Pocgaj Maria Magdalena
Pocgaj Maria Magdalena
Wiersze z tomiku „Herbata z gwiazdek”
Rejs
Między niebem a dnem
na pustym o tej porze
pokładzie Stena Line
wiatry w rozchełstanych koszulach
szarpią i kołyszą światem
a ja z sercem jak muszelka
uczepiona relingu nocy
nie dowierzam że płynę
dokoła czerń nieprzenikniona
myśli podarte na strzępy
tylko za rufą świetlisty szlak
jak po przejściu mitycznych oraczy
może właśnie w tym miejscu
rozcina Bałtyk
na dwie chybotliwe połowy
Z podróży do Karlskrony
20/21 czerwca 2008
***
Po bieli skrzącej jak sól
po futrzanych czapach ciszy
ja – wiersz
pazurkiem wiatru
uczepiony śladu
twoich nart
podążam za tobą
***
Nazwałeś mnie śnieżynką
i położyłeś sobie na dłoni
dlatego ci znikam
TAMTE WIGILIE
Z połykanymi łzami
w powietrzu zadrapanym od krzyku
z wywróconą w przedpokoju kolędą
z idiotyczną formułką przy opłatku
z głupią nadzieją że za rok będzie inaczej
tamte wigilie przychodzą do mnie
zdziwione ciszą domu
zwiniętą w kłębek na moich kolanach
patrzą mi w serce
węszą
Z almanachu XXXIV MLP „SŁOŃCE WSCHODZI JESZCZE RAZ”
na pustym o tej porze
pokładzie Stena Line
wiatry w rozchełstanych koszulach
szarpią i kołyszą światem
a ja z sercem jak muszelka
uczepiona relingu nocy
nie dowierzam że płynę
myśli podarte na strzępy
tylko za rufą świetlisty szlak
jak po przejściu mitycznych oraczy
może właśnie w tym miejscu
rozcina Bałtyk
na dwie chybotliwe połowy
20/21 czerwca 2008
po futrzanych czapach ciszy
ja – wiersz
pazurkiem wiatru
uczepiony śladu
twoich nart
podążam za tobą
***
Nazwałeś mnie śnieżynką
i położyłeś sobie na dłoni
dlatego ci znikam
ILUZJON
w miejscu gdzie podłogi
dostojna skrzypliwość
a stropowym belkom
coraz trudniej
znosić humory wszechświata
schodzą się zdarzenia sprzed lat
czarnobiałe małoformatowe
w karbowanych kołnierzykach ramek
przestrzeń gęstnieje od szeptów
po smudze kredensowych zapachów
w fartuszku poplamionym wiśniami
wciąż powraca tu dziewczynka
i uparcie nie chce dorosnąć
za oknem
zawiązany w kokardę
milczy księżyc
***
w pudełku po butach
kiedyś zgasła jaskółka
został po niej
smutek lekki jak piórko
i w sercu
niemy szczebiot
DREWNIANA PORĘCZ
majestatyczna
wygładzona polerką czasu
stoi na straży wydeptanych stopni
nie wiadomo ilu dłoniom
szlachetnie udzieliła wsparcia
nawet nie drgnęła
choć dudniło w całej sieni
gdy niesforne dzieciństwo
zjeżdżało po niej
na łeb na szyję
goniąc śmiech
RAMY OKIENNE
żałosne stare panny
wstydliwie
resztkami złuszczonej farby
zakrywają dziurki po kornikach
i dyskretnie
na zaparowanych szybkach
rysują krzywe serduszka
BAJKOPROJEKTOR
w zaciemnionym pokoju
z ekranem prześcieradła
kartoflaną pieczęcią na biletach
i wędrującym po smudze światła
migotliwym kurzem
ósmy cud świata
po każdym seansie jednogłośne
tato jeszcze raz
PEGAZ LIRYCZNY
u wylotu strychowego nieba
koń na biegunach
szarpie wędzidłem z pajęczyny
tylko patrzeć a odfrunie
na skrzydłach nocy
i wybije złotymi podkówkami
wiersza mleczną drogę
***
zawartość starej skrzyni
gubiąc klucz
nagle wychodzi z pamięci
babcine koronki
żółkną rozpaczliwie
******************
DESZCZ PTAKÓW
runął z zimowego nieba
gwałtowny bezładny
gorączkowo szukając przyczyny
usuwano w białych rękawiczkach
truchła braci mniejszych
tysiącami zalegające
zabetonowaną ziemię
i łąki w asfaltowym bezdechu
niemym świergotem
zawisł w powietrzu
kolejny symptom
nieuleczalnie chorej
planety ludzi
6.01.2011 r.