Lament Lech

Lament Lech

 

Makary Górzyński

„GDY DZIEŃ POWRACA CZARNYM BRZEGIEM...”

(Lech Lament: „ Niebo Pełne Alg „)

„Jesień to pora gwiazd na niebie – pora kandelabrów...” – tak otwiera swój nowy tomik poetycki Lech Lament, sytuując rozważania całego cyklu w porze roku zwanej często „czasem poezji”. I choć sceneria jest tu jednak tylko pretekstem, i to pretekstem znakomicie wykorzystanym, to zbiór nic nie traci – a wręcz zyskuje – na tym połączeniu obrazowania i pejzażu z refleksją.. „ NIEBO PEŁNE ALG ” zaskakuje różnorodnością wrażeń, bogactwem tematyki, szeroką gamą barwną, a może przede wszystkim – charakterem filozoficznych rozważań.

Specyficzny stoicyzm, połączony z głęboką radością życia i chęcią jego przeżywania – to wartości, które oferuje czytelnikowi Leszek Lament; nie dając jednak bezpośrednich odpowiedzi ani jasnych, prostych dróg. W takich wierszach, jak cykl „Jesienny kandelabr”, poznajemy stosunek poety do pewnych archetypicznych toposów i tajemnicy istnienia, z którą ta poezja obcuje w metafizyczny sposób – ale jej nie odkrywa, nie odsłania do końca przed nami:

„nad tobą taki sam kandelabr niedługo zapłonie

jedną z gwiazd wybierze i rzuci przez okno

i staniesz się nagle przejrzystym motylem

częścią tajemnicy której nie rozpoznasz”

(Jesienny kandelabr – I)

Zaskakująca jest koncepcja, jaką podsuwa nam „ NIEBO PELNE ALG ” w swej wymowie – jednocześnie jednak ma ona przecież długą tradycję filozoficzną. W świecie Leszka Lamenta współistnieją przenikające się postawy, tylko pozornie zestawione na zasadzie kontrastu. Posłuchajmy:

„pozwól płynąć chwilom jak ptakom na niebie

żyjesz jeszcze więc możesz być jeszcze szczęśliwy

gdy przed tobą znaki i ognie na drogach”

Niemal natychmiast jednak twórca dodaje:

„nie łudź się i tej nocy księżyc znów nadejdzie

spojrzy nam głęboko przenikliwie w oczy

i ujrzy to co my trwożliwie pragniemy zapomnieć

co staje się koniecznością i życia wyrokiem”

(Jesienny kandelbar – IV)

Spory cytat był tu konieczny, bo dać egzemplifikację choć części wartości, jakie proponuje nam „NIEBO PEŁNE ALG”. Ten zbiór czterdziestu rozbudowanych utworów jest dziełem człowieka dojrzałego, wpatrzonego w nieuchwytny sens trwania i życia pośród innych, życia przenikniętego pełną gamą barw i wrażeń uwidocznionych w przemyślanej kreacji poetyckiej. Osadzenie takich rozważań w jesiennej scenerii byłoby może i pewnym stereotypowym banałem, gdyby nie fakt, że Lament nie daje się wciągnąć w „melancholię” i „bezkresny żal”; raczej daje nam do zrozumienia, że ten ważny czas „śmierci przed nowymi narodzinami” jest przedmiotem szczególnej, często osobistej refleksji wyzbytej pośpiechu i konwencji, a podporządkowanej głębszym uczuciom i pragnieniom.

Idea tego zbioru, czytelna w różnym stopniu we wszystkich utworach, ma w sobie również i nakaz moralny, w którym być może słychać dalekie echa Herberta:

„porzuć wszystkie nadzieje i słowa głębokie

ułudą są wyznania wieszczów i kazania mędrców

zapomniane groby niosą ci odpowiedź

zgasłe na nich znicze niepamięcią

(...)

idź sam przez pustynię i omijaj źródła

samo życie jest także godne ocalenia”

(Pożegnanie)

Ten ostatni dwuwers ma w sobie duży ładunek interpretacji, wartości, idei; jednocześnie czujemy, że obcujemy z twórczością dojrzałego i chyba już w pełni wykształconego człowieka, który nie waha się poprzez poetycką kreację rzec, iż:

„Myślałem wszystko już wiem - wszystko rozumiem

a teraz błądzę jak cień w milczącym tłumie”

(Bezdroża)

Jednakże człowiek, istota ludzka w obrazie poetyckim Lamenta nie jest istnieniem zagubionym, choć widzimy go w świecie często pełnym ułudy, symbolicznej mgły, paradoksu, nieustannej przemiany. Istnieje tu pewna trwałość, zaczepienie bytu w sferze idei, który ma szansę trwać, choć przecież nieraz „noc zamyka wszystkie bramy”.

Tematyka „ NIEBO PEŁNE ALG ” jest zaskakująco szeroka; rozległy zakres scenerii i refleksji nie stanowi dla Lamenta problemu. Niezwykłą nastrojowością cechują się wiersze z cyklu „Sonaty turkowskie”, osadzone w jesiennym, ciemniejącym krajobrazie. Wokół różnych motywów przewodnich - jak choćby stale majaczących w tle wież turkowskiego kościoła – Lament rozwija refleksję o ulotności i przemianach, które nabierają metafizycznego sensu. Pięknie budowana jest sceneria, w której spotykamy bohaterów tego cyklu, patrzących na świat spowity listopadem, ciemniejący nastrojem i błyszczący w porannym deszczu, gdzie pory dnia zmieniają się jak w kalejdoskopie, zaś:

„Noc listopadowa jak dalekie echa

budzi dawne wspomnienia i zatarte myśli

jak jesień ukradkiem przemyka przez ogród

i znów mnie okrada z resztek liści”

(Sonata wieczorna)

To rozbudowane tło staje się scenerią dla myśli i spostrzeżeń, którym ta poezja nadaje wymiar spokoju, wytrwałego spojrzenia, czy wreszcie – milczenia i równowagi:

„a ty grabisz liście zeschłe – fale czasu

i nic tu po tobie kiedy wchodzisz w ciszę

kiedy możesz tylko obserwować rzekę

i w milczeniu patrzeć jak przemija życie”

(Sonata liryczna)

Godne uwagi są także te utwory, w których Lament jawi się nam jako mistrz nastrojowego erotyku. Sensualizm przeżyć i poszukiwanie spełnienia splatają się tu z refleksją, która nie poddaje się łatwej ocenie i wymyka się nam, każąc pomyśleć o minionych, zapomnianych chwilach w kategoriach wychodzących poza sferę jedynie cielesnych wrażeń i doznań.

Wspomnieliśmy już w tych rozważaniach o poetyce nastroju, w której „ NIEBO PEŁNE ALG ” jest często obecna; natura współistnieje tu z człowiekiem i przenika się z jego światem, jest jego integralną częścią. Poetyckie „ja” obcuje ze światem wokół, trwa w jego pejzażowo oddanym pięknie i w nim się zmienia, jak w syntetycznym, znakomitym „Wierszu młodzieńczym”:

„jak suchy wiatr w konarach drzew

błądzę w wygasłych już owocach

i szukam ich minionych rzek

jak ciężka jest ta pustka w oczach”

Poprzez rytm bezdroży, oceanów, wędrówek i bezsennych nocy dochodzimy razem z poetą do miejsca, w którym mogą już paść słowa wiersza „Do Przyjaciół”, będące rodzajem poetyckiego i filozoficznego podsumowania „ NIEBO PEŁNE ALG ”. Konwencja ballady rozwija tu wspaniałą i ciepłą refleksję, noszącą przy tym poetycki rytm cechujący zresztą więcej utworów tego zbioru.

Dogłębne zapoznanie się z poezją Lamenta staje się wielką, wspaniałą przygodą, w której odkrywamy siebie i innych, poznajemy lepiej świat i w pewien sposób uczymy się go raz jeszcze, bo przecież „prawdy generalne” są zawsze tą najtrudniejszą częścią poznania.. „ NIEBO PELNE ALG ”, w swej różnorodności, pięknie lirycznego wyrazu, specyficznej lekkości pióra oddającego głębię rozważań ma moc bliską w przeżyciu psychologicznego, katharsis. Wymowę całego cyklu chyba najlepiej podsumowują ostatnie słowa finałowego utworu – pozwólmy sobie wreszcie uwierzyć, że:

„Życie chociaż przemija wciąż będzie szlachetnieć i trwać.”

Makary Górzyński

__________________________

Lech Lament: „ Niebo Pełne Alg

 

 

Anna Baśnik

Winowajca księżyc Lecha Lamenta to poetycka opowieść o samotności, tęsknocie i przemijaniu. Wiersze utrzymane w nurcie autentyzmu niosą szczere, aż do bólu, wyznania zachowujące wszelkie znamiona autoanalizy o freudowskich konotacjach. Mądrość życiowa, swoista filozofia życia jest wszechobecna w każdym utworze, jednakowoż serwowana w sposób nienachalny, zdystansowany i ciepły. Cierpliwie prowadzona fraza ujawnia wnętrze człowieka bardzo wrażliwego i samotnego, który tęskni do ciepła, żaru uczuć, żywych płomieni. Osamotnienie nie jest jednak destrukcyjne i przykre, choć szczególnie boli, gdy cichną schody, (…) rozeszli się wszyscy,(…) myśli jak pająki zsuwają się na dno serca, (…) a zawiesina nocy czarnej trwa aż do świtu. Jest pretekstem do poznania samego siebie, służy do zdefiniowania własnych oczekiwań względem siebie i innych. Jeszcze tętni podskórnym hedonizmem, ale już coraz częściej spogląda w stronę zachodu słońca, ogląda się za siebie, dokonuje podsumowań czy warto było? i odpowiada twierdząco, że nic nie jest tak bardzo ważne w życiu, jak samo życie.


„już zostawił swoje ślady do końca wierny sobie.
Wie, że w jakiś sposób zwyciężył
stając się latarnią morską na brzegu
przeszedłszy wszystkie burze”.

Poeta w kilku odsłonach ukazuje nam swoją kosmologię wszechrzeczy, doświadczenia przefiltrowane przez poetycką wrażliwość oraz refleksyjną postawę wobec świata.

Ciosamy krzyże drewniane dla tradycji.
Bierzemy
je na barki i idziemy, a nad nami sępy,
tłum Judaszów z szyderczymi uśmiechami.
Więc się ukrywamy, z domów czyniąc twierdze.
Podlewamy kwiaty w doniczkach.
Chwytamy słońce i tak wygrzewając się

zastygamy oparci o parapety.

Nie jest to wbrew pozorom postawa asekurancka, ale rozwaga spracowanego człowieka, który dał z siebie wszystko i chce wreszcie dopłynąć do spokojnego portu.

Zauważmy, jak wiele jest w tym tomiku akcentów marynistycznych : latarnia morska, nadmorski zachód słońca, fantazje erotyczne na plaży, portowy bar, kutry wypływające na połowy, bursztyny. I nad tym wszystkim unosi się dojmująca świadomość osamotnienia:

dziś stoję sam na brzegu.

Wiatr od morza wieje coraz mocniej.

Ptaki siadają obok mnie i układają w piasku wiersze,

rozgrzebując wspomnienia i nadzieje.

Latarnia odprowadza kutry na nocne połowy,

z nadzieją, że powrócą.

Jeszcze tu posiedzę.

Kilka wierszy zadedykowanych jest zmarłym przyjaciołom Włodzimierzowi Marczewskiemu i Arturowi Jurgawce, dwóm Turkowskim poetom. Po których pozostały wiersze jak porzucone widokówki,(…) martwe fotografie,(…) a pająki w oknach tkają pożegnalny welon, pozostały wspólnie słuchane z magnetofonu piosenki Okudżawy, wiersze Herberta.

Retrospekcje mieszają się ze współczesnością i generują metafizyczne pytania czy warto było z uporem budować trwały zapis, tworzyć dzieła?, drążyć sensualizm przeżyć artystycznych i uczuciowych oraz wymiar spraw ostatecznych.

Gęstniało powietrze od wierszy i papierosów

Od naszych słów, które jak skrzydła

Miały służyć ptakom do dalekich lotów.

(…)w każdym razie tak wtedy myśleliśmy.

Cała prawda rozgrywa się na innym poziomie, tam gdzie zaczyna i kończy się radość życia, gdzie mężczyzna może dać swojej partnerce najbardziej oczywistą w swojej wymiernej postaci, miłość. Piękne erotyki, tętnią świeżością doznań i niosą w swym krwioobiegu fascynację, pożądanie, uwielbienie, ale i bolesną tęsknotę.

Tyle razy w noc bezsenną wymawiałem zaklęcia,

a jednak nie przyszłaś.

Niósł mnie wiatr po drogach.

Chwytałem w usta księżyc, jak resztki nadziei,

lecz tęsknota była jeszcze większa.

Zauważam, że kobiety w tych wierszach grają rolę Wielkiej Nieobecnej, są kochane i ubóstwiane, ale wciąż widziane tak jak Księżyc, tylko z jednej strony, tej fizycznej. Czyżby to znamionowało lęk przed bliskością? Nie ujmuje to w niczym ich wartości, bo to właśnie o nieobecnych powstają najpiękniejsze erotyki, gdyby Leśmian obcował na co dzień ze swoją Dorą – nie byłoby Malinowego chruśniaka…

Wieloletnim leitmotivem twórczości Leszka Lamenta jest Księżyc. Czasem jest to bierny obserwator, czasem niemy świadek przywoływany na okoliczność zdarzeń, często bezstronny narrator, który śledzi zakochanych lub wkrada się przez okno. Księżyc zawsze fascynował ludzi, był tematem wielu dzieł sztuki i literatury. Ze względu na swą zmieniającą postać zdaje się „żyć” i pozostaje w oczywistym związku z różnymi rytmami życia na Ziemi. W wielu kulturach uosabia kobiecość oraz tajne, zakryte strony Natury.

Księżyc pobudza też do wielkich czynów, wiele wybitnych dzieł powstało właśnie w czasie pełni, przypuszczalnie i wiersze Leszka Lamenta bo noszą w sobie cechy genialności.

Niełatwo pisać recenzję o filozofowaniu w poezji, ponieważ trzeba zanurzyć się w tej aurze i współodczuwać i albo „wskoczy” na właściwe miejsce, albo odrzucimy je jako ciało obce. Mogę powiedzieć, że mi osobiście bardzo „przylgnęła”, kilka myśli już chcę adoptować. Poezja z przesłaniem, szczególnie polecana dla osób, które chcą złapać oddech w pośpiechu dnia codziennego, usiąść pod drzewem bodhi, jak książę Gautama i wsłuchać się w mądrość życiową Leszka Lamenta.

może jeszcze zdążysz powiedzieć kilka słów,
które odmienią komuś całe życie,

by ze spokojem w sercu mógł (…)
Patrzeć jak ty, w morze obserwując grzywy fal,
i oddychać – po prostu oddychać.
Zrozumieć, że życie jest darem.

____________________
LECH LAMENT:WINOWAJCA KSIĘŻYC Turek 2012.
Wydawnictwo: Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna im. Włodzimierza Pietrzaka w Turku.

ISBN 978 – 83 – 61958 – 80 – 2
Projekt okładki:Lech Lament. Ilustracje: Lech Lament.Autor zdjęcia: Jadwiga Mariola Jankowska.
Druk: UNICORN T&T w Turku  www.unicorn.turek.pl

 

Motto

Dlaczego ,,Dryfujący Księżyc”?
Bo tylko światło płynące powoli
może nas oświecić.

***
Jeśli jest jakiś świat,
który mógłbym pokochać,
to tylko ten – żaden inny.
Zresztą – innego nie ma i nie będzie.

***

Tylko ty jeden sam siebie widzisz
i to nie zawsze w pełni.

 

Artur Jurgawka

Dryfowanie, czyli inicjacja

Poezję Lecha Lamenta znam nieźle. Nie powiem, że dobrze, ale na pewno nieźle. I oto znów mnie zaskoczył. Zdawałoby się, że już nie powinien, ale niemal z każdym tomikiem udaje mu się mnie zaskoczyć. „Dryfujący Księżyc” wszakże zaskoczył mnie bardziej, to tomik znacząco odmienny klimatem od tych, które znam, znacząco odmienny w ogóle. Ale po kolei.

Księżyc — emblemat poetów i poezji w ogóle. Zdawałoby się, że zbyt ograny, żeby przyciągnąć uwagę doświadczonego poety. Ale Lech Lament nie boi się pozornego banału. Może wręcz rzuca mu wyzwanie, bo podejmowane przez niego tematy nieraz przywodzą na myśl podejmowanie rękawicy — żeby przypomnieć choćby mój ulubiony cykl wierszy z tomu ,,Niebo pełne alg” – ,,Jesienny kandelabr”, który udowadnia, że nie ma tematu wyczerpanego do cna, bo skoro można napisać całą książkę wierszy o jesieni, oryginalną, bez powtarzania motywów, bez nudzenia, świeżą i wciągającą — to czegóż się bać? Z takich poetyckich wyzwań Lech Lament zawsze wychodził zwycięsko.

Księżyc — to jeden z głównych bohaterów jego poezji. I nie jedyny tomik z Księżycem w tytule. Zbiory wierszy Lecha Lamenta są najczęściej – mniej lub bardziej – tematyczne. Sięgając po najnowszy, niewydany tom pomyślałem: a może tym razem będzie to swobodna podróż poetycka bez tematu przewodniego? Cykl wierszy prowadzony kapryśnymi podmuchami poetyckiego natchnienia, żegluga statkiem postawionym w dryf? Myliłem się.

Nie brak tu przykładów poetyckiej biegłości, nie brak pięknych ujęć i obrazów. „Wnętrza łodzi wydrążone przez wiatr kołyszą się przy brzegu. Lampa rozpuszczona w wodzie znika pod pomostem i wraca wraz z przypływem”. Poezja piękna jak dawniej, choć początek wiersza sprawia wrażenie zagubienia, choć wiersze jakby mniej porywające, ale… nie tego się spodziewałem.

Klepsydra, w którą kiedyś wierzyłeś
nie da się odwrócić – jest bez dna […]

Jak odwrócisz naczynie, w którym nie ma już nic,
prócz mgły i opadającego zmierzchu, który opieczętowuje świat […]

Nie tego oczekiwałem. Nie spodziewałem się wierszy o samotności i przemijaniu. Rozważań o samotności i tęsknocie. Gdzie się podziało niewyrażone, a zawsze obecne carpe diem? Nie spodziewałem się samotności, tęsknoty i przemijania pod tarczą Księżyca. To przecież taka tematyka dla początkujących poetów! Tak myślałem.

Pomyślałem – co to jest… samotność?
I dlaczego tak często do niej lgniemy?
Co jest w tej przejmującej ciszy, której tak naprawdę nie ma […]

 

Poczucie samotności i własnej ulotności, unoszące się z otwartej książki jest tak dojmujące, jakby autor, podążając poetycką ścieżką, dotarł niepostrzeżenie na szczyt, obejrzał się na własną drogę i poczuł swoją małość. Zmęczenie? Potrzeba refleksji? Zwątpienie? Czemu pisze że „tylko słowa kształtowane na piasku są szczere”, jakby poddawał w wątpliwość szczerość swojej dotychczasowej twórczości. To nie Księżyc dryfuje, to sam poeta puścił ster i spogląda w dal, jakby wypatrywał kresu wędrówki! Swojego kresu. Nie ma jednak w tych wyznaniach egzaltacji i rozpaczy, jest spokój, świadomość przemijania i… pogodzenie się z prawami natury.

Moja śmierć wpisana w bezsens nocy,

jakby mało było Bogu cierpienia […]

Nie muszę już udawać, kiedy patrzę w księżyc,

że świat się przede mną wciąż otwiera […]

 

W zdumiewający sposób brak w tych wierszach ludzi. Są, pojawiają się, wychodzą z morza, kiedy poeta stoi zapatrzony w dal. Ale mijają go, więc jakby ich nie było, są jak cienie. Zdaje się, że wszyscy dawni towarzysze drogi już odeszli. Nie ma już tych, z którymi autor zdobywał szczyty, czy też raczej „nie istnieją”. Odeszli, czy pochłonęła ich „bezduszna larwa codzienności”? Przyjaciele nie istnieją, więc cóż warci są inni ludzie? Są „dziwni, ciekawi i podejrzliwi”, są z innej bajki, innego świata. A może to sam poeta jest już jak cień, „cień wędrujący wzdłuż ławek, na których rozsiadła się przeszłość i majaczy w snach”.

Ile jeszcze osób spytasz – co myślą o tobie?
I nigdy nie usłyszysz prawdy, by być bliżej ludzi i Boga.

A tyle wierszy napisałeś i wciąż się oddalasz zamiast zbliżać.
Jakby pod koniec życia samotność była najważniejsza […]

 

W zdumiewający sposób brak w tych wierszach kobiet. Czasem przemknie jakaś przez wersy, wysiadając nad ranem z taksówki i pospiesznie chowając się za drzwiami domu. Inna spogląda na brzegu na odpływającą łódź, jeszcze inna czeka na tego wyśnionego, ale akt miłosny staje się – zaśnięciem. A poeta wtula się już tylko „w swoje wiersze”. Nie ma tu rozdzierania szat za przeszłością; choć jest żal, nie ma rozgoryczenia, jest spokój, poczucie samotności i… mimo wszystko ciekawość jutra. I tęsknota. Za tym, co przeminęło, do czego można próbować wrócić, ale… już nie ma po co.

Możesz śmiało przejść korytem wracając do początku,
lecz nawet tu zatarł czas każdy ślad.
Źródła dawno nie ma, ostoi ulubionych krzewów, ptaków, roślin.
I ty w gąszczu nie szukasz już wytchnienia.

 

„Chciałem ocalić przyszłość dla ludzi i z ludźmi” – słyszymy wyznanie. – „Chronić upadające drzewa przed falami morza […] zgarbionemu życiu nieść ratunek”. I cóż zostało z tych zamierzeń? Czemu okazały się bezowocne, czemu „poplątały mu się drogi, odpowiedzi”? Co się stało? Czemu wysiłek był bezowocny? Może nie warto było? A może: po prostu nie było to słuszne? „Być przez chwilę nikomu niepotrzebnym, nawet sobie” – miga poecie myśl przekorna.

Zawsze jest tak, że musimy wyjść przed dom.
Nieważne czy jest noc czy dzień […]
To musisz uczynić TY SAM.
Podnieść przez próg rzucony krzyż.
Słabszemu pomóc, jeśli chce jak ty dalej iść.
Czy miałbyś sumienie zostawić go samego…?

 

„Żyłeś ponad stan jak każdy poeta ofiarowując morze pełne alg, które pochłaniają wieloryby dni”. Czy to właśnie „życie ponad stan” jest powodem tego zmęczenia? „Czy te wszystkie pieśni miały jakiś sens?” – pyta poeta w wierszu „Księga przemian”. Pyta ten który był niezliczoną liczbą różnych istnień. Ale on nie tylko pyta, on poszukuje odpowiedzi. Odpowiedź znajduje w tybetańskim klasztorze, gdzie znajduje wsparcie. Ale czym jest ta odpowiedź? Czym jest to, co „bez jego wiedzy w nim dysponuje wiedzą przekraczającą jego wiedzę i bezgłośnie, delikatnie wyłuskuje go z jego woli”? Medytacja: ona pozwala mu porzucić „rutynę wiedzy”. I pozwala odzyskać jego „wewnętrzny azymut”, pójść za nim, by wreszcie spotkać… siebie. Dryfowanie bez sił przestaje być dryfowaniem, zamienia się w podróż bez wysiłku.

Po co biec przed siebie?
Wszystkie drogi zaczyna twoja myśl i kończy.
Pośpiech jest bełkotem a mówienie jest brzęczącą struną.

 

Uparte dążenie do celu ustępuje miejsca bezsilnemu dryfowi, by wreszcie zamienić się w podróż bez wysiłku. Poezja przestaje być narzędziem, a staje się po prostu poezją, życie przestaje być ciągłym dążeniem, a staje się po prostu życiem. Poeta osiąga oświecenie i zrozumienie siebie, a jego wiersze znów są, jak dawniej. Jest miłość, przyroda, jest pochwała poezji… Ale już inaczej.

 

Zamykamy tomik zdziwieni i odruchowo zerkamy znów na początek. Czytamy motto, czytamy pierwsze wiersze i… rozumiemy. Daliśmy się nabrać. To nie było dryfowanie poetycka, lecz poety historia o dryfowaniu. Zostaliśmy porwani w cudowną podróż. Poeta wziął nas za rękę i poprowadził przez opowieść o oświeceniu. Wyrwał nas z „bezdusznej larwy codzienności” by – jak aktor – odegrać wpierw naszą własną samotność i tęsknotę, by odegrać nasze własne pasje, wysiłek i bezsilność, i by wreszcie pokazać drogę. Odbyliśmy inicjacyjną wędrówkę, przeszliśmy katharsis, by stanąć na koniec w punkcie wyjścia i spojrzeć na siebie oczyma innego człowieka. Jeśli tylko ufnie daliśmy się porwać i przemienić.

 

DRYFUJĄCY KSIĘŻYC Lech Lament 2010r. Wydawnictwo: Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna im. Włodzimierza Pietrzaka w Turku

Projekt okładki: Lech Lament, Ilustracje: Lech Lament , Autor zdjęcia: Jadwiga Mariola Jankowska, Korekta i wstęp: Artur Jurgawka, Druk:
Spółdzielnia Usług Poligraficznych  Turku, ul. Polna 4a, ISBN 978 – 83 – 61958 – 44 – 4

 

 

 

 

Artur Jurgawka

Świeca w oknie

Tomiki Lecha Lamenta czyta się zwykle w podobny sposób – najpierw smakuje się doskonałe wiersze, potem przychodzi refleksja: ale o co w tym wszystkim chodzi, jakie tu jest przesłanie? Wreszcie z którymś z kolejnych wierszy uważny czytelnik doznaje swoistego olśnienia, kiedy spośród słów wyłania się filozofia życiowa autora. Zawsze jednak czytelnik, wraz z lirycznym podmiotem, przeżywa chwile zwątpienia.

Ten tomik jest szczególny. Tematyka religijna jest dla twórcy wyzwaniem i pułapką. Grozi popadnięciem w nadmierny patos z jednej strony, w tandetę i odpustowość z drugiej. Podjęcie jej przez autora, który zawsze prezentował własną, oryginalną filozofię życia stawia ponadto pytania: czy da się ona pogodzić z filozofią chrześcijańską? Czy nie okaże się, że poeta zszedł ze swojej dotychczasowej drogi? Porzucił buddyzm, o którym pisał jeszcze tak niedawno?

Osoby nie znające autora mogą go wręcz podejrzewać o koniunkturalizm. Jedno jest pewne: kiedy „uczniem Chrystusa” zostaje człowiek, który przeszedł w życiu wiele duchowych dróg, nie powinniśmy się spodziewać banału.

Jak mam Cię odnaleźć w sobie?

Jaką drogę wybrać ?

Duchowych mistrzów coraz mniej

i duchowych ścieżek.

Tak pyta autor w wierszu „Śmierć mistrza”, uskarżając się, że pozostaje coraz mniej i mistrzów, i duchowych ścieżek. To ważkie pytania, bowiem stawiając je na samym początku książki niejako podejmuje się na nie odpowiedzieć i wskazać nowe drogi. Tymczasem jednak sam nie zna odpowiedzi.

Nie znalazłem w świątyni swojej duszy.

Gwiazda Betlejemska spadła.

Mylą mi się drogi, płomień w sercu zgasł.

Takim „Zwątpieniem”, które musi dotknąć każdego ucznia po śmierci Mistrza, zaczyna się kolejna inicjacyjna podróż z Lechem Lamentem. „Nikt nie zmartwychwstaje jak ty” narzeka znużony duchowy wędrowiec, „by następnym pokoleniom udowadniać cud”. Ścieżki pokrywa kurz, odważnych ludzi coraz mniej. Uczucie pustki stwarza pokusy — pokusę znalezienia jakiegokolwiek mistrza, pokusę oddania się pustym słowom i rytuałom, pokusę znalezienia sensu w nienawiści, pokusę wywyższenia się. Nawet pokora może być lubieżną pokusą. To pułapki na drodze ucznia, które musi pokonać, by samemu stać się duchowym mistrzem. To co łatwe, szybkie, ekscytujące jest bardziej ponętne. „Droga na Górę Synaj” jest swoistym przewodnikiem po bezdrożach duchowego życia.


Nawet sam papież, ksiądz, mistrz duchowy

nie da wam wolności,

jeżeli z treści modlitwy nie uczynicie celu życia.

To jedno z ostrzeżeń, znamienne w tomiku dedykowanym Janowi Pawłowi II. Tak łatwo z przewodnika uczynić bożka, zdaje się mówić autor. Tak łatwo poprzestać na stawianiu kolejnych pomników i nadawaniu honorowych nazw. Tak łatwo poprzestać na wielkich słowach, które choć mogą nauczać to mogą pozbawić nas motywacji do działania „Nie da się iść przez życie wielkimi słowami”. Podobnie jest z pokorą: „kto los powierza tylko w ręce Boga grzeszy swą biernością”. Pokora to bierność, to zgoda na nieprawość.

Żegnajcie pokorni.

Bierność bywa także zdradą wobec życia.

I was też czeka śmierć z rąk oprawców,

którzy mordują w imię najwyższego.

Pokora i bierność to swego rodzaju pójście na łatwiznę, a śmierć „w imię” niczego nie wnosi. Podobnie jak poprzestanie na filozoficznych dywagacjach („w algach jest więcej prawdy o mnie niż w twoich rozmyślaniach”). Bóg Lecha Lamenta nie chce bezmyślnego naśladownictwa i pustych rytuałów. Nie chce stawiania na ołtarzach. „Naśladowanie to jałowy gest by pozornie być bliżej mnie; będziesz wlókł za mną krzyż i nic nie zrozumiesz” – ostrzega nas Bóg. „Jeśli wśród wiernych nie ma mistrza, stają się zabobonni” – stwierdza poeta.

Boję się […] okrucieństwa świata.

Ciosu tych, co wstają z klęczek

i podpierając się krzyżem by nie upaść, idą po zwycięstwo.

Równie łatwo jak w pokorę popaść w pychę i pogardę, bo to dwie strony fałszywej monety. Obie rodzą nienawiść zamiast miłości. „Nie módl się z zaciśniętymi pięściami i z taką zaciekłością. Nienawiść zwróconą ku tobie zignoruj. Jest jak piorun, który zaraz zgaśnie. Natomiast odbity z taką samą siłą wróci”.

Co powiesz zastępom – dzikim – racjonalnym,

którymi cud wstrząśnie tylko, wskrzesi, uczłowieczy?

Jak chcesz tego dokonać – nawracać i zbawiać?

Jak chcesz zmienić zachłanną naturę człowieka?

Co więc czynić? Jak głosić dobrą nowinę? Czy oprócz ostrzeżeń otrzymamy jakieś wskazówki? Co pozostanie, jeśli odrzucimy wszystko to, co odrzucić przewodnik radzi? Przede wszystkim trzeba kilka rzeczy zrozumieć. Zrozumieć, że „nie musisz krzyżem leżeć by prosić”. I że wiedza „o co prosić”, o co się modlić jest być może największym darem. Mówi zatem Bóg w jednym z wierszy:

Nie stawiaj mnie na ołtarzu przed sobą.

Chcę być każdym twoim dniem,

którego nie spożywasz a ofiarowujesz. […]

Oto twoje przeznaczenie – zapraszać do stołu.

Nie czerpać z życia, lecz je ofiarowywać. Zapraszać innych. Nie krzyżować, nie nawracać. Gdzie jednak odnaleźć Boga? Nie w bożkach zatopionej Atlantydy, nie w ołtarzach. Nie w przeszłości. Nawet nie w liściu i drugim człowieku, choć On tam jest.

J eśli się modlę tak mocno, że staję się źródłem […]

Czemu wciąż mi smutno?

Jakbym nic nie wyniósł z ogrodów płynących

i zatapiał się sam w sobie z rozpaczy.

Wskazówki „jak żyć, po co się modlimy i dlaczego”, możemy znaleźć w rozmowach z bratem Albertem, w drugiej części tomiku. „W ciemności każde światło jest samotne” smutno zauważa tam autor. Ale to przecież nie powód by zapragnęło zgasnąć! Jak nie ulec, gdy „rodzi się w nas noc”? A przecież wystarczy

zrozumieć,

że gdy ulica ciemna lepiej noc przeczekać.

Nie przeklinać gwiazd, nie urągać latarniom.

Aby jednak zrozumieć, trzeba doświadczać. Nic nam nie da goła wiedza, nic nie dadzą największe autorytety, jeśli nie doświadczymy życia, a możliwość doświadczania i szansa wyboru jest nam dana „nawet w godzinie śmierci”.

Dotykając starych pni nie stałem się drzewem.

Magiczny zapach bibliotek nie uczynił mnie mistrzem,

źródłem wiedzy […]

Teorie zostaw ślepym i bogatym.

Daj spokój prawdzie – życie na ziemi jest ulotne

i zwodzi na manowce.

Wiedza sama w sobie nie jest przecież zła. Ale musimy pamiętać, że „nie o to chodzi, by kogoś przewyższyć swoją wiedzą, lecz żeby mu ją przekazać”. Liryczny brat Albert ma dla nas drugą część przesłania. On powie nam, jak „zapraszać do stołu”.

Bądź delikatny w rozdawaniu i ostrożny.

Podawaj wodę małymi łykami.

Świece zapal w oknie.

Jeśli ujrzą światło – znajdą.

Jeśli będą spragnieni – przyjdą.

Jeśli zapragną posłuchać – zrozumieją każde słowo.

Nie każdemu łatwo zrozumieć, że ślepa wiara w Prawdę prowadzi na manowce. Że „liczą się tylko te autorytety, które doprowadzają nas do pełnego, duchowego i intelektualnego usamodzielnienia”. Że uparte nawracanie na Dobrą Nowinę prowadzi do pogardy, nienawiści, a te z Dobrą Nowiną nic wspólnego nie mają. Że czyjaś droga, choć odmienna, wcale nie musi być gorsza.

Nie zaprzeczaj innym z błahego powodu, odmiennego zdania.

Dwie rzeki nie muszą sięgać morza tym samym korytem.

Przede wszystkim jednak droga życiowa musi być… drogą. Przez życie trzeba iść, a kroki trzeba stawiać nie tylko nogami, ale przede wszystkim myślą i sercem. Tylko tak można Go odnaleźć. „Najmniej mnie w złotych bramach Watykanu” – mówi Bóg w wierszu. I chyba nie przypadkiem tomik otwiera modlitwa do Jana Pawła II, który tę prawdę zrozumiał i swój pontyfikat spędzał w drodze. Nieważne jak wielkie słowa głosił, nieważne, jakich pomników się doczekał, ważne, że swoim własnym życiem nieustannie pokonywał swoją Golgotę. I nie przypadkiem patronuje nam brat Albert, bo przez życie trzeba iść, ale i pamiętać, by pozwolić iść innym, ich własną drogą. Tylko postępując podobnie możemy osiągnąć spokój ducha. Jeśli mijające chwile będziemy konsumować, miast je ofiarowywać, jeśli każda chwila nie będzie nasycona modlitwą, wszystko inne będzie tylko „wleczeniem krzyża” utartym śladem, bez zrozumienia.

W wierszach Lecha Lamenta zawsze znaleźć można było „perełki” – wmontowane w wiesze gotowe motta, złote myśli, błyskotliwe zdania. W tym tomiku mamy dodatkowo takie perły „luzem”, które przeplatają pełne wiersze, a może raczej stanowią ich uzupełnienie? Wykładnię? „Między wami też jest ktoś, kto niebawem umrze” – przestrzega poeta w wierszu „Śmierć mistrza”, jakby sugerując, że w każdym można odnaleźć inspirację. Jakby, parafrazując, mówił: spieszmy się czerpać inspirację z bliźnich, tak szybko odchodzą.

Spieszmy się nie tylko odnajdować inspirację w innych, ale i ją dawać.

 

------------------------------------------------------------------------------------------------

Lech Krzysztof Lament - 2014. Wydawnictwo: Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna im. Włodzimierza Pietrzaka w Turku. Projekt okładki: Lech Krzysztof Lament. Korekta: Agnieszka Tomczyk. Pomoc w składaniu książki: Jadwiga Mariola Jankowska. Ilustracje: Ks. Krzysztof Niespodziański. Wprowadzenie: Artur Jurgawka. Druk: UNICORN T & T w Turku tel/fax 63 278 00 57. ISBN 978 – 83 – 61958 – 05 – 5

 

Lech Lament, KAŻDY DZIEŃ JEST PRZEPOWIEDNIĄ, Redaktor wydania: Wanda Grzeszkiewicz, Wstęp Artur Jurgawka, Leszek Żuliński, Ilustracje: ks. Krzysztof Niespodziański, Korekta: Agnieszka Tomczyk, Projekt okładki, redakcja techniczna i obróbka zdjęć: Anita Nawrot, Projekt znaku graficznego serii: Alicja Stawieraj, Wydawca: Miejska i Powitowa Biblioteka Publiczna im. Włodzimierza Pietrzaka w Turku, BIBLIOTEKA TURCOVIANA Nr 14, ISBN 978-83-61958-64-2, Turek 2011.

 

WPROWADZENIE

Johan Chrystian Fryderyk Hölderlin – poeta niemiecki urodzony 20 III 1770 roku w Lauffen nad Neckarem. Zmarł opuszczony przez wszystkich 7 VI 1843 roku przeżywszy 73 lata. Jego życie przypadło w czasach Rewolucji Francuskiej i Epoki Napoleońskiej. Kształcił się w przyklasztornych szkołach o bardzo surowych rygorach i na uniwersytecie w Tybindze. Postać tragiczna, odepchnięta i zapomniana przez swoją epokę. Naznaczona tragicznym piętnem szaleństwa i miłości. Autor słynnego „Hyperiona”. Marzyciel, idealista, uwielbiany przez kobiety i przyjaciół. Zakochany z wzajemnością w Susette Gontard. Przyjaźnił się z Heglem, Schillerem i innymi wielkimi ludźmi tej epoki. Poznał osobiście Goethego.

Zafascynowany postacią Hölderlina, studiowałem jego biografię, listy i „Hyperiona” podczas stanu wojennego. Ta zbieżność tragizmu i własnych podobnych odczuć i przeżyć skłoniła mnie odruchowo podczas poznawania jego dziejów i tej straszliwej epoki do popełnienia wielu wierszy związanych z Hölderlinem i ze mną. Wciąż mam obawy czy stworzenie trzeciej postaci z nas dwu było słuszne i czy dobrze będzie odebrana przez czytelnika. Ale tak naprawdę ważne są same przeżycia, niepokoje, lęki związane z dramaturgią czasów, w jakich przyszło mnie i Hölderlinowi żyć. Nie na darmo przecież w zakończeniu „Epilogu” pod płaszczem Bastylii ukryłem zburzenie Muru Berlińskiego.

Okrucieństwo zawsze zostawia swe piętno na każdej epoce i w podobny sposób odczuwamy miłość, ból i samotność ludzi czynu i postępu.

Każda wojna, śmierć zabiera nam wszystko, albo uwalnia od ciężaru, jakim jest niespełnienie, gdy filozofia i prawo tracą moc a nastaje epoka ciemnoty, ucisku i bezprawia. Czy musi to dotykać każdego z nas?

Czy świat musi być w podobny sposób szablonowy i niezmienny?

Czy „Hyperion” musi wciąż tułać się po świecie szukając swej utraconej idealnej Grecji?

A może „KAŻDY DZIEŃ JEST PRZEPOWIEDNIĄ,” dowodem na nas samych?

A może my sami jesteśmy najprawdziwszą tragiczną odpowiedzią?
Do zobaczenia w idealnym świecie.

LECH LAMENT

 

 

Lech Lament, KRÓLESTWO MODLISZKI, Projekt okładki: Lech Lament, Ilustracje: Lech Lament, Autor zdjęcia: Jadwiga Mariola Jankowska, Wydawnictwo: Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna im. Włodzimierza Pietrzaka w Turku, ISBN 978-83-61958-00-0, Turek 2010.

 

Makary Górzyński

CZY „TO TYLKO GŁÓD, CO ZBLIŻA NAS W MIŁOSNYM ZAŚLPEIENIU” ?

LECHA LAMENTA „Królestwo Modliszki”.

Najnowszy tom uznanego turkowskiego poety Lecha Lamenta niejednych zaskoczy. „Królestwo Modliszki” to zbiór 40 wierszy, właściwie w całości poświęconych kondycji kobiety i kobiecości dziś, w naszych czasach – pośród nas. Czterdzieści utworów, tyleż lirycznych sytuacji, złączonych reporterskim zacięciem bacznego obserwatora, nie wahającego się otworzyć przed nami świata zebranych doświadczeń, przetworzonych i przefiltrowanych przez tworzywo języka poetyckiego. Ale nie o wychwalanie warsztatu literackiego tu chodzi; „Królestwo...” to przede wszystkim uderzenie treścią, przesłaniem – wypowiedzenie czegoś, czego dotąd chyba żaden poeta-mężczyzna nie wypowiedział.

Jaki jest „świat kobiet” w najnowszym zbiorze Lamenta? Powiedziałbym, że jego bohaterki przede wszystkim pragną jeszcze raz uwierzyć. Bez wyjątku samotne, jeśli czerpią z czegoś przyjemność, to z przejściowych ekstaz i „odlotów”, po których przyjść musi powrót do wiecznej rozterki w onirycznej atmosferze przedmieść, miejsc osobnych, dalekich od tego, czym żyjemy na co dzień - w owych, szklanych domach”,

a raczej może, w szklanych ekranach. Z gęstej atmosfery marzeń i fantazmatów rodzą się tu demony; pozornie normalny wieczór przeistacza się w thriller z tragicznym zakończeniem („Wieczorny spacer”). Ludzie tylko przypadkiem spotykają się, zostając dla siebie znakami zapytania. Chciałoby się rzec, że gorzka to refleksja o zdradzie, małości, obłudzie, hipokryzji, o świecie uczuć, które łatwo nazwać, ale których nie sposób poskromić.

Co jednak czyni ten zbiór wyjątkowym, to perspektywa, jaką obrał Lech Lament i stworzony przez niego podmiot. Jest on kimś więcej niż tylko obserwatorem cichych tragedii samotności na co dzień („Lekcja psychologii”, „Zapomniane źródło”) - jest towarzyszem, kimś, kto wysłucha wyznań, kto pozwoli się zabrać do świata samotnie rozgrywanych dylematów i daremnych prób miłości. Przebija z tych wierszy wołanie - „Nie jesteście same, nie jesteście sami”. Choć nie przychodzi ono łatwo, to jest znakiem, który rozumiemy dopiero w cierpieniu.

Kobiety w „Królestwie Modliszki” są „skaleczone słońcem”, śni im się ich własny świat, czasem lepszy, niczym fatamorgana namacalny, ale nadal złudny. Pośród ludzkiej małości, obłudy, agresji i braku spełnienia pada w końcu pytanie - „A może zbliża nas tylko głód / tonący w miłosnym zaślepieniu/” („Skaleczeni Słońcem”). To oskarżycielskie słowa, jest ich zresztą w „Królestwie Modliszki” więcej. Nie przypadkowo. W swym jak nigdy dotąd reportażowym zbiorze Lech Lament ostro zarysowuje tragizm ról, w jakich znalazły się kobiety – genderowej matki, kochanki, żony, przedmiotu pożądania – to tragizm, uchwycony z pozycji dojrzałego, świadomego twórcy-mężczyzny, co tym bardziej zwraca uwagę. Co więcej, jest tu świadomość, że dzieło takie rozbłyśnie ostrzem swej kreski i gamy barwnej, szokując wielu odbiorców. Bowiem chyba za dobrze żyje nam się w małych miastach, że zapomnieliśmy o patrzeniu w głąb siebie.

Jednak odpowiedzi na pytanie, czy „Królestwo Modliszki” to zbiór napisany jako próba perspektywy feministycznej, będzie dużo. W odrętwieniu żałoby i melancholii bohaterek nie znika fakt, że pośród wypartych ze światła dziennego tragedii („Kopciuszek”) cierpią wszyscy. I ofiary, i kaci – a także i ludzie myślący, że są tu neutralni wobec Zła: „koronni świadkowie rozbiegną się do pracy / tej nocy też nic nie słyszeli” („Kopciuszek”).

Zaskakują intuicja i wyczucie, z jakimi Lech Lament potrafi charakteryzować stany emocjonalne swych bohaterek, jak choćby w „Szybkiej inicjacji”, gdzie brutalność sceny kontrastuje z językiem wewnętrznych pragnień. W tym świecie, świecie Szybkiej Inicjacji, dla poezji jest miejsce ironiczne i oskarżycielskie – gdy młoda dziewczyna, jeszcze z krwią na udach, myśli, że „otwarcie muszli mniej boli, a perły w oczach jaśniej błyszczą” brutalna rzeczywistość nie tyle rozczarowuje, co wręcz zwraca się do Czytelnika – nie ma już miejsca, by mówić tu o jakiejkolwiek miłości, o czymkolwiek więcej, niż tylko zbrutalizowanym i zmechanizowanym zaspokajaniu potrzeb fizjologicznych, niczym w mechanizmach rynkowych gier ekonomicznych. W takim świecie trzeba mieć odwagę, by pisać tak jak w „Dniu Szamana” czy „Kolacji przy świecach”. Nie chodzi tu tylko o dosadność obrazu, ile o odwagę wypowiedzenia czegoś, co z perspektywy moralnej jest aż nazbyt jasno wyrazem życiowej tragedii, przeżywania Straty, pustki w relacjach kobiety i mężczyzny.

Nasze własne dramaty, jak w szkatule-fetyszu, zwykliśmy zamykać w sobie, w domu, w „zamkniętym kręgu”. Może dlatego tak trudno przyjąć do wiadomości to, co proponuje nam najnowszy zbiór Lecha Lamenta. I nie myślmy bynajmniej, że chodzi tu tylko o dobrotliwe stwierdzenie krytyki - „ot, licentia poetica”, zachcianka czy prawo poety. „Co czujesz w tym czarnym dnia krysztale/ w nieobecności swojej” („Rajski Ogród”), gdy będziesz czytać te wiersze, Czytelniku, CZYTELNICZKO? Sumienie nie może być niczym pies, którego trzeba uśpić, bo za głośno szczeka („Powrót”) - mówią nam Lament i jego bohaterki, od lat targane emocjami – naszymi emocjami. Pozostaje pytanie, czy i my będziemy dla innych jak „obce sobie znaki zapytania”?

Znam Lecha Lamenta od kilku lat; mieliśmy okazję nieraz współpracować i chcę powiedzieć, że sporo się przy tym nauczyłem. I gdy czytałem po raz pierwszy „Królestwo Modliszki”, trudno mi było zgodzić się na ten zbiór – może tak bardzo burzy on moje dotychczasowe wyobrażenie o poezji Leszka - myślałem jakiś czas temu. W jednym z listów napisał, że zawsze był ryzykantem – dopiero teraz rozumiem, co to znaczy. „Królestwo Modliszki” to nie tylko nie dająca spokoju, świetna poezja – to także oskarżenie, wypowiedzenie niczym zaklęcia Zła i Bólu tkwiących wokół, to dłoń wyciągnięta do nas wszystkich.

I tak rozpatruję ten tom poetycki – niełatwy, ale zmuszający nas do refleksji, do powrotu, do moralnego niepokoju – tak bardzo potrzebnego w cyfrowym, bez zarzutu wyprodukowanym świecie pozorów.

Makary Górzyński