Grys Krystyna

Grys Krystyna

PAGANINI

 

Dzieckiem zapadłeś w letarg

lewitowałeś na

krawędzi życia

W trumience drgnienie palców

było znakiem

że w piersi trzepoce

omdlały ptak

 

Garściami czerpałeś

ze zdroju muzyki

 

Posądzano cię o kontakty

ze złymi mocami

 

Swymi długimi palcami

w uniesieniu

obejmowałeś skrzypce

wyzwalając roje dźwięków

 

Niosły słuchaczy

ekstatycznie

budząc zachwyt

i przerażenie

 

Muzyka metafizyczna

burzyła porządek rzeczy

Wprowadzała w wibracje

nieśmiertelną duszę

 

Z almanachu XXXIV MLP „SŁOŃCE WSCHODZI JESZCZE RAZ”

  Życie

Płynie w pogoni
za wiatrem

Miraże powierzchni
wabią ulotną
obietnicą

Liście marzeń
zaczepione
o papierowe łódki
złudzeń
porywa nurt
który przez nas
nieustannie
przepływa w nicość


Muzykoterapia

Muzyka porusza
uśpioną duszę
Rozdzwania wszystkie
struny serca

Zaczynasz się otwierać
jak irys na słońce
Wygładzają się umęczone
rysy twarzy
Ustaje drżenie rąk

Melodia jak czuły
pocałunek
łagodnie zamyka
snem powieki

X        X         X

Popędzana wichrem czasu
coraz bardziej przemijam
Nie lubię luster
nie pokazują wnętrza
tylko coraz bardziej
obcą twarz

Marzenia jeszcze się kłębią
czekają spełnienia

Zgarniam słowa wierszy
by nie obrosły patyną rdzy
Niech rozwiną ramiona
jak młode dęby

                  Obraz po tsunami

Zadrżała ziemia
Wygięła grzbiet
jakby chciała strząsnąć
nagromadzone przez człowieka zło

Wzniosła morze wysoką falą
która jak potężne monstrum
wtargnęła na wyspy i lądy
Ozorem zgarnęła tubylców
ich dobytek
Turystom chcącym zaznać
rajskich uroków krajobrazu
zgotowała modre piekło

Fala zwróciła opuchłe ciała
szczątki dobytków

Na brzegu w całunach
leżały pokotem tysiące ludzi

Płacz zrozpaczonych
krążył wśród ciał
otulony skargą wiatru

Ze zgrozą w oczach
pochylało się nad nimi
oniemiałe niebo


Jesteśmy u siebie

Układamy naszą
codzienność
cegła po cegle
lecz pod stopami
coraz bardziej
chwiejna polskość

Umysł nie wydaje zgody
na to co osacza

Nawet przeciąg czasu
nie rozwieje pamięci
o rozdziobywanej
po kawałku Ojczyźnie

Z orderami ran
wpisana w historię
rozsianych po świecie krzyży
Rozgryza wzniecony krzyk

 

Koncert Wratyslawia Cantans

Świetliście mieni się estrada
Blaskiem ramp
Batuta dyrygenta
Swoją magią
Wydobywa z orkiestry
Czarodziejskie dźwięki

Słowiczy głos solistki
Porywa wiatr
Wibruje w powietrzu

Z tysiąca gardzieli
Płynie pieśń niewolników
Z Nabucco Verdiego
Narkotycznie obejmuje
Nasze zmysły

Wracamy wypełnieni
Muzyką po brzegi

Fontanna przy pergoli we
Wrocławiu

Pod rozgwieżdżonym niebem
Fontanna zaczyna żyć

Unosi się lekko
Coraz wyżej
By wystrzelić kolorową
Kaskadą perlistej wody
Barwą dźwięków

Lasery przecinają
granat nieba

jak w kalejdoskopie
zmieniają się formy
kolory przechodzą
z fioletu w czerwień
z żółtego w zieleń
by zabłękitnieć

w samym centrum
jak Wenus z piany
wyłania się tancerka
i rozpływa srebrnym
deszczem

ramiona wody
rozpościerają się
skrzydłami
kolorowych ptaków
odlatują w nicość

widok hipnotyzuje
dźwięki oplatają
bluszczem
tęczowa mgiełka
wilży włosy

oderwani od rzeczywistości
ładujemy zmysły magią chwili
kolorami i muzyką


Wyspa konwaliowa

Konwaliowy szlak
przybliża wygrzaną
słońcem wyspę

Dorodne dęby
strzegą przepastnej ciszy
Pnie wabią mocą
chce się je objąć
poczuć płynące w nich życie

Powietrze gęstnieje
od zapachu konwalii
Jak perły rozrzucone3
ręką wiosny
mienią się różowooką rosą

Wiatr rozsiadł się
wśród dzwoneczków
przygrywa pieśń majową

Czas odurzony
boskim aromatem
zastygł gąszczem liści

                 Cietrzewie

W miłosnych tokach
ciągną po ziemi
naprężone skrzydła

Liry rozwinięte
jak wachlarze japońskich gejsz
wibrują w takt tokowania

Pogłos rozchodzi się
na wszystkie strony lasu
Wiatr porywa echo
niesie nad jezioro
gdzie pochodnia słońca
zapala nenufary
Jezioro Święte

Ptak śpiewem
wznieca brzask
Jego skrzydła
odbija woda
pomarszczonym pluskiem

W brzęczeniu trzmiela –
śpiew wiatru

Wełniaki unoszą się
nad taflą
jak skrzydła aniołów

O zachodzie
słońce rubinem
spływa w jezioro
Okryte kożuchem
mszarnym
słucha jak żaby
rechotem kaleczą noc


Ulica Głogowska w Poznaniu

Tramwaje budzą rozespany dzień
Ulica pulsuje tłumem

Iglica Poznańskich Targów
dzierga na błękicie
misterny wzór
Adria kołysze biodrami
w takt starych melodii

Frontony kamienic opite
kroplami czasu
Granit banku błyszczy
witrażem słońca
Wystawy mizdrzą się
do przechodniów

Wchodzę do bramy
otwartej na przestrzał
Przyczajony wiatr
wichrzy mi włosy

Wspinam się po wydeptanych
przez czas schodach
W drzwiach szeroki
uśmiech powitania
Aromat kawy smuży się
zaprasza w zacisze pokoju


Paganini

Dzieckiem zapadł w letarg
lawitował na krawędzi życia
W trumience drgnienie palców
było znakiem że w piersi
trzepoce uśpiony ptak

Posądzany o kontakty
ze złymi mocami
Garściami czerpał
ze zdroju muzyki

Swymi długimi palcami
w uniesieniu
obejmował skrzypce
wyzwalając roje dźwięków

Niosły słuchaczy
ekstatycznie
budząc zachwyt
i przerażenie

Muzyka metafizyczna
burzyła porządek rzeczy
wprowadzała w wibracje
nieśmiertelną duszę


Koncert Chopina

Tęsknie niesie się
nokturn
po klawiaturze
fortepianu

Bogactwo duszy
wypełniają
mazurki
etiudy
polonezy
Dla zgłodniałych
Polską wieje
spod palców geniusza

Muzyka ponadczasowa
nostalgiczna
gra na najczulszych
strunach serca

 

 


X     X     X

Pod niebem
Twoich oczu
Rozkwitam
Dojrzewam
Gorącym winem

Czerp miłość
Do ostatniej
Kropli


Nasza chwila

Powiewem lata
ma tyle gorących
dotknięć oczu
                 Tkliwych wzruszeń
                 w opuszkach palców
Ognia w dzikich ustach

Nasza chwila
szczęśliwą gwiazdą
w zachwyconej nocy