Kuszczyński Paweł

Kuszczyński Paweł

 

 

 

Paweł Kuszczyński

Okno przychylnej dojrzałości

Czwarta książka poetycka Kaliny Izabeli Zioła nosi tajemniczy tytuł „Okno niepamięci”. Tu już nie tylko pragnienie miłości, ale wiele życiowej mądrości spotykamy. Są i motyle, lecz znaczą odmienne symbole. Ten tomik, (a czemu nie tom, jak się we Francji te książki nazywa) z refleksyjnymi fotografiami, wykonanymi przez poetkę w różnych miejscach świata, znamionuje dojrzałość w uniwersalnych postaciach oraz udoskonalenie warsztatu poetyckiego.

Prezentuje autentyczną samoświadomość wartości kobiety dojrzałej. Mężczyzna pokazany jest jako partner nie tylko w doznaniach zmysłowych, ale także ze swoimi słabościami, coraz częściej zdarzającymi się w starszym wieku, króry: coraz szybciej/ ucieka przed czasem/ kocha coraz młodsze kobiety/ by w ich oczach.../ zobaczyć własną młodość.

Wiele ważnych współcześnie pytań zadaje autorka: jak sobie radzić, gdy brzęk tłuczonego szkła/ kaleczy gładkość nocy/ stukają zamykane okna; nie wiadomo co służy: miłość poezji czy poezja miłości. A może naprawdę są razem i wzajemnie się wspierają, zatem: napisz wiersz.

Nie zawsze radzimy sobie z sobą ( bowiem to najtrudniejsze człowiecze zadanie: zgodzić się na siebie): jak przetrwać/ nie zatracając siebie. Dobra Pamięć może przynieść ratunek: rysujesz na niebie/ ... most/ którym przechodzisz/ na drugą stronę świtu/ ...może spotkasz siebie/ sprzed lat.

Oryginalne obrazy zmieniających się pór roku przedstawia wiersz „Jesienny motyl”, będący wspomnieniem z dzieciństwa: kiedyś lato/ wspinało się na palce/ i pijane zapachem malin/ sięgało nieba/ .../ tylko zmarznięty motyl/ przytulony do liścia/ na przekór jesieni/ śpiewa tęczą kolorów.

We współczesnej rzeczywistości zagubiła się gdzieś ludziom tajemnica. O jej potrzebie (stopniowania!, jakież to „kobiece”) przekonują wersy: rozwiązuję białe tasiemki/ odsłaniając Tajemnicę/ papierowy ptak/ obudzony moim dotykiem/ zdziwiony podnosi głowę/ .../ mówiąc „wieczne odpoczywanie”/ zawiązuję białe wstążki/ na wieczną kokardkę.

Akt miłości ma nieraz swoją dramaturgię: jeszcze próbuję dopasować/ dotyk do ciepła skóry – mimo tej pięknie zarysowanej troski: wykrzywia się/ odrażająca twarz bazyliszka/ narasta piskliwy chichot/ kryształ pęka. Cóż począć: zaskakująca dynamika ludzkich przeżyć!

Słowo w pokoju oddanym poezji kontrastuje z szorstką codziennością za oknem, nawołuje do otwarcia się na subtelność i zauważenie drugiego człowieka. Nie znajdziesz przychylności, ponieważ: mrugnąłeś/ i rzęsami/ zmiotłeś ze świata/ wszystkie motyle/ nie otwieraj już oczu/ pustka cię oślepi.

„Może kiedyś”, „jeszcze raz” - te frazy oddane pamięci, wypowiadające pragnienie

znaczone czystością intencji – wieńczy oryginalna koda: pobiegłam prosto w słońce.

Życie nie zawsze przynosi oczekiwane odpowiedzi: list wysłany gołębiem/ powraca bez odpowiedzi/ posępnym puszczykiem.

Także nauczanie sztuki życia może mieć ... niedobre następstwa: nauczyła go latać/ całować wiatr/ a potem zamknęła/ w klatce czterech ścian/ .../ oplątany jedwabnym kokonem/ zapomniał imiona przyjaciół/ i drogi/ do rodzinnego domu.

Zupełnie otwarcie, w tytule wiersza, zadaje rudymentalne pytanie: Jak życ?, nie znajdując - jak wszyscy ludzie – odpowiedzi, na tę bez wątpienia najtrudniejszą ze sztuk.

Pragnie ocalić wiarę w słowo/ w miłość/ w śmierć psychoneurotyk (śmieszny anioł), bo przecież to on w konsekwencji decyduje – jak wskazywał Kazimierz Dąbrowski – o wartości świata, postępie ludzkości.

Potrzebne jest zatem słowo służące dobrej mądrości, bo: tak łatwo można zranić/ jaskrawo malowanym paznokciem.

Próba najtrudniejszego pogodzenia się z absurdalnością śmierci (chociaż każda śmierć, patrząc oczami bliskich, ma coś z absurdu) ukazana jest przejmująco: odjechałeś/ jak nie próbować cię gonić/ .../ i tylko w gwiazdach szukać/ ciepła twego spojrzenia/ jak przebaczyć zapomnieć/ że rowerem do nieba/ odjechałeś.

Autorkę stać na zachwyt nad fotografiami (znajomego artysty), ukazująymi urok wielkopolskiej przyrody: przejrzysta koronka mgły/ rozwieszona/ nad uśpioną łąką/ .../ w kostrzyński pejzaż/ wpisuje się świt.

Nawet w zimie przychodzi nadzieja: ukryte pod śniegiem/ kłamstwa/ i niedobre myśli/ drapieżna nienawiść/ .../ słowa które ranią/ ciemne spojrzenia/ i pogardliwe gesty/ .../ może wystarczy ciepła/ w rodzącej się miłości/ by roztopić to zło.

Muzyka, ta siostrzana sztuka poezji, potrafi, podobnie jak podróże, oswajać czas człowiekowi: jest/ na strunach ciemności/ w szelestliwym poruszeniu liści/ w wiolonczeli kobiecego ciała/ (jakże to odkrywcze! , odtąd nie będę tego instrumentu kojarzył z frazą: „tęskno mi jak dźwiękom wiolonczeli”)/ i uścisku mężczyzny.

Wiersze pomieszczone w recenzowanej książce są swoistym dopełnieniem siły i delikatności w zauważonym wszechstronnie aktywnym życiu Kaliny Izabeli Zioła, znaczonym niepospolitymi kompetencjami społecznymi.

_______________________________________________________________________________

Kalina Izabela Zioła „Okno Niepamięci”, Wydawnictwo Biblioteka Tematu nr 69, Warszawa 2013, s.72

 

 

Paweł Kuszczyński


Poszukiwanie wartości

Każdorazowo, gdy uczestniczę w festiwalach poetyckich, z zainteresowaniem czekam na wiersz prezentowany przez Andrzeja Dębkowskiego. Jak się zazwyczaj okazuje, spotykamy się z poezją zaangażowaną, w najbardziej szlachetnej postaci. Bardzo bliskie pisarzowi z Zelowa (nie tylko w tekstach poetyckich) są przesłania uniwersalnego humanizmu, sformułowane przez Tadeusza Kotarbińskiego, a ideałem ludzkiej obecności w życiu – człowiek spolegliwy.
Okazuje się, że w wydanym w 2013 roku tomiku wierszy „Do wszystkich niedostępnych brzegów...” Andrzej Dębkowki pozostaje sobie wierny.
Już w pierwszych wierszach, zazwyczaj pełniących funkcję credo, w przeżywanym czasie, nazwanym w cudzysłowie cudownym stuleciem, cywilizacja niebezpiecznie rozmija się z kulturą. W nim często traciłem poczucie psychicznej równowagi, wszystko ulega deformacji... marksiści mówią, / że to dialektyka, / a to tylko kolejne obrazy. Ratunkiem staje się zapach ornej ziemi i że O świcie, / kościoły, cerkwie i meczety (ekumenizm w czystej postaci!) rozbłysły kopułami świateł.
W wyjątkowych realiach przychodzi dziś tworzyć poecie: ... wrażliwość / nie jest dziś w cenie / na poetyckiej giełdzie. Najlepsze wiersze wypłukują... kwaśne deszcze nienasyconej niezgody... bo kruk już nie jest ani biały / ani czarny. Coraz rzadziej odważamy się krzyczeć, / że nasze wiersze boją się wychodzić na ulice.
Miłość, a także i przyjaźń, nie są trwałe: Ci, którzy nas kochali / tracą zmysł równowagi / i sprzedają nas / za resztę (sic!) z trzydziestu srebrników.
Co pozostaje współczesnemu poecie: Powrót do pytań (nie odpowiedzi) najprostszych / o potrzebę i cel tworzenia / jest powrotem artysty do stanu suwerenności. W programie poetyckim odnajdujemy optymizm: A ja. Jestem tutaj / Paradoksalnie uwiarygadniający swoje wiersze / nieustannymi zapewnieniami, że twierdzenie / o śmierci poety i poezji jest bezsensowne (nieskalane są tylko pragnienia).
Już same tytuły wierszy stają się wskazaniami: „Potrzeba oczyszczenia”, „Potrzeba zbudzenia”, aż chce się dodać: Potrzeba poezji w każdym czasie i miejscu.
Odnajdujemy zauważenie drugiego człowieka: nie odchodź / nie zostawiaj wschodzącego słońca / jesteś potrzebny.
W polskiej historii – rozrywanej wojnami, bitwami, krótkotrwałymi zrywami, nieustającymi swarami – nic się nie zmienia, co uświadamia wiersz „1989”: Strzęp świtu – jak dawniej / umiera nowymi decyzjami... A na szkarłatnych wargach / Znowu ta sama pieśń; zatrzymany / w połowie drogi do celu / geniusz / dusi się swoją słabością... na gruzach upartej historii / składa jałmużnę z przegranych dni / i zwyczajnych nadziei... dumnie szukając / szacunku / dla własnych wielkości / sprzedajemy godność / w interesie życia. Wypada zakończyć klamrą: Dziesięć milionów Polaków uwierzyło w słoneczny poranek, a tak niewielu wiarę przehandlowało.
Andrzej Dębkowski przywołuje sielską młodość, której wspomnienie zniweczyła urbanizacja: Dwadzieścia lat temu / dookoła mojego domu / ... na bosaka chodziliśmy na ścierniska - / dzisiaj stoją bloki. / Dwadzieścia lat temu / dookoła mojego domu - / mieszkali ludzie.
Rozprawia się z wadami tych rodaków, którzy w ogrodzie zawiści / ... w biało – czerwonych opaskach / niszczą swoje dzieciństwo / nie proszą / chore matki / o przebaczenie.
Pięknie i zarazem wzruszająco ukazuje poeta zmaganie z upływającym czasem w wierszu dedykowanym Babci Anastazji (z którą jego rodzina dzieliła dom): Więc moja podróż dobiega końca? / Jesień prosi mnie o chwilę rozmowy? /Przytulcie mnie do drzewa / obmyjcie wodą z górskiego strumienia, / a na grobie złóżcie kawałki nieba, / które wciąż trzymam w kieszeni starego płaszcza.
Odwieczne, od czasów starożytnych począwszy, pragnienie człowieka, by być ptakiem; bowiem tylko niebieskie są ptaki, ich śpiew nie zna przemijania – spotykamy w wierszu „Mijanie”: dlaczego nie jesteśmy ptakami / one wiernie służą powietrzu... w rytm niegdysiejszych układów... mkną / coraz wyżej i wyżej / bez końca.
Strofy poświęcone Wojciechowi Siemionowi, Artyście Słowa, rodzi pamięć podarowana przyjacielowi:
Pamiętasz bosego chłopca pochylonego nad książką,
gdy podkradał rozwiane Kresami słowa.
To wszystko stało się zanim księżycowy uśmiech
przeżył przypomnianą legendę sprzed lat.
Dębkowski zadaje rudymentalne pytanie dotyczące każdego z nas: w wieku informacji / można zdobyć wiadomość z dowolnej dziedziny, / oprócz elementarnej/ - skąd jestem.

Czytelnik, poszukujący wartości we współczesnym, dotkniętym kołowacizną świecie, może je znaleźć w recenzowanej książce Andrzeja Dębkowskiego.


Andrzej Dębkowski „Do wszystkich niedostępnych brzegów...”, Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, Zelów 2013, s.64


 

Paweł Kuszczyński

Dla miłości jest najwięcej miejsca na tym świecie

Kalina Izabela Zioła znalazła się w gronie najbardziej zauważalnych członków poznańskiego  Oddziału ZLP.  Wiersze jej znaczy subtelność – delikatność, połączona z wyjątkową dbałością o formę artystyczną. Są one wyraźnie rozpoznawalne.
Trzeci tomik poezji „Kwaśne winogrona” (wydany w 2012 roku) poprzedziły dwie pozycje książkowe: „Srebrny motyl” (wydana w 2010 roku) i „Przez chwilę” (ukazała się w 2011 roku).
„Kwaśne winogrona”, właśnie o tej pozycji będę głównie mówił, składają się z dwóch części: „Z podróży” i „W gałęziach ciszy”. Oba te tytuły mają wyrazisty charakter. Kalina wie doskonale, że podróż jest tym doskonałym ( a może najdoskonalszym) sposobem oswajania czasu, tej rzeczywistości, z którą zmagamy się przez całe swoje życie. Po zakończonej podróży, wracając do domu – wydaje się nam, jakby czas przestał „biec”, że znaleźliśmy się w momencie jej rozpoczęcia.
Sprzyjają temu osobowościowe cechy autorki: aktywność, optymistyczne postrzeganie świata, entuzjazm, pasja oraz otwarcie na drugiego człowieka. Miałem możliwość poznania tych cech , uczestnicząc wspólnie z Kaliną w wileńskim festiwalu „Maj nad Wilią”.
W dzisiejszym chaosie, braku ciągłości zdarzeń, niczym nieuzasadnionym pośpiechu, hałasie, natręctwie informacyjnym, w formie których najczęściej przebiegają obecnie zdarzenia kulturalne, spektakle i widowiska,  dla dalszego wartościowego trwania niezbedne jest zachowanie ciszy.  Właśnie na potrzebę zachowania ciszy poetka nas uwrażliwia.
Kalina Izabela Zioła potrafi w niewielu słowach, obrazach scharakteryzować miejsca swoich licznych peregrynacji:

smukła dziewczyna
w pianie ognistych falban
i bieli koronek

zza parawanu wachlarza
jej czarne oczy
pełne ognia i śmiechu
obiecują   (Andaluzja)

kamienista plaża
niby księżycowa dolina
ostre muszle
kaleczą stopy   (Nad Morzem Czarnym)

iglice minaretów
ranią mroczne niebo
...
blady półksiężyc
dyskretnie zgasił lampę   (Turcja)

pałace moczą
zmęczone nogi
w wodach kanału
...
smukłe gondole
niesione pieśnią
i szeptem kochanków  (Wenecja)

Mogę przywieźć tylko granie cykad
...
Chcesz , przywiozę Ci twardość kamieni
tak gorących, że usiedzieć trudno
...
Tylko nie proś mnie o sonet z Krymu
(to zadanie zostawia z pokorą wieszczowi Adamowi w wierszu „Sonet”)

Poetka ma świadomość mądrości, że dla miłości jest najwięcej miejsca na tym świecie. Szkopuł w tym, by miejsce to wypełniło piękne uczucie, pełne czułości i wzajemnego zrozumienia, oddania.
Jeżeli dwa pierwsze tomiki próbowały opisać miłość, w trzecim odnajdujemy jej pragnienie w wyobrażonym kształcie. Wie ona, że najpiękniejsze jest oczekiwanie na szczęście. Bowiem najbardziej czyste są nasze pragnienia/ życzenia, nie dotknięte ostrą, chropawą rzeczywistością:

chciałam
by wiersz napisał dla mnie
otulił
w ciepłych słów aksamit
we włosy
wplótł metafor wstążki
ozdobił
śmiechu cekinami

chciałam
przez jedną krótką chwilę
być w jego strofach
najpiękniejsza
by się zapatrzył
zauroczył...

chciałam   (Nie napisany wiersz)

Stąd trafiamy w tomiku na pełne subtelnej wrażliwości wizerunki miłości.    Przykładem może być wiersz:

jeśli rozgonisz
chmur czarne stado
włączysz reflektor słońca
jeśli spojrzeniem
chwycisz za grzywę
fale do brzegu mknące

jeśli na niebie
w samo południe
kaganki gwiazd zapalisz
to może jeszcze
może kiedyś
może coś między nami    (Jeśli)

Czasem autorka łączy w delikatny sposób przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, pokazuje piękno każdej mijającej chwili:

chciałabym dziś odnależć
w sobie
tamtą dziewczynę
kwitnącą oczekiwaniem
która
dzwoneczki śmiechu
wieszała na twej szyi

chciałabym dziś odnaleźć
w sobie
tamtą kobietę
która
żaglowcem dłoni
odkrywała wciąż nowe
zatoki twego ciała

chciałabym dziś odnaleźć
w sobie
tamtą staruszkę
która
szydełkiem czasu
wydzierga mapę zmarszczek
na twojej gładkiej twarzy   (Przypływy)

To nastrojowa, liryczna poezja, oszczędna w słowach, napisana własnym, oryginalnym językiem poetyckim.
O walorach artystycznych utworów  Kaliny Izabeli Zioła pisali  Stefan Jurkowski, Jerzy Grupiński, Marek Czuku, Zbigniew Kresowaty i Danuta Bartosz. Ja również wypowiedziałem się na ten temat. Mam nadzieję, że zachęci to czytelników do zapoznania się z książką „Kwaśne winogrona”.

Kalina Izabela Zioła: „Kwaśne winogrona”, Wydawnictwo Literackie i Naukowe RADWAN, Tolkmicko, 2012 rok, s.66

Paweł Kuszczyński

LIRYKA PAMIĘCI

Trwające przeszło sześć lat zmaganie Danuty Bartosz z cierpieniem, bólem i tęsknotą za zmarłym mężem Januszem zaowocowało tomem wierszy „Tylko smutek jest wierny”. Wiersze pomieszczone w tej książce syci pamięć, która trwa nieprzerwanie po odejściu najbliższej osoby do „drugiego” świata. Obecnej przez półwiecze: od bardzo wczesnej młodości autorki (siedemnastoletniej panienki) do dojrzałego wieku (sześćdziesięciu siedmiu lat). Obecnej w każdej chwili, godzinie, codziennie i w święto. To właśnie pamięć jest wierna. Jej przestrzeń oraz intensywność są ogromne, tak wielkie, że próbują, a nawet niejednokrotnie potrafią, wypełnić pustkę po stracie najbardziej bolesnej. Tutaj pamięć jest miłością, która nie godzi się na jej kres.
Są to wiersze o wyjątkowej bliskości dwojga ludzi: Wiesz najlepiej / w jakiej tonacji bije moje serce. Człowiek przez całe swoje życie stara się oswoić czas, tę rzeczywistość, w której ramach wypełnia się „program” człowieczy: już od momentu urodzenia zbliżamy się do śmierci, gdy Zgasło światło / Książki nie przeczytane / Milczące pąki kwiatów. Tadeusz Kantor zauważył: „przez śmierć lepiej rozumiem życie”. Pozostaje ten odwieczny dylemat: Jeżeli śmierć nie jest częścią istnienia człowieka, to zatem czym ona naprawdę jest? Chrześcijanie znają odpowiedź. Ale jak „dla siebie” zatrzymać tutaj, na ziemi, człowieka po śmierci? Pisarz, poeta znajduje receptę. Jest nią słowo. Żelazo, a nawet stal rdzewieje, drewno staje się próchnem, kamień kruszy się. Ratunek przynoszą słowa. Są jednak warunki: muszą być dobrze i mądrze napisane, a co jeszcze ważniejsze: czytane. By stały się wieczne.
Z pomocą przychodzi obraz: Róże zakwitły tego roku / jak nigdy przedtem. Pisanie tych wierszy przynosi stan, kiedy zatrzymuje się czas. Czas przestaje istnieć, nie ma wpływu na autorkę, która zdaje się być wyłączona spod jego władzy. Przebywa w świecie stworzonym przez siebie. Tak postrzegają rzeczywistość zakochani, niezależnie od ich wieku.
W pamięci przenikają się czasy: miłość w objęciach teraźniejszości: Podaję kawę / czytasz gazetę (jakże normalne zajęcie męża…) / Słuchamy nowin ze świata / Złagodniały twoim głosem. Troska jest ponadczasowa, portret zmarłego męża jest ciągle żywy: Wiem skąd łza w oku / Uśmiech na twarzy…/ Wiem w jakim kolorze koszuli / jest ci do twarzy / który krawat wybierzesz./ Słucham / ciszy ścian / Twój głos  niesiony echem / tamtego wyznania.
Danuta Bartosz zapytuje metaforycznie: Co dalej?, gdy: noce zmęczone / niepewnością brzasku… / Dla bólu / nie istnieje / czas. Chwilową ulgę przynosi oniryczna nadzieja: Wstyd / przyznać się / śniłem / że wyzdrowiałem. Dzieciństwo i młodość kołyszą dusze obojga, którzy nie przestają rozmawiać z sobą: Wracają marzenia młodości / w mgle / nad łąkami.
Autorka wyobraźnią próbuje nazwać miejsce, do którego odszedł ukochany: Jesteś tam, dokąd sięga lęk / Ścięte / powalone drzewo / już nie osłania / cieniem. Tęsknota nie przynosi oczekiwanego zwieńczenia: …tęsknię / Za Tobą / Za Tobą / Jednostajność nieruchomego wahadła… Wiem / nikt stamtąd nie wraca… Echo nocy / zimną ciemnością odpowiada… Nie jestem sobą / w Tobie zapłakana. A jednak znaleźć można nadzieję: Przecierpieć ból / zobaczyć jak kwitnie bez w ogrodzie.
Na co dzień trudno poradzić sobie z niespodziewaną bolesną rzeczywistością: Biegnę osaczona / nieznaną przestrzenią / może urodzi się Światło … ja nieruchoma / zabita twoim milczeniem…/ Dokąd prowadzi / samotność / Weszła nagle / Podstępnie / Nie znałam jej imienia. Pozostaje bolesna pustka po stracie: Bez miłości / obumieram / Suche drzewo / na rozstaju dróg / oczekuje na wędrowne ptaki.
Wiersze pomieszczone w tomie są hołdem złożonym wspólnym (tak, wspólnym, w zupełnym znaczeniu tego słowa) pięćdziesięciu latom wypełnionym wyjątkową bliskością myśli, pragnień, postrzeganym urokiem świata i spotkanych ludzi. Odnajdujemy w nich radość świtu, objawioną wzmożonym śpiewem ptaków, zastanowienie się – jaki dzień przyniesie słoneczny poranek, fascynację morskim brzegiem (pomaga uzmysłowić sobie początek), podarowaną dal morza, pragnienie pokonania górskiego szczytu, przynoszący wytchnienie spacer duktem leśnym lub polną drogą. Wymienione fascynacje, afirmacja życia, otwarcie na drugiego człowieka wypływają z kompetencji emocjonalnych Danuty Bartosz.
Recenzowana książka została zauważona w 2012 roku: uzyskała wyróżnienie w Konkursie na Najlepszą Książkę Poetycką Roku (towarzyszącym 35. Edycji Międzynarodowego Listopada Poetyckiego), otrzymała Nagrodę Pracy Organicznej im. Marii Konopnickiej, a także wzbudziła zainteresowanie w czasie Międzynarodowego Festiwalu „Strużańskie Wieczory Poezji” w Macedonii.
Paweł Kuszczyński

Danuta Bartosz, „Tylko smutek jest wierny”, Tłumaczenie na język angielski: Agnieszka Mąkinia, Projekt okładki: Bronisław Olachowski, Związek Literatów Polskich Oddział w Poznaniu, Seria Wydawnicza LIBRA, Poznań 2012.

Paweł Kuszczyński


Moc trwania

Barbara Tylman, znana dotąd jako autorka pięciu tomików poetyckich oraz rozproszonych w prasie i radiu opowiadań oraz bajek dla dzieci, wydała w 2012 roku – w zwartej pozycji książkowej – zbiór czterech opowiadań pt. „ Na przekór…”
Bohaterkami tych utworów prozatorskich są kobiety, będące w różnym wieku oraz sytuacji życiowej i rodzinnej. Jest to pisarstwo kobiece, nie tyle ze względu na formę (artystyczną), ale na zaprezentowaną treść, a osobliwie akcenty i motywy jej ukazania. Można zaryzykować twierdzenie: tak przedstawić mogła losy swych bohaterek tylko kobieta. Nie jest to jednak książka napisana z pozycji feministki. Jednak z łatwością odnajdujemy w niej tożsamość kobiecą: w sercu Ingi pozostała zadra, którą można nazwać uprzedzeniem do pewnego gatunku homo sapiens (jakże tak bezosobowo…) Zaczęła inaczej niż dotąd spoglądać na mężczyzn.
Zafascynowana pięknym dzwonem, wsłuchiwała się w jego metaliczny, czysty dźwięk. Miała odczucie, jakby głos dzwonu wydostawał się z wnętrza jej serca. Jednocześnie jakby ją przed czymś ostrzegał
( wielowiekowa kobieca intuicja).
Autorka płynnie oraz interesująco opowiada o czasach w Polsce przed i po przełomie ustrojowym w 1989 roku. Czytelnik, szczególnie młody, może sporo dowiedzieć się o tych okresach: ślub kościelny mógł złamać karierę zawodowemu wojskowemu; powstające markety powodują likwidację małych sklepów; w marketach –„kombinatach” prawdziwe pieniądze zarabia tylko „góra”; przy głównych ulicach były księgarnie i sklepy z artykułami gospodarstwa domowego, a także mięsno – wędliniarskie, a teraz są banki i apteki – należałoby dodać; fatalny stan wagonów osobowych polskich kolei: stare i odrapane z pewnością nie pamiętały czasów swojej świetności; prędkość pociągów nie na XXI wiek: „pokonują” odległość pięciuset kilometrów w czasie dwunastu godzin; tylko ta ciągła gonitwa za pieniędzmi.
Naturalność i prostota dominuje w spokojnej narracji. Czytelnikowi w czasie lektury towarzyszy zaciekawienie, co dalej?  Jak potoczy się dalsze życie bohaterek, dla których najważniejszą rzeczą jest miłość, posiadanie mężczyzny, który zapewni spokój, będzie dawał im swoją czułość i miłość, i któremu można zaufać i powierzyć swoje dalsze życie; one z kolei odwzajemnią się opieką i całkowitym oddaniem. Równie ważne jest szczęście dzieci, także w przyszłym ich małżeństwie: Zrozumiała, że najważniejszym celem jej życia było dobro dzieci. Dosadną naturalność napotykamy dialogu bohaterki opowiadania „Do trzech razy sztuka” z matką: Dzieci, co porabiacie? Od tak dawna nie ma od was żadnego znaku. A ja (Krystyna) całując właśnie męża, ze śmiechem odpowiadam: Dzieci robimy, mamo, dzieci. Przynajmniej próbujemy.
Autorka pokazuje mężczyzn w tle bohaterek opowiadań, choć to oni są bezpośrednimi sprawcami ich doli i niedoli. Rezygnują z ustabilizowanego życia, posiadania domu i kochającej żony i odchodzą do dużo młodszej kobiety. Tutaj kobiety płacą większą cenę za życie. To one rodzą dzieci, bardziej niż ich mężowie dbają o rodzinę, schludny wygląd mieszkania, troszczą się o dzieci, zapewniają domownikom właściwe odżywianie. Są ostoją domu.
Z nieprzewidzianymi skutkami miłosnej przygody muszą radzić sobie same. Skutki rozwodu dotykają je – i oczywiście dzieci – zdecydowanie mocniej. Jeżeli wini je Barbara Tylman, to za łatwowierność. Pragną przecież miłości, tego najbardziej ludzkiego – najważniejszego pragnienia. Autorka opisuje przeżywanie miłości i jej stopniowanie: Uwielbiałam jego tembr głosu; Lubiłam jego delikatne dłonie – gdy mnie obejmował, specjalnie przytrzymywałam je, żeby dłużej czuć ich ciepło. Marek był dla mnie (Krystyny) jak balsam. Kochał i odbierał moją miłość bez żadnych zahamowań i ograniczeń. Szczególnie dynamiczny jest opis aktu miłosnego, trwającego całą noc na morskiej plaży: Jego (Maksymiliana) pieszczoty były inne od tych, jakich doznawała kiedy była z Andrzejem. Były drapieżne, lecz zarazem delikatne. Pozostawiające ślady na skórze, lecz nie sprawiające bólu. Spleceni w miłosnym uścisku, nie liczyli czasu. A może czas nie liczył się dla nich? Zdążyła( Inga) tylko pomyśleć, że chyba straciła rozum.
W opowiadaniach znajdujemy krótkie a zarazem celne opisy wyglądu osób, ich urody oraz mieszkań. Krystyna miała wyjątkowo symetrycznie usytuowane, lekko skośne oczy i okolone długimi rzęsami oczy, kształtny nos z trochę rozdętymi nozdrzami i usta jakby wyrażające grymas – przyciągały wiele spojrzeń. Taka klasowa miss. Karolinka posiadała delikatne rysy po Krystynie, ale typ urody odziedziczyła chyba po Wojtku. Ładnie zarysowane brwi, usta podkreślone pastelową pomadką i ciemne lekko falujące włosy. Garnitur w kolorze grafitowym wspaniale pasował do koloru włosów – czarnych z odcieniem granatu. Przedłużona marynarka – w najmodniejszym kroju – dodawała szyku i elegancji. Mieszkał w ładnie urządzonym, czyściutkim, dwupokojowym mieszkaniu. Wszystko w nim miało swoje miejsce, wszystko starannie ułożone – może właśnie za bardzo dokładnie.
Spotykamy nieomal poetyckie obrazy:
Na ulicy ludzie przemykali pod parasolami. Całe morze parasoli. Małe i duże, kolorowe jak kwiaty i czarne jak stare kruki.… Patrzyły na nią bardzo brązowe oczy. Zawisły na twarzy dziewczyny, jak dwa wielkie znaki zapytania. Otworzywszy oczy, ujrzała już dobrze rozbudzony dzień. Ujrzała uderzające o brzeg fale. Jakby morze oszalało. Na ich grzbietach, niczym na rozpuszczonych końskich grzywach, unosiła się biała piana. Ryk wiatru przypominał rżenie rozdrażnionych koni.
Bohaterka „ Życia w kompromisie” zafascynowana urokiem polskich Tatr: Chciała krzyknąć – góry, jesteście piękne! … Była tak blisko nieba, że tylko sięgnąć ręką i dotknąć tego zimnego błękitu.
Interesujące są opisy sytuacji, w których kobieta po raz pierwszy spotyka mężczyznę (nieraz tego najważniejszego, na całe życie): Los uśmiechnął się do mnie, kiedy na weselu jednej z przyjaciółek „dostałam” do pary chłopaka, który nawet przypadł mi do gustu. Miałam przeczucie, że to nie będzie tylko zwyczajna znajomość. Nie wiedziałam, że był zawodowym wojskowym, a bardzo podobali mi się chłopcy w mundurach.
Nieraz wybawienie z kłopotliwej sytuacji (spowodowanej skutkami wypicia alkoholu i zjedzenia czegoś ciężko strawnego) staje się początkiem interesującej a zarazem intrygującej znajomości. Także spotykamy „ amerykański” sposób poznania się (we współczesnej wersji savoir vivru): Jestem Marek. Miło cię poznać, choć w tak dziwnych okolicznościach. Lecz wcale niefajnie jest cię żegnać. Cześć. Jestem Inga. Przyjechałam tu na krótkie wakacje. Właściwie chciałam odpocząć od ludzi, ale cóż? Spotkałam ciebie. Jeśli miałbyś ochotę pogadać, to… A w ogóle… miło mi.
Podróż oraz poznanie nowego mężczyzny, następna miłość, wybrana samotność – te środki terapeutyczne stają się sposobem zapomnienia, pogodzenia z losem oraz oswajania czasu.
Wyjątkowo trudne, a nawet tragiczne są losy bohaterek. Krystyna traci męża – alkoholika, który zginął w wypadku samochodowym. Karoseria prawie owinęła się wokół pnia  oraz drugiego mężczyznę życia, który zostaje przyłapany na przemycie narkotyków; zaznaje spokoju dopiero w małżeństwie ze znacznie starszym od siebie mężczyzną. Inga przekonuje się, spotykając przy wejściu do kina męża w towarzystwie smukłej brunetki, że nie wyjeżdżał on na delegacje, nie miał żadnych wyjść służbowych (jak to próbował od dawna tłumaczyć). To stało się powodem rozstania z mężczyzną którego kochała bezgranicznie. Za zmysłową przygodę miłosną na plaży z nieznajomym malarzem (który okazał się narkomanem) przyjdzie Indze zapłacić bardzo wysoką cenę. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że do końca życia, będzie miała wspaniałą pamiątkę z Juraty. Miała przekonać się za jakieś… dziewięć miesięcy. Marta – chcąc odpocząć od męża, który bardziej niż jej towarzystwo polubił wędkowanie( skupiając uwagę na spławiku, nawet nie pomyślał, co w tej chwili może robić jego druga połowa) i spotkania z kolegami od kielicha (uważał, że były odpowiednie do odreagowania znużenia po pracy) – wybiera się pierwszy raz w życiu na samotny tygodniowy wyjazd do Zakopanego. Mąż Julii (pewnego dnia spakował najpotrzebniejsze rzeczy do torby i po prostu zamknął za sobą drzwi z drugiej strony… Przestał interesować się nią i dziećmi. Zostawił ją dla innej, dużo młodszej kobiety.

Język Tylman jest bogaty i różnorodny. Często spotykamy zwroty wyraźnie typowe dla rdzennych poznaniaków: Czas do domu, bo ten mój pomyśli, że coś mi się przydarzyło. Miał trochę żyłki do motoryzacji i drobne naprawy nie sprawią mu kłopotu. Przyjęcie weselne odbędzie się w lokalu. Wojtek nauczył się prowadzić gospodarstwo razem ze mną i czasem potrafił nawet coś smacznego upichcić.
Przytrafiają się też naleciałości angielskie: super i OK.
Dla ubarwienia języka autorka przytacza kolokwializmy, typowe potocznie, a także pospolite zwroty frazeologiczne: Nawet ja niczego nie wykapowałam. Zamieniłam się w słuch. Przecież mnie też coś od życia się należy. Pod skrzydłami Marka żyłam jak u Pana Boga za piecem. O kurczę pieczone, zapomniałam zabrać kluczy od mieszkania. To jakiś artysta. Inny świat. Z całkiem innej bajki – poczuła się tak nieswojo, jakby zerwała się nić, która wczoraj połączyła ją z nieznajomym. Przypomniała sobie o małej strzykawce (o którą skaleczyła się na plaży).No, ładnie. Przecież to na bank narkomani. Przecież już sam zapach to niebo w gębie, a co dopiero zjedzenie tego przysmaku (kiełbasy smażonej z cebulką i gorącej herbaty z cytryną).
W tym trwaniu w wartościach, bohaterki opowiadań Barbary Tylman są podobne do członkiń Zjednoczonego Koła Ziemianek (działających od lat 80 XIX wieku po okres międzywojnia).
Omawiana proza stanowi następne znaczące potwierdzenie twórczego rozwoju (naszej) poznańskiej pisarki.


Barbara Tylman  Na przekór…
Związek Literatów Polskich
Seria LIBRA nr 40
Poznań 2012

 

Samemu sobie nie daruje

Druga część frazy znanego wiersza Eugeniusza Jewtuszenki (mówiącego o poecie): "I choćby Bóg odpuścił winy wszystkie/ Samemu sobie nie daruje" (tłumaczenie Andrzeja Mandaliana) - z powodzeniem może posłużyć za tytuł recenzji tomiku wierszy Leszka Żulińskiego "Mefisto". To już nie proteza sumienia podpierająca kulejącą jaźń, ale sumienie, będące sercem duszy, objawia się w pełni czasu i przestrzeni.
Autor zaczyna kokieteryjnie tekstem Bazyliszek: do dziś boję się spojrzeć w lustro, choć przecież, gdyby często nie patrzył w lustrzane odbicie swoje, nie napisałby tej książki. Nie "gryzłoby go sumienie", jak jeszcze przed kilkudziesięciu laty mawiało się dość powszechnie, lub: "nie mam sumienia tego zrobić/ tak postąpić, skrzywdziłbym człowieka/ moich rówieśników/ kolegów/ grupę".
Dobrze się stało, że ta publikacja w ogóle została napisana, gdyż nawet samo słowo "sumienie" zniknęło z potocznego języka, nie mówiąc już o braku zastanawiania się nad skutkami czynów popełnionych przy "wyłączonym" sumieniu.
Bowiem sumienie, to własny kontroler myśli/sądów/ działań człowieka. Współcześnie satyrycy pozwalają sobie na groźną/ cyniczną niefrasobliwość: "Mamy sumienie czyste, bo nieużywane". Najlepiej byłoby żyć w próżni (zawsze marzyłem o Próżni). Bardzo blisko sumienia jest godność, która zgubiła się w relacjach interpersonalnych; zniknęła za rogiem ulicy.
Czy ktoś słyszał o niekompetentnym urzędniku państwowym/samorządowym, pozostającym z nadania tej lub tamtej partii, że podał się dzisiaj do dymisji, czy o przedsiębiorcy, który zdefraudował majątek, publiczne/społeczne pieniądze i palnął sobie w łeb.
Ale wróćmy do tomiku Żulińskiego. Jakże inne jest współczesne piekło, w którym urządził się Mefisio, jak filuternie nazywa autor księcia diabłów:

…dywan utkany w Auschwitz z ludzkich włosów,
trofea z kolejnych krucjat, bibeloty z izb tortur…
ale ładnie tu u ciebie, ładnie
nie mam już gdzie mieszkać, może tutaj, kątem?
będziemy prowadzić dysputy o wyższości Dobra nad Złem.
Chociaż "Sam diabeł piekła nie czyni", zauważył przywołany Jerzy Leszczyński.
Ci nie zbłądzili, bo żaden szlak w górach ich nie zmylił/(umieli wybierać)/ żaden cień nie zasłonił oczu/(umieli patrzeć)/ dotknęło ich piękno i dobro/ (które mnożą), /mnie dotyka trąd/ (nieuleczalny) /niewybaczalny/ dla tych, którzy czują się/ piękni i dobrzy. Czują się, ale czy naprawdę/ i zawsze są piękni i dobrzy. Przywołać tutaj wypada świętego Augustyna: "Błądzę, więc jestem".
Trzy teksty mówią o Judaszu. Autor słusznie zauważa, że ludziom niedobrym/złym/ pozbawionym sumienia "potrzebny" jest Judasz, mogą go w każdej chwili przywołać i perorować: był gorszy ode mnie/ od nas.
A Judasz, wrażliwy uczeń Jezusa, miał sumienie, które spóźniło się - objawiło się nie w tej najważniejszej chwili: sam sobie wymierzył największą karę.
W życiu człowieka trafiamy na zdumiewający paradoks: dojrzałość, której towarzyszy gubienie darowanego piękna, przynosi ograniczenie "zakresu" błądzenia. Kapitalne przykłady tej prawdy pokazał Tadeusz Kotarbiński. Dobro ze złem, zło z dobrem wzajemnie się przenikają, ale tylko osiągając stan Dobra możemy zauważyć/ wyeliminować zło. Odnosi się to zarówno do wnętrza samego człowieka, jak i relacji międzyludzkich/ społecznych. Zły człowiek nie postrzega zła, ono w nim tkwi.
Jest w nas i mister Hyde i doktor Jekyll; za sprawą proporcji oraz przeżytych lat.
Dobro wymaga odpowiedniej scenerii
i kontrastu, jego białe dłonie są
zachwycająco piękne na czarnym tle
więc może warto pogodzić się z Losem.
Co jest obroną/ przed wichrami duszy, chyba nie cynizm:
pozostaje rdza, z którą nie umiemy/sobie poradzić/ to nasza dusza/ w której tylko zegarowy niewypał/prawdy.
Bliźni "przynoszący" nam prawdę niechaj zastanowią się nad istotą; niezadawania bólu; niezdawanie ran/ może okazać się ważniejsze od prawdy/ ale wywlecz ją na rynek Sumienia,/ postaw pod pręgierz,/ niech sama sobie spojrzy w oczy.
Prawda bowiem, to najsubtelniejsza broń, najlepsza do obrony, jak i do ataku.
Jakże trudno jest znaleźć spokojne/ szczęśliwe wybawienie:
… z Panem Cogito patrzyliśmy/ na olej Boscha/ Piekło nas dotykało/ - czuje pan swąd? - zapytałem,/ - od pana- odpowiedział/ wstał, oddalił się, przepadł mi/ w amfiladzie życia/ szczęśliwi prości i prostolinijni;/ ja siedzę tam dalej i nie wiem/ którędy do wyjścia.
Jako wytrawny krytyk, obywatel krainy sztuki a ostatnio i znakomity poeta (poprzednie tomy: "Chandra", "Ja, Faust:, "Rymowanki"), nawołuje Żuliński do rozważnego posługiwania się słowem: waż słowa/ niektóre z nich obracaj w ustach wielokrotnie, aż wyszlifujesz ich zadry i kanty/… nie paplaj, nocą, w ciszy, oglądaj Nieboskłon Sensu,/ ustalaj jego blask,/ nie ściemniaj.
Słowa są groźniejsze niż pociągnięcie za spust, potrafią dopadać przez całe Życie:
…pociągnij za spust/
to będzie łatwiejsze, niż rozmowa z synem,/ po której umierałbyś na raty, / zaplątany we własne słowa,/ zakuty w grymas jego pogardy.
Przed bramą prowadzącą do przyszłych lat:
stań przed samym sobą nagi i drżący,
ufaj w jasność przestrzeni i w świat…
zatrzymaj tylko książki, te, które wzbudzały
wicher twojej duszy, wywoływały drżenie serca
i zaciskały gardło grudą poruszenia,
możesz także wziąć mały kamyk, topaz
twojej nadziei, która wiecznie gasła.

Kultura, niszczona przez cywilizacje, skończy się, w ogóle świat się skończy, gdy spłonie ostatnia biblioteka.
Sztuka, chociaż chwilowym, ale ocaleniem:
od zawsze spacerowałem po jej ogrodach/…
nigdy nie zatrzasnęła przede mną drzwi, wabiła oczy,/
uszy otwierała nokturnami i wierszami/…
ale zawsze, gdy traciłem równowagę na krawędzi/
przewracanej kartki lub ostatnie sale muzeów/
wyrzucały mnie na ulicę - traciłem tę jasność i wiarę.

Wyobraźnia pozwala żyć naprawdę, być sobą:
odpływałem w stronę nierzeczywistości; Mefisto
przebrany za Małgorzatę wzywał mnie
do niepamietania.
Inny to nie obcy. Drugi człowiek, to nieraz więcej niż cały świat: … inność innych/ jest całym ich światem, osobną planetą/…jednoczy nas wspólnota krwi, powietrza/ i ziemi, jesteśmy stronami tego samego medalu…
Patriotyzm Leszka Żulińskiego żywią własne wybory:
… wyemigrowałbym już dawno,/ gdyby nie Norwid i Leśmian, zieleń Beskidu, Pan Cogito i koty Rymkiewicza,/… skurcz gardła,/ który zawsze czuję w Stawisku,/ wiara księdza/ Tischnera, zapach lasów wokół Tucholi,/ filmy Wajdy, Malczewski, teksty/ Kołakowskiego…

Autor "Mefista" przypomniał, że sumienie jest wziernikiem wnętrza człowieka. Ma to szczególne znaczenie dziś, kiedy ludzie coraz rzadziej zadają sobie pytanie Dlaczego?, od którego zaczyna się suwerenne myślenie, zastanowienie, wątpliwości Dlaczego?. Pozostaje nadal latoroślą ludzkich pytań.
Pozornie wydawać by się mogło, że to nie on, któremu zawiodła busola/ młodość jest wichurą,/ strzałka busoli tańczy jak oszalała i któremu tajniacy podsuwali jakieś papiery;
i które drze je od lat/ na strzępy, ale palce krwawią do dziś atramentem
- jest "predestynowany" by pisać o tym. Każdemu z nas niezbędny jest rachunek sumienia:
zrób go uczciwie i z podniesioną głową;
kiedy będą cię ponaglali, powiedz,
żeby powściągnęli swą popędliwość
sądu i zemsty; może potrafisz sam
paść na kolana i z nich się dźwignąć.
"Mefisto" to poetycki traktat o sumieniu, o wadze moralności i etyki w życiu oraz losie człowieka.



Leszek Żuliński "Mefisto"
Wydawnictwo Adam Marszałek,
Toruń 2011, str. 68

Miejsce dla słowa

Członkowie Klubu Literackiego Centrum Kultury Zamek a od 2005 roku „Dąbrówka” (przy Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej) twórczo potwierdzili 41 lat działalności swojej orientacji pisarskiej, wydając w 2011 roku kolejną antologię (trafniej byłoby nazwać almanach) „Na końcu świata albo języka”. Tytuł książki jest „bliższy” końcu języka niż świata. Należy go rozumieć co najmniej dwojako: koniec języka jako coś, co jest bardzo blisko, a czego nie możemy sobie przypomnieć oraz jako określenie trudności znalezienia... może na końcu świata... potrzebnego/poszukiwanego słowa. Czytając utwory (liryczne, prozatorskie, reporterskie, eseistyczne, wspomnieniowe) pomieszczone w antologii, spotykamy się z wszelaką różnorodnością (nie tylko w sferze tematyki czy też poetyki), na którą miało wpływ wiele przyczyn: długość okresu „pracy w słowie”, dorobek pisarski, doświadczenie życiowe (autorów dzielą co najmniej trzy pokolenia: najstarszy rocznik 1930, najmłodszy 1992).
Z 35 autorów antologii członkami ogólnopolskich związków pisarskich są: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich – Jerzy Grupiński, Związku Literatów Polskich – Danuta Bartosz, Zygmunt Dekiert, Brygida Mielcarek, Tomasz W.M. Rzepa, Tadeusz Stirmer, Barbara Tylman.
Jolanta i Stanisław Szwarcowie należą do Stowarzyszenia Twórczego Artystyczno- Literackiego w Krakowie, natomiast Daromiła Wąsowska- Tomawska jest członkiem Unii Polskich Pisarzy Lekarzy. Zdecydowana większość miała debiuty prasowe w „Protokóle Towarzyskim”/ „Protokole Kulturalnym”, wydawanych kolejno przez Klub Literacki. Oprócz wymienionych tytułów autorzy publikują dość często w „Akancie”, „Gazecie Kulturalnej”, „Okolicy Poetów”.
Założycielem i jednocześnie niekwestionowanym liderem Klubu jest Jerzy Grupiński, którego dokonania twórcze i animatorskie zostały uhonorowane medalami: Labor Omnia Vincit, Zasłużony Kulturze Gloria Artis oraz unikatowym wyróżnieniem za wytrwałość w kulturze, przyznanym przez kapitułę, której przewodniczy Jerzy Szatkowski – redaktor naczelny „Okolicy Poetów”.
To Jerzy Grupiński jest redaktorem periodyków oraz antologii wydawanych przez Klub oraz prowadzi spotkania autorskie i konkursy organizowane pod auspicjami Klubu.
W recenzowanej książce znajdujemy sporo prawdy o życiu, o jego próbach i sposobach godzenia z losem, o oswajaniu czasu darowanego człowiekowi i o jego pragnieniach.
Bardzo trudno pogodzić się z odejściem najbliższej osoby – męża, jak w wierszu Danuty Bartosz: Nagle zejść w dolinę ciszy/ Nadzieja tam/ gdzie nie sięga ziemia. Nie otworzyli się na miłość (by przyjąć Syna Nieba – Jezusa), choć, przecież wiadomo, że dla miłości jest więcej miejsca na tym świecie. Spektakle, widowiskowość nie przynoszą mądrego ukojenia: Koło fortuny dalej się toczy/pobrzękuje pieniądz/ w górę wzlatują sztuczne ognie.
Najtrudniej poradzić sobie z samotnością wieczorem, która weszła tak nagle/a której nie znałam.
Nie śpieszyć się zbytnio, bo można zgubić życie. Zamyślenie, wątpliwości, zadawanie elementarnego pytania Dlaczego?- nobilitują człowieka: Trzeba czasami/ zatrzymać się na chwilę by czas wyprzedzić/ na dłużej, a czas, zdaniem Zygmunta Dekierta, wyznacza Wahadło/ w monotonii pieszczoty/ kolejnej sekundy.
O trudzie, a nawet o bólu, pisania wierszy opowiada Jerzy Grupiński w trzech pomieszczonych tekstach:
…świat dopiero/ chce nabrać/ w usta światła, Znam ten głos/ nawet przez sen słyszę/ Jak łatwo cicho/ drze papier("Nie noc")
… bo już rymują się/promienne ścięgna/    … Piórka dotyku podnoszą/ lotki gestów/ jakby szukały drugiej ręki/ i umawiały się/ na dziesięć palców/ i chciały iść do ludzi (Wiersz z ręki")
… jakby kusiciel- wąż uciekał z ogrodu/ i szedł przez lepkie trawy/ z jabłkiem w paszczy/ z dnia słowa/ odezwał się wiersz (Z dnia słowa").
Świadomość bólu tworzenia poezji oraz jej posłannictwo ma Barbara Tylman: pomimo trudu życia/ nakazano mi być/ wrażliwą na ból/ piękno i brzydotę/ istotą ludzką. W świecie można znaleźć piękno - tylko trzeba je zobaczyć i pozwolić istnieć: - niech przytulone do altany/ dojrzewają grona winorośli/ niech węgierki zmarszczeniem/ osiągną n niezwykłą słodycz/ niech jarzębina nabrzmieje/ czerwienią korali/ niech wrzosy założą/ fioletowe szaty.
Brygidzie Mielcarek jesteśmy wdzięczni za przypomnienie, że człowiek jest częścią natury: Uciekam w świat Natury/ to powrót do siebie/ jestem częścią- tą/ najbardziej bezradną ("Powroty") oraz, że każdy człowiek: chce mieć dom/ iść do domu/ wejść do domu…(Wędrowiec"). Pisząc wiersze trzeba odnaleźć: Myśli niedokończone o śnie na grzbietach złotych chmur ("Niedokończone").
Trzeba zastanowić się nad upływającym bezmyślnie życiem, które pędzi naprzód/ i obłęd postępu/ a tam gdzieś po drodze/ został zwykły człowiek ("Gdzie jest zwykły człowiek" Tomasza W.M. Rzepy). Ukochana osoba nie przyszła, choć znamy: Gorzki smak spełnienia/ jest jak przebudzenie/ jak spadanie gwiazdy/ i jak ciemność po niej (Jak ciemność").
W konwencji onirycznej Omir Socha ukazał spotkanie dwóch poetów - Witka Różańskiego i Andrzeja Ogrodowczyka: Sny Witka, trzeba to powiedzieć, miały to do siebie, że nie pochodziły z brudnego rezerwuaru nocy, były snami na jawie, były niezrealizowanym snem śniącego dnia, były snem ludzi, którzy zapomnieli, jak się śni, patrząc prosto w słońce, rodząc się, pracując, jedząc, wydalając. Sny jego były o niczym i w tym tkwiło ich piękno.
I oto fragment snu Witka: nagle spostrzegłem się, że ciebie nie ma, że musiałeś zostać z tyłu, wiesz, lecz tam ciebie nie ma, cóż daję nura, pod wodą najpierw jest ciemno, glony przepuszczają tylko trochę zielonego światła, ale już dwa metry pod wodą jest jakby jaśniej, jakby przestronniej, jak na pańskim stole…
Pomieszczony fragment "Wielkiego Księstwa Poznańskiego" - to proza artystyczna, przedniej jakości.
Poezja Tadeusza Stirmera obfituje w zaskakujące skojarzenia, rozwichrzoną wyobraźnię. Ta poezja jest niezgodą na panoszące się stereotypy w ocenach dziejów Polski, przypisywanej jej misji. Często staje się ona drastyczną krytyką zachowań i mentalności Polaków: w stolicy sumienia reducie Europy/ katohistoria w narodowym sosie/ nowi Kordeccy plują krwią w obiektyw/ kontra be-łowcy świętego totemu/ truchło rewolucji żuje dawną chwałę/ patos międli pacierz i wrogie zaklęcia/    …wszystko jest cząstką poznanego świata/ a świat zaledwie zmarszczką w czasie i przestrzeni ("Miara").

Jak się rzekło w antologii spotykamy się z wieloma formami pisarskimi, za pomocą których autorzy podejmują trud wypowiedzenia prawdziwych uczuć, poglądów na współczesny świat i człowieka, artykułują swoje pragnienia. Jej lektura jest szkołą mądrości. Dlatego warto po nią sięgnąć i czytać.
Wybrane fragmenty z antologii:

Na końcu świat albo języka
Antologia 35 członków Klubu Literackiego
pod redakcją Jerzego Grupińskiego
Jolanty Szwarc, Stanisława Szwarca
Wydawnictwo Kontekst, Poznań 2011, str. 146

 

Paweł Kuszczyński

Potrzeba podróży


 

Mirosława Prywer Podróż liryczna. Fotogr Z drogi jesteśmy, najbardziej do niej należymy. Mirosława Prywer w swoim piątym tomiku poezji „Podróż liryczna” wypowiada to przesłanie.
Czas człowieka – od chwili urodzin aż po śmierć – jest czasem biegnącym linearnie, zataczając koła o zmieniających się promieniach, które znaczą poszczególne lata, a w nich ważne święta, wydarzenia, przejścia oraz intensywność przeżywania. To właśnie w podróży linearność czasu uwidacznia się najwyraźniej. Jest bowiem początek i koniec podróży, którymi najczęściej bywa nasz dom, i dobrze się dzieje, że do niego z radością wracamy, często z zamysłem… następnej podróży. Podróż zaspokaja potrzebę zmian w naszym życiu i dlatego najbardziej lubimy wracać „inną” drogą.
Gdyby próbować nazwać geometryczny obraz podróży, jest to – w swojej istocie – odcinek widziany oczami naszej wyobraźni. W rzeczywistości jest to suma wielu różnych odcinków, które wyznaczają miejsca warte zauważenia, postoje zaplanowane bądź spowodowane zauroczeniem, a nawet niespodziewanym zdarzeniem.
Wiersz Odnaleźć siebie, będący nie tylko prologiem tomiku, co uzasadnieniem ucieczki od nużącej rzeczywistości, w której …płynie rzeka pośpiechu/ często nowoczesnością usprawiedliwionego – P.K./ rozlewa się krzykliwie / między ścianami domów i wpada do szkół i fabryk / nawet na sumę do kościoła…/ - przywołuje potrzebę podróży.
Odnaleźć siebie, to odwieczne pragnienie myślącego i wrażliwego człowieka.
A odnaleźć można siebie, mówiąc słowami autorki, w podróży – by …przemierzać bieszczadzkie połoniny / albo na tatrzańskiej grani / chmurom powierzać marzenia.
Prywer nie byłaby poetką, gdyby nie pozostawała na miarę marzeń, które stają się nie odgadnione, jako tajemnica dzielona jedynie z chmurami. Autorka w swojej peregrynacji po różnych miastach, miejscowościach Polski i nie tylko, należałoby powiedzieć po różnych miejscach Europy – widzianej osobnymi oczami – pozostaje ciągle ta sama: otwarta na dobro i piękno, pełna świeżości  w zobaczeniu ludzi i krajobrazów. Przyroda pozostaje dla niej najprawdziwszym światłem. Wdzięczność za dar istnienia, za wszystko co ono niesie, a więc za radość, ból, szczęście i cierpienie – wyraża swoim zachwytem , a jest to zachwyt czystością intencji naznaczony.
Mirosława Prywer wiele wie o miejscach swoich podróży , ich walorach turystyczno – krajoznawczych, zabytkach kultury materialnej i duchowej oraz historii. Stąd wartości poznawcze tomiku są niebagatelne. Jakby mimochodem przypomina prawdę: najpierw poznać, by móc polubić i pokochać. Ale przede wszystkim jest w nim wiele dobrej mądrości, wysokiej kultury emocjonalnej, tak niezmiernie potrzebnych w dzisiejszych czasach wytrzebionych z tajemnicy.
Jest to zatem – w swej istocie – podróż liryczna, co zresztą podpowiada tytuł tomu. Prywer nie tylko kocha tę swoją małą ojczyznę, a może lepiej: małe ojczyzny, którymi stają się kolejno: Ostroróg, Szamotuły, Poznań, ale w jej wrażliwej duszy jest wiele miejsca i serca dla innych okolic, które ją wzruszyły, zostawiły swoje piętno, żyją w niej.
Autorka wręcz woła o mądrość życia, jak w wierszu opowiadającym o pięknie Splitu, które dla wszystkich winno być zachowane, także dla dzisiejszych i następnych pokoleń.
W wierszach tomiku jest wiele zamyślenia (jeszcze nie spóźnionego ostatecznie), niepokoju, trudnego trwania, poszukiwania własnej tożsamości we współczesnym świecie. Prywer bardzo bliskie są losy ludzi żyjących w miejscach jej podróży. Zauważa cierpienie Chorwatów, cenę jaką płaci człowiek za każdy przeżyty dzień w czasie wojny, pozostającej najbardziej niechlubną kartą w dziejach ludzkości, niweczącą wszelką wartość.
Jest także w tej poezji wiara w Boga, która przynosi spokój, piękno i ocala, jak w wierszu Noc w Apeninach. Ta podróż w gruncie rzeczy odbywa się w teraźniejszości, sycona pamięcią chwil, spotkań, widoków, woni i dźwięków, które warto zauważyć. Jest to także podróż czasu przeszłego, czasu dokonań. Są w niej opisy miejsc, którymi autorka została zauroczona. Jest w tym dopełnieniu swoista dynamika i wdzięk. Nakładają się, przenikają te dwie podróże, uzupełniając się  komplementarnie. Równie ważny dla autorki, i dla nas, czytelników. Czas teraźniejszy i przeszły wzbogacają się nawzajem. I do końca  nie wiemy co ważniejsze: przypomnienie miejsca podróży, czy refleksja którą ono przynosi? Przecież nikt naprawdę nie wie, kiedy kończy się przeszłość a zaczyna teraźniejszość.
Tę prawdę o otwartości życia ludzkiego przekazuje nam poetka. Jest to zarazem lekcja pięknej pokory. Z wielu powodów warto przeczytać Podróż liryczną Mirosławy Prywer.afia na okładce Marian Prywer.


Biała i Kolorowa Seria Poetycka pod red. Nikosa Chadzinikolau, Związek Literatów Polskich w Poznaniu. Wydawnictwo „Poetikon” 2000. str 52.

„Dotyk szarości”

Taki tytuł nosi czwarty tom wierszy Mirosławy Prywer. Dotyk to ten najbardziej subtelny, delikatny zmysł. Zmysł, który o paradoksie pięknie napotkany, jest o najszczerszym, najpełniejszym zakresie czucia – mówimy bowiem: dotyk ust, ręki, stopy, ale i dotyk szaty, i dotknięcie sukni, kokardki.

Dotyk to także zmysł, który sprawdza poznanie innych zmysłów, szczególnie wzroku: chcemy sprawdzić porowatość kamienia, gładkość rzeźby, stołu, aksamitnej kanapy (kotary): mamy wielką chęć, choć nie wolno, przejechać opuszkami palców po fakturze olejnego obrazu. Żeby sprawdzić, czy zanurzony w wodzie ołówek jest prosty, przesuwamy po nim palcem.

Dotyk szarości, jaka to piękna metafora, pełna pokory. Chodzi tu o szarość szlachetną, którą zamierzają ukazać naszym oczom malarze. Szarość to szczególne połączenie czerni i bieli, które kolorami nie są, ale stanowią materię rysunku Luizy Montesantu, choćby tak wyjątkowego, jak ten na obwolucie tomiku.
Szarość to także połączenie czerni z kolorem (kolorami), które przyjmuje takie np. nazwy: szarozielony, szaroniebieski, szarobrązowy czy szaroczerwony. Tak naprawdę to nie ma absolutnie czystych kolorów, bo albo czerń, albo biel dotyka, mniej czy bardziej. Nasze oko, mimo najlepszych chęci, nie zawsze potrafi uchwycić różnice, przekonuje jednak o wielorakich progach naszej wrażliwości.
W wierszu Scenariusz, rozpoczynającym tomik, widzę odwieczną walkę o szczęście. Los Syzyfa to przemożne pragnienie wygranej. Jesteśmy na miarę naszych marzeń, nadziei. To nic innego jak Nietzcheńskie zawołanie: Kocham tych, którzy płyną ku drugiemu brzegowi (wiersz Sen i plony). Piękne jest przesłanie Myśli i słów. Człowiek wolny jest w myślach, do których dorastają słowa.
Mirosława Prywer pragnie zwyczajnego dobra i odróżnia je od odświętnej doskonałości. Przyroda staje się powiernikiem poetki: Wychodzę na moją łąkę / by trawom powierzyć marzenia. Niezniszczalnym trawom, chciałoby się dopowiedzieć. Twórczość przynosi wolność: Jednak gdy wzniesiesz się / ponad wszystkie ziemskie sprawy / otulisz się wierszem / poczujesz smak wolności. Okazuje się potrzebne zrozumienie kwiatów i kamieni.

W Równaniu serca poetka mówi, że odzyska spokój, gdy zamieszka w niej muzyka, gdy równanie serca obejmie wszystkich bezdomnych, których coraz więcej, a którzy pojawili się na ulicach i dworcach bez żadnego jej udziału i przyzwolenia. By ogrzać bezdomnych chce ukraść Panu Bogu Worek Węgla (termin używany w astronomii jakże staje się użyteczny) . Coś więcej trzeba niż zastawionego stołu, by nie czuć się samotnym, mówi Prywer.
Mirosława Prywer przekonuje, że warto jednak i dziś pisać wiersze, by niepokojem oczyszczać ludzkie serca.
____________________________________________________________ 
Mirosława Prywer, Dotyk szarości, Związek Literatów Polskich, Poznań 1998, Biała i Kolorowa Seria Poetycka pod redakcją Nikosa Chadzinikolau, rysunek Luiza Montesantu.

===================================

 

Paweł Kuszczyński: Przychylna przestrzeń myśli


poniedziałek, 17 sierpnia 2009 

„Słodka woda, słona woda” („Sweet water”, salt water”) to siódma książka Lidii Kosk, a druga dwujęzyczna. „Niedosyt” („Reshapings”), wydany w 2003 roku, oraz omawiany tom przełożyła na angielski córka autorki Danuta E. Kosk-Kosicka. Autorka często podróżuje, uzmysławiając sobie i miłośnikom swojej twórczości, że nasze życie jest drogą, że z niej jesteśmy. Potwierdzają to informacje o nazwach miejscowości pod datowanym każdym wierszem. Peregrynacje Lidii Kosk obejmują zarówno okolice związane z dzieciństwem ( Skrobów, Lubartów, Krzesimów, Lublin), jak coraz to dalsze miejsca w świecie: Kołobrzeg, Kraków, Beniaminów, Zakopane, Paryż, czy Nowy Jork, Baltimore, Stanford, Santa Cruz w USA. Zresztą spotkaniom z amerykańskimi czytelnikami „Niedosytu” (w tym z polonią) należy zawdzięczać powstanie wierszy oraz unikatowych fotografii przyrody (autorstwa poetki), zamieszczonych w omawianym tomie.



Naturalną koleją rzeczy w pierwszej części tomu „Narodziny świata” autorka przywołuje żywioły wody i wiatru. W wierszu „Wiatr” swoją wyobraźnią opisuje kolejne etapy stwarzania świata „zawiał / zaszumiał najmocniej / jak potrafił / zapragnął więcej / potęgi / wezwał na pomoc / bystrą wodę / brzmiała za słodko / dodał do niej słone / samotne łzy / pomieszane z miłością / cierpką / jak ziele wieków” i okrasił pięknem: „Błękit nieba tulił / główkami przylaszczki poróżowiały płatki / resztek śniegu / zamieniając się w kwiaty / jabłoni (wiersz „Raj”).

To właśnie, według starożytnej filozofii, woda dała początek życiu. Nie na darmo badacze Kosmosu szukają wody na planetach (Mars), by móc wnioskować o istnieniu na nich życia. Jest zatem obecna w tych tekstach woda: i ta słodka, i ta słona. Często tęsknie przywoływane są obrazy z dzieciństwa (tego rudymentarnego – dla każdego twórcy – okresu życia), przeżywanego na lubelskiej wsi: „zapamiętałych ujadań Burków / mojego strachu / zauroczenia burzą majową / Znów tam zabłądzić / przeżyć na nowo / noc wtopioną / w zapach jaśminu (wiersz „Jaśmin”) oraz w wierszu „Narodziny świata”:
słońcem chwytającym palcami promieni
biały dom na rozpłaszczonym szczycie wzgórza
ze zboczami wilgotnymi poranną rosą
dyszącymi południem i macierzanką.

Wspominane z utęsknieniem dzieciństwo nie zawsze ma sielski wizerunek:
„ostre szpilki mrozu ranią / wiatr/ konie / ludzi / uderzają w powieki / broniące źrenic oczu / ...chwytają powietrze / zanim zmieni się w kryształki/lodów („W ciemnych grzywach koni”); zdarzały się sytuacje przywołujące los Syzyfa: „Wspinam się pod górę / dźwigając skarb / przerastający moje siły / wiadro wody / ...nogi potykające się / o zlodowaciałe /grudy śniegu / Padam / woda spływa / razem ze mną w dół / zamarzając / jak łzy na policzkach / ...Błysk słońca na moment / powiększa mnie cieniem / gdy znów idę mierzyć się / z moją szklaną górą („ Szklana góra”).

Odwieczne człowiecze zadanie: odnaleźć źródło dobrej wody – „A po latach / gdy zapragnę jego wody... jeśli znajdę porosłą chaszczami / ścieżką / do źródełka / jeżeli nie wyschło / spotkam cię tam Mario. Pragnienie „Potrzebuję cię, mamo” opisane we wzruszającym wierszu „W twoim głosie moje imię”: „Dźwięk mojego imienia / w twoim głosie / otwierał światy / Wołaj mnie mamo / wołaj często moje imię / Przed najdalszą nawet / drogą gdy cię usłyszę / posłusznie odpowiem / idę.

Istniejemy w czasie, tej rzeczywistości zarazem bliskiej i porażającej, którą nieustająco staramy się oswoić: „Uderza zegar na wieży / dalekiego kościoła /porządkuje czas / („Zmrokiem wyśnione”), żal dostojnej jedynie ruiny rodzinnego domu „nad szczątkami domu / chroniącego resztkami sufitu / i energią uwięzioną / pod patyną pleśni / w kredensie tkwiącym / przy resztkach ściany / na posterunku / pamięci”.

Przeraża autorkę świat naznaczony współczesną cywilizacją: „Jak poprzez siatkę / pękających / w oczach naczynek / widzę zraniony świat / widzę raniony świat / widzę zabijany świat („Co przyniesie poranek”). Ma ona jednocześnie świadomość, że świat pozostaje i jest (tylko) jeden, niezależnie od naszego do niego stosunku: „mój świat / twój świat / nasz świat / wasz świat / ich świat / świat ludzki / świat nieludzki. Na nasze szczęście jest w nim dobro i zło, a tylko od ludzi (rządzących) zależy z czym spotkamy się częściej w życiu.

Pozostaje nadzieja, to obok pnia ściętego drzewa odnajdujemy wianek... „zielonych liści / młodych drzewek / na tle różowych wrzosów” („Wtopiona w obraz”).

Można także usłyszeć ciszę, idąc obok / razem i osobno / jak drzewa w lesie / co dążą w górę / osobno / i razem / są lasem” („I słyszeć ciszę”). Przyroda to najprawdziwsze światło, otwierające nas na nieustanne poznawanie tajemnic Natury: „A jeżeli będzie mi dane / jeszcze i jeszcze raz / popatrzeć na cud świata / tęczówkami szypułek / okolonych rzęsami płatków / kwiatu jabłoni / ...ciekawa świata / którego nie zdążyłam poznać” („Ciekawa świata”).

Jesteśmy smutni – widać to w twarzach przechodniów na ulicach polskich miast: „Moje miasto / dziś takie smutne / twarzami ludzi / podążających / za zniekształconym / odbiciem celu” („Kwiat we włosach”).

Szczęśliwie się stało, że idzie ulicą dziewczyna na spotkanie z kochankiem, która ma we włosach kwiat. Jakże potrzebny jest ten obraz poszarzałej ulicy wielkiego miasta z niepokojami oraz bezmyślnym zabieganiem jego mieszkańców. Zakochani spotkają się w domu, bowiem „las nie służy już / za schronienie / jak waszym dziadkom – to ich twarze w woalkach / z nietrafionych wyborów”. Nieustająco powraca w tych wierszach pamięć minionych szczęśliwych chwil, przeżytych z mężem Henrykiem P. Kosk, żołnierzem Armii Krajowej, później oficerem Wojska Polskiego, który przeszedł trudną frontową drogę: „dzieląca nas przestrzeń i czas / nie przeszkadzają mi szukać ciebie / walczyłeś o to miasto / walczyłeś o to morze / ...nosiłeś niewiele to morze / ...nosiłeś niewiele ponad dwadzieścia lat / ...oczy pełne młodzieńczej nadziei” („Z oddali”).

Przywołuje dobre chwile przeżyte wspólnie z mężem, zmaga się z myślami, będąc w miejscach ożywiających pamięć: „nie ta bliskość / nie to wino / nie ten statek” („Tylko pamięć notuje”); „czuję twoje ramiona / ochraniające mnie / przed tężejącym chłodem / by nie ranił soplami / mojego serca” („Zatopiony we mgle”). Opisuje różnorakie stany świadomości w wierszu nomen omen „Świadomość”. To w myślach jesteśmy najtrwalej, najgłębiej, to one zadają to najważniejsze pytanie: Dlaczego?, które jest zaczynem ludzkich wątpliwości oraz zastanawia się nad sensem życia, bólem istnienia.

Lidia Kosk z mężem (zmarłym w 2002 roku) dzieliła intelektualne pasje, których owocem stało się opracowanie pionierskiego dzieła, jakim jest niewątpliwie dwutomowy słownik biograficzny „Generalicja polska” (wydany w latach 1998-2001). Autorka „Liści na wiatr” mówi otwarcie i szczerze o pragnieniu szczęścia: „Jawią się przed moimi oczami / wierzchołki / różowych domów / i zielonych drzew / chcą być jeszcze / trochę szczęśliwe” („Pamiętnik po miastach”). Obdarza nas dobrą życiową radą: można przytulić serce/ i do pnia drzewa – twarda kora rani, aż / zaskrzypi gałąź / zaszeleści liść / przepłynie światło w grze z cieniem / rozbudzi się życie („Szukając ucieczki”). Większość tekstów napisała Lidia Kosk w Warszawie, z którą dzieli swoje radości i niepokoje od przeszło pięćdziesięciu lat.

W pięknym wierszu „Gloria Victis”, oddaje hołd najmłodszej armii świata, walczącej w Powstaniu Warszawskim:
Miła, czy to świt? Patrz –
znikł dom (już nic nie kryje okna naszej piwnicy)
księżyc idzie przez pustkę (mleczną drogą wprost do
nas)
myślisz – wyda nas wrogom?



Sześć utworów (w tym trzy prozatorskie), pomieszczonych w czwartej części tomu, prezentuje mądrą sztukę opowiadaczy, którą z powodzeniem uprawia Lidia Kosk. Szczególnie znaczącym tego dowodem jest opowiadanie „Lilia”, będące po prostu autentyczną baśnią.

Lidia Kosk, „Słodka woda, słona woda” („Sweet water, salt water”). Przekład i redakcja: Danuta E. Kosk- Kosicka, Wydawnictwo „Astra”, Łódź 2009, s. 129.

{mosimage}ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ w NUMERZE 7/2009 GAZETY KULTURALNEJ