Bartosz Danuta
Bartosz Danuta
ŚWIATŁO MORSKIEJ LATARNI
Czy zdołam
pocerować rany
kruchego czasu
Czy rosa na wydmie
Bałtyku
raz jeszcze przywróci
świeżość złamanej trawie
Odwlecze rejs
ostatniego spojrzenia
Fale nadziei
Przypływy
Odpływy
Na nic światło
morskiej latarni
gdy statek
zatonął
/z almanachu "Iskra ognia maleńka"/
Po 50 latach podróż sentymentalna
do Tosiów k./Kosowa Lackiego,
a stamtąd do Kodnia n/Bugiem
Samotność
wrzyna się między palcami
laska i kule są wsparciem
patrzą na siebie z niedowierzaniem
jak zwinęło się życie
Kobieta nie płacze
ma pracą zgarbione plecy
niepieszczone włosy
zakrywa chusta
Na podwórzu
bezdomna ławka
na niej zawiązany tobołek
bezradności
poszukuje adresata
Na śmietniku istnienia
dzisiaj urodziny
Rapsodia marzeń
nie do końca czysto zagrana
***
Wieżo Babel
plącząc języki
podzieliłaś ludzi
na narody
Pan Bóg
stworzył ziemię
człowiek
sporządził mapę
Linia granicy
przeciągana siłą
Schody
do
wolności
wołają
o ratunek
Tam nie sięga ziemia
Nasza enklawa
W ogrodzie
fotel
książka
zapach ziemi
Pyszniące się bzy
oplotkowane
w ptasim śpiewie
Słońce zagląda
przez dom sąsiada
Podaję kawę
Czytasz gazetę
Słuchamy
nowin ze świata
Złagodniały twoim głosem
Gdziekolwiek jesteś
widzę cię
ogromem naszego
małego świata
Z dala
od ulic
gdzie przyczajone zło
otwiera drzwi
Loteria
Wieczność
odcina
kupony
życia
jeden po drugim
Ile ich zostało?
ile jeszcze?
ile?
Spija
ostatnią kroplę nadziei
Nie pytając
Wyrwane lotki ptaka
Na stole
niedopita kawa
Ptak wyleciał z gniazda
uderzył skrzydłami
o ziemię
Otuliła go
przygarnęła
jak dziecko
Życie
Bańka mydlana
Kawa
wystygła
cierpieniem
Boże
Do koszyka łask
dodałeś cierpienie
Jak Szymon
niosłam krzyż Janusza
Z Weroniką
wycierałam jego
udręczoną twarz
Całunu wspomnień
nikt nie odbierze
chociaż rysy
twarzy
zamazuje czas
Tęsknota barwy nieba
Słucham
ciszy ścian
Twój głos
Niesiony echem
tamtego wyznania
Chwytam
twoje dłonie
Biegniemy marzeniami
by ukryć się w purpurze
jarzębin
Jeszcze
raz
popatrzeć
na siebie
w zauroczeniu
Zmaganie z lwem
Trwoga
Nie znałam jej
Przyszła nagle
Lęk
Strach przed strachem
Noce zmęczone
niepewnością brzasku
Wilk ucieka od orła
dotykając
mgły odejścia
Poza pulsem czasu
Nieruchome wskazówki
Dokąd iść
gdy
bezsilnie stoją
Zegar
zatrzymał czas
Cisza spada kamieniem
Liczę nieruchome sekundy
tik...
tęsknię
tak...
tęsknię
Za Tobą
Za Tobą
Jednostajność
nieruchomego wahadła
*
* *
Jak
naprawić skrzydło
złamanego ducha
przywrócić siłę
mędrcowi mądrość
i wiedzę rozumnym
odsłonić
niezgłębione i ukryte
poznać spowite mrokiem
wyzwolić duszę
kiedy oczy
przykryte zaćmą
światła nie widzą
Stawiam niepewny krok
szukając wybawienia
Oceanie losu
nie zalej ostatniej wyspy
wiary przetrwania
Iść dalej
Odwiązać liny
wciągnąć kotwicę
opuścić przystań stagnacji
Złapać wiatr w żagle
wędrować
śnić
odkrywać
co jeszcze nie odkryto
Zadziwiać
czym jeszcze nie zdumiano
zapamiętać czego nie było
Sprawdzić
dlaczego bez ciebie świat
nie jest muzyką
przecież
gałęzie drzewa
tak samo szumią
Otwarta rana Katynia
Zapomnieć
prawdę ukrytą w lesie
i ciała wrzucone
do wspólnego dołu
Echo nie daje krzyku
Ostatni szept
Łopatą zgaszony
Drzewa oddychają pamięcią
sącząc krew
zagłada nagła
znaczy rosę kroplami krwi
nadziejo światła
nie daj się zgasić nigdy
przecież żyją
Ostatnia podróż
W drodze do katyńskiego lasu
życie spadło jak liście
Piosenko z polskiej ziemi
polnym ukwiecona kwiatem
zapisana ostatnią kartą życia
w tym miejscu raz jeszcze
wzmaga ból i płacz
Fatum miejsca
znak nieba
cena pojednania?
Na biurkach nie doczytane akta
I lot w jedną stronę
Wszystko w ciszy
bez granic
w wigilię Bożego Miłosierdzia
Katyń - "innego końca świata nie będzie"
Jeszcze nie ucichły strzały w tył głowy
i nie przebiło się światło
a już nowi
-----------------------------------------
W pokorze
naród pisze Golgotę
"Nie dość prawdy się dorobić
trzeba ją jeszcze obronić, obrobić
i piersiami zastawić"
z pieczęcią prezydenta
Na złamanej gałązce
żakiet posłanki
obok strzępy ciała
obrączka jak kawałek Ojczyzny zagubionej
w cierpieniu
i urwane skrzydło
nowe dopisuje stacje krzyża
i całuny puste
małe - 96
Kolejny znak
- na kanale pojednania
otwarte śluzy
* * *
Czas wspólnego śpiewu
przed Bogurodzicą z Jasnej Góry
dwie belki na Jej twarzy
dłuższa namalowana w ukryciu
i krótsza na oczach świata
ukryte tchnienie
w dłoniach wyciągniętych ku niebu
Wykonało się!
Nowe pomniki
Samolot ścina drzewa
śmierć
trwoga
ból
Słowa grzęzną w spadających gwiazdach
W samolocie
jedni pochyleni nad książką
inni zajęci rozmową
Lech i Maria w uścisku ramion
on pocałunkiem muska jej policzek
ona szuka siebie w jego oczach
za chwilę
zamkną marzenia
w wieczny sen
Bramą Katyńską
Na skrawku nieba w lesie
strzępy powołanych na służbę
ścięty kwiat narodu
Czy koniec to czy początek
mostu?
Panowie Prezydenci
czy kwiaty na tamtej łące
pachną tak samo
jak na ziemi?
Podarunki dnia
Co chciałeś dać światu Panie
z ofiarą tych wszystkich
Puste krzesła z chorągiewkami
i przywieziona kropelka Wisły
wsiąka w ziemię
Zbudowany obelisk naszej Golgoty
przygarnia jak matka
Tego nie rozwiąże logika
język i myśl nie ma końca
Kolejne znaki
rodzą się w oczekiwaniu
Resztki światła tulimy wieczorem
otwierając podarunki dnia
Wiatrak
Skrzydła
jak tańczące motyle
pędzone wiatrem
przecinają
taflę powietrza
w zmęczeniu niosąc
nadzieję
wiosennej orce
Utrudzone ramiona
pojękują
lękając się martwej ciszy
w oddali w zardzewiałej zbroi
emigrant
Don Kichot
śpiewa piosnkę rozkiełznaną
o spróchniałych wiatrakach
A zapach chleba
pozostaje niezmiennie ten sam
wiodąc na pokuszenie
marzeń
Ziarno
jak boże tchnienie
Ziarno boże
Uchwycić wiatr
Kim może być wiatr
muskający skrzydła wiatraka
Może zamienić się
w życiodajną energię
oddechu światła ?
a może
pozostanie czułym łaskotaniem
wzburzonego niegdyś wodospadu?
A może przemieni się w zapach
kromki świętego chleba?
Staruszek Eol
kręci skrzydłami
ogromnego motyla
by sprostać potędze ruchu
walcząc z wiatrakami
Pędź Zefirze
Różo Wiatrów
Wieżo Tchnienia
Wiatraku poczciwy
niestrudzenie
obracający żarna
bądź pociechą dla głodnych
Muzo artysty
Co powiesz
wiatraku
muzo duszy artysty
malując wirujące
skrzydła motyla
jak wdzięcznie
zastygły w obrazie
na skrzydłach milczenia
Czy potrafisz
zmielić czas beznadziei
rozniecając
przyjaznym skrzydłem
wiatraka
gasnący ogień wesela?
Oliwko
Oliwko pokoju
kiedy dojrzejesz
do świata równych szans?
Czy już dojrzałaś
do świata bez wojny?
Bacz
zasłony dymne
zakrywając Słońce
tworzą cień
a oliwki pokoju
dojrzewają
coraz dłużej
W Jordanie
Rzeka
czas i wiara
przypływa i odpływa
W Jordanie
odnawiam chrzest i wiarę
w nurcie wody
odpływa zwątpienie
Czas mój
jak strumień
płynie ku wieczności
nie zatrzymam go
Most
Łączy
dwa brzegi
Twój i mój
Idąc do Ciebie
podziwiam
konstrukcję
ona jest jak opoka
zbudowana dla mnie
Idę do Ciebie
mostem zwodzonym
Piotr otwiera go i zamyka
Czekam na czas
wyznaczony dla mnie
Punktualność
to Twoja cnota
a ja mogę nie zdążyć
prowadzona lenistwem
Dla spóźnialskich
są inne drzwi
Bez granic
Przyjaźń
mając stale otwarte ramiona
nie wytycza granic
bierze tyle
ile pragnie
dając tyle
ile chce dać
Bicze prawdy
Zamiast korony chwały
cierniowa korona hańby
Zamiast
purpury królewskich szat
przebity bok
i zakrwawiony
skrawek odzienia
Zamiast berła w ręce
gwóźdź w przebitej dłoni
a Krzyż tronem królewskim
Syna Boga
Insygnia upodlenia
i utajona potęga Królestwa
Bicze nienawiści
chłoszczą po plecach
bicze prawdy
biją po oczach
które zamyka wstyd
Gołębica
Gołąbko nieba
przyleciałaś
w jednej chwili
przytuliłaś moją myśl
łagodnie
jakbyś chciała
pokazać mi
w pragnieniu
doskonałość
Zdumiona
podaję rękę
idąc stronami zbioru wierszy
jesteś ze mną tak blisko
nie podobna zginąć
Nie ma doskonałości
bez pokory
a w pokorze jest jej tyle
ile zapragnie
ile potrafi wziąć
w godzinach próby
Wrażliwość
Kto sam cierpi
tuli obcy ból
wrażliwością
W ogniu
prawdy
spala się kłamstwo
wszechobecnej
znieczulicy
Diament
oszlifowany bólem
staje się
brylantem
Wielbłąd
Wspinam się na górę Synaj
na dwugarbnym wielbłądzie
pod górę pędzi jak szalony
a obok pokrzykujący Beduin
Czasem wydaje się
że runę w przepaść
wielbłąd rwie do przodu
w kieracie pośpiechu
ktoś czeka
Przede mną schody Mojżesza
czas stanąć przed trudnym wezwaniem
skalistych schodów
Do drogi życia
dorzucam kilka pragnień
idąc
Mgła zasłoniła wschód słońca
można być na szczycie
i nic nie dojrzeć
zwłaszcza
tych na dole
Moje życie
Na tablicy
zapisuję
moje życie
Przymierzam je
do prawd Dekalogu
czy zostało dobrze skrojone
Miara gotowa
za dużo
kolorowej beztroski
Trudno
dopasować życie
do prawdy
kiedy pokusa
czai się do skoku
Pokora
Wspinam się na golgotę życia
ból
pokrywam obojętnością
moją arogancją
nie wiedząc
na jak długo?
Czuję ciężar ziemi
przesypujący się w klepsydrze
Nigdzie nie ucieknę
przed otwartym bólem
Nogi jak dwa kamienne posągi
tęczowego krwioobiegu
uczą pokory
Wtedy wszystko wydaje się
odległe
a ziemia
coraz bardziej uległa
Drogą kontrastów
Choć droga biegnie prosto
trudno odnaleźć siebie
Nie ma miejsca na dobro
zło nieustannie się przelewa
Tyle powiedziano o miłości
nie kochamy nadal
przywołując nienawiść
choć przecież kochamy
Słowa rzucane na wiatr
miały się spełnić
odchodząc od siebie
pociemniały obrączki
W cieniu pod drzewem
zamiast oczekiwać
uciekamy
wiatr sypie w oczy
garścią gorący piasek
Niebo pomalowane pamięcią
puste zapomnieniem
i bezradne ciszą
Zatrzymać się
Zmieniłam bieg życia
sprawiedliwości nie zatrzymałam
pędzę do mety
zwycięzca odbiera nagrodę
Naciskam pedał gazu
paliwa zapewne wystarczy
uzupełniam rosą troski
Zbliżam się do Ciebie
czekasz
abym poznała
Twoje Obietnice
Matka Teresa
Dar wiosny wypełniony
wrażliwością
dotarł do dna ubóstwa
zasiewając ziarno miłości
tuląc plewy ludzkie
Klamra łączy dwa brzegi świata
Krezusa i nędzarza
Pustynia
zrodziła miłość bliźniego
przełamując milczenie
Kłos chleba
wolny od odrazy i wstrętu
w brzydocie dojrzy piękno
niezakłamane
w zaułku
trądu
i zgnilizny śmierci
Bez fleszów
pochwał i oklasków
Matko z Kalkuty
siej nadal miłość!
Ave Maria
mojemu mężowi
Leżysz
jak pisklę skulone w gnieździe
skrzydła podcięte
nie pragną lotu
oczy nie łakną błękitu nieba
pociemniała chmura
przykrywając sen o życiu
Przy mogile
kantor wyśpiewa
laur żywota człowieka
a trębacz
i z niebios ptak
w ostatnim patosie
pożegnają pieśnią
Ave Maria
Rozświetlam drogę
światłem znicza
Życie
W rodzinny dom
wpisany jest taniec weselny
łóżko szpitalne
krzyż
konwalie i bez
Smutek
rozpacz
strach
i cierpienie
Wielka gra
Życie