ciężko ranny
odpowiedział: Jestem Che
i było w tych słowach
światło dumy i godności.
Che miał Imię,
wybrane miejsca,
w jego piersi bez przerwy
biło ludzkie serce.
Wieczny partyzant –
Brat Łata –
zdawać by się mogło,
ze nie z tego świata.
marzec 2012
/z almanachu "Iskra ognia maleńka"/
SAMOTNOŚĆ
Wpatrzony w ciebie
gonię twoje rozbiegane
oczy
Ciało pozostaje nietknięte.
Czy mi przychylna jest
nagłość chwili wspólnej.
Wspieram się rozedrganym
powietrzem,
oddanym bez reszty naszemu
spoglądaniu.
Co mi niesiesz w tajemnym
uśmiechu,
gdy przechodzisz obok
siebie?
Księżniczko okolic piękna
wołam ciebie.
Stworzona na podobieństwo
moich wyobrażeń
nocnych,
wczoraj objawionych.
PRZYCHODZI TAKI CZAS
Markowi Kosmowskiemu
Zerwać cięciwę - tak dla niepoznaki -
by nie gonić oczami za strzałą,
przemyślnie skryć uczesanie,
szarpnięciu losu ulec choćby na chwilę
i uciec od tego, co gościło zagłaskane -
oddać się życiu bez granic,
w świecie ciągle na początku.
Z almanachu XXXIV MLP „SŁOŃCE WSCHODZI JESZCZE RAZ”
* * *
Klęczeć przed kobietą
dotykać ud
wzajemnie widzieć oczy
zwierciadła najsprawiedliwsze
Kto dziś wita dzień
i patrzy w niebo
nadziei
Najpiękniejszy policzek
napotkałem w nocy
Wciąż się łudzę
że wszystko co nazwę
będzie choć trochę
moje
Prosty człowiek
Był to
zwykły człowiek
Bliżej: prosty człowiek
który nie skumał się
z życiem
i nie chowa
za milczeniem
serwując słowa
na każdą okazję
gdy przychodzi ktoś
z ludzką sprawą
Był z nami
najbardziej jak można być
a nie panował
Módlmy się za siebie
gdy umiera prosty
człowiek
* * *
Rzecz jest pamięcią
trwaniem
Mowa miłości duszy
Przyjeżdżam tutaj odnaleźć
drogę do swojego Emaus
W kwietniowej galaktyce krzyczą
czarne dziury słońc
wypalonych
Jest Wielkanoc
Zegar zawstydza mnie
wydzwaniając następne
godziny
* * *
Zdziwione drzewa porannym wejściem
do lasu
jakby obstalować miłość
było można
Zewnętrzność i wnętrze
skazane na siebie
jak Kain i Abel
Śmierć zabiera dzień
i noc
która przecież także się staje
i nie trwa wiecznie
i za darmo nie
jest
Nie ma czerni ni bieli
Tam jest jeden kolor
tylko nikt nie wie
jaki
Spowijające prześcieradło
odbiera ostatni azyl
ciału
Pamięć syci ciemność
i przywołuje miejsca
nie zawsze
wybrane
Biec i uwierzyć
że jest Jeruzalem
* * *
Życie jak list wrzucony do skrzynki
pocztowej
przed chwilą był twój
a już przepadł za twoją zgodą
w innym świecie
który ma granice z żelaza
Wydostać go nie sposób
Tyle płacisz by mógł zanieść
ciebie
do drugiego człowieka
Do Beethovena
Otworzyłeś mnie na dźwięki
pauzy i harmonie
jak otwiera się do ogrodu bramę
w którym nie ma granic
jedynie bez końca
i początku powoje biegną
za celem
Twoja muzyka jest jak matka
wyglądająca syna
w ciągle żywym oknie
i matka która odprowadza
dziecko na tę nieodgadnioną
stronę
aleja lipowa którą nie mogą
nasycić się oczy
i bez przerwy widzą nowe
drzewa
kamienie wodą i stopą człowieczą
polerowane
szczyty gór z dostojną
samotnością
nie dzieloną z nikim
grzmoty błyskawic nocą sprowadzające
płacz do kołyski
śpiew traw na polanie
i harce morskiej fali
nad niebem nie zmienionym
Chcę ci dać kilka
niezdarnych słów
którymi najczęściej jest
podziękowanie
Do matki
Twoja twarz światłem mi świeci
matko której nie znają
moje oczy
a przeczuwają myśli
zaludniające ciszę
w której biegnę powiedzieć
że tyle upłynęło
nieurodzajnych godzin
Jestem jak przechodzień
któremu życie po drugim chodzi
trotuarze
Noszę cię w głębi
niesprzedajnej
Nieustająco pytam czy bywasz tutaj
Czuję, że przyglądasz się
słowom moim
Jak kwiaty traw nietrwałe i delikatne
pomyślałem powiedziałem
I nie będzie żadnych przedstawień
Po tamtej stronie spotkam
wszystkich i tych których
po raz pierwszy zobaczę
Drzewa
Alicji Patey-Grabowskiej
Samowola barw letniego południa
wygięta łodyga lilii składa hołd
drzewom które
nie ustają w mówieniu piękna
jakby mimochodem znacząc pory
roku i pogody
Drzewa z życiem pogodzone
mróz powykrzywiał gałęzie
gniją liście
ani jednego słowa skargi
nawet gdy słyszysz
trzeszczenie
Dojrzałe jak wszyscy umarli
stoją i szepczą godziny
kiedy śpią - nikt nie wie
Rzeczywistość zatrzymała się
na parkowej alejce
ostrzega nie słowem
Grafika bezlistnych gałęzi wpisana
w płaszczyznę nieba
Ból także nie zna
symetrii
* * *
Już cię nie wołam
sama przychodzisz przed snem
i grasz z pacierzem
Zapamiętałem z tobą
kiedy o zachwyt
biliśmy więksi
W gnieźnieńskiej katedrze
Wydawało mi się
że ktoś mnie zawołał
A ja jestem tam
gdzie
być nie powinienem
Czym wykupię życie
Tylko życiem
coś mi podpowiada
Słowo obarczone zadaniami
których udźwignąć nie podobna
Uniosła w górę moje oczy
łzami naznaczone
biel hostii przebywająca
w niebieskości
rozchylona w kształcie
zwycięstwa
Przed Grotą Jasnej Pani
Ciągle nie wiem
co Bogu bliższe
śpiew słowika
czy moja modlitwa
* * *
Maleńki krzyżyk leży na nocnym
stoliku
błyszczy nie tylko srebrem
Upewnia od początku
że nie jedynie ja cierpię
* * *
Przygląda mi się późna
godzina wieczorna
bezwiednie przechodząca
w noc
Odwracam się do ściany
pełnej wspomnień
i obrazów
Nie kończę pacierza
Pani Świętej Góry
Matko Boska na Świętej Górze
królująca
Pani bladolica o gładkości światła
z Ciebie promieniującego
w kapliczkach przydrożnych
spotykana
głosami nabożnymi do nieba
niesiona
patrzysz na Wielkopolskę
oczami, w których jest
smutek i nadzieja
Patronujesz ziemi żyznej
na plony otwartej
jak Twoje do nas wyciągnięte
ramiona
Trzymasz na lewej ręce
Chrystusa, naszego Pana
zarazem Boga i Człowieka
przez Którego prowadzi
najważniejsza droga
Co Tobie damy, jak Cię pocieszymy
w tym czasie wolności złamanej
jak wbita w Twą twarz
złowroga szabla
* * *
W późnym lecie
swoim,
wszystko jak śnienie.
Pola są szare
lasy wołają o śnieg
Muzyką brzmią imiona miejsc,
po których chodził Chrystus,
Judea, Samaria, Galilea,
Betania, Genezaret,
Góra Oliwna, Kafarnaum,
Bóg odważył się być
człowiekiem.
Najtrudniej uchwycić dykcję
życia,
a ja dostałem w darze
roztargnienie:
szukam kluczy
* * *
Jesteście moimi dziećmi -
powiedział Bóg.
Pojąć to -
zadanie na całe życie.
Coraz mniejsza Ziemio,
powiedz człowiekowi
dokąd prowadzi
pycha.
Jeżeli starać się o coś,
to przedwcześnie
nie zgubić zachwytu
i spokoju odnajdywanego
na kartach książki
czytanej zachłannie
między bibliotecznymi
regałami.
Nie mówić,
że przyszedłem tutaj
po nic.