Biberstajn Ryszard

Biberstajn Ryszard

 

Andrzej Dobrowolski (wstęp do tomu „Zadanie domowe”, Leszno 2011 r.)

 

W starożytnym Izraelu dom – rozumiany bardzo szeroko, jako wielka rodzina, we wszystkich swoich odgałęzieniach, czyli wspólnota krewnych i powinowatych, wraz ze służbą też wewnętrznie zhierarchizowaną, czeladzią – nazywany był imieniem „ojca”. Od tego czasu upłynęło jednak sporo wody w Jordanie i hic et nunc nikomu by nie przyszło już do głowy, aby gmach wspólnego życia, wznoszony dzień po dniu tyleż w czynie powszednim, co w słowie odświętnym nazwać tylko jednym imieniem. Także dom, którego bryła – wraz z jej planem wewnętrznym: kondygnacjami, piwnicą i poddaszem, wijącymi się korytarzami, widokami z okna i cieniami rzucanymi przez nocną lampkę – wyłania się z tych kilkudziesięciu wierszy, jest domem wielu osób, a oni – Eleonora i Ryszard – są tylko głównymi architektami i dekoratorami wnętrz.

Pierwszy rzut oka – oczywiście, jakże by inaczej – na półkę z książkami: dużo ich, ale kilka bardziej zaczytanych od innych. Romantycy? Też, ale przede wszystkim ks. Jan Twardowski i Jan Paweł II – co ciekawe – jako autor nie encyklik, adhortacji czy listów, ale Tryptyku rzymskiego, a więc klasyka polskiej poezji religijnej XX wieku. Jest Edyta Stein, kobieta, karmelitanka, filozofka, wrocławianka, Żydówka, ofiara Holocaustu, Teresa Benedykta od Krzyża, święta Kościoła rzymskokatolickiego – wszystkie te jej wcielenia są w tym domu ważne; zresztą – na szczęście – nie tylko w tym domu. Problem der Einfühlung. Tak, „problem wczucia”: „Nie możemy zapobiec temu, by ludzie, z którymi codziennie się spotykamy, nie oszczędzali nas, Chociażby nawet nie padło jedno słowo, wyczuwamy, co kto o nas myśli, staramy się przystosować do otoczenia, a jeśli się nam to nie udaje, nasze wspólne życie staje się torturą” – pisała. W kontekście tomiku Zadanie domowe trzeba jednak wspomnieć przede wszystkim dzieło Twierdza duchowa. Nie sposób oprzeć się zaproponowanej przez Edytę metaforyce. Razem z nią – ale i z Eleonorą i Ryszardem – przemierzamy „siedem komnat” – także ich domu wzniesionym w języku – aby w ostatniej z nich na trwale zjednoczyć się z Bogiem. To, oczywiście, przyszłość, „zadanie domowe”. Róża, starsza siostra Edyty, w tej nigdy niekończącej się podróży została wymieniona z imienia. W jej trakcie towarzyszą nam również baśnie: trafiamy na nawiązania wprost do Kopciuszka i aluzyjne do Andersenowskiej Królowej Śniegu.

Instrument muzyczny (pianino? fortepian?) nie stoi w kącie. Stanowi ważne wyposażenie domu. Jeśli wymienilibyśmy Jana Sebastiana Bacha, to tak jakbyśmy mówili o muzyce w ogóle. Muzyka Bacha to też rodzaj domu, w którym rozlegają się głosy wszystkich poprzednich jego mieszkańców i wszystkich – realnych i wirtualnych – ich następców. To jakiś wzór do naśladowania – w muzyce i poza nią. Łączyć w sobie to wszystko, co było, z tym wszystkim, co będzie. Rodzaj „świętych obcowania”. Jest więc kobieta i mężczyzna, żona i mąż, córka i syn, ale jednocześnie matka i ojciec, a jeśli rodzice, to i ono, dziecko, a ich dziecko to syn wybijający się na pełną podmiotowość. Rodzina to nadzieje i lęki, to obecność i nieobecność, zmęczenie sobą i tęsknota za sobą, „dar dany i zadany”. Concerti grossi.

Dom ten nie jest wznoszony na piasku. Fundament ma solidny – ten sam, na jakim wsparła się kultura tworzona przez tysiąclecia: Stary i Nowy Testament. Księga Rodzaju: akt stworzenia, raj, upadek pierwszych rodziców, Sara i Hagar, Izaak i Izmael, ale i ewangelie: św. Jan ze swoim prologiem o Słowie, które stało się ciałem, cud w Kanie, Samarytanka przy studni Jakubowej. I inni ewangeliści: zwiastowanie, Kazanie na górze, cuda, modlitwa w Ogrójcu, droga krzyżowa. Także św. Paweł ze swoim hymnem o miłości. „I choćbym mówiła językiem aniołów…”. No właśnie: kim (czym) bylibyśmy bez miłości? Nikim (niczym). O tym są te wiersze.

 

 

Eleonora Biberstajn, Ryszard Biberstajn, Zadanie domowe, Leszno 2011.

"Zadanie domowe"

 

poezje,

Leszno 2011.

"Tom wierszy pt. „Zadanie domowe” to poetycka rozmowa małżeńska. Tytułową pracę  do odrobienia stanowi samo życie, które nie tylko jest przyjemnością, ale czymś głębszym. W pięknym darze miłości, pracy czy rodzicielstwa doświadcza się przecież także trudu. Jest więc swego rodzaju wyzwaniem, darem danym i zadanym, odwołującym się do odpowiedzialności. Aby radość z dobrze odrobionej pracy mogła zaistnieć, konieczny jest nie tylko pewien wysiłek, ale także solidne fundamenty. Tworzy je - według Eleonory i Ryszarda Biberstajnów – m.in. dziedzictwo literackie, przede wszystkim Pismo Święte, będące świadectwem ciągłości tradycji i kultury."

 

przedruk ze strony:

http://www2.powiat-leszczynski.pl/Powiat/Zapowiedzi/Promocja-ksiazki-Eleonory-i-Ryszarda-Biberstajnow.aspx


 

Ryszard Biberstajn, MINUTĘ NIŻEJ,

Na okładce: obraz Jerzego Gnatowskiego - Collodi, olej, płótno 2000, Zdjęcie autora: Michał Wisniewski - Gazeta Poznańska,

Biała i Kolorowa Seria Poetycka pod red. Nikosa Chadzinikolau Nr 168, ISBN 83-88143-51-4, "Poetucon" ZLP - Poznań 2001

 

Tadeusz Hofmański - O wielokrotnym czytaniu „Minutę niżej” Ryszarda Biberstajna

(„Wiadomości Kościańskie”, nr 5-9/2001 r.)

[…] Stało się regułą, że obcując z poetyckimi książkami Ryszarda Biberstajna, a biorę pełną odpowiedzialność za słowa – wszystkie jego książki są poetyckie, jestem za każdym razem zmuszany do prowadzenia dialogu tak poważnego, jak poważne są racje, dla których stale jeszcze podejmuje się wysiłek komunikowania siebie. Jestem za to hojnie wynagradzany. Otrzymuję bowiem systematycznie wzbogaconą informację o najaktualniejszych punktach dochodzenia w rozeznawaniu się w kondycji własnej, w rzeczywistości nieubłagalnie ruchomej i się dziejącej, ale też i trwoniącej się i ginącej, a może tylko w jakichś fragmentach – ukrywającej.

[…] Książkę poetycką Ryszarda Biberstajna „Minutę niżej” będę czytał wielokrotnie, ponieważ przygotowuje (!) ona bardzo ważne dla mnie odpowiedzi. Lecz i też z tego powodu bronię się przed nią i nie chcę się poddać jej magicznemu urokowi, pchającemu w kierunkach intelektualnie i emocjonalnie nadzwyczaj atrakcyjnych. Nieprzyzwoicie pociągające zaproszenie grożące zapraszanemu bezwiednym podążaniem. Bronię się więc stwierdzeniem niekiedy za wysokim stopniem uogólnienia ogłaszanych rezultatów badania, tworzeniem klimatu laboratoryjnie chłodnego spokoju, nienaturalnie trafnej refleksji pozbawionej uczuciowego przedstawiania dramaturgii wysiłku dochodzenia. Ostatecznie jednak książkę poetycką Ryszarda Biberstajna „Minutę niżej” będę czytał wielokrotnie, ponieważ muszę sprawdzać działanie swojego sekundnika.

 

 

Ryszard Biberstajn, Minutę niżej, Poznań 2001.

 

"Język porozumienia", poezje, Leszno 1988.

 

Jerzy Grupiński (wstęp do tomu „Język porozumienia”):

Od pierwszych, znanych mi tekstów, towarzyszyła R. Biberstajnowi świadomość języka, artykułującego twórcę i jego świat. Także i ten arkusz, jak ujawnia choćby i tytuł zbioru, dokumentuje lingwistyczne penetracje poety.

Przytoczona w „Świadectwie poezji” przez Cz. Miłosza formuła „Nie my mówimy językiem, ale język nami mówi” jest dziś powszechna w świadomości twórców. Cóż więc poza poetyckimi ilustracjami zadania proponuje nam młody pisarz? Czy potrafi uciec od swoistego solipsyzmu poetyckiego, od sytuacji węża zjadającego własny ogon?

Na szczęście, w publikowanych tu tekstach, czytelnik znajdzie zapisane, nie wprost wprawdzie, odpowiedzi pozytywne na powyższe pytania.

I tak np. „Twarz” zdaje się podnosić immanentną niejako, wartość ludzkiego doznania, przeżycia. Wiersze rozpoczynające się słowami „przyjrzyj się dobrze…”, „można ulec złudzeniu…”, mimo przewrotności sformułowań (wstyd uczuć?) mówią o sensie istnienia wobec drugiego człowieka.

I właśnie tych spełnień, wyrażanych w ucieczkach z poezji – o poezji (z języka piszącego o języku) życzyć należy R. Biberstajnowi jak najwięcej.

 

"Smutna radość", poezje, Poznań 1997.

 

Nikos Chadzinikolau (opinia na tylnej okładce tomu „Smutna radość”)

 

Poezja Ryszarda Biberstajna odwołuje się do przeżyć egzystencjalnych, do świata nas otaczającego i wypełniającego zarazem. Relacja – czasem ironiczna i autoironiczna – między światem poezji, a codziennością i tym co ostateczne, jest stanem naturalnym, broniącym przed poczuciem przemijalności, znikomości, marności ludzkiego losu. Pozwala żyć i tworzyć w chaosie, zgrozie i goryczy. Rzadko w pogodzie.

 

 

Ryszard Biberstajn, Smutna radość, Poznań 1997.

 

"Trzy rzeki", opowiadania, Poznań 2003.

 

Anna Zabacka Drogi oglądu rzeczywistości

(„Akant”, nr 2/2004 r.)

Zbiór opowiadań „Trzy rzeki” Ryszarda Biberstajna jest kontynuacją „Zielonych cukierków”, wydanych w 1998 roku. Autor dedykuje go pamięci ojca, opatrując znaczącym mottem B. Schulza ze „Sklepów cynamonowych”.

To obrazki z życia Śmigla, jednego z wielkopolskich miasteczek, widzianego oczyma dziecka, a wiadomo, czym dla każdego z nas jest „kraj lat dziecinnych”. Zdarzenia podporządkowane są następstwu pór roku, co przywołuje na myśl Reymontowską epopeję, która obrazuje realną rzeczywistość. Proza Biberstajna zaprzecza realistycznemu, tradycyjnemu opisowi zdarzeń, deformując rzeczywistość i przenosząc ją niejako w inny wymiar, podobnie jak u przywołanego na wstępie Schulza, który był wiernym tłumaczem Kafki.

Przed omówieniem cyklu zacytuję fragment opowiadania „U progu”, które może być kluczem do wejścia w specyfikę osobowości pisarza, do rozumienia pisarza, do rozumienia świata jego wyobraźni: „Skąd się biorą bajki? Czy z lektur wcześniej przetrawionych, czy z pełni lata, czy ze spełnionych marzeń, a może z niespełnienia? Czy z miłości, czy też z nienawiści raczej, czy z bogactwa, czy z nędzy codziennego bytowania, a zwłaszcza myślenia?”

Obrazków – miniatur jest ponad dwadzieścia, można by zapoznać się z nimi wybiórczo, bo czasu coraz mniej, doby stanowczo za krótkie, ale treści wciągają czytelnika jak magnes, chociaż nie zawsze go satysfakcjonują. Pierwszemu z opowiadań dał autor znaczący biblijny tytuł „Genesis”; jest to klamra otwierająca cykl, „Koniec epoki” go zamyka. Pierwsze dotyczy przedwiośnia ze słońcem, które „jakby chciało sobą wypełnić kosmiczną pustkę między gałęziami” z lodowatym śniegiem i żarem przedwcześnie rozbudzonego wnętrza narratora, który nie ukrywa wstydliwego uprawiania masturbacji, ostatnie mówi o przelocie nad miasteczkiem złowieszczej komety, po czym „Oddzielona zostanie światłość od ciemności… Wszystko będzie można zacząć od nowa”.

Tę myśl „zaczynania od nowa” kontynuuje autor w opowiadaniu „Ciemne okna”, poświęconym rodzicom. W dawno opuszczonym domu „zapadającym się powoli w ziemię” pozostały jeszcze stare sprzęty pokryte warstwą kurzu, ślubny portret na ścianie i w trzydrzwiowej szafie komplet ślubny poszarzały przez lata.”

Następne obrazki w przeważającej mierze deformują zdarzenia: Lipka nosi perukę, damskie sukienki i biżuterię, za co zabijają go kijami chłopcy, których „męska duma została urażona” („Potem już cisza”). Lusia – znajda zbyt wcześnie zaznaje uciech seksualnych, potem – poniżona – pragnie popełnić samobójstwo, ale to krok nieudany („Zadziwić ludzi”). „Penetracja wnętrza” mówi o niesamowitościach korytarzy w piwnicach starych domów; „Sprawa Wali” o tragedii kobiety niezamężnej, która rodzi gdzieś na strychu martwe dziecko, a potem topi się w pobliskim stawie; „Trzy rzeki” o Kulawym Szewczyku i włóczędze malarzu, którzy „zbyt długo i tęsknie patrzą sobie w oczy”. „Dreszcz” na pograniczu jawy i snu ukazuje samotność kobiety, która wegetuje, oczekując na odwiedziny świąteczne syna – przestępcy; „Anioł siostry Anieli” jest nadrealistycznym urojeniem przed tragiczną śmiercią zakonnicy; „Rząd dusz” ukazuje Doktora Chemika przygotowującego mikstury ziołowe do przyprawy trunków; „W jedności dzwonów” zamknięta jest beznadzieja sylwestrowego wieczoru ludzi zbratanych w biedzie.

Najwyraźniej surrealistyczny wydźwięk mają opowiadania: „Demony czerwca”, „Cyrk”, „Palec Marysi”, „Upał” (ekshibicjonistyczne ukazanie wnętrza narratora poprzez sformułowanie: „bezwstydnie publiczna kopulacja wskazówek zegarów” na wieży kościelnej i ratusza); „Skrzypnięcie zawiasów” (tragedia na torze i nieme zbratanie „nędzy ludzkiej” z osobnymi zdarzeniami szarych dni) oraz: „Nie odezwały się trąby”, „Ujawnić światu”, „Przypalone powietrze”.

Kończąc należy podkreślić poetyckość języka, wyrazistość obrazowania, nietuzinkową metaforyzację oraz wierność specyfice indywidualnego oglądu zdarzeń, które cechują Biberstajna, znającego beznadzieję ludzkiego bytowania na tym niby „najlepszym ze światów”.

Autor oprócz dwóch tomów opowiadań wydał dotychczas następujące zbiory wierszy: „Język porozumienia” (1988), „Zwykłe porządki rzeczy” (1991), „Smutna radość” (1997), „Profil w kamieniu” (1999), „Minutę niżej” (2001). Rangę wydania omawianego zbioru opowiadań podnosi estetyka malarstwa na jedwabiu na okładce i wewnątrz tomu (autorstwa Anny Hryniewicz) oraz dobra jakość papieru i staranność oprawy.

 

 

Ryszard Biberstajn, Trzy rzeki, Poznań 2003.

 

 

 

"Zielone cukierki", opowiadania, Kościan 1998.

 

Edmund Pietryk:

Poeta małej ojczyzny („Dziennik Poznański”, luty 1999 r.)

Do tej pory znaliśmy Ryszarda Biberstajna jako poetę bardzo osobnego, który w swoich niekiedy przejmujących wierszach podejmował przede wszystkim tematy uniwersalne, aż zaskoczył nas fascynującym zbiorem miniatur prozatorskich, zatytułowanych „Zielone cukierki”, które ukazały się właśnie nakładem Biblioteki „Wiadomości Kościańskich”. Jak pisze zamieszkały w Lesznie poeta: „Każde miasto wielkopolskie ma coś z bajki, coś z tortu urodzinowego, coś z lokalnej mitologii. Tylko że ten tort, który jest własnego wypieku, rozkrawany od czasu do czasu, po latach nie stracił świeżości, smakuje najbardziej”. I rzeczywiście ta proza, osadzona w pejzażu i realiach Śmigla, ujmuje swoją smakowitą oryginalnością. Książka zaczyna się mottem ze „Sklepów cynamonowych” Brunona Schulza, który z realiów rodzinnego Drohobycza stworzył genialną prozę. Dla Ryszarda Biberstajna ziemia leszczyńska jest taką poetycką Arkadią – mroczną i jasną, tajemniczą i odgadnioną, nabrzmiałą bólem doświadczeń, ale i bardzo krzepiącą, bo wciąż stanowiącą dla autora punkt oparcia. Wiedziałem, że Ryszard Biberstajn jest coraz ciekawszym poetą, wykraczającym poza opłotki Leszna, teraz objawił się nam jako prozaik. I po cóż mówić o kryzysie kultury, zwłaszcza na prowincji, skoro mamy do czynienia z takimi rewelacjami?

 

 

Ryszard Biberstajn, Zielone cukierki, Kościan 1998.

 

"Profil w kamieniu", poezje, Poznań 1999.


"Słychać tylko szept", poezje, Leszno 2008.

 

 

 

Jerzy Zielonka Bezpieczny azyl

(„Panorama Leszczyńska”, 29.05.2008 r.)

 

Ryszard Biberstajn – poeta i marzyciel zwierzał się kiedyś, że nie lubi rozległych przestrzeni. Pasma górskie i bezmiar oceanów porywają go wyłącznie wtedy, gdy ma pewność, że za małą chwilę „schroni się w dziupli przytulnego mieszkania”. To pozostałość z jego dzieciństwa. „Tak jest do dzisiaj – pisał w Leszczyńskim Notatniku Akademickim – Ogarniam zwykle tylko niewielkie przestrzenie, w nich znajduję azyl, a co za tym idzie – poczucie bezpieczeństwa”. Myśl tę dobrze oddaje treść nowego tomiku poetyckiego, zatytułowanego „Słychać tylko szept”.

Pięćdziesiąt wierszy zamkniętych w trzech działach („Próba rozbioru”, „Puste podwórko”, „Kołem”) tworzy nostalgiczny nastrój, w którym powoli snują się refleksje o życiu i śmierci, o przemijaniu, o przyjaźni i miłości. Więcej w nich zadumy nad przemijającym czasem, mniej – dobrze skrywanej radości życia. Jest to bodajże szósty tomik poezji Biberstajna. Szósty i najbardziej dojrzały w formie i treści.

Można nie znać biografii autora, by zorientować się, że jest nim człowiek myślący i wrażliwy, gdzieś około „pięćdziesiątki”. Poeta dojrzały, dla którego warsztat twórczy nie ma tajemnic. Biberstajn nie upaja się wierszem, nie rzuca słów na wiatr, dobiera je starannie i płynnie, wręcz cedzi je i jest oszczędny w używaniu środków wyrazu, bo wie, że dzięki temu jego wiersze zyskują na sile i znaczeniu.

Poezja jest dla niego sposobem na życie, to właśnie niewielka bezpieczna przestrzeń, w której czuje się najlepiej, a w której chowa się przed zgiełkiem codzienności. Przekaz, jaki śle nam autor „Słychać tylko szept” brzmi następująco – Odłóżcie gazety, wyłączcie telewizory, wyhamujcie choć na chwilę – pomyślcie czasem o istocie życia.

Ryszard Biberstajn (rocznik 1957) urodził się w Śmiglu, mieszka w Lesznie, jest polonistą, doktorem nauk humanistycznych, członkiem Związku Literatów Polskich. Jego kolejny tomik wydany przez Wyższą Szkołę Humanistyczną im. Króla Stanisława Leszczyńskiego w Lesznie, to prawdziwa literacka perełeczka. Oczywiście, że winien znaleźć się w zbiorach miłośników poezji, ale – co ważne – musi trafić do rąk nauczycieli i uczniów, do bibliotek szkolnych, bo jak mało który uczy ogólnoludzkiej wrażliwości i szacunku dla słowa.

 

Anna Maćkowiak Szepty Biberstajna („Panorama Leszczyńska”, 20.11.2008 r.)

 

 

Uniwersalne, a jednocześnie bardzo osobiste – tak można określić wiersze z najnowszego tomiku leszczyńskiego poety Ryszarda Biberstajna. Zbiór zatytułowany „Słychać tylko szept” ukazał się po kilkuletniej przerwie. Wiele prawd, wartości, przemyśleń poeta podsuwa nam delikatnie, bez natarczywości, właśnie jakby szeptem.

 

Puste podwórko

Tom podzielony jest na kilka części, a otwierają go wiersze zawierające refleksje na temat istoty poezji, twórczości, dylematów poety, poszukiwania słów, które byłyby w stanie oddać to, co drzemie w duszy człowieka piszącego. W wierszu zatytułowanym „Oddychanie” odnajdujemy znaczące słowa: „Co wyznać światu/ gdy usta nie chcą/ upleść warkocza/ wiązanej mowy”.

„Puste podwórko” – w tej części spotykamy między innymi utwory dedykowane synowi poety Tomkowi, który – jak czytamy w utworze „Swoja droga” – znalazł się u progu dorosłości. Tu szczególnie widać upływający czas i świadomość, iż do zamkniętych rozdziałów życia nie da się już powrócić. Poeta z pewną nostalgią zdaje się patrzeć w przeszłość, która – choć już dość odległa – wcale odległa się nie wydaje, bo – jak czytamy w wierszu poświęconym synowi – „przecież ciągle widzę cię w kołysce”. Dziecięce, kołyskowe drewno nagle jednak twardnieje i zmienia się w futrynę drzwi, przez które dorastający młody człowiek wkracza w dorosłość.

 

Nie byłbym sobą

W tomie są też inne dedykacje: Joannie Wiśniewskiej, Łucji Danielewskiej, Reginie Ratajczyk. W wierszu dedykowanym mieszkającemu w podleszczyńskim Lipnie poecie Tadeuszowi Hofmańskiemu odnajdujemy słowa: „Nie byłbym sobą/ gdybym nie dedykował ci/ wiersza/ że jak bandaż na ranę/ serca twego/ będzie”. Tuż obok leszczyński poeta zamieścił krótki, składający się zaledwie z siedmiu wersów utwór, w którym sięga do początków boskiego porządku, momentu, w którym oddzielone zostały od siebie noc i dzień, zupełnie nieświadome tego, iż stały się podwalinami świata.

Ale Ryszard Biberstajn spogląda nie tylko w kierunku prapoczątku. Pochyla się również nad „rekwizytami” z pozoru banalnymi, inicjując wokół nich nowe, niecodzienne znaczenia, jak chociażby w wierszu „Klamka”. Tytułowy przedmiot cierpliwie odciska na sobie znamię rąk ludzi, zarówno tych, którzy są cnotliwi, jak i tych, którzy są występni, tych, którzy zupełnie niedawno przekroczyli próg, jak tych, którzy już nigdy nie powrócą.

 

Wielu chciało

Na uwagę zasługują też teksty, w których poeta nie sięga po wyszukane metafory, ale z pozoru proste, w swej wymowie jednak niezwykle głębokie. W wierszu zatytułowanym „Filozofia czasu” autor nawołuje do pokory wobec tego, czego nie jesteśmy i najprawdopodobniej nie będziemy w stanie nigdy objąć oraz zamknąć w ramach ludzkiej perspektywy:

wielu chciało

zatrzymać czas

niektórym z pozoru

to się udało

lecz potem nie mogli

ruszyć z miejsca

czas biegł dalej

bez nich

 

Zachęcamy do lektury.

 

 

Ryszard Biberstajn, Słychać tylko szept, Leszno 2008.

 

 

----------------------------------------------------------------------------------

Ryszard Biberstajn, Zwykłe porządki rzeczy, Chorzów – Kozy 1991.

 

Irena Anna Bajserowicz

Zwykłe porządki rzeczy („Panorama Leszczyńska”, 1.12.1991 r.)

 

Gdy pisałam o nim po raz pierwszy, miał na swym koncie kilka publikacji w prasie ogólnokrajowej oraz tomik „Język porozumienia”. 34-letni poeta, publicysta i prozaik jest w chwili obecnej „właścicielem” drugiego już tomiku, opatrzonego tytułem „Zwykłe porządki rzeczy”.

Ryszard Biberstajn, bo o nim tu mowa, jest mieszkańcem Leszna. Śmiem twierdzić, że dzisiaj jest on najlepszym poetą naszego województwa. „Zwykłe porządki rzeczy” to tomik na progu profesjonalizmu. Świadczy o tym znakomite wydanie, a nade wszystko zawartość.

Przy pierwszym spotkaniu z wierszami tego poety ogromne wrażenie wywarło na mnie stosowanie przez niego niepospolicie brzmiących, oryginalnych środków artystycznych. Szczególna wrażliwość na otaczający świat i jego zjawiska. Warto sięgnąć po tę publikację, tym bardziej, że coraz trudniej jest nam napotkać w naszych księgarniach poezję współczesną, a co dopiero twórczość kogoś „rodzimego”.

Nie ma się również co czarować. Dziś raczej nikt nie stawia w literaturze na debiutantów, co moim zdaniem jest dużym błędem. Wystarczy sięgnąć po tomik Ryszarda Biberstajna, by zobaczyć, że nie tylko „znane i uznane” ma wartość najwyższą.

 

 

Ryszard Biberstajn, Zwykłe porządki rzeczy, Chorzów – Kozy 1991.