Januchta Teresa

Januchta Teresa

Eugeniusz Szulborski

Na obrzeżach życia

 Opowiadania Teresy Januchty zawarte w książce „Na obrzeżach świtu”* są interesującą lekturą dotyczącą ludzkiego życia i przeglądem możliwości wpływania na jego przebieg. Oto sny pełne udziwnień a prorocze. Trzeba je tylko ustawić w odpowiednim kontekście swojego ja i zrozumieć. Zrozumienie przychodzi jednak trochę później, kiedy nie jesteśmy już w stanie zmienić naszej rzeczywistości.
 Znajomość problemów tkwiących pod skórą pokoleń mieszkańców wsi i miast pozwala Teresie rysować sylwetki bohaterów opowiadań w sposób nie budzący wątpliwości, że są to postaci żywe, nie wymyślone. To co ich spotkało, było gdzieś i kiedyś. Wiejskość przeplata się z miejskością, kłopoty wsi z tęsknotą za miastem jako miejscem łatwego życia, robota w mieście z myśleniem o łatwym chlebie i swego rodzaju awansie społecznym. Pojawiają się też problemy związane z solidnością wykonywanej pracy, wyjazdów zagranicznych w poszukiwaniu lepszych zarobków. Skutkami tych wyjazdów są rozbicia małżeństw. Tutaj pojawiają się teściowie. Ich dzieci, w tym wypadku córka, mają być szczęśliwi na ich sposób, a przy tym bogaci. Naturalną konsekwencją takich zabiegów jest alkoholizm, staczanie się niechcianej połowy w bagno moralne.
W książce Teresy Januchty nie zabrakło akcentów dotyczących życia towarzyskiego i przyjaźni damsko-męskich. Te sprawy można obserwować choćby na przykładzie takich opowiadań jak „Zjazd absolwentów” (s.49) czy „Spóźniony walc”. W pierwszym - wychowawca – nauczyciel z prawdziwego zdarzenia i cała, zdawałoby się idealna klasa w świetle osiągnięć osobistych i zawodowych. Zjazd po pięćdziesięciu latach od matury. Drugie opowiadanie dotyczy właściwie uczuć młodzieńczych, ich pielęgnowania i przechowywania. Po jego przeczytaniu chciałoby się powiedzieć, że miłość nigdy nie gaśnie i zawsze jest malowidłem wiszącym na głównej ścianie naszego serca. Nawet wtedy, kiedy jest tylko marzeniem sanatoryjnym za spróbowaniem kogoś innego niż męża zaglądającego zbyt często do kieliszka („Pamiątka z sanatorium”, s.99).
Ma rację Zbigniew Gordziej, twierdząc w „Posłowiu”, że tematyka siedmiu opowiadań T. Januchty jest zróżnicowana, ale dodać tu trzeba, że wszystkie mają w sobie element spajający je w całość. Z. Gordziej określił go w tytule swego „Posłowia”: „W objęciach życia”. Głównym bohaterem książki jest więc samo życie ludzkie, opisane językiem nie wymagającym dopowiedzeń, przystępnym, zrozumiałym czytelnikowi „przebierającemu” swój czas zgodnie z miejscem urodzenia, pobytu i przeznaczonej mu roli w tym życiu.

                                                                                        Eugeniusz Szulborski

*Teresa Januchta, „Na obrzeżach świtu”. Redakcja: Zbigniew Gordziej. Korekta: Maria Magdalena Pocgaj. Projekt okładki: Adam Dmowski. Zdjęcia na okładce: Anna Januchta-Szostak, Józef Januchta. ZLP Oddział w Poznaniu. Seria Wydawnicza LIBRA nr 31. s. 142

 Teresa Januchta, NA OBRZEŻACH ŚWITU, Projekt okładki: Adam Dmowski, Zdjęcia na okładce: Anna Januchta-Szostak, Józef Januchta, Korekta: Maria Magdalena Pocgaj, Wydawca: Związek Literatów Polskich Oddział w Poznaniu, Seria Wydawnicza LIBRA Nr 31, Redakcja: Zbigniew Gordziej, Druk: Wydawnictwo Komograf – Ożarów Mazowiecki, ISBN 978-83-61412-21-2, Poznań 2011, ss. 144

P o s ł o w i e

W objęciach życia


 Opowiadanie o życiu nie jest łatwe. Szczególnie, kiedy dotyczy zdarzeń powikłanych, a tym bardziej traumatycznych. Potrzeba mądrości, by przekazywać fakty, i potrzeba wyobraźni, aby czynić to mając na uwadze nie tylko emocje, ale także to, iż słuchający będzie wyprowadzał wnioski. Może zdarzyć się, że pod wpływem posłyszanego zrobi korektę we własnym postępowaniu. Bo oto żył nieodpowiedzialnie, bez wizji przyszłości, pospiesznie, zapominając o skończoności ziemskiego życia. W pewnym sensie porywał go nieuzasadniony optymizm, który dominował nad rzeczywistością. Oczywiście, jeżeli optymizm zasadzał się na prawdopodobieństwie, sprawa miała się inaczej – do głosu dochodziła autoterapia. Mówi się, że optymizm jest człowiekowi wielce potrzebny. To racja. Niemniej, należy pamiętać, co twierdził Havelock Ellis:   miejscem, w którym najbardziej rozkwita optymizm, jest szpital dla obłąkanych.
 Opowiadanie przez pisarza uwiecznione na papierze, jest obciążone szczególną odpowiedzialnością. To, co napisze i opublikuje, staje się dostępne dla wielu osób. Oczekują oni, że dane będzie im czytać utwór wartościowy. Chcą mieć do czynienia z tekstem ważnym, przynoszącym satysfakcję, pozwalającym na głębsze spojrzenie w materię kosmosu, w tym, w samego siebie. Przy czym, co oczywiste, mają prawo oczekiwać na prozę napisaną w oparciu o dobry warsztat literacki. W konsekwencji, pisarz, za sprawą napisanego utworu, może być dla czytelnika dostarczycielem wartościowych doznań.
 Poznańska pisarka i poetka Teresa Januchta wydała kolejną pozycję prozatorską. Do czytelnika trafia książka pod tytułem „Na obrzeżach świtu”. Składa się ona z siedmiu opowiadań. Ich tematyka jest zróżnicowana, co dobrze świadczy o autorskiej umiejętności obserwowania życia, a także o bogactwie wewnętrznym pisarki. Przy czym można z tekstów wysnuć wniosek o konsekwencji filozoficznej autorki. I to właśnie pozwala na twierdzenie, że dla niej prawdziwie człowiek jest pierwszą rzeczywistością. Mamy więc w poszczególnych utworach uwypuklone zdarzenia wysnute z realiów, z możliwych wariantów ludzkiego bytu, ale także oparte na grze wyobraźni, a nawet na mniej lub bardziej wyrafinowanych snach. Książkę otwiera opowiadanie „Za parawanem snu”. W nim istotną rolę odgrywa śnienie. To dobry punkt zaczepienia, aby po raz kolejny zdać sobie sprawę z zazwyczaj niszczycielskiej roli koszmarów sennych. W nich wszystko zdarzyć się może. Mogą ukazać się wizje śmierci bliskich osób, mogą gnębić obrazy sugerujące przykre zdarzenia, które dotyczą śniącego, mogą pojawić się duchy i potwory. Bohaterka utworu, Małgorzata ma na szczęście także sny nieobarczone nadmierną powagą koszmarów -  wznosi się, wykonuje ćwiczenia akrobatyczne, statkiem powietrznym wybiera się w podróż nie wiadomo dokąd. Nachodzi ją także sen realistyczny, czyli ma wizję pracy zawodowej, a w niej swojego szefa. Opowiadanie uzmysławia, że jak pisze Teresa Januchta, „Jednak po najpiękniejszym nawet śnie dobrze jest wrócić do rzeczywistości”. Co by nie rzec, wartym zastanowienia jest żydowskie powiedzenie: „O trzy rzeczy trzeba się modlić: o dobrego króla, o dobry rok i o dobry sen”.
 „Mgła nad Lubrzanką” to tytuł kolejnego opowiadania. Poprzez postać karłowatego, niedorozwiniętego Tadzia Kowalowego, mamy możność zaobserwować ślepe uliczki życia człowieka ograniczonego w możliwościach osobowych. Tutaj codzienność ma posmak trudu, zmagania się ze żmudnymi, powtarzalnymi obowiązkami. Dobrze, że są marzenia. Pozwalają przez chwilę być ważną postacią, mieć koło siebie piękną kobietę, dać sobie nadzieję na lepszą przyszłość. I, jak w życiu bywa, bańka mydlana szybko pęka. Wzrasta rola alkoholu, a z nim już niedaleko do ostatecznej zguby.
 Wódka odgrywa też istotną rolę w utworze „Równia pochyła”. Stosunkowo młody człowiek obsuwa się  w niebyt funkcjonowania społecznego. Degrengolada bohatera dotyczy spraw zarówno sfery fizycznej, jak i psychicznej, a przy okazji dewastuje dobra materialne, będące życiowym dorobkiem  matki. Odwieczne pytanie o budowanie drogi naprawczej alkoholika, przynosi tradycyjną odpowiedź – trzeba chcieć zabić w sobie potrzebę pochwycenia w dłonie butelki z wyskokowym napojem. Obok istnieje problem moralnej odpowiedzialności osób, które są bliskie człowiekowi zapadłemu na chorobę alkoholową. Jednak droga do zamkniętego zakładu jest  otwarta.
 Czy możemy nagle znaleźć się w nierzeczywistym świecie? Na to pytanie mogą być trzy odpowiedzi: tak, nie lub nie mam pojęcia. Przecież swoisty chocholi taniec trwa wszędzie. Tylko nie zawsze go postrzegamy. Biegniemy, coraz szybciej, chcemy sięgać po laury, po nowe przedmioty i urządzenia. Czasami się opamiętujemy, przystajemy, pamięcią sięgamy wstecz, robimy skrócony rachunek sumienia. Kiedy to może się przydarzyć? Ot, choćby przy okazji kolejnego maturalnego zjazdu. Tym bardziej, gdy odbywa się on z okazji 50 – lecia zdania egzaminu dojrzałości. Taki proces pokazuje Teresa Januchta w opowiadaniu „Zjazd absolwentów”. Starsze panie i starsi panowie spotykają się w kościele, aby przeżyć wizje nierealne, aby przez nie powrócić w przeszłość. Tylko w ten sposób mogą zrozumieć swoje błędy, mogą żałować utraconych miłości, z życia wyłuskać rzeczywiste wartości. Stanowiska, tytuły, dobre samochody, stają się mniej ważne niż pamięć o dawnych kumpelkach i kumplach z klasy. Jednak, by to w pełni zrozumieć trzeba, aby upłynęły lata, aby śmierć uzbierała niemałe żniwo. W tym utworze teraźniejszość przekomarza się z przeszłością, a może trafniej – to przeszłość odgrywa się na teraźniejszości.
 Wiemy, że nigdy nie jest za późno na kontynuowanie dawnej miłości. W tej kwestii większość z nas jest romantykami. Dobrze, że  trzyma nas krótki postronek rzeczywistości. Mamy zobowiązania, jesteśmy przywiązani do dóbr materialnych, tkwi w nas poczucie odpowiedzialności za najbliższych, z góry patrzy Bóg. Wszystko powinno być według reguł, wedle prawideł uznanych za normy życia społecznego, bo gdyby postawić wyłącznie na osobiste zachcianki, i mieć na to przyzwolenie, to prędzej czy później zagubilibyśmy się w nieprawości. „W spóźnionym walcu”, następnym książkowym opowiadaniu, do głosu dochodzi dawna miłość. Tyle, że jej bohaterowie mają do niej prawo. Spotykają się po latach, kiedy oboje są już wolni. Widzą się niespodziewanie, nic tu nie jest ukartowanego, nic rozumowego, rządzi przypadek, albo jak chcą inni – przeznaczenie. Wszystko staje się od nowa. Spojrzenie w zmienione oczy, przytulenie ciał, bogatszych o sporo zmarszczek, kawa wypita w nadmorskim kurorcie, spacer – jak przed laty, wreszcie akt fizyczny. Ukoronowaniem spotkania staje się zatańczenie walca Straussa i zapowiedź wspólnej przyszłości.
 Historię  klasyczną znajdujemy w opowiadaniu „Pamiątka z sanatorium”. Jego treść wpisuje się dobrze w relacje wielu osób, które pojechały do uzdrowiska, by podleczyć ciało, a przy okazji odreagować. Forma zależała od priorytetów, ale najczęściej był to romans. Teresa Januchta opisuje trzy tygodnie pobytu Geni Radlonki w sanatorium w Kudowie. Ta prosta kobieta przechodzi szybką szkołę życia. Potrafiąc już zadbać o swój wygląd,  wchodzi w świat zarezerwowany dla miejscowego Casanovy. Kuracjuszka staje się jego łatwym łupem. Powrót do rzeczywistości jest bolesny, a zarazem pouczający.
 Ostatnim opowiadaniem zamieszczonym w „Na obrzeżach świtu” jest „Sklep pod chmurką”. Tym razem historia dotyczy etapu życia człowieka, który zwolniony z etatowej pracy, zakłada objazdowy handel. Robi to w stosunkowo późnym wieku, więc trud handlowania mocno mu doskwiera. Efektem jest nawet brak czasu na zajęcie się swoim uzębieniem i tęsknota za ubraniem się w garnitur. Ciągła pogoń za atrakcyjnym towarem, męczące rozmowy z kupującymi, a nierzadko, z tylko dotykającymi towar, szybka kawa zakupiona w targowym barze, uciążliwe wielokilometrowe powroty do domu, to wszystko niby do przewidzenia, a jednak skutecznie narusza ego Karola. Niespodziewana propozycja dawnego kolegi, by poprowadził księgowość w jego firmie budowlanej, wywołuje rozterki.
 Książka Teresy Januchty jest napisana przystępnym językiem. Nie ma w niej wyrafinowanych rozważań. Autorka zajmuje się zwykłymi sprawami. Mogłoby się wydawać, iż wpadnie w pułapkę symplifikacji. Tymczasem poznańska pisarka nie wpada w zły mechanizm upraszczania problemów. Nazywając sprawy po imieniu, staje się podpowiadaczem codzienności, zwraca uwagę na znaczenie przemijania czasu, wspomina zwyczaje wiejskie, broni umysłowo mniej sprawnego, rozumie słabego, uzmysławia moc dawnej miłości, każe koszmarne sny traktować poważnie, bo mogą świadczyć o złej kondycji psychosomatycznej. Ta proza uzmysławia, że żyjemy nie tak, jak chcielibyśmy, lecz tak, jak potrafimy.
                                                                    Zbigniew Gordziej

 Teresa Januchta, Opowieści starego zegara (proza dla dzieci), Ilustracje i projekt okładki: Maja Rausch, Korekta: Maria Magdalena Pocgaj, Wydawnictwo Autorskie, ISBN 978-83-92370305-2, Skład, łamanie, druk: CAŁKA REKLAMA DRUK, Poznań 2010, ss.77

Recenzja:
Grażyna Orlewska

MAGIA STAREGO ZEGARA

       Znana poetka z Poznania, Teresa Januchta, wydała swoją dziesiątą książkę, a piątą dla dzieci. Jest w tym dorobku 8 zbiorków poezji, powieść i – także prozą ujęte – „Opowieści starego zegara”, czyli 11 opowiadań adresowanych do dziecięcego czytelnika oraz króciutki biogram autorki, w którym czytamy: Zachwyca się przyrodą, uwielbia swój ogród. Przez 36 lat pracowała jako nauczycielka. Należy do poznańskiego oddziału ZLP. A teraz, jak przystało na babcię, przepada za swymi wnuczętami, które są źródłem również dla tego zbiorku opowiadań.
       Ale inspiracja jest bardziej rozległa, zwłaszcza w czasie. Autorka wykorzystuje bowiem wspomnienia członków rodziny, nawet sięga do przekazów z głębokiej przeszłości familijnej, aż do pradziadków. Czytelnik dorosły od razu dostrzega tradycje rodziny, mocną i wzruszającą więź nie tylko w pokrewieństwie, ale też w przekazywaniu potomstwu opowieści o drobnych zdarzeniach codzienności, których bohaterami są dzieci, domowe zwierzęta i sprzęty.
       Czytelnik dziecięcy natomiast (raczej nastolatek niż przedszkolak czy wczesnoszkolny uczeń, szczególnie ten, który jest już na dobre rozczytany) będzie chłonął te opowieści jako po prostu opis przygód. Te zaś nie dzieją się gdzieś w dalekim świecie, lecz tam, gdzie dzieci się wychowują: w domu, w rodzinie. Na wsi czy w mieście, w mieszkaniu czy w ogrodzie, na polu czy w lesie – wszędzie tam, gdzie akurat dziecko się znajduje i zaspokaja swą ciekawość poznawczą.
       Sprzyja temu magiczna aura tej pogodnej prozy, czyli realia wymieszane z baśniowością. Wszystko tu opisane mogło się dziać naprawdę, ale w opowiadaniach ujęte zostało tak, jak to widzi dziecko. Pisarka zaś potrafiła nadać temu wiarygodność. To duża sztuka – osiągnąć taki efekt z tej niemal wybuchowej mieszanki (realiów, baśni, poetyckiej prostoty, nieudziwnionej polszczyzny), by mógł się nią delektować tak nastolatek,  jak i czytelnik dorosły.
      Tomik zawiera osobne opowiadania, powiązane jednak ze sobą określonym kręgiem osób. poza postaciami epizodycznymi są to ludzie z tej samej rodziny, tyle że – jak już wspomniałam – osoby przynależne do różnych generacji, żyjące i nieżyjące. Klamrą spinającą opowiedziane zdarzenia jest stary zegar ścienny. Przechodzący jako dar w ręce rodzinnych następców jest niemym – ale tu jakby spersonifikowanym – świadkiem opowiadanych potem historii, czymś stanowiącym swoistą ich przechowalnię. Stąd tytuł książki.
        No tak, tylko że z tytułu wynika, iż zegar opowiada! Niemy – mówi? Lecz tak dziwić się może ktoś bez wyobraźni. Autorka zaś dysponuje nie tylko własną wyobraźnią twórczą – także wiedzą o dziecku, o jego naturalnych cechach osobowości, więc też zdolności do kreowania świata marzeń i baśni z użyciem realiów dziecięcego otoczenia. Korzysta też z dziecięcych snów. W takiej kreacji wszystko jest możliwe, dlatego zegarowe dźwięki „tik tak, klik klak” oraz bim bam” staja się mową, którą na język ludzki przekłada dziecko, a piórem utrwala pisarka.
        Nie trzeba, ba – nie powinno się niczego z tej książki streszczać. Wartość tej prozy to nie tylko ciekawa treść. Jej oddzielanie od pisarskiego artyzmu, od różnorodności językowo-formalnej, byłoby karygodnym zubożeniem książki, szczególnie wspomnianej już aury. Zatem – odebraniem czytelnikom satysfakcji z zanurzenia się w tę niewielką objętościowo, za to bogatą w różne walory książeczkę. Głównie – w słowo, ale też adekwatne do niego 6 ilustracji.
       Autorce należy się pokłon i podziękowanie za ten tomik – nie tylko od własnych wnucząt. Również od wszystkich, którzy te opowieści przeczytają.                                                                                    Grażyna Orlewska 
Teresa Januchta: OPOWIEŚCI STAREGO ZEGARA. Ilustracje i projekt okładki: Maja Rausch. Korekta: Maria M. Pocgaj. Wydawnictwo autorskie. Wyd. I. Poznań 2010.

  Teresa Januchta, Powracające przestrzenie, Zdjęcia na okładce i wewnątrz książki: Anna Januchta-Szostak, Zdjęcie autorki: Zdzisława Jaskulska-Kaczmarek, ISBN 987-83-923703-2-1, Druk: Wydawnictwo Komograf ( Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć. ), Poznań 2007, ss. 84.

 Teresa Januchta, Cierpki smak rajskich jabłek (powieść), Projekt obwoluty: Adam Dmowski na podstawie obrazu Hansa Thomy, Zdjęcie autorki: Zdzisława Jaskulska-Kaczmarek, ISBN 978-83-923703-3-8, Druk: Wydawnictwo Komograf – Ożarów Mazowiecki, Poznań 2008, ss. 116.

Recenzja
Rafał Orlewski

GŁÓD  UCZUĆ

    Znana dotąd jako poetka i autorka recenzji literackich, Teresa Januchta, wydała swoją ósmą książkę, tym razem powieść. Wrażliwy czytelnik od pierwszych stron zauważy, iż tę prozę pisała poetka. Rzecz jest niewielka w objętości, za to skondensowana w treści. To także dowód na wyjście do prozy z dojrzałego warsztatu poetyckiego. Pozornie tego nie widać, gdyż książkę czyta się jednym tchem, tym bardziej że treść jest obrazowa: czytając, niejako widzi się film. Przede wszystkim jest to efekt potoczystości stylu, umiejętności operowania składnią i kompozycją fabuły.
   Powieść można by nazwać współczesnym romansem, lecz o tyle nietypowym, że opowiada o miłości „świeżo upieczonej emerytki”, Magdy, do zakonnego księdza. Magda jest kobietą po przejściach, miała nieudane lub przedwcześnie zerwane związki z mężczyznami, jest wykształcona muzycznie, utalentowana także w innych dziedzinach. Gra i śpiewa, maluje, pisze wiersze, wydała kilka tomików. Jest nieprzeciętnie inteligentna i otrzaskana z meandrami życia. Ciągle jednak niespełniona w miłości. Przy czym nie ma temperamentu erotomanki.
   Jej głód miłości to głód uczuć. Toteż – strofując się często w duchu – ulega fascynacji o. Stefanem, pozwala rozpalić się własnemu uczuciu i zachowuje się niemal jak zauroczona 17-latka. Najbardziej szaleńcze jest to, że w tę miłość wierzy. Ma jednak pecha, bo Stefan, facet sporo od niej młodszy, nie ma zamiaru porzucać sutanny, choć chętnie ubiera się po cywilnemu, nawet nie zakładając koloratki. Świetnie prowadzi własny samochód, nade wszystko zaś ma w swoim życiorysie zakonnym bynajmniej nie zakonną przeszłość. Oto podczas misji w Argentynie uciął sobie romans z ognistą dziewczyną stamtąd, zafundował jej ciążę, za co go z misji odwołano. Ale po powrocie kolejno awansuje… I nadal – wiedząc, że jest zabójczo przystojny – gra rolę amanta.
   Jest w książce wiele dramatycznych, ale też ciepłych, śmiesznych i niekiedy groteskowych zdarzeń, śmierć ojca bohaterki, niemało jej autorefleksji… Jest piękna przyjaźń kilku kobiet, sporo też obserwacji obyczajowych z naszej codzienności. Także nieznośny i wyniszczający pęd życia, pogoń nawet za błahostkami, słowem – nasycony szczegółami obraz osobisto-prywatnego życia ludzi w naszych czasach. Ale osią fabuły jest wspomniana miłość, a ściślej – platoniczne, a przecież dojmujące uczucie „niedopieszczonej” kobiety oraz cyniczna w gruncie rzeczy gra zakonnika-podrywacza, który od początku wie, że to nic dobrego, zwłaszcza dla Magdy, nie przyniesie. Stefan to lowelas i wygodnie myślący o karierze duchownego, a nie odpowiedzialny mężczyzna, którego – gdyby wzajemnie pokochał – stać byłoby na pożegnanie się z zakonem.
   Wbrew pozorom, powieść nie jest romansidłem dla gawiedzi czytającej co najwyżej tzw. harlequiny. Nie jest też wyciskaczem łez, mimo iż chwilami wywołuje autentyczne wzruszenie. Wartko przeprowadzona akcja, trafne operowanie mową zależną i niezależną, pozwalają tę prozę „połknąć” jednym lekturowym haustem. Lecz ten pisany film powraca w pamięci i skłania do wielu refleksji o naturze człowieka, nawet do ponownego odszukania bardziej smakowitych czy po prostu mądrych i pięknych fragmentów. W krótkiej relacji nie sposób ich cytować, zresztą – najlepiej książkę przeczytać. Ciekawi mnie zwłaszcza osąd koleżanek po piórze (nawet gdy ich nie znam – chodzi o panie uprawiające któryś z gatunków literackich). Interesujące byłoby też zdanie innych czytelniczek tej powieści.
   Nie chcę się domyślać, a nie byłoby to trudne, jak powieść ocenią piszący i „tylko” czytający mężczyźni. Ta refleksja z lektury jest wyłącznie moja, a nie pisana w imieniu męskich czytelników. Cieszy mnie, że Terenia (tak – nasza przyjaźń trwa już dziesiątki lat, niby dlaczego miałbym ten fakt tu ominąć, dętologii wszelkiej maści u nas ci dostatek!) wydała tę powieść. Zasłużona poetka pokazała inną stronę pisarskiego talentu. Dość późno, lecz może i dlatego, że od lat mnóstwo czasu poświęca rozwijaniu środowiska literackiego oraz – nie tylko w Poznaniu – krzewieniu zainteresowania sztuką słowa (vide: choćby ogólnopolski konkurs cykliczny pn. „Nie pochłonie nas ekran”; już sama ta nazwa to dzisiaj świadectwo odwagi…). 
   Warto tę powieść przeczytać. Zaś jej Autorce serdecznie gratuluję!                                                            Rafał Orlewski

Teresa Januchta: CIERPKI SMAK RAJSKICH JABŁEK. Projekt obwoluty: Adam Dmowski. Wydanie pierwsze, str. 116. Poznań, 2008 r.