Zioła Kalina Izabela

Zioła Kalina Izabela

KALINA IZABELA ZIOŁA

 

 

gdybyś

 

gdybyś tylko mógł

zasypiać przy mnie

i razem ze mną

witać wstający dzień

 

gdybyś trzymał mnie

za rękę na ulicy

siadywał na ławce w parku

patrząc mi w oczy

 

gdybyś tańczył ze mną

na pełnym ludzi chodniku

gdy uliczny grajek

wydobywa z saksofonu

szepty i namiętny krzyk

 

wszystko byłoby inne

gdybyś tylko mógł

 

 

Sens życia

 

czy patrzyłeś kiedyś w oczy kobiety

na krótką chwilę przed tym

zanim przesłoniła je mgła

tuż nad przepaścią

ku której podążała za tobą

 

czy słyszałeś jej zdyszany szept

gdy powtarzała bez końca twoje imię

trzymając się go jak ostatniej deski ratunku

na kołyszącym się oceanie nocy

 

czy czułeś przyspieszone bicie jej serca

gorący oddech na swojej szyi

i słony smak skóry na języku

dotyk jej palców i zapach

 

czy patrzyłeś słyszałeś czułeś

czy żyłeś

 

 

Kiedy całujesz moje stopy

 

lubię

kiedy całujesz moje stopy

 

gdy muskasz dłonią skórę

językiem obrysowujesz

owal pięty

ogrzewasz

obłoczkiem oddechu

 

teraz wiem

dlaczego anioły chodzą boso

po śniegu

 

 

Jak anioł

 

a może jak motyl

wzlecieć ku światłu

zapomnieć

 

pod bosymi stopami

chłód parapetu

nade mną niebo

 

wystarczy tylko unieść ręce

rozłożyć skrzydła

i popłynąć z wiatrem

 

a jeśli po drugiej stronie

też tylko ciemność?

 

 

Istnienie

wrócę do studni

gdzie woda

czysta przezroczysta

niezmącona

 

może ujrzę w niej jeszcze

swoją twarz

 

może nie cała zniknę

w niepamięci

 

kamienna cembrowina

da oparcie rękom

 

może poczuję

że jestem

 

 

 

Prawda

prawda

to biały kwiat w dłoni kobiety

nierozważne słowa

i płonąca w mroku

szkarłatna suknia

 

prawda

to niespokojny sen

zranionego mężczyzny

czułość dotyku

i zieloność spojrzenia

 

prawda

to wiersz którego nikt nie czyta

dłonie których nikt nie całuje

usta które milczą

i samotność

której nikt

nie pragnie już przerwać

 

 

Aleksiej Karelin, rosyjski poeta i grafik, urodził się w rodzinie z polskimi korzeniami. Jego dziadek, Sybirak, ożenił się z Polką.  Karelinowie wychowywali  Aleksa w miłości do polskiej literatury. Poeta zna język polski, czasami przyjeżdża na festiwale poezji do Warszawy. Pisze przeważnie sonety, które ilustruje grafikami.
Oto jeden z jego sonetów . Z rosyjskiego tłumaczyła Kalina Izabela Zioła.

Aleksiej Karelin
SONET XII

W bezsenne noce na ciebie czekałem
Marząc, że wspólny nasz smutek i śmiech.
Kruche jak kryształ twe ramiona białe
Rwały nić marzeń i niedoszły grzech.

Pełen rozpaczy paliłem arkusze
Wśród których wciąż mi umykał twój cień.
I znów szukałem, wiedziałem że muszę
Nim z kalendarza spadnie nowy dzień.

Wierząc uparcie, że może się zdarzy
Szukałem ciebie z nadzieją na cud,
Szukałem pośród obojętnych twarzy,

Wśród słów zdradliwych, zimnych niby lód.
I nagle przyszłaś, jak ranek po nocy,
Zapowiedź szczęścia niosą twoje oczy.


„Protokół Kulturalny” Nr 42, Poznań, 2012

Magia

to nie magia
to tylko
zapatrzenie przez chwilę
tylko nagłe olśnienie
od którego czasem giną
motyle

to nie magia
to tylko
gest może nazbyt śmiały
słów rozdarta koronka

i dwa cienie w mroku
splątane

 

Do poety

napisz dla mnie
mroku cienistość
szept
którego nie słyszę
zaplątane
we włosach palce

i ciszę


napisz dla mnie
smak pocałunku
ten
którego nie będzie
ciepłej dłoni
ślad na policzku

nic więcej



Mów do mnie

mów do mnie
mów słowami jak ptaki
nieprzytomnym spojrzeniem
mów palców zaciśnięciem
twarzą nagle pobladłą
westchnieniem

bądź ze mną
wieczorną wiadomością
telefonu sygnałem
bądź umysłu zaćmieniem
snem co czasem przychodzi
nad ranem



jak tam jest

jak tam jest
za zbyt długim milczeniem
za głuchym telefonem
za nie wysłanym listem
za różą której nie ma
na stole

jak tam jest
za odległym spotkaniem
rąk zetknięciem
uśmiechem

i za wstrzymanym nagle
oddechem


Zatańcz ze mną

zatańcz ze mną
póki jeszcze
oczarowanie
oczy od grzechu ciemne

zatańcz ze mną
włosom nadaj
lekkości światła
zanim odejdę

póki jeszcze ...
zatańcz



Krzyk ciszy

szaleństwo wysokie jak lato
trzepot rumieńca
motyle we włosach
oczy ogromne pełne obietnic
bezsenne słońce
włóczy się po nocach

szaleństwo jak szampan o świcie
rzęs pajęczyna
słowa jak słowiki
błysk szpilki w koronce wiersza

i nagły krzyk ciszy


Ikar

jak ptak
wznosisz się ku słońcu
na skrzydłach miłości

jaśniejesz blaskiem
płoniesz

aż nagle topnieje
wosk twego serca
i spadasz
zanurzając się w otchłań
rozkoszy




Samotność

Rzęsy ciężkie od tuszu,
na skroni zmarszczek cienie.
W kieliszku wina topisz
nie spełnione marzenia.

Drżące usta i ręce,

pusty wzrok wbity w okno.
Czy myślisz, że utopisz
także swoją samotność?



ZAPOMNIANA

przestaję istnieć
jeszcze tylko moje imię
jak przestraszony ptak
obija się o ostre krawędzie
obojętności

jeszcze tylko
niby rozdarta pajęczyna
fragment wiersza
który pisałam dla ciebie

jeszcze tylko
gasnący promień światła
zatrzymany we włosach



***

gdzie jesteś
kto zabiera twój uśmiech
zdejmuje okulary
na kogo patrzysz
głodnym wzrokiem
gdy nikt nie widzi


na czyjej piersi
spoczywasz niby perła
kreśląc palcem
mapę czułości


Kwaśne winogrona

nie jestem Ewą
a jednak
kiść zielonych winogron
zerwałam

nie jestem
a jednak
zamknąłeś nagle
drzwi

za moim
zbyt śmiałym spojrzeniem
lub może
głośnym śmiechem
słowami bez sensu



Lubię

lubię
gdy piękny i blady
z wyciszonym oddechem
obejmujesz mnie mocno
powieki drżące
jak skrzydełka motyla
słyszę spokojne
uderzenia serca
wtulam twarz
w zagłębienie szyi
wargami dotykam
słonawej skóry
lubię



Przypływy

chciałabym dziś odnaleźć
w sobie
tamtą dziewczynę
kwitnącą oczekiwaniem
która
dzwoneczki śmiechu
wieszała na twej szyi

chciałabym dziś odnaleźć
w sobie
tamtą kobietę
która
żaglowcem dłoni
odkrywała wciąż nowe
zatoki twego ciała

chciałabym dziś odnaleźć
w sobie
tamtą staruszkę
która
szydełkiem czasu
wydzierga mapę zmarszczek
na twojej gładkiej twarzy



Pamięć

już nie piszę
dla ciebie wierszy

to tylko
echo dawno
usłyszanych słów
przekorny błysk okularów
w przytulnym mroku

to tylko
cierpko słodki smak
kradzionych pocałunków

to tylko
moja pamięć
która uparcie
przewraca stronice


Ukraińskie ikony

posłuchaj szeptu starych ikon
które w cichym skupieniu
patrzą poprzez czas

mają surowe twarze
wszechwiedzące oczy
i twarde usta

zamknięte w złoconych ramach
zamknięte w mroku świątyni

strzegą tajemnic



Randka

miasto wstrzymało oddech
zastygło w oczekiwaniu
tylko trzepot okiennic
łamie ciszę

zatrzymany wpół kroku
kamienny parkowy posąg
wspina się na palce

ławka w małej alejce
szybko prostuje oparcie

ona jednak
nie przyszła...

tramwaj
z dzwonkiem u szyi
sypnął spod kół iskrami
auta z piskiem hamulców
ruszyły kłusem

nawet samotna ławka
ze zgarbionym oparciem
już nie czeka




Skarby

oczarowana
oślepiona tobą
zbieram okruchy wierszy
rozrzucone słowa

skrzętnie chowam
jeden uśmiech
i dotknięcie dłoni

nie mogę znaleźć
kilku pocałunków
i ławki zawieszonej
na rogalu księżyca

może je zostawiłam
w kieszeni
innego płaszcza

a może wcale
ich nie było



Wiersz

chciałam
by wiersz napisał dla mnie
otulił
w ciepłych słów aksamit
we włosy
wplótł metafor wstążki
ozdobił
śmiechu cekinami

chciałam
przez jedną krótką chwilę
być w jego strofach
najpiękniejsza
by się zapatrzył
zauroczył...

chciałam...


Pokuta


za wszystkie grzechy
te najcięższe
i te nie popełnione
w myśli mowie i uczynku
karzesz mnie milczeniem

żyjąca we mnie
odwieczna Ewa
śmieje się gryząc jabłko

a ja muszę się pogodzić
z twoim nieistnieniem




NA KRAWĘDZI

na krawędzi
jawy i snu
miłości i nienawiści
potykam się
o drwiący uśmiech
tracę równowagę
i spadam
zaplątana
w swoją niepewność
twoją obojętność
i strach

na krawędzi
dwóch światów
pamięci i zapomnienia
spopiela się
mój krzyk



Miłość

miłość to nie zawsze
doskonale skrojony smoking
nienaganne maniery
białe wino w kieliszku
blask brylantów
i taniec pod gwiazdami

miłość to czasami
porozciągany szary sweter
zarośnięty policzek
zgnieciona puszka po piwie
ciepłe słowo
i śmiech dzieci w oddali




Szalik

zostały mi w dłoniach
resztki dawnego oczarowania

na zziębniętych palcach
przysiadł
twój szyderczy śmiech

nie pamiętam słów
które mówiłeś
nie przeczytam listów
których nie wysłałeś

jak przechodnia
spotkałam ciebie kiedyś
w tamtym roku
w tamtej wiośnie
a może jesieni

utkałam ciepły szalik
ze swej czułości
i pocałunków
lecz ty nie nosisz
szalików
i nie lubisz czułości

może trochę szkoda




Martwa natura

noc maluje księżycem
kuchenny kredens
i porcelanowy zegar

w srebrnej poświacie
wyszczerbione filiżanki
nabrały blasku

pełen zachwytu dzbanek
ujął się pod boki
i lśni mosiężną pokrywką

tylko siedząca przy stole
stara kobieta
ze smutkiem odwraca twarz

nawet promień księżyca
nie zamaluje pajęczyn
utkanych przez czas

Walizka

przychodzisz z walizką
pełną kłamstw
i uśmiechów

zmęczony otwierasz
drzwi niepokoju
albo pokoju
z widokiem

zostaw walizkę
na schodach
może ktoś przyjdzie
i ją zabierze

już nie będziesz musiał
fałszywie się uśmiechać

a drobne kłamstwa
zawsze znajdziesz
w kieszeni