Lis Krzysztof

Lis Krzysztof

POLAND, NOT HOLAND

 

Typowy błąd.

Po koncercie w Alfamie

fadista Ze' Manuel de Castro

pyta, skąd przebywamy.

 

Mówię Poland. On słyszy:

Holland, i mówi, że występował tam

wiele lat, ma dom w Rotterdamie.

A gdzie jest Poland,

on nie wie.

 

Co teraz począć, kupując jego płytę

z lizbońską tęsknotą, prowadząc ten small talk?

Przyjąć, że to my jesteśmy w błędzie, bo jeśli Poland

tak słabo istnieje, to może przez uprzejmość

raz zaprzeć się siebie.

I na tę chwilę stać się

Holendrem na krótkich zimowych wakacjach,

z rodziną, z tamtymi polderami, tulipanami w ogródku

przy domu z czerwonym dachem, z Vermeerem

i jego światłem padającym ukośnie z okna?

 

Zaraz przecież dopijemy to wino.

Ze' pójdzie w prawo, my ruszymy

w dół przez rua Augusta do placu Rossio.

Każde według własnych map, wyobrażeń,

Ojczyzny, języka. Niewiedzy.

Po mokrych kamieniach.

I dla każdego ta sama ulewa

od oceanu. Ucztujący wysoko lament.

 

Z almanachu XXXIV MLP „SŁOŃCE WSCHODZI JESZCZE RAZ”

GWINEA

- Ty to masz ale życie! – Jak w Madrycie! – wykrzyknął pan Szwedek. I ostrożnie manipulując tyczką złożył planszę na ławce. A potem zdjął z szyi pas, na którym nosi tę swoją skrzynkę z pudełkami kremu, i ulokował ją obok planszy.
- Witaj, bankrucie! – zadudniło w głębi kiosku i pan Marecki wytknął głowę przez okienko.
- Ciężko ci to idzie – ocenił Szwedek. – Taki spaśny na gębie się robisz, że za jaki miesiąc będziesz se musiał większe okienko obstalować.
- Tere-fere! – obruszył się kioskarz. – Z czego ja mogę się tuczyć, jak płacę takie podatki? Wystaw sobie: sześćdziesiąt złotych! Za taką budkę, za takie nic!
- No – powiedział pan Szwedek – na plajtę to mi nie wygląda. – Powiedział tak i zrobił rękami wiatraka, bo od noszenia reklamy miał krew zastygłą w przegubach.
   Kioskarz popatrzył na niego jak na głupka, a pan Szwedek zaśmiał się i krzyknął:
- Uważaj na szwung, bo ci śmigą wąchy obetnę! – I znów zrobił wiatraka, tyle że w drugą stronę.
   Urażony Marecki cofnął głowę, a kiedy gość przestał machać, kioskarz warknął: - Tej! Ile razy mam ci mówić, żebyś nie kładł tych swoich retentów na ławkę? Ławka jest do usiąścia, a nie do retentów!
- Pies z kulawą nogą ci tu przyjdzie, o tej godzinie – powiedział pan Szwedek.
- Przyjdzie czy nie, na ławce ma być ordnung – upierał się kioskarz. – Weź mi zaraz tę planszę precz!
   Pan Szwedek wzruszył ramionami, zdjął planszę z ławki i oparł o płaczącą wierzbę. Kioskarz przyglądał się umocowanej do tyczki dykcie z wyraźnym degustem.
- Jaki pan, taki kram – bąknął.
- Co mówisz? – Szwedek obrócił się twarzą.
- Mówię, że farba spełzła. „R” już prawie nie widać. Ze „śmierci” zrobił się „śmieć”.
   Bo rzeczywiście. Na reklamowej planszy pana Szwedka można było teraz przeczytać: KREM UNIKUM – śmie ć nagniotkom.
- A tak w ogóle – zapytał kioskarz – pomaga ten krem?
   Pan Szwedek obejrzał się dookoła i, nie widząc nikogo w pobliżu, powiedział:
- Jak umarłemu kadzidło. Jakbym ja ci pokazał moje odciski…

Urywek z książki „Szalenie dyskretna sprawa”, Poznań 1987