Gordziej Zbigniew
Gordziej Zbigniew
Zrozumieć, by przebaczyć
Opublikowanie wyboru wierszy jest obarczone szczególną odpowiedzialnością. Trzeba spośród setek albo tysięcy utworów wyłowić te, które najpełniej ukazują dorobek poety. W tym celu należy poskromić nadmiar emocji i pokierować się rozwagą, by powstała wartościowa konstrukcja tomu. Oczywiście zdarza się i tak, że co innego odpowiada autorowi, a co innego czytelnikowi.
Jednak konsekwencje publikacji ponosi poeta – otrzymuje pochwałę albo spotyka go dezaprobata. Ważne, by twórca i odbiorca tekstów nie mieli poczucia straty czasu, zajmując się wolumenem.
Jerzy Fryckowski, poeta, satyryk, krytyk literacki, dziennikarz, animator kultury, fan grup rockowych Deep Purple, Budgie, Uriah Heep i The Doors, nauczyciel polonista mieszkający w Dębnicy Kaszubskiej, opublikował wybór wierszy „Zanim zapomnisz”.
Zamieścił w nim sto osiem utworów. Książka została wydana w serii Biblioteka „Tematu”. Szata graficzna publikacji jest wykonana starannie i przejrzyście. Na pierwszej stronie twardej okładki widnieje fragment obrazu Hieronima Boscha „Ogród rozkoszy ziemskich, Piekło”. To prawy panel tryptyku namalowanego w technice olejnej na desce. Całość powstała w latach 1480-1490 i obecnie znajduje się w muzeum Prado w Madrycie. W tej części tryptyku dominują barwy ciemne, które dobrze oddają klimat dzieła, a także uzmysławiają tragizm niegodziwego życia ludzi. Niderlandzki mistrz straszy widokami wyrafinowanych tortur, jakim są poddawani grzesznicy. Człowiek-drzewo, ukazany w centrum kompozycji, którego pień przypomina skorupę pękniętego jaja z umieszczoną w nim gospodą, ludzie obsługiwani przez ropuchę – wszystko to wywołuje przerażenie i niesmak. Czytając wiersze zamieszczone w „Zanim zapomnisz”, wiemy, dlaczego Fryckowski zdecydował się umieścić na obwolucie ten właśnie obraz. Zrobił to, bo sporo wierszy ma charakter moralizatorski; przy czym wątpię, by takie określenie podobało się autorowi. Ponadto w książce znajdują się rysunki i karykatury samego poety. Najbardziej podobają mi się wyolbrzymienia charakterystycznych cech Fryckowskiego wykonane przez Krzysztofa Tobołę, Andrieja Miercałowa i Jacka Frankowskiego.
Wybór zawiera wiersze o zróżnicowanej tematyce. Autor podejmuje tematy związane z psychiką człowieka, dotyczące relacji rodzinnych, umiłowania wielkiej i małej ojczyzny, erotyki, wierności psa, przyrody, patologii społecznej, cierpienia, śmierci i miłości. Dobierając utwory, Jerzy Fryckowski zadbał o to, by czytelnik mógł przez nie poznać jego filozofię życia oraz zapatrywania na niektóre zagadnienia egzystencjalne i metafizyczne. Odnosząc się do kwestii zasadniczej: pytania, jak żyć, nauczyciel z Dębnicy Kaszubskiej nie daje jasnej odpowiedzi, zdaje się odsyłać do słów Antoine'a de Saint-Exupéry'ego: „Życie nie jest ani proste, ani złożone. Jest”. Jednocześnie ma odwagę przyznać, że wielu rzeczy nie wie:
Naprawdę nie umiem ci odpowiedzieć
czy to Bóg ukarał dinozaury
i meteorem przysłonił im światło
(...)
nie wiem córeczko
być może psy idą do nieba
tak często modlą się wyciem o naszą rozwagę
(...)
nie wiem najdroższa
dlaczego Bóg wymyślił raka
przecież zdarzają się cuda
i włosy znowu odrastają czasami powraca wzrok
(...)
nie umiem ci odpowiedzieć
czy byłoby mniej wojen
gdyby pastuszkowie znaleźli w stajence
dziewczynkę
(„List do córki”)
W kontekście tego wiersza wolno twierdzić, że Jerzemu Fryckowskiemu nie jest obca myśl Blaise'a Pascala: „Jedni boją się, że Boga mogą stracić, drudzy boją się, że mogą Go znaleźć”. Poeta nie sumituje się ze swoich wątpliwości, jest gotowy na literackie i stricte życiowe osądy. Taka postawa świadczy o pokorze i przekonaniu, że nie da się postępować tylko rozumnie.
Z omówionym utworem koresponduje „List wigilijny do matki”. W utworze daje się zauważyć istotę zmartwienia, wynikającą z obawy o efemeryczne i niedojrzałe podejście syna do Boga. Rodzicielka z zaświatów daje mądre rady, przy czym na pierwszy plan wybija się prawda o potędze miłości do dziecka:
Syneczku, zapach siana gaśnie pod obrusem,
wciąż omijając Boga, modlisz się o matkę,
ja za twoje zwątpienie rumienić się muszę,
twoje grzeszne modlitwy przyjmować ukradkiem.
(...)
Synku, podziel opłatek, rodzina już czeka,
urosłeś mi tak nagle bez mojej opieki,
wiem, że nosisz mój obraz pod mokrą powieką,
też śnię, jak parzysz kawę, jak niesiesz mi leki.
Z wiersza można wnioskować, że poeta wsłuchiwał się w słowa matki i była to ważna nauka.
W środowisku literackim trwa dyskusja: pisać o prywatności czy o sprawach publicznych. Poetyckie „wypowiadanie” siebie jest bardziej popularne i łatwiejsze. Tworzenie strof o swoim życiu to dzielenie się tym, czego autor zaznał, co przeżył. Można twierdzić, że taka twórczość nosi znamiona autoterapii, a odbiorca nie zawsze ma ochotę z nią się zapoznawać, a tym bardziej „zaprzyjaźniać”. Pisanie o rzeczach publicznych wymaga dogłębnej znajomości tematu, który może mieć różne, nieraz skomplikowane aspekty; to także konieczność posłużenia się historią i innymi naukami. Czy wobec tego poetyckie „zajmowanie się” sprawami społecznymi i państwowymi jest na wymarciu? Nie. Przykładem autor recenzowanego zbioru. Przygląda się bacznie temu, co dzieje się w naszej ojczyźnie; niepokoją go fakty społeczne, historyczne, gospodarcze i kulturowe. Przy czym dostrzega korelację między tym, co ogólne, i tym, co prywatne:
Czasem jest bardzo daleko
a czasem tylko na rzut kamieniem
ma kształt półlitrówki wypitej na chorzowskim stutysięczniku
lub postać uprzywilejowanej Madonny
balansującej na bieliźnianym sznurze
rozwieszonym pomiędzy zlewem a kołyską
jej oczy to oczy kobiety myjącej nocami wagony (...)
(„Polska”)
Tadeusz Śliwiak, nieżyjący wybitny poeta krakowski, tworzył poruszające wiersze o przedmiotach codziennego użytku; pisał o butach, koszuli, igle. To były wiersze doskonałe warsztatowo i tematycznie, tym bardziej więc szkoda, że poeta nie został należycie doceniony. Także Fryckowski zajmuje się sprawami powszednimi, również tymi kłopotliwymi. Mamy wówczas do czynienia z formą biczowania społecznego, a czasem z aktem samobiczowania.
Macocho moja
nigdy nie odmawiam ciebie
i modlitwy
obejmuję za smukłą szyję
przelewam z pełnego w próżne
jesteś wtedy naga i kroplista
czysta
jak po pierwszej komunii (...)
(„Wódka”, Zbigniewowi Jerzynie)
Można rozprawiać o powyższych wersach, analizować je, coś udowadniać albo czemuś zaprzeczać, a można tylko odwołać się do aforyzmu Demokryta: „Żyjemy nie tak, jak chcemy, lecz tak, jak potrafimy”.
Pisanie erotyków jest samozdradzaniem się (pojęcie Tadeusza Peipera) w materii najbardziej osobistej. Trzeba szczególnego taktu, by przeżywaniu fizycznych i psychicznych uniesień nadać wymiar subtelnej spowiedzi. Poeta musi mieć świadomość tego, że wiersz może stać się przyczyną nie tylko literackich rozważań. Taka poezja ma moc potęgowania uczuć. W swoich erotykach Fryckowski uzmysławia znaczenie „współgrania” somy i psyche (co nie dla wszystkich jest oczywiste):
(...)
Rozbiorę cię tak byś słyszała lot ptaków
byś poczuła na sobie trzepot ich piór
niesiony z ciepłych krajów dzieciństwa
Rozbiorę cię tak aby było ci do twarzy z nagością
która rozpali tupot moich palców
i nawet pod groźbą snu
nie odwrócę się plecami
od twoich piersi
(„Rozbiorę cię”)
W poezji autora niniejszego tomu ważną rolę odgrywają zwierzęta, w szczególności psy, które są wierne i opiekuńcze. Wiele osób tego nie zauważa lub bagatelizuje taką prawdę. Więcej jest psów zranionych przez człowieka niż istot ludzkich pogryzionych przez te stworzenia. Mają dobry instynkt, potrafią wyczuć, kto jest dobry, a kto zły. Zasługują na poważne i przyjacielskie traktowanie. A skoro spotyka je krzywda od ludzi, to wezwanie Feliksa Dereckiego: „W sprawach gehenny zwierząt w naszym kraju nie wystarczy bić na alarm, trzeba bić po gębie” ma swoje kłopotliwe uzasadnienie. Jerzemu Fryckowskiemu to nie grozi, jest dobrym i mądrym przyjacielem udomowionego wilka szarego:
(...)
Wykrzykiwałem tylko imię psa
gdy wypływał na powierzchnię
a potem tuliłem do siebie
trzęsące się mokre futro
wybaczyłem mu wszystkie nieposłuszeństwa
i tych siedem uduszonych kaczątek
których puszyste duszyczki poszły do nieba
jak mawiała moja córka (...)
(„Skotawa”)
A skoro o relacjach między człowiekiem i psem, warto przytoczyć też fragment wiersza „Droga do Skarszewa”:
(...)
Potem przyszedł ten starzec, czuć go było moczem.
Jąkając się zapytał, czy może mam ogień,
bo tej zimy pod mostem takie chłodne noce.
Wziął pudełko zapałek i rzekł: „Zostań z Bogiem”.
I zostałem na drodze z Bogiem i psem moim,
który skomlał jak nigdy, bojąc się obcego.
A On, kiedy odchodził, w moich łzach się dwoił
i nie zostawiał śladów w topniejącym śniegu.
Z wierszy Jerzego Fryckowskiego przebija bogate doświadczenie, wiedza na temat zachowań ludzi i zwierząt, literacka i osobista pokora, a jego eksperiencja w zakresie warsztatu literackiego nie podlega dyskusji. Kredo życiowe, a także artystyczne tego poety można określić słowami Barucha Spinozy: „Nie płakać, nie gniewać się – ale zrozumieć”.
Zbigniew Gordziej
__________________________
Jerzy Fryckowski, „Zanim zapomnisz”, wybór wierszy. Na okładce: Hieronim Bosch, Ogród rozkoszy ziemskich, Piekło. Autorzy rysunków i karykatur autora: Krzysztof Toboła, Czesław Guit, Teresa Ciepierska, Władysława Szproch, Andriej Miercałow, Wiesława Baszanowska, Jacek Frankowski oraz autor nieznany. Redaktor: Dariusz Tomasz Lebioda. Wydawca: Biblioteka „Tematu” nr 37, Bydgoszcz 2010.
Posłowie redakcyjne do książki Teresy Januchty „Na obrzeżach świtu”
W objęciach życia
Opowiadanie o życiu nie jest łatwe. Szczególnie, kiedy dotyczy zdarzeń powikłanych, a tym bardziej traumatycznych. Potrzeba mądrości, by przekazywać fakty, i potrzeba wyobraźni, aby czynić to mając na uwadze nie tylko emocje, ale także to, iż słuchający będzie wyprowadzał wnioski. Może zdarzyć się, że pod wpływem posłyszanego zrobi korektę we własnym postępowaniu. Bo oto żył nieodpowiedzialnie, bez wizji przyszłości, pospiesznie, zapominając o skończoności ziemskiego życia. W pewnym sensie porywał go nieuzasadniony optymizm, który dominował nad rzeczywistością. Oczywiście, jeżeli optymizm zasadzał się na prawdopodobieństwie, sprawa miała się inaczej – do głosu dochodziła autoterapia. Mówi się, że optymizm jest człowiekowi wielce potrzebny. To racja. Niemniej, należy pamiętać, co twierdził Havelock Ellis: miejscem, w którym najbardziej rozkwita optymizm, jest szpital dla obłąkanych.
Opowiadanie przez pisarza uwiecznione na papierze, jest obciążone szczególną odpowiedzialnością. To, co napisze i opublikuje, staje się dostępne dla wielu osób. Oczekują oni, że dane będzie im czytać utwór wartościowy. Chcą mieć do czynienia z tekstem ważnym, przynoszącym satysfakcję, pozwalającym na głębsze spojrzenie w materię kosmosu, w tym, w samego siebie. Przy czym, co oczywiste, mają prawo oczekiwać na prozę napisaną w oparciu o dobry warsztat literacki. W konsekwencji, pisarz, za sprawą napisanego utworu, może być dla czytelnika dostarczycielem wartościowych doznań.
Poznańska pisarka i poetka Teresa Januchta wydała kolejną pozycję prozatorską. Do czytelnika trafia książka pod tytułem „Na obrzeżach świtu”. Składa się ona z siedmiu opowiadań. Ich tematyka jest zróżnicowana, co dobrze świadczy o autorskiej umiejętności obserwowania życia, a także o bogactwie wewnętrznym pisarki. Przy czym można z tekstów wysnuć wniosek o konsekwencji filozoficznej autorki. I to właśnie pozwala na twierdzenie, że dla niej prawdziwie człowiek jest pierwszą rzeczywistością. Mamy więc w poszczególnych utworach uwypuklone zdarzenia wysnute z realiów, z możliwych wariantów ludzkiego bytu, ale także oparte na grze wyobraźni, a nawet na mniej lub bardziej wyrafinowanych snach. Książkę otwiera opowiadanie „Za parawanem snu”. W nim istotną rolę odgrywa śnienie. To dobry punkt zaczepienia, aby po raz kolejny zdać sobie sprawę z zazwyczaj niszczycielskiej roli koszmarów sennych. W nich wszystko zdarzyć się może. Mogą ukazać się wizje śmierci bliskich osób, mogą gnębić obrazy sugerujące przykre zdarzenia, które dotyczą śniącego, mogą pojawić się duchy i potwory. Bohaterka utworu, Małgorzata ma na szczęście także sny nieobarczone nadmierną powagą koszmarów - wznosi się, wykonuje ćwiczenia akrobatyczne, statkiem powietrznym wybiera się w podróż nie wiadomo dokąd. Nachodzi ją także sen realistyczny, czyli ma wizję pracy zawodowej, a w niej swojego szefa. Opowiadanie uzmysławia, że jak pisze Teresa Januchta, „Jednak po najpiękniejszym nawet śnie dobrze jest wrócić do rzeczywistości”. Co by nie rzec, wartym zastanowienia jest żydowskie powiedzenie: „O trzy rzeczy trzeba się modlić: o dobrego króla, o dobry rok i o dobry sen”.
„Mgła nad Lubrzanką” to tytuł kolejnego opowiadania. Poprzez postać karłowatego, niedorozwiniętego Tadzia Kowalowego, mamy możność zaobserwować ślepe uliczki życia człowieka ograniczonego w możliwościach osobowych. Tutaj codzienność ma posmak trudu, zmagania się ze żmudnymi, powtarzalnymi obowiązkami. Dobrze, że są marzenia. Pozwalają przez chwilę być ważną postacią, mieć koło siebie piękną kobietę, dać sobie nadzieję na lepszą przyszłość. I, jak w życiu bywa, bańka mydlana szybko pęka. Wzrasta rola alkoholu, a z nim już niedaleko do ostatecznej zguby.
Wódka odgrywa też istotną rolę w utworze „Równia pochyła”. Stosunkowo młody człowiek obsuwa się w niebyt funkcjonowania społecznego. Degrengolada bohatera dotyczy spraw zarówno sfery fizycznej, jak i psychicznej, a przy okazji dewastuje dobra materialne, będące życiowym dorobkiem matki. Odwieczne pytanie o budowanie drogi naprawczej alkoholika, przynosi tradycyjną odpowiedź – trzeba chcieć zabić w sobie potrzebę pochwycenia w dłonie butelki z wyskokowym napojem. Obok istnieje problem moralnej odpowiedzialności osób, które są bliskie człowiekowi zapadłemu na chorobę alkoholową. Jednak droga do zamkniętego zakładu jest otwarta.
Czy możemy nagle znaleźć się w nierzeczywistym świecie? Na to pytanie mogą być trzy odpowiedzi: tak, nie lub nie mam pojęcia. Przecież swoisty chocholi taniec trwa wszędzie. Tylko nie zawsze go postrzegamy. Biegniemy, coraz szybciej, chcemy sięgać po laury, po nowe przedmioty i urządzenia. Czasami się opamiętujemy, przystajemy, pamięcią sięgamy wstecz, robimy skrócony rachunek sumienia. Kiedy to może się przydarzyć? Ot, choćby przy okazji kolejnego maturalnego zjazdu. Tym bardziej, gdy odbywa się on z okazji 50 – lecia zdania egzaminu dojrzałości. Taki proces pokazuje Teresa Januchta w opowiadaniu „Zjazd absolwentów”. Starsze panie i starsi panowie spotykają się w kościele, aby przeżyć wizje nierealne, aby przez nie powrócić w przeszłość. Tylko w ten sposób mogą zrozumieć swoje błędy, mogą żałować utraconych miłości, z życia wyłuskać rzeczywiste wartości. Stanowiska, tytuły, dobre samochody, stają się mniej ważne niż pamięć o dawnych kumpelkach i kumplach z klasy. Jednak, by to w pełni zrozumieć trzeba, aby upłynęły lata, aby śmierć uzbierała niemałe żniwo. W tym utworze teraźniejszość przekomarza się z przeszłością, a może trafniej – to przeszłość odgrywa się na teraźniejszości.
Wiemy, że nigdy nie jest za późno na kontynuowanie dawnej miłości. W tej kwestii większość z nas jest romantykami. Dobrze, że trzyma nas krótki postronek rzeczywistości. Mamy zobowiązania, jesteśmy przywiązani do dóbr materialnych, tkwi w nas poczucie odpowiedzialności za najbliższych, z góry patrzy Bóg. Wszystko powinno być według reguł, wedle prawideł uznanych za normy życia społecznego, bo gdyby postawić wyłącznie na osobiste zachcianki, i mieć na to przyzwolenie, to prędzej czy później zagubilibyśmy się w nieprawości. „W spóźnionym walcu”, następnym książkowym opowiadaniu, do głosu dochodzi dawna miłość. Tyle, że jej bohaterowie mają do niej prawo. Spotykają się po latach, kiedy oboje są już wolni. Widzą się niespodziewanie, nic tu nie jest ukartowanego, nic rozumowego, rządzi przypadek, albo jak chcą inni – przeznaczenie. Wszystko staje się od nowa. Spojrzenie w zmienione oczy, przytulenie ciał, bogatszych o sporo zmarszczek, kawa wypita w nadmorskim kurorcie, spacer – jak przed laty, wreszcie akt fizyczny. Ukoronowaniem spotkania staje się zatańczenie walca Straussa i zapowiedź wspólnej przyszłości.
Historię klasyczną znajdujemy w opowiadaniu „Pamiątka z sanatorium”. Jego treść wpisuje się dobrze w relacje wielu osób, które pojechały do uzdrowiska, by podleczyć ciało, a przy okazji odreagować. Forma zależała od priorytetów, ale najczęściej był to romans. Teresa Januchta opisuje trzy tygodnie pobytu Geni Radlonki w sanatorium w Kudowie. Ta prosta kobieta przechodzi szybką szkołę życia. Potrafiąc już zadbać o swój wygląd, wchodzi w świat zarezerwowany dla miejscowego Casanovy. Kuracjuszka staje się jego łatwym łupem. Powrót do rzeczywistości jest bolesny, a zarazem pouczający.
Ostatnim opowiadaniem zamieszczonym w „Na obrzeżach świtu” jest „Sklep pod chmurką”. Tym razem historia dotyczy etapu życia człowieka, który zwolniony z etatowej pracy, zakłada objazdowy handel. Robi to w stosunkowo późnym wieku, więc trud handlowania mocno mu doskwiera. Efektem jest nawet brak czasu na zajęcie się swoim uzębieniem i tęsknota za ubraniem się w garnitur. Ciągła pogoń za atrakcyjnym towarem, męczące rozmowy z kupującymi, a nierzadko, z tylko dotykającymi towar, szybka kawa zakupiona w targowym barze, uciążliwe wielokilometrowe powroty do domu, to wszystko niby do przewidzenia, a jednak skutecznie narusza ego Karola. Niespodziewana propozycja dawnego kolegi, by poprowadził księgowość w jego firmie budowlanej, wywołuje rozterki.
Książka Teresy Januchty jest napisana przystępnym językiem. Nie ma w niej wyrafinowanych rozważań. Autorka zajmuje się zwykłymi sprawami. Mogłoby się wydawać, iż wpadnie w pułapkę symplifikacji. Tymczasem poznańska pisarka nie wpada w zły mechanizm upraszczania problemów. Nazywając sprawy po imieniu, staje się podpowiadaczem codzienności, zwraca uwagę na znaczenie przemijania czasu, wspomina zwyczaje wiejskie, broni umysłowo mniej sprawnego, rozumie słabego, uzmysławia moc dawnej miłości, każe koszmarne sny traktować poważnie, bo mogą świadczyć o złej kondycji psychosomatycznej. Ta proza uzmysławia, że żyjemy nie tak, jak chcielibyśmy, lecz tak, jak potrafimy.
Zbigniew Gordziej
Do książki Jolanty Nowak-Węklarowej, „Niepowroty”:
Do usług serca
/-/ Zbigniew Gordziej
Hermann Hesse twierdził: „Zadaniem poety nie jest ukazywanie drogi, ale nade wszystko budzenie tęsknoty”. Ona często koreluje ze wspomnieniami, a według Khalila Gibrana wspomnienie jest formą spotkania. Dobrze o tym wie Jolanta Nowak-Węklarowa, poetka mieszkająca w Wągrowcu, mieście położonym na Pojezierzu Wielkopolskim, nad Wełną i Jeziorem Durowskim. Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu sprezentowała nam kolejny tom poezji zatytułowany „Niepowroty”. Zamieściła w nim wiersze dedykowane przede wszystkim osobom zmarłym. Pisanie takiej książki wymaga dużej siły wewnętrznej, bo trzeba stawić czoła emocjom związanym z odejściem osób, które znało się bardzo dobrze albo dobrze. Wezwaniem do stworzenia takich wierszy jest zazwyczaj śmierć życiowego partnera albo odejście dzieci lub rodziców. Wtedy ma miejsce hipertrofia uczuć; wzmaga się ból po utracie osób, z którymi było się na dobre i złe. W taki czas poeta chwyta za pióro, by wierszem ukazać swoją rozpacz i dać wyraz pamięci o zmarłym.
Nim wyrażę opinię o najnowszej książce Jolanty Nowak-Węklarowej, chociaż w kilku zdaniach odniosę się do szaty graficznej tomu. Na pierwszej stronie okładki widać postacie bez twarzy. Z ich tułowi sterczą kikuty rąk, co potęguje odczucie, że owe osoby odchodzą na zawsze i wydają się z tym pogodzone, jednak bije od nich jakiś smutek. Groszkowy i zielony kolor zewnętrznej oprawy książki łagodzi niepewny klimat ich marszu w niebyt. W środku tomu znajdują się cztery zdjęcia kwiatów, które ukazują fazę rozkwitu i obumarcia roślin. Oceniając szatę graficzną „Niepowrotów”, trzeba powiedzieć, że dobrze współgra z treścią zbioru. Autorka tomu wraz z projektantem okładki Ryszardem Dereżyńskim i fotografem kwiatów Zuzanną Burchardt, stworzyli przemyślaną całość omawianej pozycji literackiej.
Predylekcja do wspomnień Jolanty Nowak-Węklarowej zaowocowała wartościowymi utworami. W pierwszym wierszu z cyklu „Ból nieobecności”, poświęconym pamięci męża, jest taka zwrotka:
dalej już tylko ugór smutku
ołtarze ostów szorstkich i pięknych
dzień toczy się kulą u nogi
póki nie zatrzyma raz na zawsze
a z kolei zwrotka drugiego utworu w wyżej wspomnianym cyklu brzmi:
stronię od ludzi
nie mogę liczyć na wsparcie
na wdowi grosz
z rudym kundlem z łaski na uciechę
odbywam leśne spacery
powracam do pustego talerza i krzesła
Z takich wersów łatwo wyprowadzić wniosek, że autorka jest w zgodzie z myślą Daga Hammarskjölda, że „dawniej śmierć była mi zawsze tylko kimś z szerszego towarzystwa. Teraz zasiada ze mną do jednego stołu: muszę się z nią zaprzyjaźnić”. Jolanta Nowak-Węklarowa, bazując na jednym z najbardziej traumatycznych zdarzeń jej życia, jakim była śmierć męża, napisała wiersz wzruszający i znamienny dla dzisiejszych czasów, uzmysławiający, że niekoniecznie należy oczekiwać pomocy od drugiego człowieka.
Poetka jest bliska koncepcji Martina Heideggera, więc wie, że „człowiek jest bytem – ku – śmierci”:
(...)
wystawiona jak na pokaz wiernie stoję
przy grobie
nad przepaścią życia
płomień znicza zagląda mi prosto w oczy
(„Prosto w oczy”)
Można się zastanawiać czy Jolanta Nowak-Węklarowa nie zapada się w bezdeń lęku; choćby dlatego, że napisała sporo wierszy związanych ze śmiercią. Taka materia jest zazwyczaj mocno obciążająca i czasami pogłębia obawy przed snem wiecznym. Tylko człowiek mądry może dać odpór nadmiernemu lękowi, bo uzbrojony w doświadczenie i stosowną wiedzę umie nieustannie odnajdywać sens życia. Dla poetki wielkie wzmocnienie stanowi wiara w Boga. On przeprowadza przez knieje dni, nie pozwalając psychice zbyt łatwo popaść w stan chorobowy. Cóż można Mu dać w zamian? Z pewnością to, co w zasięgu możliwości człowieka:
(...)
przez kraje czas światło i ciemności
prowadzisz mnie jak przez ogień w imię Pana
słowo ciałem się staje mieszka między nami
cóż Ci dam w zamian – pacierz dziękczynny
tajemnice różańca przed figurką Maryi (...)
(„Sonet dziękczynny”, IV)
Wiecznej pamięci
Jego świątobliwości
Jana Pawła II
Żyjemy pospiesznie, mamy coraz więcej obowiązków związanych z przeżyciem kolejnego dnia. Trzeba nieustannie coś pozyskiwać, bo przecież cywilizacja na bieżąco podsuwa nowe gadżety. Czy w takiej sytuacji potrafimy zauważyć bliźniego, który żyje obok nas? Czy chcemy zajmować się jego problemami, kiedy on sam tego nie potrafi? To coraz trudniejsze i coraz rzadsze. Jolanta Nowak-Węklarowa w wierszu „Motyw z czarną pończochą” ironizuje:
(...)
ludzie zadzierali głowy
dziwili się dlaczego różowa fasolka
a nie białe albo czerwone kwiecie
nad resztą spraw przechodzili
do porządku dziennego
zima ścięła drobny ogródek
nie zostawiła śladu po staruszce
przez zardzewiałe pręty balkonu
powiewa czarna pończocha
Georg Simmel sformułował zdanie: „Śmierć od początku mieszka w życiu i je określa”. Należy absolutyzować tę myśl. To pomoże zrozumieć zdarzenia, jakie nas spotykają, pozwoli w jakimś stopniu przygotować się do niebytu. Tego uczą przede wszystkim filozofowie i psychologowie, także poeta może coś istotnego na ten temat podpowiedzieć. Przykładem wiersz Jolanty Nowak-Węklarowej „Czas”:
czas obejrzeć się poza siebie
uporządkować dni w jarzmie wołu
i niepodobne do pracowitej pszczoły
przeszukać jak kieszenie
zakamarki własnej duszy
wybielonej kwiatem jaśminu
zamazanej sadzą w połowie zdarzeń
czas obejrzeć się poza siebie
skrzętnie wszystko rozliczyć
czas przyjrzeć się sobie
na wylot prześwietlić
kruche ciało i schodzone serce
„stawy żółć krew i dreszcze
zimowy wiatr kości”*
by nas – w sile wieku – nie doścignął
śmiertelny czas
* Zbigniew Herbert „Apollo i Marsjasz”
Jesteśmy zdani na wspomnienia, potrafią nadejść wbrew naszej woli, by wywołać nastrój przygnębienia albo radości, czasami euforii. Możemy też sami je przywoływać, w jakimś ściśle określonym celu. Jolanta Nowak-Węklarowa właśnie tak uczyniła, a owocem tego są wiersze składające się na tom „Niepowroty”. Nie można być jednak pewnym, czy pracując nad nim uspokoiła rozdygotane serce, czy wzmogła jego palpitację. Tak, czy inaczej, napisała wartościowy zbiór.
Zbigniew Gordziej
_____________________
Jolanta Nowak-Węklarowa, „Niepowroty”. Projekt okładki: Ryszard Dereżyński. Zdjęcia Kwiatów: Zuzanna Burchardt. Wydawca i druk: Zakład Poligraficzno-Wydawniczy „M-DRUK” Janusz Muszyński, Wągrowiec 2010.
Poezja Edmunda Pietryka „Cisza”
W okowach dni
Okładki wydawanych tomów poezji są najczęściej „przystrojone” wyszukaną grafiką i dość obszerną informacją o autorze. Ma to przyciągać oko potencjalnego czytelnika, a także służyć kreowaniu dobrego wizerunku twórcy. Taka metoda zachęcania czytelnika do wzięcia książki w ręce sprawdza się tylko w pewnym stopniu. Ponad wszystko decyduje nazwisko literata, chociaż nie bez znaczenia jest dobra kampania promocyjna. Mnie podobają się okładki dyskretne, stonowane kolorystycznie, z umiejętnie rozmieszczonymi napisami złożonymi prostą czcionką. Taką książkę biorę do ręki z większą przyjemnością.
Tom poezji Edmunda Pietryka „Cisza” spełnia moje oczekiwania w kwestii okładki, a tym bardziej w kwestii zawartości. Nie zamierzam w niniejszym tekście skupiać się na szacie graficznej. Zasygnalizuję jedynie, że górna część oprawy utrzymana w czerni dobrze komponuje się z zielenią części dolnej, a czerwony kwiat wyłaniający się z niej może symbolizować życie, które trwa na przekór kataklizmom i coraz mniejszej odpowiedzialności ludzi za byt naszej planety. Tytuł zapisany prostą czcionką czyni okładkę przejrzystą i tym bardziej godną uwagi. Opracowania typograficznego dokonał Bogdan Hojdis. Powyższe informacje wydają się uzasadnione, rzadko bowiem w omówieniach wydanych pozycji literackich, i nie tylko takich, zwraca się uwagę na szatę zewnętrzną, co jest zaniedbaniem wobec projektantów okładek i innych elementów graficznych.
Książę Metafory, jak Edmunda Pietryka nazywa Helena Gordziej, ofiarował nam kolejne wartościowe wiersze. Tom zadedykował swojej żonie Marii, ona jest kluczowym natchnieniem życiowym i literackim poety. Tylko razem mogą nie rozbić się o rafy dni:
(…) Jesteśmy
tylko jeńcami swojego snu
w kamiennym szałasie przeznaczeń
Rysujemy ich mapę a biały
bez w twoich dłoniach Mario
jest uśmiechem który
wymknął się z twarzy Boga
(„Mapa przeznaczeń”)
Edmund Pietryk skrupulatnie penetruje materię ziemską, analizuje fizyczność człowieka i jego aspekty psychiczne. Stara się poznać logikę Boga, chociaż wie, że to nieziszczalny pomysł. Poznański poeta poszukuje spoiwa umożliwiającego zrozumienie czasu, który doświadcza go coraz boleśniej. W narastającej bezradności, w bezsile, chce modlić się własnymi słowami, sądząc, że taka modlitwa jest najbardziej uczciwa, przy czym ma świadomość, iż każde jutro może zaostrzyć ból fizyczny i psychiczny, a poranne otwarcie powiek jest niepewne:
Wrona pazurami wypisuje wyroki
śmierci i Błyska jakiś wiersz jeszcze
niespopielony Jakaś bezgłośna
modlitwa Natury psalmów które
wiszą w niebie (...)
Cmentarz to tylko blizny ziemi a
w księżycowej pełni umierania jest
stokrotne życie (...)
(„Bukiet baśni”)
Czytając poezję Edmunda Pietryka, ma się wrażenie, że realizuje aforyzm Sofoklesa: „Mało słów, dużo treści”. W poetyckich zapisach Księcia Metafory, każdy wyraz ma swoje uzasadnienie, współtworzy logiczną konstrukcję wiersza, który ma obrazować różnorodność przyrody i skomplikowaną osobowość człowieka, a także może stanowić inspirację dla rozważań metafizycznych. Te wiersze wywołują dreszcze wzruszenia:
Potem pisał listy ciężkie jak śmierć i
zabrakło mu czasu by oswoić zbiegłą
z nieba gwiazdę
Jedną chmurę Bóg wydzierżawił diabłu
na drugiej goszczą zapomniani poeci
i tam kwiaty są powiekami aniołów
(„Zapomniany poeta”)
W pięknym, pouczającym i terapeutycznym wierszu „Skrzydła nocy” poeta zmaga się z destrukcyjną mocą nerwicy. Sny pławią się w koszmarach, a nierzadkie przebudzenia służą sięgnięciu, być może, po kolejną tabletkę przeciwbólową. Wtedy trzeba, na przekór złemu losowi, wzmóc w sobie wolę życia, zawierzyć pięciolistnej koniczynie. Priorytetem staje się unicestwienie złych dyspozycji psychicznych, a bezpiecznego posłania należy szukać choćby między księżycami:
Rozpościerają się skrzydła nocy i jakby
chmura zrzuciła cię ze swego grzbietu
Tresuje cię mały diabeł nerwicy (...)
Przyjdzie noc która bywa pieśnią cmentarną
albo miodem od najdzikszych pszczół
Poeta kroi mgłę nożem z wiersza
odlicza pięciolistne szczęście koniczyny
a potem mości sobie posłanie
między dwoma księżycami
Szwedzkie przysłowie mówi: „Serce jednej kobiety widzi więcej niż oczy dziesięciu mężczyzn”. To trafna uwaga. Niewiasty podpowiadają, jak brnąć przez ciemne zaułki dni, co robić, by puls przyspieszony codziennymi obowiązkami nie rozsadził kruchych tętnic. Warto dostrzegać i doceniać mądrość Marii, Jolanty czy Ewy. Edmund Pietryk to potrafi:
Tłumaczysz mi język chmur nawet gdy
nasze dusze mają buty z kamienia
W sadzie naszego domu jest tak cicho –
brzozy za oknem zastygły w tanecznym
układzie (...)
Dlatego nasze życie zapiszemy wiewiórkom
i gwiazdom a naszą miłość Gwieździe Polarnej
(„Tajemnica”)
Każdego dnia doświadczamy biologicznego przemijania. Komórki i tkanki obumierają, coraz częściej boli, panoszy się irytacja, doskwiera poczucie bezradności. Nie trzeba stawać przed lustrem, by znaleźć kolejną zmarszczkę. Zwyrodnienia stają się „normalnością”, najważniejsze, by nogi chciały nieść, a z dłoni nie wypadała łyżka. Edmund Pietryk tłumaczy skomplikowaną logikę Boga. Laską trzymaną w słabnącej dłoni osłuchuje brukowe kostki. Kiedy odkłada laskę i w rękę bierze długopis, rodzą się wiersze – perełki:
Kruche życie podpełza do gardła ciemną
pieśnią jak wilczym wyciem
Sęp zamieszkał w moim śnie i mówi o daremności skowytu
Zbierasz liście w sadzie pełnym zwiędłych liści (...)
Bóg pisze nuty kołysanki śmierci
(„Lekcja pokory”, Stefanowi Pastuszewskiemu)
Edmund Pietryk pisze mądre i piękne wiersze. Warto je czytać, mają moc wywoływania wartościowych emocji i ubogacają patrzenie na trudne sprawy człowieka, który jest coraz bardziej zagubiony, przytłoczony magmą bytowych i psychicznych problemów. Poezja tego poety – res ipsa loquitur ( rzecz sama za siebie mówi).
Zbigniew Gordziej
_________________
Edmund Pietryk, „Cisza”, wiersze. Opracowanie typograficzne: Bogdan Hojdis. PRODRUK Drukarnia i Wydawnictwa w Poznaniu, Poznań 2010