Januchta Teresa
Januchta Teresa
„POEZJA KOBIECA” NIE ZNACZY GORSZA
Dlaczego określenie zawarte w tytule odbieram pejoratywnie? Chyba dlatego, że często jest traktowane jako synonim wierszy ckliwych, sentymentalnych, płytkich, bez wyraźnego przesłania – takie sobie babskie gderanie. A jak jest w istocie?
Oto dla porównania dwa wiersze:
PANCERNIK
Koniec z telewizją – tych czterech z psem
zwykły historyczny chłam
stek półprawd (orzekli chłopcy z IPN-u)
A przecież szloch może tylko skurcz
sól w gardle
więc chrząkam dla kamuflażu
i zaraz hardo żeby zmyć
- co za gówno
Wieczorem dzielę ciało na porcje:
Tri tace 10 mg
połowa Amlopinu
Biopromerck 5 (to chyba serce)
Kaldyum dla kości
na twardość Prostenal
i wreszcie coś dla oczu
przed snem widzę siebie
trzydzieści lat wcześniej o zmierzchu
gdy patrząc jak Matka dzieli
myślałem:
- cholera – dopada Mamę starość (Z: Tadeusz Stirmer, „Na ścierwisku”)
CHWILE
Przychodzą do mnie przed zaśnięciem
mają rozpalone policzki
i błyszczące oczy
próbuję uspokoić tętno
wyciszyć sumienie
całkiem niepotrzebnie
przecież wtedy
całował mnie tylko wiatr
porywczy wicher brał w ramiona
ściskał gwałtowny huragan (Z: Maria Magdalena Pocgaj „Na deszczu pękniętej strunie”)
Nie trudno zauważyć, że autorem pierwszego wiersz jest mężczyzna, drugiego – kobieta. Zdradza to już rodzajnik użytego czasownika, ale nie tylko. Podmiotem lirycznym wiersza Tadeusz Stirmera jest silny mężczyzna, który pragnie się odciąć od swoich słabości (ulubionego dziecięcego serialu, przypadkowych wzruszeń kamuflowanych chrypką, dolegliwości związanych z wiekiem itp.). Stąd zauważalna w utworze pozorna szorstkość: chrząkanie, przekleństwa. Nawet o matce mówi bez sentymentu: dopada Mamę starość.
Bohaterka drugiego wiersza to kobieta spragniona miłości, ciepła pieszczot. Też wstydzi się swoich słabości, dlatego pozwala sobie na nie tylko przed snem, usiłuje uspokoić tętno, wyciszyć sumienie, ucieka w fantazję: całował mnie tylko wiatr…
Charakter bohaterów lirycznych to nie jedyne różnice. Wiersze wyraźnie różnią się narracją. Tadeusz mówi krótko, konkretnie, szorstko. Zwierzenia Magdaleny są same w sobie słownymi pieszczotami. Rozpalone policzki, błyszczące oczy, muśnięcia wiatru – to rekwizyty, które służą podsycaniu erotyzmu, budowaniu lirycznego nastroju. Ale przecież mężczyźni też piszą o miłości. W literackim dorobku Stirmera można by znaleźć niejeden erotyk. W tomiku Marii Magdaleny są również wiersze poważne, ponure, smutne. Więc nie tylko osoba autora stanowi o tym, czy jego poezja jest kobieca czy męska. Znam poetki, których twórczość określiłabym jako męską. Należy do nich Zdzisława Jaskulska Kaczmarek, która potrafi w sposób mądry i piękny mówić o sprawach ważnych i trudnych: o prapoczątkach ludzkiej cywilizacji, o śmierci, o przemijaniu i ocalaniu pamięci. To co odróżnia poezję kobiecą od męskiej, to zawarta w niej intuicja (mężczyźni podobno częściej kierują się instynktem), odniesienia do przyrody, do tego co nieuchwytne, ulotne, trudne do nazwania. Poezja kobieca to delikatność, finezja, operowanie subtelną metaforą. Czyż nie są to jednak cechy po prostu dobrej poezji? A w związku z tym, czy jest w ogóle sens wyodrębniania „poezji kobiecej” jako osobnej kategorii? Wiersz albo jest poezją, albo grafomańskim zakalcem, który może się przytrafić się zarówno niektórym kobietom jak i mężczyznom.
Powyższe rozważania dedykuję z okazji Dnia Kobiet Poetkom i Poetom, a także tym, którzy się za takich uważają.
Teresa Januchta
PODRÓŻOWANIE Z MARIANNĄ SZULBORSKĄ
Lubię podróże. Odkrywać nowe miejsca, inne od własnego, już znanego. Przyglądać się przyrodzie i architekturze – świadkom historycznych wydarzeń. Na chwilę przenieść się w inną rzeczywistość, w inną kulturę, w inny świat. Nie zawsze jednak, jak w moim przypadku, takie realne podróżowanie jest możliwe. Może właśnie dlatego lubię filmy i książki podróżnicze. Uwielbiam reportaże Kapuścińskiego, który nie napisze już, niestety, żadnej nowej książki.
Od czasu do czasu udaje mi się jednak „podróżować” za sprawą dzienników podróży autorstwa Marianny Szulborskiej z Białegostoku. Ostatnio autorka „zabrała” mnie „Przez Morawy do Wiednia”. Podczas trwającej zaledwie trzy dni pielgrzymko-wycieczki zwiedziłam tyle, ile niejeden turysta nie doświadczy przez miesiąc. Marianna Szulborska jest bowiem nie tylko wnikliwym obserwatorem, ale i skrupulatnym kronikarzem. Przez cały czas trwania podróży uważnie spogląda przez okna autokaru, podąża za przewodnikiem, by nie uronić ani jednej informacji, wczytuje się w napisy, fotografuje. Nawet po powrocie z wycieczki ugruntowuje i wzbogaca zdobytą wiedzę poprzez czytelnictwo odpowiednich lektur. Korzysta też zapewne z wiedzy internetowej, by swoją relację uczynić pełną i ciekawą dla czytelnika.
Trasę opisaną we wspomnianym dzienniku podróży miałam okazję pokonać realnie około dwudziestu lat temu. Jednak wtedy podróż odbywała się nocą, a sama wycieczka trwała zaledwie dwa dni. Teraz, dzięki relacji Marianny, miałam okazję odświeżyć i uzupełnić tamte przeżycia, choć różnią się one zasadniczo od opisanych w książce, choćby z tego względu, że te przedstawione przez M. Szulborską dotyczą jednak bardziej pielgrzymki niż wycieczki. Autorka doskonale oddaje klimat tej szczególnej podróży, której towarzyszy modlitwa i śpiewanie pieśni nabożnych. Zaś wśród zwiedzanych obiektów dominują kościoły i sanktuaria.
Podróż rozpoczęła się 27 lipca 2011 r. o świcie. Mimo że pora dnia i pogoda skłaniają do drzemki, uwagę autorki zaprzątają prace przy budowie drogi oraz nieśmiało budzący się dzień. Potem, gdy już się rozwidni na dobre, mimo siąpiącego wciąż deszczu, będzie zauważać mijane polskie i czeskie miasteczka, opowiadając ich historię i opisując osobliwości. Ubarwiają je legendy i opowieści o pomnikowych postaciach, znanych i mało znanych z kart historii, anegdoty i barwne opisy parków, ogrodów kwiatowych i wnętrz zwiedzanych budowli. Niektóre, jak np. kościół p. w. św. Piotra w Hofburgu, kronikarka pomimo deszczu zwiedza na własną rękę. Wiele miejsca, podczas zwiedzania Wiednia, a szczególnie jego dzielnicy Kahlenberg, poświęca wydarzeniu sprzed dwustu z górą laty – Odsieczy Wiedeńskiej i królowi Janowi III Sobieskiemu. Ubolewa, że w jednym z przewodników austriackich, w opisie tamtego wydarzenia, pominięto osobę polskiego króla, jako bohatera zwycięstwa nad wojskami tureckimi. Wspomina także osobę kustosza sanktuarium na Kahlenbergu, Polaka, ks. Kan Jerzego Smolińskiego, przyjaciela i modlitewnego „stróża” Jana Pawła II. Podczas pobytu w letnim pałacu cesarskim Schönbrunn, opisując budowle, park oraz wystrój wnętrz, ciekawie przybliża sylwetki jego „mieszkańców”. Szczególnie wiele uwagi poświęca postaci księżnej Elżbiety Bawarskiej, znanej jako Sisi. Równocześnie nie pozostaje obojętna na architekturę współczesną. Wzrok zwiedzających przyciągają zwłaszcza budynki mieszkalne zaprojektowane przez austriackiego malarza, rzeźbiarza, grafika i architekta, Friedensreicha Hundertwassera. Zamieszczona na końcu książki oraz na okładce barwna fotografia jednego z budynków, uwiarygodnia niezwykłość i oryginalność jego sztuki. Trudno wymienić wszystkie godne uwagi osobliwości dostrzeżone przez Mariannę Szulborską, skoro nawet filmy wyświetlane w autokarze, zwłaszcza „Papieżyca Joanna”, zasługują na wzmiankę w tej książce. (Koniecznie muszę ten film zobaczyć!).
Trzeba przyznać rację autorce wstępu, Krystynie Gudel, która twierdzi, że książka Marianny Szulborskiej to niemalże mała encyklopedia. (…) z całą pewnością będzie bliższa tym, którzy już w tych miejscach byli, poszerzy wiedzę, przywoła wspomnienia. Zaś tym, którzy zamierzają wybrać się na Morawy i do Wiednia, zastąpi niejeden dobry przewodnik turystyczny. Ja również polecam tę książkę wszystkim miłośnikom podróży.
Teresa Januchta
Marianna Szulborska, Przez Morawy do Wiednia, Dziennik podróży (27-30 lipca 2011), Wybór fotografii: Katarzyna Hryszko, Korekta: Elżbieta Alicka, Opracowanie graficzne i projekt okładki: Wojciech Wolański, Na okładce: Budynek wg projektu Friedensreicha Hundertwassera w Wiedniu fot. Wojciech Panas, Nauczycielski Klub Literacki w Białymstoku, Białystok 2013.
NAGRODA... I CO DALEJ?
Przeglądając półki mojej domowej biblioteki, zauważyłam brak w niej najnowszej książki Zbigniewa Gordzieja „Piórem po żebrach anatomii”, uznanej za najlepszą książkę poetycką roku 2012 podczas XXXV Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu. Skoro przez szacowną Kapitułę została najwyżej wyróżniona spośród kilkudziesięciu nadesłanych na konkurs książek, to z pewnością warto, a przynajmniej wypada się z nią zapoznać – pomyślałam. Ba, ale jak ją zdobyć? Nie ma jej w siedzibie oddziału ZLP na regale z książkami wydanymi przez LIBRĘ, choć być tam powinna, nie ma w poznańskich księgarniach, choć jest to pierwsze miejsce, w którym czytelnik powinien szukać interesującej go książki. Nie pozostaje nic innego jak zwrócić się do samego autora z prośbą o nabycie książki (jeśli jeszcze jej nakład się nie wyczerpał). Tak też uczyniłam.
Otrzymawszy starannie wydany tom w skromnej jasnoszarej okładce z subtelną grafiką, przywodzącą skojarzenia ze zwojami mózgowymi lub mikroskopowym obrazem jakiejś tkanki i liternictwem w kolorze krwi, niemal natychmiast zagłębiłam się w jej treść. Już pierwszy wiersz „W oczekiwaniu na Tanatosa” wprowadził mnie w zagadnienia egzystencjalne związane ze starością i świadomością nieuchronnego końca. Smutno będzie się czytać – pomyślałam. Następny wiersz mnie w tym upewnił. Jak trudne jest podjęcie przez lekarza decyzji o odłączeniu respiratora podtrzymującego gasnące życie. A to przecież nie tak rzadki przypadek, gdy pacjent nie ma już szans na powrót do samodzielnego życia, a medycyna jedynie przedłuża jego cierpienia. Wiele się o tym ostatnio mówi, także w kontekście dyskusji na temat eutanazji. To wiersz „Zadanie medyka” pobudził mnie do takich refleksji. Podobnych wierszy znalazłam w książce sporo („Sala operacyjna”, „Reanimacja”, „Modlitwa neurochirurga”), ale szybko się przekonałam, że wcale nie są ponure, „dołujące” – mówiąc kolokwialnie. Wręcz przeciwnie, autor przekonuje, iż celem wszelkich działań medycznych jest „podarować kolejny dzień”. Wiele w tych wierszach fachowej medycznej terminologii i dowodów na posiadanie przez autora sporej wiedzy z dziedziny medycyny, choć nie ukończył on Akademii Medycznej lecz Wydział Prawa i Administracji. Zadziwia także znajomość historii medycyny. Wiele wierszy dedykowanych pamięci zasłużonych lekarzy i naukowców jest swoistym hołdem dla tych, którzy przyczynili się do rozwoju tej ważnej dla ludzkiego życia i zdrowia gałęzi nauki. Wystarczy wspomnieć choćby takie nazwiska jak: Tytus Chałubiński, Robert Koch czy Marek Edelman.
Z wierszy emanuje szeroka i głęboka wiedza ogólna poety, oczytanie i różnorodność zainteresowań. Jedną z największych jego pasji jest wspinaczka wysokogórska, czemu dał już wyraz w poprzednich książkach poetyckich. Tutaj wiersze „medyczne” przeplatają się z „turystycznymi”, lecz nie ma w tym sąsiedztwie żadnej sprzeczności. Przeciwnie – obcowanie z naturą z jednej strony pomaga odreagować egzystencjalne lęki, z drugiej zaś uczy poszanowania życia, które tak łatwo może stracić nierozważny taternik. Przebywanie na szczycie daje poecie możliwość kontemplowania piękna natury, ale także wycisza, skłania do refleksji i zadumy, wyzwala pasje artystyczne: muzyczne (Wiatr gwiżdże muzykę Karłowicza) i literackie, daje dystans potrzebny do uświadomienia sobie stosunku do bliskich. Przykładem jest wiersz adresowany do żony Jolanty:
Dlatego znad rwącego potoku
wysyłam do Ciebie biedronkę
która właśnie usiadła
na moim serdecznym palcu
Może zaświadczy o miłości.
Wśród „górskich” wierszy są też dedykowane matce zatroskanej o szczęśliwy powrót syna z wyprawy i ojcu, któremu Zbigniew zadedykował nie tylko wiersz, ale całą swą wyprawę w góry (krótko po jego śmierci): Będę mógł w ciszy / paść na kolana / z tatrzańskiego szczytu / mówić do Ojca.
Piękna i wzruszająca to poezja, choć z pozoru nie ma w niej pięknych metafor, wydaje się nawet surowa, „unaukowiona”. A jednak mile zaskakują wersy: podniebienie Ziemi /…/ podświetlone sierpem księżyca; butach wadzących się z piargami; Ból jest jak symfonia - /…/ nie uznaje batuty pocieszenia; duszą wywodzącą się / ze struktury kryształu; niebo /…/ pogłaskało mnie po twarzy…
Nie znając wartości innych tomów pretendujących do nagrody Książki Roku 2012, nie mogę wypowiadać się na temat werdyktu jury. Nagrodzony zbiór wierszy Zbigniewa Gordzieja przekonuje jednak, iż poeta nie powinien się ograniczać li tylko do obrazowania własnych indywidualnych przeżyć, lecz pokazywać świat i ludzi przefiltrowane przez osobiste empatyczne wnętrze, penetrować różne zagadnienia ludzkiego bytowania, zgłębiać historię i naukę, czerpać z obfitości ogólnoludzkiej kultury. Taka poezja, osadzona nie na powierzchownej ckliwości, a na głębokiej mądrości i umiłowaniu piękna ma szansę przetrwać.
W sprzeczności z tym, co przed chwilą napisałam, stoi jednak dalszy los omawianej książki. To prawda, że w obecnym czasie łatwiej książkę (zwłaszcza poetycką) wydać niż ją sprzedać. Dystrybucją rządzi bowiem komercja, więc wydawnictwa niechętnie biorą na siebie ten ciężar, księgarnie zasypane woluminami, nieraz wątpliwej wartości, nie chcą przyjmować zalegającej półki poezji, która już dawno stała się sztuką elitarną. Pozostają spotkania autorskie, wieczory i benefisy promujące dorobek autora.
Laureaci najbardziej prestiżowej Nagrody Nobla – Miłosz i Szymborska – nie musieli zabiegać o swą popularność. Zrobiły to za nich media, wydawnictwa, księgarnie. Co jednak w przypadku laureata Konkursu na Książkę Roku Międzynarodowego Listopada Poetyckiego? W natłoku organizowanych imprez i obfitości przywiezionych przez polskich i zagranicznych poetów wierszy, jego poezja pozostała bez echa. Karygodne przeoczenie? Czy celowe przemilczenie? Jeśli to drugie, to uderza w zasadność werdyktu komisji konkursowej. Czyżby ktoś miał wątpliwości, co do słuszności przyznania tej nagrody naszemu znakomitemu koledze, zasłużonemu prezesowi poprzedniej kadencji oddziału? Wydaje się, że w przypadku Zbigniewa Gordzieja jest to, niestety, błąd nie do naprawienia. Powinniśmy jednak jako organizatorzy Międzynarodowego Listopada Poetyckiego, planując w przyszłości festiwalowe imprezy, wziąć pod uwagę możliwość zaprezentowania sylwetki i twórczości laureata wspomnianego konkursu szerokiemu gronu zaproszonych gości i miejscowych literatów. Nakazuje to nie tylko szacunek wobec werdyktu jury i osoby laureata, ale i zwykła przyzwoitość względem potencjalnych odbiorców poezji, której organizowany przez nas festiwal ma służyć.
Teresa Januchta
Zbigniew Gordziej, PIÓREM PO ŻEBRACH ANATOMII, Zdjęcie autor: Andrzej Przewoźny, Związek Literatów Polskich Oddział w Poznaniu, Seria Wydawnicza LIBRA nr 46, ISBN 978-83-61412-81-6, Poznań 2012
Teresa Januchta
DZIECI KOCHAJĄ ZWIERZĘTA
Wiedzą o tym dobrze pisarze, zwłaszcza ci od literatury dla dzieci. Stąd zwierzęta to częsty motyw utworów adresowanych do najmłodszych czytelników; wystarczy wymienić choćby Jana Brzechwę, Juliana Tuwima, Marię Konopnicką, Józefa Czechowicza, Wandę Chotomską… Także współcześni poeci i prozaicy piszący dla dzieci chętnie czerpią z tej tematyki. Przykładem jest twórczość dla dzieci Krystyny Grys z Leszna, autorki pięciu książek dla dzieci. Ich bohaterami są przeważnie zwierzęta, co sugerują już niektóre tytuły: „W zwierzęcym raju” (2005), „Zwierzaki z mojej paki” (2007), „Parada zwierząt” (2008), „W świecie zwierząt” (2010).
Niedawno Krystyna Grys obdarowała dzieci kolejną książką z charakterystycznym motywem w tytule, tym razem zrymowanym: „Zwierzęcy świat poezji wart”. Składa się na nią 58 wierszy – wszystkie o zwierzętach, choć niektórzy bohaterowie okazują się zwierzętami tylko z nazwy np. mysz komputerowa, zebry na ulicy. Mamy więc całą plejadę ptaków: wróbla, słowika, sikorę, gila, kruka, wronę, szpaka, kosa, bociana, dzięcioła, kukułkę, srokę, cietrzewia i strusia. Są zwierzęta domowe i hodowlane: pies, kot, świnia, krowa, gęś, kura oraz dzikie: jeż, wilk, zając, żmija, wiewiórka, sowa, a nawet egzotyczne: lew, kangur, wielbłąd, małpa, puma, gepard, nosorożec, krokodyl. Niektóre są duże, wręcz olbrzymie, jak słoń czy hipopotam, inne całkiem maleńkie jak motyl, biedronka, mrówka czy inne owady. O każdym z tych zwierząt poetka potrafi opowiedzieć ciekawą historię, ukazującą typowe dla niego cechy, które uzasadniają potoczne o nim opinie np. mrówka – pracowita, sroka – złodziejka, kukułka – wyrodna matka, dzięcioł – lekarz itp. Z wielu utworów młody czytelnik może się czegoś dowiedzieć o życiu i zachowaniu zwierząt. Są one źródłem prawdziwych informacji lub zachęcają do ich sprawdzenia i poszerzenia. Wiele wierszy może stanowić bazowy materiał dydaktyczny do lekcji przyrody w młodszych klasach podstawówki, zwłaszcza że towarzyszą im kolorowe rysunki wiernie oddające treść. Nie bez znaczenia dla budzenia przyrodniczych zainteresowań najmłodszego pokolenia, dodajmy: zagrożonego wyalienowaniem ze strony konsumpcyjnych standardów kultury masowej i przemysłowego środowiska rozwiniętego nadmiernie kosztem przyrody, jest groteskowo-żartobliwa forma wiersza. Dzięki tej formie autorce udaje się „przemycić” także treści wychowawcze, trącące niekiedy nadmiernym dydaktyzmem: Niech was byle co nie kusi! / Co jeść wolno? – Pytaj mamusi („Misie” s.43), Morał z tego płynie taki: / Przed jedzeniem myj przysmaki („Szopy pracze” s.45), Dam tu radę, myśl zrozumiesz: / „Nie rób tego, co nie umiesz!” („Lew i lwica” s.47), Lecz powiedzieć wam to muszę: / od cukierków boli brzuszek („Małpy w ZOO” s.55), Po tych pasach bardzo grzecznie / przechodzimy, bo bezpiecznie („Zebry na ulicy” s.79). Morały te są napisane tłustą czcionką, żeby je lepiej zapamiętać.
Poetka więc nie tylko zapoznaje małego czytelnika z otoczeniem przyrodniczym, jego pięknem i użytecznością, ale rozbudza w nim zamiłowanie do obserwowania przyrody, zachęca do hodowania małych zwierząt domowych, kształtuje opiekuńczy stosunek do przyrody, uczy zasad jej ochrony. Ma to szczególne znaczenie wobec dzieci ze środowiska miejskiego, których kontakt z żywą przyrodą jest ograniczony, o czym już wcześniej wspomniałam. Z moich obserwacji wynika, że niemal każde dziecko pragnie posiadać jakieś zwierzę: psa, kota lub choćby chomika. Nie zawsze jednak to pragnienie przekłada się na właściwą troskę o posiadanego zwierzaka. Bywa, że początkowy zapał szybko gaśnie i zwierzakiem opiekują się rodzice, albo i gorzej – oddają go do schroniska. Ale to już temat na edukację dorosłych. To przede wszystkim do nich odnosi się motto na początku książki: Kochajcie zwierzęta / nie tylko od święta. Powinni je wziąć sobie do serca zanim zdecydują się przyjąć do domu zwierzę.
Mówiąc o wierszach pomieszczonych w omawianej książce, świadomie unikam określenia „poezja”. Tę kojarzymy bowiem zwykle z lirycznym charakterem wierszy, cechującym się silnym zabarwieniem uczuciowym, budowaniem nastroju oddziaływującego na styl i dobór artystycznych środków ekspresji. Tu zaś mamy do czynienia, jak już wspomniałam, z wierszowanymi obrazkami rodzajowymi z elementami groteski i fraszki. Wiersze są podzielone na przeważnie czterowersowe strofy, co ułatwia dziecku czytanie, podobnie jak występujący w nich rytm i rym. Takich wierszy dzieci chętnie uczą się na pamięć. Można napisać do nich muzykę i powstaje wtedy piosenka, co się zresztą w przypadku wierszy Krystyny Grys zdarzyło. Przy posługiwaniu się wierszem rymowanym istnieje jednak niebezpieczeństwo skorzystania z rymów mocno przewidywalnych, „ogranych” lub wręcz banalnych. Autorka „Parady zwierząt” stara się unikać rymów gramatycznych, tzw. „częstochowskich”, jednak wpada niekiedy w inną pułapkę. Są nią agramatyzmy, czyli użycie wyrazu w niewłaściwej formie gramatycznej w celu utworzenia rymu lub rytmu. Przykład mieliśmy w jednym z morałów: Nie rób tego, co nie umiesz. Poprawnie należałoby powiedzieć: Nie rób tego, czego nie umiesz, ale wtedy były zaburzony rytm. Rymowanie prowokuje też czasem do niepotrzebnych zdrobnień: miodzik, zieloniutka, pszczółki, koszyczki, chlebek, orzeszek…
Choć książki o treściach przyrodniczych wydają się działem mocno wyeksploatowanym, to jednak wciąż istnieje na nie popyt wśród czytelników, o czym mogą świadczyć ciągłe wznowienia wierszy Brzechwy, Tuwima oraz innych wspomnianych na wstępie klasyków literatury dziecięcej. Jeśli więc współcześni literaci nie powielają jedynie znanych treści i form literackich, a starają się je poszerzać, przedstawiać świat w różnych aspektach, to sięganie do tematyki przyrodniczej, a szczególnie ekologicznej, zwłaszcza w obecnej dobie mocno nacechowanej kulturą obrazkową, wciąż ma sens. Po książkę „Zwierzęcy świat poezji wart”, dodajmy: pięknie wydaną, bo w twardej oprawie i z kolorowymi ilustracjami, na pewno chętnie sięgną zarówno dzieci jak i dorośli, zwłaszcza dziadkowie, którym format książki może się dodatkowo kojarzyć z ulubioną serią wydawniczą „Poczytaj mi, mamo” z ich dzieciństwa przypadającego na lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku.
Teresa Januchta
Krystyna Grys, Zwierzęcy świat poezji wart, Ilustracje: Marzena Szułczyńska, Opracowanie komputerowe: Drukarnia HAF – Irena Walachowska, Wydawca: Wyższa Szkoła Humanistyczna im. Króla Stanisława Leszczyńskiego w Lesznie, ISBN 978-83-61876-68-7, ss. 80.
„MYŚLĄ WĘDRUJĄCY DOTYK”*)
o nowych wierszach Ireny Słomińskiej
Wydawało mi się, że znam Irenę Słomińską jako poetkę, autorkę wielu zbiorów interesujących liryków. Tymczasem zostałam zaskoczona zupełnie nową poetyką, jaka emanuje ze stron, wydanej w 2011 roku, książki „Pogranicza”. Po zapoznaniu się z jej zawartością i przestudiowaniu mądrego i bardzo fachowego posłowia autorstwa Grzegorza Czemiela mocno się zawahałam, czy sprostam zadaniu napisania czegokolwiek na temat tej książki, by nie powtarzać tego, co zostało wyartykułowane w sposób doskonalszy, z lepszą znajomością rzeczy. A potem pomyślałam: Dlaczego nie; dla autorki książki równie ważna jak zdanie literaturoznawcy, jest przecież opinia zwykłego czytelnika. Jeśli przemilczę tę pozycję, autorka może pomyśleć, że jej nie zrozumiałam albo nie doceniłam. A tak nie jest. Książka warta jest odnotowania i krytycznego omówienia. Moja wypowiedź będzie jednak li tylko refleksją czytelniczą.
Na wstępie spróbuję określić, na czym polega owa odmienność poetyckiej wypowiedzi Ireny Słomińskiej w stosunku do jej poprzednich książek. Może nie jest to odmienność zupełnie radykalna, bo wątki filozoficzne w niej zawarte są kontynuacją sygnalizowanych we wcześniejszych pozycjach książkowych. Wydaje się jednak, że sposób poetyckiego przekazu tych wierszy jest bardziej odważny, nieskrępowany, niekiedy wręcz eksperymentatorski. Tytuł książki „Pogranicza”, sugerujący przekraczanie różnych granic, o czym pisze na czwartej stronie okładki Irena Grabowiecka, odnosi się również samego języka tej poezji. Jest to język jakby z pogranicza myśli i słowa, pozwalający na dowolne skojarzenia semantyczne, podsuwający różne konstrukcje słowotwórcze. To język niedopowiedzeń, urwanych myśli, trudnych pytań. Odbiór tych wierszy wymaga wyjątkowej współpracy czytelnika z autorem. Autorka ma tego świadomość, co podkreśla wyraźnie w jednym z utworów: im bardziej nieudolnie napiszę wiersz / tym bardziej będzie / mój / ascetyzm bywa także ideologią / dlatego nie trzeba wstydzić się słów / krzyczących / jak sztuczne papugi na straganach („Życiorys” s. 17).
Zaczęłam od strony formalnej, ale przecież ważniejsza od formy jest treść. O czym więc pisze Słomińska? Najkrócej można by rzec: o życiu i jego przemijaniu, o wzajemnych relacjach międzyludzkich z uwypukleniem tych między mężczyzną a kobietą, o ludzkim wnętrzu i zewnętrzności, o tym co realne i co wyśnione, co odeszło w zapomnianą przeszłość i o teraźniejszości, wreszcie o narodzinach zła i dobra. Jak widać treści pełne są kontrastów i przeciwieństw.
W ów klimat kontrastów wprowadza już okładka książki autorstwa Doroty Łabanowskiej, na której ścierają się dwa żywioły: ogień i woda, co może być odczytane również jako przeciwstawienie: piekło i niebo. Poezja Ireny Słomińskiej rodzi się na pograniczu fizyczności i duchowości, jawy i baśni, wiary i niewiary.
Kontrasty są najbardziej widoczne w relacji kobieta – mężczyzna. Kruchej kobiecie uwikłanej w codzienność, powołanej do miłości i macierzyństwa przeciwstawia szorstkiego mężczyznę, ulepionego z biblijnej gliny, którego wyniosłość (…) łagodzi miękki kontur brzucha (s.43), a który powraca w domowe pielesze, by tu układać się z życiem nad kuflem piwa (s.44). Bohaterowie liryczni nie prowadzą jednak walki płci; wręcz przeciwnie: wzajemnie się dopełniają i uzupełniają, znajdując w swoich ramionach azyl dla swojej fizyczności. Jednak i w czułości poetka znajduje granice: siedzimy obok siebie / skupiony w obojętnym czasie / nawet nie wiesz jak bardzo zakreślasz / granice (…) tak świadoma obcość / że każdy powrót zda się przeznaczony („Czułość” s. 15).
Symbolicznym motywem wszelkich granic są drzwi. Drzwi w wierszu Słomińskiej nie stanowią jednak nieprzekraczalnej bariery, są przemakalne przesączające / światełko od sąsiadów (…) są ruchome że aż ich nie ma („Drzwi” s. 27). Owe drzwi najtrudniej chyba dostrzec pomiędzy młodością a starością. Czas bowiem rzeźbi niepostrzeżenie zmarszczki na twarzy i dopiero lustro pozwala je dostrzec.
Motyw lustra jest charakterystyczny dla wielu wierszy. Poetka stosuje go nie po to, by narcystycznie ekscytować się własnym ego, lecz by w sposób bliski naturalistom, wręcz brutalnie wydobywać z odbicia wszelkie niedoskonałości wyglądu: kobieta zdejmuje wdzięk zanim / zniweczy go czas /…/ przez chwilę czyta się w lustrze / potem już na pamięć / reprodukuje obraz za obrazem (s.24), a gdzie indziej: twoja pierwsza zmarszczka / stawała się statyczna (…) w poruszonym powietrzu wędrówka luster / skupiam się w coś o czym jeszcze nie wiem / lustro narzuciło nam swój nasz obraz / być może zatrzymaliśmy się / na drodze naszych cieni / do wnętrza / lustra („Obraz w lustrze” s. 28).
Mając świadomość swej niedoskonałości fizycznej, wynikającej z destrukcyjnego działania czasu, podmiot liryczny nie wyzbywa się jednak seksualności. Wręcz przeciwnie – eksponuje ją już w wierszu otwierającym tom: …przyjdę północną / porą gdy (…) księżyc przetoczy się zarękawek / Boga / a nam pieszczotą spłynie po skórze / w zaułkach ramion wysoko wzbierze / to uniesienie co strugą potu / i poza nagość poza przywiędłe / fałdy dla grzechu wiązanej skóry / wybiegnie jedno ufne spojrzenie… (s.7). Podsyca pragnienia, które nie godzą się na unicestwienie tylko dlatego, że w tym wieku, to już może nie wypada: mała medea która drzemie we mnie / rano przeciera oczy zdziwiona mówi jeszcze / wcześnie sprawdza ostre tykanie budzika / na skórze / jak nóż do krojenia chleba // wącha kropelki potu osiadłe / zwierzę puszysta łasica penetrująca / zapach / to miłość mówi do siebie i wtedy jest mężczyzną / tak to brzmienie głosu / sprawdzić jeszcze raz w sobie zanim je odejmie…(s.10). Wątków erotycznych można się doszukać w wielu utworach. Najbardziej subtelne można spotkać, moim zdaniem, w wierszach „Okrągłe noce” (s.29) oraz *** (absorbuję ciebie sobą) – s.30. Jakże prawdziwie brzmią wersy: wyzwoleni dla siebie niezgrabną pieszczotą / dryfujący po prądach sennych oceanów / odlegli i bliscy sobie (…) przyzwolenie na miłość tak łaskawie dane / odsuwam na bok ręką – i władam i pragnę / słowa sensu dotyku który mnie maluje… A szczere kobiece wyznanie: i może się z zasiewu doczekasz owocu / przekroczysz granice skóry i dosięgniesz ducha / i jeśli natkniesz się na wielki płacz może / będziesz płakał wraz ze mną choć nie umiesz płakać / może poszerzysz świat swój i zgubisz mnie w świecie / bo tak się życie toczy tak się toczą noce, ten osobliwy kontrast między cielesnością i duchowością, najpełniej oddaje istotną różnicę między męskim i kobiecym przeżywaniem erotycznego zespolenia.
Myliłby się jednak ten, kto posądzałby autorkę „Granic” o brak zainteresowania problemami społecznymi i globalnymi. Bohater liryczny Słomińskiej jest bowiem wpisany w społeczeństwo i mocno osadzony w realiach konkretnego kraju, miasta, ulicy. Czas i miejsce, w którym się żyje, determinują ludzkie zachowania, wpływają też na kulturę i sztukę – zdaje się mówić poetka: miasto wysuwa swoje macki / anektuje mnie / odczłowiecza (s.45). Analizując ludzkie działania w aspekcie historycznym, próbuje zrozumieć mechanizmy wojny i śmierci zadawanej w imię tzw. wyższych celów, pokazać względność i zmienność uprawianej przez społeczeństwa ideologii, zastanawia się nad genezą zła (moralitet „Grabarka”) i nad możliwością odkupienia win. Przekonuje też o kruchości i nietrwałości wszystkiego: natury i kultury, życia ludzkiego i jego wytworów, w tym sztuki. Interesujące jest przy tym podejście Słomińskiej do śmierci. Według niej, śmierć jest nieodłącznym elementem życia, jego zwieńczeniem, a świadomość jej nieuchronności może być czynnikiem motywującym do działania i wyznaczać cele, także dla poezji. O moi umarli – pisze w puencie wiersza zamykającego zbiorek – nie odwracajcie karty - / żyję. Swoisty paradoks życia i śmierci stanowi tutaj czytelną afirmację życia.
Przykłady kontrastów i granic w tym zbiorze można by długo mnożyć. Pozostaje pytanie: Czemu mają służyć? Dlaczego autorka posługuje się nimi? Jaki chce osiągnąć cel? Odpowiedź przynosi wiersz *** (gdy na nieboskłonie): w rozdarciu / sprawdzamy się najpełniej / w rozdarciu / mamy skrzydła / w rozdarciu dotykamy i weryfikujemy / marzenie // kochaj mnie rozdartą na niebo / i świat (s.14). Owe przeciwieństwa zdają się potwierdzać jeden z wersów: mówiłaś że poezję czytasz ciałem (s.11). Tak, tę poezję należy czytać nie tylko oczami, nie tylko duszą, ale i ciałem.
Na koniec jeszcze raz wrócę do poetyki Ireny Słomińskiej. Jak wspomniałam na wstępie, poetka chętnie posługuje się konstrukcjami słownymi, które brzmią podobnie, lecz posiadają różne znaczenia semantyczne. Do takich należą: niebo Kanta – moralność jak kantata, łąka – w łęgach łątka, godna – głodna. Te zestawienia poszerzają możliwości interpretacyjne wiersza, podobnie jak niektóre porównania np. miała jasną gładką Madonnę jak foremkę, czy zaskakujące puenty: Nie mieliśmy z nim (z ptakiem – przyp. TJ) wiele kłopotu – przecież to o nas szło, / kiedy powiedziała: / muszę poprawić makijaż (s.32). Drażni mnie natomiast, a jako czytelnik mam do tego prawo, pojawiające się tu i ówdzie, jakby całkiem przypadkowo (choć z pewnością autorka uczyniła to świadomie i celowo) rymy typu: brzękła – pękła, chrzęści – pięści, eksplozji – korozji. O ile w wierszu na s. 8 *** (ona kształt mój pewnie wieloraki) zastosowane rymy subtelnie wpasowują się w formę utworu, to w innym miejscu wydają się sztucznie doklejone, jakby wzięte z raperskiej piosenki. Ale może ten awangardowy zabieg służy zwróceniu uwagi na coś, czego na pierwszy rzut oka nie dostrzegłam?
Książkę polecam wytrawnym czytelnikom poezji. Na pewno nie przejdą obok niej obojętnie.
Teresa Januchta
Irena Słomińska, Pogranicza, Redakcja: Kazimierz Słomiński, Malarski projekt okładki: Dorota Łabanowska, Posłowie: Grzegorz Czemiel, Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego, Białystok 2011, ss. 70.
*) Cytat z wiersza I.S. „Czułość”
Teresa Januchta
WIERSZE CZYTANE W OGRODZIE
Są książki, do których się wraca. Dotyczy to także, a może zwłaszcza, poezji. Do takich należy zbiór wierszy augustowskiej poetki, Józefy Drozdowskiej, „Do cykorii podróżnika”. Ta płodna pisarka, bibliotekarka, regionalistka i animatorka życia kulturalnego jest także autorką bibliografii, małych form prozatorskich i dziennikarskich oraz książek dla dzieci. Nie dziwi mnie to, że Drozdowska pisze dla dzieci. Jej twórczość nacechowana jest bowiem niezwykłą magią, tak bliską psychice dziecka. Śmiem twierdzić, że autorka „Rzeki Siloe”, podobnie jak niejedno wrażliwe dziecko, potrafi rozmawiać z przyrodą: z wodą, niebem, drzewami, zwierzętami…
Po przeczytaniu „Do cykorii podróżnika” zadzwoniłam do zaprzyjaźnionej poetki poznańskiej, Magdaleny P. i powiedziałam: „Koniecznie musisz to przeczytać”. Spotkałyśmy się u mnie w ogrodzie. Siedząc na huśtawce pod jabłonią, na przemian czytałyśmy głośno wiersze, które nas zauroczyły, poprzedzając je komentarzami w rodzaju: „Posłuchaj, jakie to piękne”! Słońce skryło się właśnie za leszczyną, gdy z książki wysypywały się słowa: Dzień ku końcowi pachnie wieczorem/ zbłąkana ćma potknęła się o parapet/ W miejsce promienia cień wyciąga szyję…(„Cerowanie biedy” s. 20). Zapachniała maciejka, kot przemknął obok drewutni, powietrze zaczęło nasiąkać zmierzchem, a czytane wersy zlewały się z ogrodową scenerią i żal nam było przenosić się z lekturą do wnętrza domu. W końcu jednak weszłyśmy do pokoju. Zapaliłam lampę, a Magda czytała: Z jakąż czułością brałaś w dłonie tamtą lampę. Szafiry/ prześwitujące przez duże oka firanek, odrywając się od nieba,/ stukały w rytm wieczoru o blat stołu. Ty objaśniałaś knot więcej/ i więcej. Mrok za oknem tężał, a w domu przybywało opalonych/ anielskich skrzydeł…(„Gawęda o lampie” s. 24). Wtem jakaś ćma zatrzepotała w abażurze, zupełnie jakby wyfrunęła z wiersza. Nic dziwnego, że nawet przed snem kołatała mi w uszach poezja pani Józefy: Przytulam policzek do ciepłych ogrodów,/ do pielęgnujących je gorących dłoni. Cichnę. Noc owija się wokół słoja. („Obrazek” s. 26). O poranku można by zacząć lekturę od początku, bowiem wiersze pomieszczone w zbiorku doskonale korespondują z różnymi porami dnia i roku, dla każdego z nich nietrudno znaleźć właściwą scenerię, ale przecież w odbiorze poezji nie chodzi tylko o powierzchowne odczytanie obrazów i zdarzeń.
Otwierając ponownie książkę, zwracam uwagę na dedykację: Pamięci Żamyczki. Znaczy: zmarła, nie żyje. Trochę dziwne imię, ale przecież zdarzają się jeszcze dziwniejsze. Kim jest Żamyczka? Dziewczynką? Przyjaciółką? Może psem? Moje wątpliwości rozwiewa wiersz pt. „Żamyczka”. Tak, ta kula sierści, to niewątpliwie ukochany pies poetki. Pisze o nim trochę jak o człowieku, przyzwala mu na przebywanie w świecie zmarłych, zarezerwowanym tylko dla ludzi. Czy to nie normalne? Jeżeli za życia traktowało się zwierzę jak przyjaciela, domownika, członka rodziny niemal, to i jego stratę przeżywa się w kategoriach ludzkich. Kilka wierszy jest dedykowanych złotookiej kotce Matyldzie – czyżby to ta sama, która tuli się do rąk poetki na czwartej stronie okładki? Te relacje ze zwierzętami świadczą o tym, że autorka „Szpaków dziwaków” wyznaje zasadę, iż cały świat jest jednością i na równi traktuje rośliny, zwierzęta i ludzi – ich współbytowanie i prawo do życia.
Tak naprawdę jednak między wersami dominują treści egzystencjalne. Myśli o przemijaniu towarzyszą nie tylko pożegnaniu wspomnianej Żamyczki, są obecne w obrazie płynącej rzeki, czapli polującej na rybę czy zachodzącego słońca. Oto piękny przykład: Rzeki które nosimy pod powiekami/ sny – wybierane jak ulęgałki z kosza/ kieszenie pełne pająków/ schwytanych na szczęście// Cyt! Słychać rżenie…/ to koń odwiezie nas stąd na zawsze („Rzeki które przechodzimy” s. 12). Poezja, podobnie jak fotografia, jest próbą zatrzymania chwili, o czym autorka mówi wprost: Zamknąć w słowie/ kwilenie ptaka/ stojąc na skraju lasu/ gdy zanosi się na zmrok//… słuchać modlitw mrówek// Tak – lęk i ból/ nie zabiły rosnącej/ w sercu nadziei („Spotkanie” s. 34). Piękny to sposób oswajania lęku przed nieznaną przyszłością, ba – przed wiecznością! Samotny kontakt z przyrodą temu sprzyja, ale nie zawsze są ku temu warunki. Za mało we mnie ciszy – skarży się Drozdowska w wierszu „Przedwieczność”, dodając – boję się więc wieczności. I pyta dalej samą siebie: Jak przeżyć w niej chwilę/ z pełną niepokoju duszą?
Innym sposobem zatrzymania lub odczytania minionego czasu jest dotykanie starych przedmiotów (pieca kaflowego, dzieży, drzwi…), starych drzew, które pamiętają niejedno przebrzmiałe istnienie. Tak, życie roślin, nawet tych krótkotrwałych wydaje się być klamrą spinającą dawne i obecne zdarzenia; zdają się one istnieć ponad ludzkim bytowaniem. Może właśnie dlatego, zawartą w tytule książki cykorię, uczyniła poetka powierniczką swoich lęków. Człowiek – podróżnik przechodząc, spotyka ją na swojej drodze, odradzającą się co roku niezmiennie. Towarzyszy mu w jego radościach i problemach, choć jej imię z niepokojem, wręcz strachem się kojarzy. Nic dziwnego, że wiersz „Do cykorii podróżnika” autorka kończy prośbą: Coraz bardziej przeźroczysta staję/ na tej drodze i ja/ Linieją słowa a strach pytaniem uwiązł w gardle/ Cykorio – wierna podróżniczko moja/ na tę ostatnią aby też błękitną podróż/ przystrój mnie i odprowadź (s. 65).
Na koniec jeszcze słów kilka o poetyckich inspiracjach Józefy Drozdowskiej. Oprócz rodzimych augustowskich krajobrazów są nimi bliższe i dalsze podróże: w dolinę rzeki Rospudy, po Puszczy Knyszyńskiej, nad Niemen, do Konstancji, do Santiago de Compostella. Kilka wierszy powstało na kanwie oglądanych obrazów Alfreda Wierusza-Kowalskiego, wiele utworów jest dedykowanych różnym spotkanym osobom. Krajobrazy, zwierzęta, ludzie, a między nimi coś nieuchwytnego, tajemniczego, coś co udaje się zobaczyć tylko nielicznym, o wyjątkowo wrażliwej wyobraźni – wszystko to poetka splata umiejętnie w misterny dywan wiersza. Słowa z pozoru proste, czytelne i zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika, tworzą urokliwe konstrukcje poetyckie, godne mistrza.
Teresa Januchta
Józefa Drozdowska, Do cykorii podróżnika, Redakcja: Irena I Kazimierz Słomińscy, Okładka: .BKIA, Fotografia na okładce: Janina Osewska, Fundacja Literacka TIKKUN, tCHu, doM wYdawniczy, Warszawa 2011 ss.76.
Teresa Januchta
BŁĘKITNA MIŁOŚĆ
Otrzymałam bardzo sympatyczny upominek: niewielką książeczkę w kolorze pogodnego nieba. Na pierwszej stronie okładki nieśmiałe pąki kwiatowe na gałęziach owocowego drzewa (chyba jabłoni?) i białe, jak klucz powracających bocianów, litery: Joanna Dawidziuk – TAK DALEKO I BLISKO. Z czwartej strony okładki uśmiecha się do mnie z fotografii dziewczyna w słomkowym kapeluszu (rocznik 1969), o której można niżej przeczytać, że mieszka i pracuje w Białymstoku jako teolog i surdopedagog. Tak, już kiedyś się zetknęłam z jej wierszami. Może w jednym z Kajetów Starobojarskich pt. „Ona”, może w almanachu„Betlejem jest w tobie”, a może w antologii „Na skrzydłach słów” albo „Opętani wierszem”? Jej nazwisko pojawia się przecież od dawna także w białostockim kwartalniku „Najprościej”. Jednak dopiero teraz dotarła do mnie jej indywidualna książka. Zapewne to debiut, lecz ten fakt nie został odnotowany w biografii autorki książki.
Wygląd okładki sugeruje, że tom zawiera poezję subtelną, pełną tęsknot, sielskich krajobrazów i budzącej się miłości. Zagłębienie się w lekturę wierszy potwierdza to nastawienie. Już pierwszy utwór o tajemniczym tytule „Szepty” wprowadza nastrój pogodnego poranka z filiżanką kawy i marzeniem o wędrówce do lasu z kimś, do kogo można się przytulić. Ten „ktoś” jest obecny także w następnych wierszach. Dowiadujemy się, że ma bursztynowe oczy, wabi obietnicą zielonego/ pocałunku, którym obudzi marzenia/ rozkołysania głodne…Dla tego „kogoś” kobieta jest gotowa na wiele poświęceń: Jeśli zechcesz/ stanę się/ półdzika/ płynąca z falą rzeki/ i szumiąca jak trzciny. Wydaje się jednak, iż jest to bardziej postać ze snu, z marzeń niż realnie istniejąca osoba. Nie tylko dlatego, że nie ma imienia, ale z tego powodu, że wymyka się czasowi dokonanemu owych delikatnych erotyków, pozostając raczej w sferze pragnień i tęsknot. A jeśli zdarza się konfrontacja owych oczekiwań z rzeczywistością, to rodzi ona rozczarowanie: zamieniasz wieczory/ na inne/ mniej szalone/ i siadasz do kolacji// zasypiasz/ sny pozostają. Na szczęście wiatr za oknem/ tuli drzewa/ kołysze i cała otaczająca podmiot liryczny przyroda towarzyszy myślom, wpływa kojąco na uczucia – także czytelnika. Rekwizyty przyrodnicze dobrze służą poetyckiemu obrazowaniu, uplastyczniając słowa, co doskonale odzwierciedla poniższy wiersz:
***
myśli o tobie
jak cierpkie winogrona
rwane wieczorem z kroplami rosy
zapomnę ciebie
z tym mgnieniem wiosny
gdy bzy zakwitną fioletem
zrozumiem
a potem
dojrzeją mi w dłoniach
jabłka zielone
i kłosy zbóż złote
Joanna Dawidziuk przywraca w swej poezji, zagubiony przez człowieka, kontakt z ziemią, lasem, wodą i niebem. Przekonuje, że to nieprawda/ że las jest niemy// nie słyszysz tylko/ jego słów// zapomniałeś/ jak rozmawia się/ z ziemią. Przyroda jest wszechobecna w tych wierszach – we wspomnieniach, egzystencjalnych rozważaniach o życiu, śmierci i Bogu. Autorka potrafi w subtelny, stonowany sposób mówić zarówno o chwilach szczęścia jak i o porażkach, smutkach, tęsknocie. Nawet samotność nazywa łagodnie „nieparzystością”. Nie rezygnuje jednak z miłości. W imię maksymy Św. Jana od Krzyża: Pod wieczór będą nas sądzić z miłości puentuje jeden z wierszy: tylko miłość/ wciąż ta sama/ bo dobra.
Piękna to poezja, godna polecenia czytelnikom wrażliwym, z otwartą – jak u poetki – duszą wyobraźni, szukającym – podobnie jak ona - przestrzeni/ bez miary i wagi/ tam gdzie słowo/ jest pierwszym posłańcem.
Teresa Januchta
Joanna Dawidziuk, Tak daleko i blisko, Redakcja: Irena i Kazimierz Słomińscy, Zdjęcia: Joanna Dawidziuk, Jerzy Bodalski, Projekt graficzny: Izabela Nowak, Redaktor techniczny: Izabela Nowak, Wydawca: Związek Literatów Polskich Oddział w Białymstoku, Białystok 2011.
Teresa Januchta
NA DRABINIE CZASU
Rozważania o poezji Ryszarda Kubiaka
Czas to częsty temat w twórczości poetyckiej, zwłaszcza wśród twórców starszego pokolenia. Uświadomienie sobie jego destrukcyjnego działania wyzwala smutek, nostalgię, przygnębienie, czasem bunt lub rezygnację. Nic dziwnego, że wiersze o tematyce egzystencjalnej też są przeważnie smutne. Nie zawsze mamy ochotę na ich lekturę. Są jednak momenty w życiu każdego człowieka, kiedy z jakiegoś powodu dopada go zaduma lub zwykła chandra. Wtedy łatwiej identyfikuje się z podmiotem lirycznym takich wierszy, gdyż – mówiąc kolokwialnie – nadaje na tej samej fali, co autor. Dobrze, jeśli po ich przeczytaniu poczuje się pokrzepiony na duchu albo przynajmniej pocieszony faktem, że inni odczuwają to samo co on.
„Prośba o codzienność”, piąta książka poetycka Ryszarda Kubiaka, podobnie jak poprzednie („Cisza nadziei”, „Ucieczka w szarość”, „Znaki lęku”, „W świetle zmierzchu”) zawiera właśnie takie wątki egzystencjalno-kontemplacyjne. Poeta obchodzący swoje osiemdziesiąte urodziny, a więc osiągnąwszy wiek określany dawniej mianem sędziwego, spogląda na rzeczywisty świat i na samego siebie z perspektywy minionego czasu, jakby ze szczytu drabiny życia. Widzi więc zapewne więcej i szerzej niż człowiek młody, choć może niezbyt ostro, bo szczegóły, zwłaszcza te bardziej bolesne, przysłania lekka mgła zapomnienia. Świadom nieuniknionego, które się zbliża, pragnie wdrapać się na stożek w bieli i zebrać zmierzch cennego czasu/ potem wpakować do worków przejrzystych/ i trzymać długo – póki nie otuli/ aż po niepamięć o tym co zamierzchłe. Chce zmierzyć się z czasem nie po to, aby go cofnąć albo chociaż zatrzymać; wie bowiem iż to niemożliwe. Celem tych zmagań jest uporządkowanie przeżyć, które będzie skutkować psychiczną równowagą i które pozwoli wejść w rozluźnienie i przywołać spokój. Środkami do osiągnięcia tego celu są doświadczenia autora nabyte w ciągu wieloletnich obserwacji: kruchość i ulotność wszystkiego co żyje (por. wiersze „Motyl”, „Róża”), własne wspomnienia, które są dla poety tarczą i wycinają zło udręki i wreszcie: wiara, która wprowadza w krainę radości i miłosierdzia.
Rafał Orlewski w redakcyjnej przedmowie do książki podkreśla, że poezja Ryszarda Kubiaka nie jest ucieczką od lęków w jakiś absolut szarości. To raczej przedzieranie się przez szarość życia i jej przenikanie po to, by wyłuskać jasne i ciepłe barwy w pielgrzymce przez życie… Podobnie uważa autorka posłowia, Zdzisława Pieczyńska-Gąsior, pisząc iż Kubiak w swojej życiowej wędrówce nie ustaje w niestrudzonym „zamienianiu ugorów w żyzność” i „przechodzeniu z niebytu w byt”. I to jest właśnie ta wartość poezji, która krzepi czytelnika. Sam autor o swoim pisaniu mówi, że zatrzymuje to co cenne – w locie, aby w ten sposób niepokój zamienić w przedświt. Wiersze Ryszarda Kubiaka nie dosmucają, a wręcz przeciwnie: niosą jasne, pełne nadziei ciepło. Owo ciepło nie domaga się nazwania. Ono po prostu jest odczuwalne w kontemplowaniu piękna natury, w przypomnieniu dawnej miłości, w subtelnym pragnieniu pieszczot. Nawet wątki metafizyczne emanują ciepłem i nadzieją: modlitwę dokończ/ z jasnym obliczem/ z sercem otwartym/ i ciesz się życiem/ słowa miłości podawaj/ innym… Ktoś powie: moralizatorstwo. Tak, Rafał Orlewski nazywa Kubiaka moralistą, lecz zaraz wyjaśnia, iż poezja ma budzić i poruszać sumienia. Ta poezja uczy przede wszystkim cenić to, co towarzyszy nam każdego dnia, a przez to wydaje się oczywiste i niezniszczalne: przyrodę, świat, drugiego człowieka oraz dany nam na ziemskie pielgrzymowanie odcinek czasu. Słowa, z pozoru proste, jednowymiarowe, niosą ze sobą głębokie filozoficzne przesłanie, stawiają trudne pytania, pobudzają do refleksji i zadumy nad własnym życiem i jego sensem, nad światem.
Przypatrując się poetyce Ryszarda Kubiaka, warto zwrócić uwagę na występujące w niej motywy. Zdzisława Pieczyńska-Gąsior zauważa motyw drogi rozumianej jako wędrówka przez życie, przez czas. Ta droga wiedzie poetę do wspomnień z Arkadii dzieciństwa i wczesnej młodości nacechowanej prawdziwie radosnym odczuwaniem życia. Wspomnienia są źródłem ukojenia i spokoju. Innym motywem jest kultura starożytna. Wątki antyczne uświadamiają ciągłość czasu, jedność pokoleń i nadają sens życiu poszczególnych jednostek. Autor „Prośby o codzienność” unika abstrakcyjnych pojęć (autorka posłowia wyraźnie podkreśla autentyzm wierszy). Zastępuje je ciekawe, umiejętne operowanie różnymi motywami i konkretami. Moją uwagę zwróciły motywy teatralne, a zwłaszcza motyw nagiej tancerki, która skupiona na tańcu nie myślała/ o zamachach bombowych w Grecji czy Francji/ ani że w Ameryce rozbił się samolot. Operując obrazami, poeta uświadamia nam względność jednoczesnych zdarzeń i jednostkowych doświadczeń, które składają się na doświadczenia globalne. Tę względność doskonale obrazuje puenta wiersza: Tancerka (…) się obraca wokół/ własnej osi/ a nie osi tego świata.
Język poezji Ryszarda Kubiaka jest prosty, komunikatywny, lecz nie pozbawiony subtelnych środków artystycznych. Towarzyszy mu atmosfera tajemnicy i magii jakby z pogranicza snu lub baśni. Zwracają uwagę niektóre metafory: w błotnych kałużach palił się wieczór, zapaliło się światło/ w twarzy wieczoru/ kroplą rosy, nieśmiało/ dotknęło mnie/ marzenie albo: zmierzch cennego czasu. Dzięki nim, czytaniu wierszy towarzyszy artystyczne wzruszenie i uniesienie. Emanująca z książki mądrość i dobroć czynią zeń wartościową lekturę, godną polecenia nie tylko czytelnikom starszym, ale i młodym, borykającym się często z problemami egzystencjalnymi typowymi dla okresu dojrzewania, lub tym którym życie jawi się czasem jako beztroska, niekończąca się baśń.
Teresa Januchta
Ryszard Kubiak, Prośba o codzienność, Wydawca: Nauczycielskie Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe NASTOK w Piotrkowie Trybunalskim, Opracowanie redakcyjne i wstęp: Rafał Orlewski, Posłowie: Zdzisława Pieczyńska-Gąsior, Projekt okładki, skład komputerowy i łamanie: Jerzy Włodzimierz Misztela, Piotrków Trybunalski 2011, ss. 70.
Teresa Januchta
WSPÓŁCZESNY POETA – BARD CZY BŁAZEN?
„…kimże jest w dzisiejszych czasach literat? Błaznem? Sowizdrzałem? Czy też pomyleńcem, mozolnie odgrzebującym z mroków zapomnienia takie niepopularne pojęcia, jak: prawda, mądrość, odwaga…” – zastanawia się Kazimierz Słomiński w posłowiu najnowszej książki Eugeniusza Szulborskiego „Przekładaniec”.
Literacką twórczość Szulborskiego znam nie od dzisiaj. Jest autorem liryków, małych form prozatorskich, fraszek, aforyzmów, rubajjatów… Wszystkie te gatunki łączy swoisty, rozpoznawalny styl, historyczna dociekliwość, dystans do współczesności przejawiający się w pełnym gorzkiego dowcipu, a niekiedy nawet sarkazmu języku, nie stroniącym od także od słownictwa siermiężnego, wręcz plebejskiego. Książka „Przekładaniec” jest typowym dla tego autora zbiorem wierszy satyrycznych, niewątpliwie (przyznaję rację K. Słomińskiemu) najciekawszym z dotychczasowych.
Przedmiotem obserwacji i satyrycznych ataków poety jest cała otaczająca rzeczywistość społeczno-polityczna, nie wyłączając z niej samego autora. Poruszaną problematykę sugerują już tytuły, poprzedzone spójnikiem „o”: głupocie, nieporozumieniach, prawdzie, dobrych chęciach, obowiązkach, gadaniu, kłamstwie, żałobie narodowej, szczęściu… Najwięcej trudności nastręcza zdefiniowanie prawdy. Może dlatego kilka fraszek dotyczy tego zagadnienia. W jednej z nich czytamy: Nie mów mi, że prawda jest jedna. / Ty masz swoją, jest moja, / Obie czyste jak krynica – woda źródlana. /…/… prawdę ociosano z kory, / Dobierano się do sedna. / Milczy teraz i boli. W innej z kolei autor twierdzi, iż nie wystarczy samo odkrycie prawdy np. na temat negatywnych zjawisk, ani nawet recepta jak je naprawić, bo recepta prawdy nie uleczy. / Potrzebne są lekarstwa, cięcia, zabiegi… A to z kolei wymaga często nakładów finansowych. I tu kończy się droga dochodzenia do prawdy, gdyż nasza polska bieda w całkiem nędznej cenie. Prócz biedy przyczynami wielu polskich niemożności są nasze wady narodowe: lenistwo, bierność, gdybanie, interesowność, egoizm, sarmatyzm, złe pojmowanie wolności, spychologia, znieczulica itp. Przykłady? Proszę bardzo: O obowiązkach
To rzecz nie moja i nie moja sprawa.
Jeden na drugiego obowiązki spławia.
Jeden drugiemu podrzuca uczynnie
To, co sam ma zrobić. I to jest nagminne.
Bo po co się trudzić? Lepiej czas odwalać
I, licząc na plony, goły brzuch opalać.
Albo: O kłamstwie
Mówią o kłamstwie, że ma krótkie nogi.
Nikt nie wspomina o pietach.
Sandały zdarły się w połowie drogi,
I kłamstwo rośnie na wszystkich zakrętach.
Podobnie względna jak prawda jest mądrość: Myślisz, żeś mądry. / A głupkiem bywasz! Nawet o sobie poeta mówi: Głupi jestem, głupi i basta…, a wiersz ten puentuje następująco: A ty do diaska, ciebie pytam, / Nie jesteś także durny? Kazimierz Słomiński przestrzega, żeby podmiotu literackiego nie utożsamiać z osobą autora. Bardzo słusznie, bo pisząc o sobie, jak mogłoby to wynikać z tytułu, pisze także o bliźnich. Czytając zaś uważnie, można sobie dopowiedzieć, dlaczego jestem głupi? – czy owa głupota bierze się sama z siebie, czy też wynika może z kontekstu społecznego? Odpowiedzią może być choćby wiersz „O winnych”:
Zawsze winni inni.
Ten mi na nodze odcisk dusi,
Ten do kieszeni rękę wkłada
I twierdzi jeszcze, że żyć musi,
Dlatego przecież mnie okrada.
Widzę to, patrzę lecz w milczeniu,
Bo przekonany o niemocy,
Wolę mieć plamy po jedzeniu,
Niż patrzeć jasno w krzywe oczy.
Satyryk, Eugeniusz Szulborski, nie oszczędza także tych u szczytu władzy, twierdząc iż właśnie oni są odpowiedzialni za pogrążanie się kraju w chaosie i w zapaści gospodarczej:
Spoglądając z boku zauważam przecież,
Jak się spocili gospodarki spece.
By ją uzdrowić, mówią, że z Zachodu
Biorą zapachy do swojskiego smrodu. („O gospodarce”).
Wiersze z „Przekładańca” są czytelne, zrozumiałe. Doskonale nadają się do głośnego czytania, gdyż cechuje je rytmiczność, równomiernie rozłożone akcenty i rym, a to sprawia czytającemu podwójną przyjemność. Lubimy przecież pośmiać się z innych, niekiedy i z siebie, pod warunkiem, że nie jesteśmy obrażani. A jeśli w dodatku jest to podane takim jak w „Przekładańcu” językiem, przyjemność jest gwarantowana. Tylko czy jedynie o to chodzi autorowi? Jaki jest cel prezentowanych fraszek? Przecież dobra fraszka powinna nie tylko bawić, ale również uczyć i wychowywać. Szulborski tak odpowiada:
Skąd wezmę bajkę z morałem jak trzeba?
Dzisiejsze przecież są jak puste dzbany.
Echo w nich dudni na miarę przestrzeni.
Echo gliniane, tak jak dzban gliniany. („O celu”).
Czyżby to „echo” czyli nasz odbiór był równie pusty i głuchy jak gliniany dzban? Czy fraszki Szulborskiego przemkną przez nasze oczy, nie pozostawiwszy głębszych refleksji? Czy może uda im się wniknąć w czyjeś sumienie, naprawić choćby maleńki skrawek rzeczywistości?
Bardowie opiewali kiedyś zacne czyny władców, błaznom uchodziło kpić z przywar swoich panów, broniąc ich w ten sposób przed bezkrytycyzmem i samouwielbieniem. Nietrudno odpowiedzieć sobie na postawione w tytule pytanie: kto jest bardziej potrzebny współczesnej rzeczywistości: bard czy błazen? Eugeniusz Szulborski wielokrotnie udowadniał, iż bliższa jest mu rola tego drugiego. Oby tylko jego satyra trafiła pod właściwy adres.
Teresa Januchta
Eugeniusz Szulborski, Przekładaniec. Fraszki, Redakcja: Irena i Kazimierz Słomińscy, Posłowie: Kazimierz Słomiński, Skład i projekt okładki: Józef Szulski, Korekta: Marianna Szulborska, Nauczycielski Klub Literacki w Białymstoku, Białystok 2010.
Teresa Januchta
POEZJA WYZWOLONA CZY WYZWALAJĄCA?
„Sztych i garda (Aforyzmy)”, „Akupunktura (haiku)”, „frottage”, „ekwile i echolalie”, „czytnik” – to tytuły tylko niektórych tomików poetyckich autorstwa Andrzeja Wojciecha Guzka. Są w moim posiadaniu dzięki kontaktom z Eugeniuszem Szulborskim – ich redaktorem i edytorem. Przyznam się od razu, iż przez ich lekturę brnęło mi się wyjątkowo ciężko. Po przeczytaniu kilku stronic moja ciekawość i entuzjazm gwałtownie opadały, tak że nie wszystkie doczytałam do końca. Dlaczego? Przyczyn może być kilka: 1) moje lenistwo intelektualne i nastawienie na poezję lekką, łatwą i przyjemną, a twórczość wspomnianego autora do takich nie należy, 2) wysoki kunszt artystyczno-lingwistyczny, do odbioru którego wtedy nie dorosłam, 3) duże nagromadzenie efektów nadrealnych i eksperymentów słowotwórczych utrudniający odbiór treści…
Kilka dni temu otrzymałam najnowszą książkę tegoż autora: „mowne”. I dopiero ten zbiór wierszy pobudził mój-odbiorcy intelekt. Być może sprawiło to aktywne podejście do czytania, a i to że wiedziałam już, czego mogę się po lekturze książki spodziewać. Poezja A.W. Guzka nie nadaje się bowiem do czytania wprost. Trzeba się w nią wgryzać, analizując poszczególne wyrazy i zestawienia słów, dopowiadając sobie to, co formalnie pominięte. Weźmy na przykład wiersz „gła”. Wyraz, a w zasadzie część wyrazu, zawarta w tytule sama w sobie nic nie znaczy. Można sobie zatem dopowiedzieć: „gła – dki”, „gła – dź” albo „m - gła”. Ale już następny wers: „kole” każe się domyślić, że ta ścieżka jest błędna. Jeśli „kole”, to raczej „i – gła”. I dalej: „ale i tak / krk kowi / oka nie choć ciemno / wyko le dlatego”. „krk kowi”? - to nie błąd w zapisie komputerowym, ale świadomy zabieg. Wyszperałam niedawno w Internecie, że badania naukowe wykazały, iż człowiek podczas czytania i tak nie wykorzystuje do tej czynności całego potencjału półkul mózgowych. Wystarczy, że pierwsza i ostatnia litera są na swoim miejscu, środkowe natomiast mogą być wymieszane, by właściwie odczytać sens zapisu. A jeśli dodatkowo jego treścią jest znane porzekadło, to w lot rozumiemy, że kruk krukowi oka nie wykole, nawet gdy jest ciemno. Jednak nie o dosłowną igłę ani kruka, ani nawet rękę (która drugą myje) tutaj chodzi. Wszak to tylko poetyckie metafory. Tym wierszem autor próbuje nakłuć sumienie odbiorcy, zaniepokoić go, pobudzić go do myślenia, do aktywności. Większość nas przedkłada bowiem życie spokojne, ustabilizowane nad aktywne lecz pełne zasadzek i niepokojów. Dla świętego spokoju wolimy czasem nie widzieć pewnych rzeczy, nie wtrącać się, nie reagować na zło. Tak odbieram przesłanie tego wiersza.
Bohaterem lirycznym tego tomu wierszy jest człowiek zmęczony życiem w ciągłym pośpiechu, ścigający się z czasem, zagubiony w świecie pełnym niepewności, pułapek i zasadzek. Drażnią go młodzi mężczyźni, dla których celem samym w sobie jest muskularna sylwetka – typ strongmana, który od świtu do nocy pakuje (się) / na siłowni dźwigając w górę stąd / do wieczności ołowiane hantle / dwukropków. Właśnie, jakie to krótkowzroczne – cóż bowiem znaczą owe mięśnie dla wieczności? Krótkowzroczne jest także zagłuszanie w sobie uzasadnionych obaw i niepokojów, wewnętrznego głosu trwogi: najmodniejsi ludwisarze / odlewają ostatnio na życzenie / p.t. klientów małe / kameralne dzwony na trwogę / każdy jednak z gwarantowanym / obowiązkową umową - / tłumikiem serca („trend”s.22). Tak, tłumimy w sobie również zdrowe, spontaniczne odruchy serca, stając się nieczułymi na krzywdę i potrzeby innych. Wprzęgnięci w kierat codzienności nie dostrzegamy, że na naszą głowę spada jak ostrze gilotyny - / rozwścieczony czas, że niepostrzeżenie teraźniejsze staje się przeszłością. Problem przemijania, destrukcyjny wpływ czasu na wszelką egzystencję – ta tematyka zdominowała wiele wierszy tego tomiku. Wersy kryjące się za takimi tytułami jak: „parkinson II”, „parkinson c.d.”, „guzik”, „odjazd”, „miejsca”, „terapia” czy „choroby” według mnie są próbą oswajania się ze starością i przygotowania na nieuchronne odejście. Jak wspomniałam, destrukcji czasu ulega nie tylko człowiek; nie oprze mu się żadna rzecz. Człowiek jednak, szczególnie gdy jest poetą, może – jeśli zechce – ocalić siebie, drugiego człowieka i każdą rzecz od zapomnienia. Do tego potrzebna jest empatia, czyli umiejętność współodczuwania, identyfikowania się z bliźnim, czy nawet rzeczą. A jako przykład – wiersz zamykający zbiorek:
rzeczy – (ich wistość)
poeta musi o nich
bez nich czule
coraz czulej dotkliwieć
a potem celnie
coraz celniej tkliwiąc
prosto do ciebie już
za nie
mówić
Jakże to piękne poetyckie credo.
Wróćmy jednak do tytułu mojej czytelniczej refleksji i zawartego w nim pytania: „poezja wyzwolona czy wyzwalająca?”. Mam nadzieję, że zacytowane fragmenty mówią same za siebie. Ależ tak, to z pewnością poezja wyzwolona z kanonów dosłowności i prostego obrazowania. Na okładce książki A.W. Guzka „frotagge” przeczytałam o poecie takie zdania: „Konsekwentnie daleki od literackiej giełdy i rankingowych wyścigów. Istotny dla niego jest indywidualnie postrzegany człowiek i jego losowe traumy oceniane w etyczno-historycznej, norwidowskiej perspektywie. Terminator i czeladnik. Jeszcze nie wyzwolony. Wciąż szuka własnej, osobnej drogi. Niekiedy udaje mu się trafić, dostrzec, określić. Uważa sztukę za dynamiczną, otwartą przestrzeń, dziki, wolny step bez sztucznych granic i pasiastych szlabanów. Cały do zasiedlenia”. Nie wiem czyja to opinia, może samego autora (niestety, nie podano autorstwa), trudno jednak byłoby się z nią nie zgodzić po przeczytaniu choćby tego jednego tomiku wierszy. To niewątpliwie poezja wyzwolona! Wolność nie oznacza jednak bezkrytyczności i nie stosowania żadnych reguł i zasad. W tym względzie najbardziej okrutny wobec własnego dzieła powinien być sam autor. Czy tak jest? Może ten, pełen dystansu do samego siebie wiersz, jest odpowiedzią?
guzek
na pozór zwyczajne
plebejskie nazwisko
ale niekiedy także
działający na zlecenie
najokrutniejszy
wysokopłatny zabójca
A co na taką poezję czytelnik? Po trosze odpowiedziałam już na wstępie. Czytelnik może nie zaakceptować proponowanej mu poetyki i po prostu odłożyć książkę na półkę. Zwłaszcza, kiedy woli chodzić znanymi sobie, utartymi ścieżkami. Zwłaszcza, kiedy woli wygodne, bierne czytanie. Kiedy nie lubi być niepokojony i zaskakiwany. Wszak wiersze A.W. Guzka to poezja dla aktywnych i tak jak sam autor poszukujących odbiorców. Dla potrafiących czytać między wersami. Dla czytelnika z wyobraźnią jest to poezja wyzwalająca, pobudzająca do współtworzenia. Podobnie jak zacytowana w jednym ze zbiorków poezja Mirona Białoszewskiego czy Krystyny Miłobędzkiej. Wiersze Andrzeja Wojciecha Guzka polecam wyłącznie czytelnikom ambitnym, niebanalnym, delektującym się pięknym słowem.
Teresa Januchta ___________________________________________________________________
Andrzej Wojciech Guzek, mowne, Opracowanie: Eugeniusz Szulborski, Skład i projekt okładki: Józef Szulski, Korekta: Regina Kantarska-Koper, Książnica Podlaska im. Łukasz Górnickiego, Białystok 2010.
POETA W ZMIENIAJĄCEJ SIĘ RZECZYWISTOŚCI
Nie po raz pierwszy mam do czynienia z książką Eugeniusza Szulborskiego. Wielokrotnie wypowiadałam się na temat jego poezji lirycznej i satyrycznej. Tym razem prezes Związku Literatów Polskich Oddział w Białymstoku wydał kolejny wybór wierszy - „Zmienna pogoda”. Na okładce, utrzymanej w odcieniach szarości, rozbujana huśtawka i jej odbicie w kałuży – doskonale korespondują z tytułem sugerującym kapryśną, późnojesienną lub wczesnowiosenną pogodę. Z tyłu okładki czytamy: "Eugeniusz Szulborski (ur. 1938r.) – historyk, poeta i satyryk, pierwszy redaktor kwartalnika literackiego „Najprościej” i kwartalnika Galerii im. Sleńdzińskich „Ananke”(…) Autor ponad czterdziestu książek poetyckich(…) Na co dzień związany z Galerią Sleńdzińskich w Białymstoku, gdzie pracuje”...
Do zacytowanej noty dodałabym jeszcze: animator kultury, wydawca nie tylko własnych książek, krytyk, grafik, publicysta – słowem: człowiek-instytucja.
Ale wróćmy do tytułu. „Zmienna pogoda” może być synonimem całej otaczającej nas rzeczywistości będącej w ciągłym ruchu, zmieniającej się pod wpływem praw przyrody i ludzkich działań. Zmiany te następują w ostatnich latach tak szybko, iż często nie jesteśmy w stanie za nimi nadążyć. Wystarczy wziąć pod uwagę globalne ocieplenie i jego skutki, kataklizmy, rozwój techniki: motoryzacji, komputeryzacji, komunikacji społecznej itd. Większość ludzi w podeszłym wieku czuje się zagubiona we współczesnym świecie. A sztuka – literatura, poezja – czy ma pozostać wobec tych problemów obojętna? Jaka jest rola poety w zmieniającej się wciąż rzeczywistości? Nie może on przecież udawać, że nic się nie dzieje i pisać tylko ptaszkach i kwiatkach lub wzdychać do ukochanej.
Eugeniusz Szulborski jako poeta nie koncentruje się wyłącznie na własnych problemach. Ba, Szulborski rzadko czyni własną osobę podmiotem lirycznym, a nawet jeśli pisze w 1 osobie liczby pojedynczej, to tylko po to, aby przez pryzmat własnych doświadczeń pokazać problem dotyczący szerszej populacji. Sześćdziesiąt wierszy zostało wybranych z twórczości obejmującej czterdzieści pięć. Każdy opatrzony datą. Najstarszy pochodzi z 1968 roku, a najnowszy z roku 2010. Czy są one reprezentatywne dla całokształtu twórczości poetyckiej Szulborskiego?
Tematyka większości utworów oscyluje wokół zagadnień społecznych i społeczno-politycznych. Dotyczy relacji jednostki ze społeczeństwem, funkcjonowania władzy w strukturach demokratycznego państwa. To typowe dla Szulborskiego. Autor „Demonkracji” zadaje pytania o poczucie przyzwoitości, obowiązku i odpowiedzialności: Odpowiedzialność… Gdzie ją spotkać? / Bez niej można toczyć kamień Syzyfa, /…/ Odpowiedzialność… Przecież to najzwyklejsze poczucie / dobrze wykonanej roboty / i pewność, ze jeszcze umiem (s.53). Wytyka nam nasze wady narodowe: lenistwo, pozorowanie działania, malkontenctwo, „gdybanie”: Niewiadome / przylepione do człowieka, / czyni z niego gdybacza codziennego. / Było, gdyby nie było, to by było. // Las. Wszędzie drzewa(s.14). O swojej postawie społecznej mówi skromnie:
* * *
Wyrosłem poza udającymi naprawiaczy.
Dlatego pewnie mam samopoczucie kundla.
Deszcz na dworze. On w budzie z podwiniętym
ogonem.
Oceniać, owszem, potrafiłem. Doceniać też, ale żeby tak
wsadzić kij w mrowisko, tego już nie.
Poczucie przyzwoitości? Każdy kij ma dwa
końce. 2008.07.12
Trudno się jednak zgodzić z autorem, zakładając iż to on jest podmiotem lirycznym zacytowanego wiersza. Przecież cała jego twórczość literacka i zawarte w niej przesłania, to nic innego jak właśnie „wsadzanie kija w mrowisko”. Odważne wytykanie błędów, mądra krytyka, nie mająca nic wspólnego z krytykanctwem. (Pisałam o tym niedawno komentując „Przekładaniec”). Szulborski udowadnia w ten sposób, że jest prawdziwym patriotą, choć to ostatnio takie niemodne słowo. Poeta ubolewa nad tym, że nastąpiło pomieszanie, przetasowanie pojęć: Wypowiadasz słowo Polska - / jesteś nacjonalistą. / Duma z własnego narodu / przysługuje bowiem wszystkim, / ale nie tobie, przytwierdzonemu do Wisły (s.17). Historyka z wykształcenia i zamiłowania musi niepokoić przyszłość kraju, jeżeli zamiast konkretnych działań słyszy tylko puste słowa tych, którym udało się stanąć u steru władzy: Decyzje złote i srebrne / jak niepokój o to, co było i co będzie. / Galeria snów – zaczynają parzyć jak ukrop. / Myśli jak raki. Nowa skorupa, nowe / opakowanie. / Stare chęci, rozdęte wielkością zasług, / w korcu pustych słów (s.26).
Poezja Eugeniusza Szulborskiego nie jest „jaśminowa”, używając porównania zaczerpniętego z wiersza W. Broniewskiego „Poezja”. Ona niepokoi i zasmuca, kłuje i zmusza do zastanowienia. Wiele w niej treści filozoficzno-etycznych, odwołań do wiary i tradycji, poszukiwania sensu człowieczej egzystencji, trwania pomimo i na przekór upływającemu czasowi, w zgodzie z przemijaniem.
Sens nocy i dnia
Filozofia zaplatana w boskie myślenie
podejmuje nowa próbę nazywania czasu.
A ja zastanawiam się
nad nocą i dniem, dniem i nocą,
ciemnością i światłem w przestrzeni lat. (2008.11.09)
W omawianym zbiorze są więc wiersze o tematyce egzystencjalnej i konfesyjnej. Nie brak też zagadnień damsko-męskich przełożonych na język poezji. I jak u większości poetów – zachwyt nad pięknem, pochylenie nad sztuką, nad trudem tworzenia: …kochasz stare obrazy / i świeże jeszcze akwarelki / z którymi łączy cię / było jest i jeszcze będzie (s.62). Coraz częściej jednak, zwłaszcza w utworach stosunkowo nowych, dochodzi do głosu problem przemijania, nazywania rzeczy po imieniu: Najzwyklejszy koniec tego, / co kiedyś miało początek / i co przeszło niepostrzeżenie / na drugą stronę BYĆ („Śmierć”). I uświadomienie sobie, że Przyszedłem i odejdę nagi / i tak samo zapisany milczeniem (s.30). Ale póki co biegniesz na przełaj / a za tobą wiatr / przed tobą kołyszące się żyto / i śpiewające topole na poboczu / w uszach dawna miłość / i dzisiejsze narzekanie (2010r. s. 63). To prawda: dawniej, Poeta chętniej mówił o miłości, dziś – o tym, co doskwiera.
„Zmienna pogoda” to książka pełna mądrości wynikającej z życiowego doświadczenia, ale i z dystansu, na jaki potrafi się zdobyć prawdziwy mentor o szerokich horyzontach myślowych. Nic dziwnego, że wiele wierszy lub ich fragmenty jest bliskich aforyzmom.
I na koniec słowo o poetyce Eugeniusza Szulborskiego. Kto zna jego twórczość, ten wie, że potrafi dobrze władać mową wiązaną. Jak na wybór wierszy przystało, prócz wierszy wolnych są tutaj i rymowane, zwłaszcza te pisane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, pobrzmiewające muzycznym rytmem. Są zaskakujące i świeże metafory, umiejętne wykorzystanie i przetransponowanie na użytek poezji ludowych przysłów i powiedzeń. Ale zdarzają się niekiedy i słowa siermiężne, bliskie kolokwializmom, jak choćby: świat dranie knocą! (s.35), co jest w tym przypadku uzasadnione, wzmacnia bowiem siłę argumentu.
Wypada tylko życzyć, aby obowiązki prezesa oddziału ZLP nie stanęły na przeszkodzie do dalszego rozwoju twórczości literackiej autora „Sonetów niedoskonałych”, a jubileusz czterdziestopięciolecia debiutu poetyckiego zaowocował dalszymi nowymi utworami.
Teresa Januchta
Eugeniusz Szulborski, Zmienna pogoda, Wybór wierszy, Wybór i redakcja: Irena i Kazimierz Słomińscy, Skład: Józef Szulski, Korekta i fotografia autora na okładce: Marianna Szulborska, Projekt okładki: Wojtek Wolański, Kraków 2011s ss. 68.
POEZJA NA SZLAKU
Czterdzieści sześć wierszy osnutych na wspomnieniach z podróży można znaleźć w wydanym niedawno tomiku poetyckim poznańskiej poetki Mirosławy Prywer pt. „Podróż liryczna”. Jest to piąty z kolei zbiorek wierszy tej niezwykle aktywnej i uzdolnionej nie tylko literacko (z zawodu fizyk, prowadziła m.in. Koło Młodych Poetów, reżyserowała spektakle poetycko – muzyczne) autorki (Debiut w 1990r. – „Bursztynowy rozsypaniec”, 1993 – „Ptaki nadziei”, 1995 – „Spóźniony sen”, 1998 – „Dotyk szarości” ).
„Wspomnienia – pisze w posłowiu N. Chadzinikolau, redaktor tomiku – są podporą życia, czułością lśniącą jak szczyty gór, tafle jezior i okna domów otwarte na oścież. Bez nich trudno żyć”. Dodam, że dla artysty są szczególnym źródłem twórczych inspiracji, kopalnią, z której można czerpać natchnienie nawet wtedy, gdy bezpośrednie doświadczanie z różnych względów staje się niemożliwe. W przypadku autorki „Podróży lirycznej” wspomnienia te dotyczą obszaru ludzkiej aktywności uwarunkowanej dobrą kondycją fizyczną, zwłaszcza gdy chodzi o turystykę wysokogórską, oraz zasobami finansowymi – w przypadku turystyki zagranicznej. Dysponując jednak tymi warunkami, można podróżować i nie dostrzegać tych wszystkich korzyści, jakie płyną z obcowania z naturą czy dziedzictwem kulturowym ludzkości. W wierszu otwierającym tomik „Odnaleźć siebie” poetka określa, czym są dla niej podróże: pomagają wyrwać się z tej matni (jaką jest codzienny pośpiech), odnaleźć drogę zadumy i spokoju.
Proponuję zatem zanurzyć się w lekturze tomiku, jak w zieleni bieszczadzkich połonin, jak w gąszczu świętokrzyskiej puszczy, przemierzyć wraz z autorką tatrzańskie szczyty, pomieszkać w podhalańskiej chacie, przyklęknąć w modrzewiowym kościółku w Dębnie, pokłonić Świętemu Józefowi w Kaliskiej Bazylice, przejrzeć w Złotym Potoku, pogwarzyć z cieniami Jana z Ostroroga czy legendarnej Halszki. A potem przez alpejski tunel z brezentowym hotelem na plecach wyruszyć w Apeniny, na Lazurowe Wybrzeże, na Monmartre, a nawet na niespokojne wciąż Bałkany.
Będzie to podróż niezwykła, bo dzięki niezwykłej wrażliwości poetki na przyrodę, dostrzeżemy rzeczy, być może, mało istotne z czysto poznawczego punktu widzenia, które wzruszą nas i pozwolą odkryć piękno rozłożystych lip, co złocą się / lipcowym kwiatostanem / miodem wabią pszczoły / szeptem liści zaklinają wiatr, zauważyć, że w misternie zdobionej nawie / nad tęczową belką / króluje Chrystus / przybity do krzyża / Błogosławi sęki / przytulone do posowy.
Autorka, rozmiłowana szczególnie w górskich pejzażach, pokusiła się nawet o żartobliwy erotyk, personifikując obnażone połoniny i stada huculskich ogierów, na których pożądliwe wargi czekają kępy traw. Gdy się dobrze wsłuchamy w tę liryczną gawędę, to przez stukot kół pociągu dosłyszymy jak puszcza śpiewa dawną kołysankę, jak kur pieje na powitanie dnia albo echo pojękuje tęsknotą. Można też usłyszeć jak „Bogurodzica” / echem się niesie / przez knieje.
Wszak prócz krajoznawczych fascynacji, prócz pochylenia się nad losem braci z Chorwacji, ciężką pracą wieśniaków czy wielkością dawnych mistrzów, których dzieła sycą nasze oczy i serca, z wierszy Mirosławy Prywer przebija wielki patriotyzm. To, jakby nieco wstydliwe uczucie wobec dążeń do integracji z Europą, powinno nam uświadamiać nasze korzenie, naszą tożsamość narodową, zachęcać do zgłębiania tajemnic przeszłości swojego narodu. Jakże wiele w tych strofach dowodów takiej właśnie postawy autorki, począwszy od znajomości owianych legendą dziejów rodzinnego Ostroroga czy pobliskich Szamotuł aż po historię Grodziska, Kościana czy Czerwińska nad Wisłą.
Poetka ma świadomość ograniczenia swych możliwości poznawczych, kiedy mówi: z uporem niosę tobół ciała, gdy uświadamia sobie, że nie dotarła do wielu miejsc na Ziemi wartych obejrzenia. Najbardziej niepokoi ją jednak to, że nie zdążyła zapytać wyroczni delfickiej o dalszą drogę / i mój czas na Ziemi. Chciałaby, żeby historyczne pamiątki / nasyciły mądrością / spadkobierców / nowego tysiąclecia. Przytoczony cytat stanowi pointę przedostatniego wiersza w zbiorku ( „W Splicie”) oraz swoiste przesłanie „Lirycznej podróży”
Książka, ładnie wydana, z artystyczną fotografią zatytułowaną „Zachód słońca” (autorstwa Mariana Prywera) na okładce, zachęca do lektury nie tylko miłośników poezji ale i turystów prawdziwie miłujących przyrodę. Gdyby każdy wiersz zilustrować, podobnymi jak na okładce fotografiami, powstałby piękny album poetycko – krajoznawczy. Nie jest to wszak wcale konieczne, gdyż poezję najbarwniej i najbardziej różnorodnie ilustruje własna wyobraźnia odbiorcy.
_______________________________________________________________
Mirosława Prywer, Podróż liryczna, Biała i Kolorowa Seria Poetycka pod red. Nikosa Chadzinikplau, Poetikon, ZLP – Poznań 2000.
Teresa Januchta
TAŃCZĄCE STROFY
Jak różne mogą być poetyckie inspiracje – myślę pochylona nad zbiorem wierszy Anny Muzyki-Walawender pt. „Tańczę”. Natchnieniem poetów bywa na ogół to, co piękne, co zachwyca, albo to co uwiera, spędzając sen z powiek. Niejednokrotnie do twórczości skłaniają nas również marzenia. To one uwalniają nas od codziennych trosk, pozwalają żyć pełniej i radośniej. Sądzę, iż właśnie marzenia o tańcu wyzwoliły wiersze zawarte w tym tomiku.
Książka jest nader skromna. Na okładce w kolorze piasku tylko nazwisko autorki, tytuł książki oraz miejsce i rok wydania. Z tyłu króciutka nota biograficzna i opinie o wierszach autorstwa Marleny Wieczorek oraz Stelli Gołąb Szlejf. Żadnych zdjęć, żadnych ilustracji. Prostota i elegancja. Wewnątrz czternaście wierszy o tańcach. Plus jeden jako wstęp i swoiste motto zbioru. Tylko czternaście – trochę mało jak na tomik poezji. Ale za to jakich!
Każdy wiersz dotyczy innego tańca: bebop, bossa nova, charleston, flamenco, fokstrot, rumba, samba, sevillanas, swing, tango, twist, , two step, walc. Nazwy tańców w układzie alfabetycznym zamieszczone są w spisie treści, a na stronach parzystych, z lewej strony wierszy znajduje się encyklopedyczna informacja o tańcu, jego pochodzeniu i charakterze oraz fragment zapisu nutowego na pięciolinii w opracowaniu Ewy Tuskowskiej. Nie jestem specjalistką od tańca. Niektóre nazwy spotykam po raz pierwszy. Jednak dzięki definicji i wierszom potrafię sobie ten taniec wyobrazić. Wiersze Anny są bowiem bardzo obrazowe. Weźmy pierwszy z brzegu: bebop. Nigdy o nim nie słyszałam. Czytając, wchodzę jednak do zadymionego salonu, siadam przy stoliku, na którym ktoś rozlał gin, zanurzam się w podniecającej muzyce, jaką tworzą kontrabas, perkusja i trąbka. Szumi morze za plecami jak krew w żyłach. Błyszczą cekiny tancerek i ich nagie ramiona. Trąbka jęczy słodko. Ktoś rzucił kwiat kontrabasiście, a ten rozpętał w strunach burzę / i spłynął na nas synkopy strugą / improwizacji deszcz… Jak pięknie i wiernie można namalować słowami taniec, oddać jego charakter, poczuć rytm i atmosferę!
Podobnie jest w każdym kolejnym tańcu. Autorka bawi się przy tym słowami, nadając im inny sens, np. Bossa przemierzam cię Argentyno lub Boliwio, niech cię nie boli (…) bossa was przytuli jak nadzieja nova (z wiersza „Bossa nova”). Słychać muzykę, konkretne instrumenty (saksofon w rumbie, gitarę we flamenco), stukot obcasów w stepowaniu. Czuje się falowanie włosów i falbanek w tańcu flamenco oraz żar namiętności w rumbie, sambie i tangu. Skrzą się kryształy, opale, rubiny, diamenty i cyrkonie i srebrem osiada na mantylce śmiech, gdy czytając tańczę sevillanas. Uspokojenie pełne zamyślenia przywodzą swing i upojny walc. A energiczny twist wyzwala całą gamę radosnych podrygów młodych smukłych ciał. Poetka osiąga te efekty dzięki umiejętnemu operowaniu rytmem wiersza, akcentami, raz szeroką a raz krótką frazą, niekiedy pojawia się rym, czasem zakończony jednosylabowym wyrazem. Istotna jest również ilość zwrotek w wierszu, powtórzenia, porównania (np. grzywka jak brzytwa; cekiny błyszczą / jak w fontannach grosze; twoje kroki – pochodnia) i osobliwe metafory: saksofon się rozhuśtał / mroku tajemnicą; prostowanie skrzydeł / zdrętwiałego życia; srebrem osiada na mantylce śmiech itp.
Tak może pisać tylko ten, kto czuje i kocha taniec, dla kogo jest on wielką życiową pasją. I gdyby nie dwa wiersze – pierwszy i ostatni, można by odnieść wrażenie, że poetka jest zawodową tancerką. Tańczy przecież lekko i zwiewnie / wdzięcznie, z polotem. Lecz już w drugiej zwrotce wiersza inaugurującego tomik wyprowadza nas z tej błogiej nieświadomości: niezdarnie jak kikut / jak bez lotek ptak… Dopełnieniem tych słów jest wiersz ostatni, bez tytułu, który pozwolę sobie zacytować w całości:
… tego tańca
nikt jeszcze nie wymyślił
tańca dla kaleki
co nie może od ziemi
oderwać chromych stóp
i dłonie ma smutne
jak bezlistne drzewo
skrzypią nuty – niemrawe ptaki
na udręczonej pięciolinii życia
żaden maestro ich nie rozbudzi
aby pod niebo mogły się wznieść
czasem
pszczoła płynna jak miód się przyśni
czasem
bańka mydlana albo zwinny elf
jak wirują, kołują, szleją i płyną
a tańca dla kaleki
nie wymyślił nikt…
Tuż pod wierszem Ewa Wycichowska, znana jako choreograf i dyrektor Teatru Tańca w Poznaniu, której dedykowana jest książka, dopisała odręcznie: „Aniu! – ależ wymyślił BÓG”! Nic dodać, nic ująć. Żadnego komentarza. Po prostu – wiersz rzuca na kolana. Podobnie cała cieniutka, niepozorna książka. Warte zauważenia i odnotowania maleńkie arcydzieło.
Teresa Januchta
Anna Muzyka-Walawender, Tańczę…Projekt okładki: Autorka, Pomoc redakcyjna: Katarzyna Jeziółkowska, Marcin Staniol, Natalia Walawender, Redakcja techniczna: Zbigniew Olesiński, Wydawnictwo Autorskie, Poznań 2010.