Zalewska Anna Elżbieta
Zalewska Anna Elżbieta
OSTATNI ŚLAD
Król Jan Sobieski
nadał im ziemię
spłatę zaległego żołdu
służbę Rzeczpospolitej
w pokoju uprawiali pola
w wojnę wsiadali na konie
przysięgali wierność na szablę i koran
honor znaczyły mogiły
daleko od kraju ojców
w nadbużańskiej krainie
w Zastawku – mizar* w mrocznym lesie
płyty nagrobne z półksiężycem
zwrócone w stronę świętej Mekki
W ciszy echo końskich kopyt
ostatnich jeźdźców tatarskich
* mizar - (w j. arabskim) - cmentarz
Z almanachu XXXIV MLP „SŁOŃCE WSCHODZI JESZCZE RAZ”
Pytania o cierpienia
Nikt nie rozumie
ginącego ptaka
skowytu psa
przeczuwającego trwogę dnia
zalęknionej sarny
przebiegającej niebezpieczną drogę
kobiety ukrytej
w chustkach swoich cierpień
dziecka,
któremu odebrano
jasność dnia
i miłości gasnącej nocą.
Sami
Zwariowani na nowo odkrywamy
blaski na twarzach
wypalone usta wulkanu
zapalone i gaszone światła
Cienie zmarszczek uchwycone w pustych szkłach
I pomyśleć
że zjawiłeś się jak meteor
w moim małym szaleństwie
kto je ugasi.
U Braci Limburg
Wyjechałam
do Braci Limburg
moje życie
jest jako ich miniatury
właśnie pada tam śnieg
chmarami chłodnych
motyli,
jeden trzepoce już
w moim sercu.
O, świecie
tak nagle
mroźny, groźny
daleki i niedostępny
opuszczam bezpieczne
wysokie blanki zamków
idę szukać
śniegowego rycerza
w białej, skrzącej zbroi
by zawiesić na jego pancerzu
moją szarfę i mój szept
w krainie Braci Limburg.
Skansen
Nowy świat
kreują w Brukseli
a w Opatowie
w starym ogrodzie
zwykły człowiek
pilnuje swojej ziemi,
ma dzieci, biedę,
pusty kredens
stare problemy.
Jego kobieta
ma zniszczone ręce
i opuchnięte stopy,
które stawia
na ścieżce kieratu
od tysięcy lat.
A w Brukseli
błyszczące garnitury
europejczyków.
Skansen.
Bezdomny pies
Na przystanku
Bezdomny czarny pies
Czeka na człowieka
Pozostawiony jak zużyta rzecz
Niepotrzebny nikomu
Autobusy przystają
A on czuwa
Z nadzieja jutra.
Chleb
Chleb
biały, czarny chleb
spracowanych rąk
dzielmy między innych
jak długo ludzki głód
chleb miłości, przyjaźni
samotności
rodzinny
kamienny
więzienny
ciężki
trudny
upragniony...
nasz
Odwaga
Najtrudniej być poetą
słyszeć upadek liści
znać duszę kamieni
trzymać w dłoniach
czas jesiennego umierania
czuć smutek ukryty
w fałdach drzew
na palcach zawieszać
okruchy nocy
orchideą oswajać źrenice
na obłąkany świat.
Sny o świecie
Goyescas
w łańcuchach ewolucji
śmierć tańczyła z życiem
postukując kosturem
porośniętym gałązkami pokoju –
widziałam.
Cywilizacje głodu
i kontynenty pomyślności,
faryzeusze moralności
sztuczki pozerów sztuki
dyktatorzy wolności
jeźdźcy Apokalipsy
na łagodnych szlakach limuzyn –
widziałam to.
Widziałam
stąpając w chmurach
głodu, strachu,
zdrady uczuć i pokera miłości
wyuzdania na grobach cnoty –
Widziałam jeszcze więcej.
Wiosna czyli wino życia
Najpierw były plotki i plotki
wieści jakieś,
szeptano:
już pojawiła się w mieście
wiatr opisywał jej kwiaty
pierwiosnki i krokusy
radości żywe znaki.
Stało się:
rozwiała włosy dziewczyn
ogrzała ludzkie serca
popędziła słoneczne rumaki
przejrzała się w oknach domów
i w świergocie ptaków
zatańczyła z korowodami ulic
rozdając wino życia.
*** Wróć mi ciepło Biedronki I suchych skrzydeł motyla ze strychu Nad tęczą w ogrodzie na Zielonym Wzgórzu kwitnie mój kwiat dzieciństwa
Neofitka
Wypalona z uczuć
żywiła się okruchami słów
Łasa na dotyk i zapewnienia
esemesów.
Nie chciana poezja zapłakała
na rozdrożu
Wiatr przewraca kartki życia
Potrącona przyjaźń gaśnie
małym płomieniem.
Spotkanie
ks. Zdzisławowi Wesołowskiemu
Miło spotkać się po latach
jesteśmy bliscy dla siebie
wracamy do wspomnień
licealnych przygód
algebra była dla ciebie fraszką
nasze losy zmieniają się
w kalejdoskopie zdarzeń
pamiętasz Staszka
już nie ma go wśród nas
a teraz karmię ciebie poezją
Chodź!
przebudzimy ciszę.
Kierat dnia
Matce Księdza Józefa Kmaka
Ośmioro dzieci
uczepione spódnicy Matki
Na pogorzelisku żałoby
i rozpaczy
buduje na nowo życie.
Nocami nićmi księżyca
szyła dziecięce spodnie.
Nad piecem suszyła jedyne ubrania.
Śmiało stawiała kroki
w kieracie dnia.
Codzienne modlitwy powierzała
Madonnie Pomocy
bolały kolana
a rany w sercu koiły
dobre dzieci.
Uczyła pacierza i pracy.
Zwyczajna Matka
o niezwykłych dłoniach
błogosławiła chleb
dzieląc głodne dzieci
a resztkami okruchów wróble.
W pamiętniku dni zapisywała łzy i radości.
Przebłyski szczęścia
zawieszała na stacjach różańca.
Stała w otwartych drzwiach
witając przybyłych.