Warto odpisywać na listy

 

Warto odpisywać na listy

Rok 1986, równe ćwierć wieku temu, nie był rokiem pełnym nadziei, wręcz przeciwnie. Władza wprowadzała kolejne podwyżki mleka, chleba, kaszy, masła, cukru… . O Okrągłym Stole i porozumieniu komunistów z opozycją nikomu się jeszcze nie śniło, przynajmniej nikomu z szeroko rozumianej tak zwanej opinii publicznej. Cóż zatem mogli robić ludzie wchodzący w tamtym czasie w dorosłe życie?
Jeśli nie chcieli zaprzedać duszy diabłu, zapisując się do kolejnych, wspierających generała organizacji, musieli budować dla siebie równoległe światy. Mnie wychodziło to całkiem nieźle. Nie rozpaczałem, lecz budowałem, mając przy tym w niewielkim poważaniu wszelkie oficjalne towarzystwa. Na te równoległe światy składały się myśli buńczuczne i zarozumiałe. Korespondowałem z polską rozgłośnią radia BBC, ale to nie wystarczało. Znajomi mieli usta pełne frazesów, w dyskusjach wymieniano nazwiska Miłosza, Konwickiego i innych. Ja w swoim zarozumialstwie postanowiłem sprawdzić na ile realnymi ludźmi są owi obecni w dyskusjach świadkowie historii - pisarze i symbole. Odwiedzałem Juliana Stryjkowskiego, dzwoniłem do Andrzeja Kuśniewicza, wreszcie napisałem list do Czesława Miłosza. Prosto do Berkeley, oazy wolności. Z Polski Wojciecha Jaruzelskiego, będącej światowym centrum braku tolerancji dla samodzielnego formułowania myśli do Berkeley - stolicy swobodnego ich formułowania! Napisałem i zapomniałem. Miłosz nie zapomniał. Otrzymał list i odpisał! Skreślił odręcznie kilka zdań, mało tego, zdania te przedarły się przez pocztowe zasieki docierając do Polski wprost na mój adres!
Byłem zadziwiony. Wielki Żubr z Litwy, z Nagrodą Nobla niczym gigantycznym garbem sławy, odpisał do studenta historii z małego miasteczka. Zupełnie nieważne co pisał, liczył się fakt. Odręcznie, piórem, na listowniku Uniwersytetu Berkeley - były to czasy , w których o Internecie nikt jeszcze nie słyszał. Miłosz napisał, że jest normalnym człowiekiem i była to wielka nauka płynąca dla mnie z jego listu. Nauka skierowana do mnie wprost z innej rzeczywistości. Z innych wymiarów; znad Issy i zatoki San Francisco, przenikających się światów przedwojennej Litwy i współczesnej Kalifornii. Ilekroć jestem w Krakowie wędruję na Skałkę, gdzie pochowany jest poeta. Na szczęście jest tam, gdzie być powinien.
Łatwo przychodzi mi po takiej lekcji odpisywanie na wszelkie maile. Korespondowanie na temat ten i ów bywa miłe i warto znaleźć dla podobnej czynności czas. Popijam sobie rum i piszę - koresponduję. Miłosz popijał bourbon, pewnie sączył go i wówczas, gdy kreślił tych kilka zdań do mnie, jak sam mawiał miał z tym bourbonem w Kalifornii poważny problem. Od dnia kiedy dostałem wspomniany list wartościuję ludzi wyłącznie według jednego kryterium: na tych , którzy odpisują i tych, którzy nie odpisują na listy. Ci drudzy to z reguły ludzie o nad wyraz wybujałej samoocenie. Niestety, często miernoty. Dość tego. Lubię szczególnie odpisywać na wszelkie krytyki pod moim adresem, często wynikają z takiej korespondencji nie byle jakie znajomości. Poza tym, sztuka epistolograficzna to rzecz w zaniku, warto o nią dbać, niczym o zabytek niematerialnej kultury. No i proszę. Dożyliśmy czasów, w których zwyczajne napisanie listu jest postrzegane jako nie lada sztuka.
Zabieram się do napisania listu do Jarosława Marka Rymkiewicza, zanim jeszcze nie dostał Nagrody Nobla za „Samuela Zborowskiego” i nie tylko za tę książkę. Jak odpisze, to napiszę postscriptum.

Michał Kruszona