Andrych Anna
Andrych Anna
Anna Andrych
PUNKT WIDZENIA
jestem na setnej stronie twoich dywagacji
przeszli już nawiedzeni nawróceni
serafici i neofici
za spiżową i żelazną bramę
wyprowadzili mnie z równowagi
ci co czołgali się na końcu
niezdarnie w przeciwne strony
jakby nie potrafili stanąć
o własnych siłach patrzeć prosto w oczy
za oknem wiatr nadyma powietrze
jutro znowu
leniwie wstanie słońce
ręce obrócę w żarna
codziennego tłoczenia mielenia
nawet niedziela ostatnio spowszedniała
może to przez czas wybrakowany
bowiem nożyce godzin tną
niemiłosiernie kaleczą życie
na sto pierwszej stronie twoja apologia
to brzytwa zanurzona w miodzie
krople spływają na złamanie karku
oknem wpadł zaślepiony motyl
znalazł się w pułapce
zapewniłam mu powrót do świata kolorów
w tym czasie moja córka
na huśtawce
nieświadoma upadku stłukła okulary
może zobaczy
twój i mój świat
zupełnie inaczej
ANTIDOTUM
dzisiaj znowu krzyczałam w noc
potem siedząc na łóżku
kołysałam się w przód i w tył
dłonie zaciskając na skroniach
mój piętnastoletni syn
mówił że to choroba
sieroca
zegar pokazał mi język
więc go wyrwałam
zgarnęłam z półki album
rodzinny
kalendarz w którym nie było
żadnego święta
wyszłam na balkon i wyrzuciłam
z ósmego piętra na bruk
kiedy już byłam gotowa
do skoku
uderzyło mnie nagle
- wariatka
BOŻE TY WIESZ
już nic nie mogę dać tobie ani drugiemu
człowiekowi za cenę z najwyższej półki straciłam
zbyt wiele w szczelinie wiersza ukryłam
resztki wspomnień na czarną godzinę a każda
wydaje się być przedostatnią przebudzenia
są pustką w każdym oknie choć niebo
po stokroć słoneczne dzwonki do drzwi
chwytam myślą jak tonący brzytwę ale nocą
powraca strach i zaciska gardło dokończ
proszę za mnie ten wiersz Boże
tylko nie mów że tego nie ogarniasz ty
możesz wszystko nawet
przyznać kredyt odnawialny na życie
NOC VESNY PARUN
chciałeś przynieść korale z wodnych głębin
morską różę
wpiąć w moje włosy
noc ciemnieje czekaniem
wiatr drzewom wyrywa liście
jego przypływ wypełnia mnie nagą
falą bólu
pamiętasz tamten wiatr południowy
darł sosny nad zatoką
nie było gwiazd ani księżyca
ale dłonie w ciemności
jaśniały
zapalam w oknie lampę jak morską latarnię
obejmuję ramionami
krzesło przy stole w domu przepełnionym
pustką po tobie
PIOTR
Nie byłam królową Nilu
cesarzową na brzegu Dunaju
nie wiem czy nad rzeką Jordan
częściej pochylają głowy ludzie czy zwierzęta
nigdy nie pojadę do Ziemi Obiecanej
ona zawsze jedynie obiecana
w małym kraju nad Wisłą
próbuję łatać nie tylko własne życie
odkąd stopy mojego mężczyzny
nie dotykają ziemi
choć kiedyś tańczyły nad niejedną rzeką
i na niejednym moście baletmistrz moich marzeń
tulił mnie w mocnych ramionach
one teraz bezradne jak skrzydła
których nie poruszy żaden wiatr
a jeszcze czuję jakiś powiew
smak kropel deszczu pomiędzy pocałunkami
jestem królową jego dni i nocy
dałam mu połowę swojego królestwa
choć nigdy nie będziemy mężem i żoną
on nie wypowie słowa
tak i - że cię nie opuszczę
ale będziemy żyli długo i szczęśliwie
stukot moich czerwonych szpilek
oddala się
mostem w Awinion na fotografii
teraz biegnę boso obok mojego mężczyzny
rzeką życia
coraz częściej potykamy się o kamienie na dnie
/ z almanachu "Iskra ognia maleńka"/
W MIEŚCIE Z POEZJĄ I PROZĄ
Z balkonu dwunastego piętra
patrzę w letnią noc
miasto jeszcze nie jest senne
otwartym oknem płynie bossa nova
półnagi księżyc
puszcza do mnie oko
ignoruję go
zbiegam myślami Ogrodową
do Placu Bernardyńskiego
tam w kościele Jerzy Radziwiłłowicz
czytał wczoraj poetyckie strofy Wielkopolan
po wyjściu z multikina
chłopiec całuje dziewczynę
przechodząc Półwiejską przy czerwonym świetle
a z Kaponiery właśnie ruszają w trasę
pierwsze nocne autobusy
Władysław Reymont bez słowa
maluje na swym portrecie zadumę
zza firanki
salonu literatów przy Noskowskiego
zapatrzył się
w ciszę kortów tenisowych po drugiej stronie
i światła pociągu oddalające ciemność
dworzec kusi neonem reklamy
w odpowiedzi z Ławicy startuje samolot
wycieczką last minute
bezdomni śledzą przelot
odarci nawet z marzeń
patrzę na cisy pod Uniwersytetem
drzewa wiadomości zasłyszanych
i wracają do mnie ptaki
wspomnień
w dialogach z wierszami Miłosza
w listopadzie jak każdego roku
poeci urodzeni w różnych stronach świata
poprowadzą szkolną młodzież alejami
poetyckich wzruszeń
by rozniecić iskry rozumienia
i obudzić talent
letnią nocą
z balkonu dwunastego piętra
uśmiechem odkrywam gwiazdy
wiatr przekomarza się z moją sukienką
a ty mnie nagle obejmujesz
zagarniasz ku sobie
półnagi księżyc puszcza do nas oko
Z almanachu XXXIV MLP "Słońce wschodzi jeszcze raz"
HAIKU
x x x
łzami przy oknie
wszystkie marzenia dziecka
gasną w hospicjum
x x x
na ramieniu ptak
oswojony ze śmiercią
nie płacze śpiewa
x x x
jesteśmy jak dwie
zapałki dojrzewa w nas
pragnienie ognia
x x x
ja i mój Adam
jabłko dzielimy na pół
naszym rajem dom
x x x
choć nie ma słuchu
i nie lubi muzyki
kocha śpiew ptaków
x x x
najtrudniej
dotknąć miłości
kiedy trzeba
do najbliższych
odwrócić się plecami
XXX
Sztuką jest umiejętność słuchania, a nie tylko mówienia.
Ale trzeba być kaskaderem, by słuchać bez końca.
x x x
zapalam lampę
ona
cisza
ja
nie jestem samotna
xxx
Przez całe życie kochamy nasze wspomnienia
o tych, których kochaliśmy.
xxx
Jazz – jak kobieta – czasem tupie i histeryzuje,
albo kołysze biodrami i wciąga w narkotyczny rytm.
MOST
wyszłam z domu i dotychczas nie wróciłam
wszystko przez ten deszcz
rozmył tusz na rzęsach aż po kąciki warg
o słonym smaku
jest tak mokro i ciemno
że już nic nie pamiętam
wiem tylko że krzyczałeś pokazując pięści
a ja milczałam
coraz dalej od nas
Piotruś zamykał strachem
oczy pogodnego nieba
a Hania uciekła do świata dziecinnego
łóżeczka zbyt małego dla dwojga
ja nie uciekłam tylko wyszłam
przestraszona bo zabrakło dla mnie miejsca
stoję na tym moście i nic nie widzę
choć deszcz przestaje już padać
CENA
handlowy rynek w centrum Europy
za wachlarzem uśmiechu
zmęczone kobiety
sprzedają codzienność
najtrudniej przetrwać zimę
przepis na lepsze życie
podają z wdziękiem młode dziewczyny
w reklamach
głosem syren wabią
w pułapkę cen
miasto dotąd nie wystawiło rachunku
byłemu gangsterowi
a jego matka
pielgrzymką do Ziemi Świętej
chciała odkupić winy syna
kiedyś trafi do Nieba
za bezgraniczną miłość
córka nie zazdrości
przyjaciółkom
które wyjechały to Toskanii
pośród winorośli
liczą euro na utrzymanie rodziny
tęsknią
za skrawkiem nieba
pod którym budzi się i zasypia
ich miasto
gdzie inne kobiety
na handlowym rynku
wystawiają na sprzedaż swój czas
za cenę gorzkiego pragnienia
odmiany losu
* * *
„Nie umiera się od razu
Umiera się na centymetry…” (J. Półgrabia)
błądzimy po grząskich
poplątanych drogach
zawsze pod wiatr
dręczy nas uczucie
daremności
- jak znikomy jest
udział w wielkiej
niekończącej się walce
której głuche odgłosy
przycichają tylko na chwilę
aby świat mógł usłyszeć
skrzypienie piór
przy podpisywaniu
oszukujących historię paktów
a potem wrzask
ludzi pierwotnych
pochylonych nad ofiarą
jeszcze dymiącą ciepłą krwią –
osacza nas
mur
o który rozbijamy głowy
cisza
tak głośna
że nie można w niej
usłyszeć własnego
krzyku
Z cyklu „Hospicjum”
BITWA
moje ciało jest szare
zamilkło
- nawet słońce
które czasem zagląda
nie potrafi
kłamać –
wczoraj chciałam udowodnić
sobie
że jeszcze
panuję nad nim
- za drzwiami
schody
w górę
karkołomnych kroków
na półpiętrze
wyciągnął rękę
Wielki Mistrz
z obrazu Matejki
ugodził we mnie
AUTOPORTRET Z KOBIETĄ W TLE
to nie takie proste
stanąć przed sobą
włożyć kapelusz
kupiony na specjalną okazję
zbierać popękane
myśli
i patrzeć
prosto w oczy
- nie jest mi do twarzy
w żałobie
MYŚLI NAD ZNICZEM
Poeci nie odchodzą
na emeryturę
w stan spoczynku
noszą w sobie wieczną młodość
ale sięgają coraz głębiej
metafor i znaczeń
poezja
to często jedyna
miłość
której są wierni
do grobowej deski
chociaż długo się bronią
piją
bruderszaft z każdą kolejną
zmarszczką
bywa że nagle
życie traci w nich oddech –
nie umierają
schodzą do podziemi i leżakują
w wytrawnych
słowach wierszy
przyjaciół
żyją
w czarno-białych stronach
Krótki list do Emily Dickinson
Każdy poranek jaśniał obco
w pustym domu
stąpałam z deski na deskę
czułam jak rozszczepia się mój umysł
pod powłoką ciszy
którą zewsząd słyszałam
spiętrzała się podobna do gromu
napięta oczekiwałam
kogokolwiek komu otworzę drzwi
ale wpatrując się w nie
zaczęłam tracić wzrok
poczułam że cisza stała się
nabitą strzelbą
czekam na strzał
Do Matki
Brzemienne jabłonie jak szczęśliwe matki
wśród nich ciebie już nie ma
nie zrywasz jabłek nie układasz w koszach
codziennie wieczorem wychodzę na drogę
pod brzozowy zagajnik w którym tak lubiłaś
myśli przytulić do kory drzewa
głęboko odetchnąć po dniu trudnym
jak wszystkie następne
wiem że cię nie spotkam ale czekam
na jakiś znak bo chciałabym wiedzieć
czy tam gdzie jesteś jest ci dobrze
kogo spotykasz
czy ma ci kto podać herbatę
widzę cię pochyloną nad misą porzeczek
czerwonych jak krew co zastygła nagle
twoje dłonie i łzy już obeschły
a we mnie ciągle są otwartą raną
każdego dnia wypatruję
twoich śladów twoich wspomnień wzruszeń
pośród traw łanów zbóż kołysanych wiatrem
czasem myślę czy mogłabyś tam na górze
porozmawiać kiedyś z Panem Bogiem
by uwolnił twoich bliskich tu na ziemi
od tych trosk co nie pozwalają zasnąć
i uprosić go o wieczną gwiazdę
pomyślności
Post scriptum do Ojca Świętego
Nie zdążyłam
na Plac Świętego Piotra
nie widziałam jak wiatr
odwracał kartki i nagle zamknął
Pismo Święte
a może spełniało się właśnie
pragnienie tłumu – Santo Subito
i już jako Święty
Jan Paweł Wielki
sam zamknąłeś za sobą księgę tajemnic
wstępując w jasną bramę Nieba
nie zdążyłam
stałam pod smutnym murem
wiele ulic dalej
nagle biały gołąb
dotknął skrzydłem opuszczonej głowy
Watykan, 8 kwietnia 2005
db
zawsze pod wiatrbr /
zawsze pod wiatrbr /