ZLP Archiwum

Zmarł Nikos Chadzinikolau


6 listopada 2009 r. zmarł Nikos Chadzinikolau – wybitny poeta, prozaik, tłumacz literatury nowogreckiej i klasycznej na język polski oraz polskiej na język grecki, wieloletni prezes poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Nikos Chadzinikolau urodził się 1 paĽdziernika 1935 roku w Trifilli w Grecji. W Polsce mieszkał od 1950 r. Opublikował ponad 100 książek, w tym ponad 35 tomów poezji, dwie powieści, „Literaturę nowogrecką 1453-1983” (pierwsza historia literatury greckiej w dziejach Polski), „Mity greckie”. Inicjator i redaktor Białej i Kolorowej Serii Poetyckiej, w której ukazało się ponad 210 tomów poezji. Reaktywator Poznańskich Listopadów Poetyckich, którym nadał rangę Międzynarodowych Listopadów Poetyckich. Honorowy obywatel wielu miast m.in. Poznania, Leszna, Konina, Chalkidy w Grecji. Laureat wielu międzynarodowych nagród m.in. nagrody Ministra Kultury, im. Wł. Reymonta, im. J. Kasprowicza, Funduszu Literatury, Złotego Krzyża Zasługi, Krzyżu Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski, Złotego Medalu Aleksandra Wielkiego, Złotej Liry Orfeusza, Lauru Akropolu. Jako pierwszy polski pisarz otrzymał Złoty Medal Amerykańskiego Instytutu Kultury Polskiej w Miami (USA) za promowanie kultury polskiej w Grecji i greckiej w Polsce.
   

PROGRAM XXXII MIĘDZYNARODOWEGO LISTOPADA POETYCKIEGO


3-6 listopada 2009

3.11.2009 (wtorek) Poznań
godz. 17.00 Warsztaty literackie i Turniej Jednego Wiersza – dla autorów przed debiutem książkowym (LO nr 2, ul. Matejki)

4.11.2009 (środa) Poznań
godz. 9.00 Inauguracja (Aula Lubrańskiego UAM, ul. Wieniawskiego 1) – otwarcie Festiwalu, referat Józefa Barana: Poezja i empatia, przyznanie Nagrody Literackiej XXXII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego, ogłoszenie werdyktu jury konkursu o Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny, Maraton Poetycki, kiermasz książek
godz. 13.00 Lekcje poetyckie w poznańskich szkołach
godz. 13.00 Spotkanie z Wojciechem Siemionem w ODK „Pod Lipami”
godz.15.00 Wręczenie nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (Muzeum
Pracownia, ul. Gajowa 4)
godz. 18.00 Zwiedzanie klasztoru O.O. Benedyktynów w Lubiniu i Biesiada
Literacka w Zespole Szkół w Lubiniu

5.11.2009 (czwartek) Miejscowości Wielkopolski
godz. 11.00 Lekcje poetyckie w szkołach Leszna, Konina, Śremu, Grodziska
Wlkp., Nowego Tomyśla, Lubonia, Tarnowa Podgórnego, Kościana, Pniew,
Dopiewa, Buku, Swarzędza i Czempinia
godz. 17.00 Wieczór poezji śpiewanej w wykonaniu artysty z Białorusi –
Eduarda Akulina – „Markietanka”, ul. Niezłomnych 1
godz. 19.00 Spotkanie poetów u Aleksandra Tecława – „Markietanka”, ul.
Niezłomnych 1 (impreza zamknięta)

6.11.2009 (piątek) Poznań
godz. 10.00 Spacer poetów po Ostrowie Tumskim

Współorganizatorzy:
Urząd Miasta Poznania                      Marszałek Województwa Wielkopolskiego
PKO S.A. Bank Polski                        Bank Zachodni WBK  
Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu, szkoły, biblioteki, ośrodki kultury

Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego:
Zbigniew Gordziej

Biuro Festiwalu:
ZLP ul. Noskowskiego 24, 61-705
tel. 61-85-29-931

   

NAGRODA LITERACKA XXXII MIĘDZYNARODOWEGO LISTOPADA POETYCKIEGO



W ramach XXXII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego, który odbędzie się w Poznaniu, Lesznie i innych miejscowościach Wielkopolski w dniach 3 – 6 listopada 2009 roku, zostanie przyznana Nagroda Literacka XXXII Międzynarodowego Listopada Poetyckiego za książkę poetycką w języku polskim, wydaną w roku 2009 (książki będące wyborem wierszy, nie będą uwzględniane )

Laureata poznamy podczas  inauguracji festiwalu w Auli Lubrańskiego, w budynku Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ul. Wieniawskiego 1.

Zainteresowane osoby, wydawnictwa i stowarzyszenia mogą nadsyłać książki poetyckie w trzech egzemplarzach do dnia 3 paĽdziernika 2009 roku na adres organizatora:

Związek Literatów Polskich

Oddział w Poznaniu

ul. Noskowskiego 24

61-705 Poznań

   

Nowa książka poetycka Pawła Kuszczyńskiego



Nowa książka poetycka Pawła Kuszczyńskiego

W lipcu 2009 r. ukazał się już piętnasty tom poezji w ramach Serii Wydawniczej LIBRA. Książka ma tytuł „Spotkanie pragnień”, a jej autorem jest Paweł Kuszczyński, wiceprezes Poznańskiego Oddziału ZLP. Redaktorem książki jest Zbigniew Gordziej. Zdjęcie Alei Lipowej w Arboretum Kórnickim, które widnieje na okładce publikacji, wykonała Kinga Nowak-Dyjeta. Autora książki sfotografował Władysław Sobala.
„Spotkanie pragnień” to dwunasty tom w dorobku literackim Pawła Kuszczyńskiego. Książka pokazuje, jak wielką wagę autor przykłada do trudnej sztuki poznania człowieka z całą jego skomplikowaną psychiką i czym jest dla niego sztuka. W wierszu „Prolog”, który otwiera tom, są wersy: „Pragnę poznać człowieka,/ chcę sztuki niekłamanej jak uśmiech dziecka,/ chcę by nie skuszono mnie nagrzanym krzesłem/”. Kolejne wiersze zawarte w tej publikacji są konsekwentnym literackim zapisem powyższego wyznania.


   

44 PRZEGLĄD NOWOTOMYSKI 3(7)2008



Sylwia Kupiec

Trochę pochodziłem w purpurowej szacie sławy.. .

rozmowa z aktorem, reżyserem i literatem - nowotomyślaninem
Edmundem Pietrykiem


Jak Pan wspomina dzieciństwo w Nowym Tomyślu?

Byłem nowotomyślaninem przyszywanym– urodziłem się na Kresach
Wschodnich, na obecnej Białorusi,w miejscowości Orańczyce. Co tu dużo
mówić – dzieciństwo było biedne,mroczne. Repatriację też pamiętam
jako straszny koszmar. W 1945 roku, gdy miałem 7 lat, wywieziono nas w „ciepłuszce”, takim wagonie towarowym. Żywiła nas koza, którą wzięliśmy
z kresów. Moje zdrowie już wtedy zostało nadszarpnięte. Życie – paradoksalnie
– ocalił mi ojciec mojej obecnej żony, doktor Adamczyk, taki prawdziwy doktor Judym. Pochodził z Opalenicy, w której potem nazwano jego imieniem jedną z ulic. Dzieciństwo było potwornie biedne... Życie w Nowym Tomyślu trzeba było zaczynać od nowa. Zbytniej życzliwości odmiejscowej ludności nie doświadczaliśmy. Nie roztkliwiam się tutaj nad sobą, tylko mówię rzeczowo... Ojciec do emerytury był kolejarzem, zarabiał grosze, matka wtedy nie pracowała.Z ojcem łączyła mnie głęboka więĽ, z matką też oczywiście. Ich postacie pojawiają się w wielu moich wierszach...W Nowym Tomyślu działo się
wiele nieciekawych rzeczy, jednakże i tak czuję się emocjonalnie związany
z tym miastem. W czasach szkolnych, trafiłem na ludzi bardzo pięknych,
dobrych nauczycieli. W szkole podstawowej był to pan Zarzecki, taki
prawdziwy humanista, natomiast w szkole średniej legendarny profesor Stanisław Musiał, który ma swoją ulicę w Nowym Tomyślu. Miłości do literatury nauczył mnie jednak, tak naprawdę, profesor biologii – Kazimierz
Dorywalski. To on podsuwał mi lektury, m. in. mało znane dramaty
Żeromskiego. W jego mieszkaniu odkryłem uroki literatury.Poznałem tu ciekawych ludzi, miałem kilku dobrych kolegów. Byłem blisko z Czesławem Krolkiem. Starszy ode mnie, już gdy się poznaliśmy działał przy bibliotece, której byłem częstym gościem. Wytworzyła się między nami swoista zażyłość. A teraz większość kolegów z tamtych lat spotykam
na nowotomyskim cmentarzu, gdzie bywam na grobie rodziców.
Miałem jeszcze siostrę, ale ona umarła mając 4 lata, jeszcze na Kresach
Wschodnich, również pojawia się moich wierszach..

W 1953 roku, w księgarence nowotomyskiej kupiłem dwa tomiki poezji Tadeusza Różewicza – „Czas, który idzie” i „Czerwona rękawiczka”,
i to było dla mnie takie trzęsienie ziemi, że sam zacząłem pisać. Różewicz
był powodem mojej pisarskiej przygody. Kiedyś zresztą, w latach 60., na jakimś
zjeĽdzie literackim, na przedstawieniu „Wesele” w reżyserii Adama
Hanuszkiewicza siedziałem obok Tadeusza Różewicza i zastanawiałem się, czy mu o tym powiedzieć, ale doszedłem do wniosku, że lepsza tajemnica,
niż brak tajemnicy...

A miał pan innych idoli literackich oprócz Różewicza?
Tak, to byli: prozaik Andrzej Kuśniewicz, któremu bardzo dużo zawdzięczam,
z poetów - Tadeusz Nowak, Poświatowska, Harasymowicz. Wszyscy, niestety, nie żyją. PrzyjaĽniłem się też z Irkiem Iredyńskim. Blisko byłem ze Stanisławem Grochowiakiem, w Kielcach reżyserowałem jego sztukę, kiedy już umierał. Przecież ci ludzie umierali, mając po 42 lata – tak szybko się spalali....
Jest taka moda na powoływanie się na przyjaĽń z Edwardem Stachurą, ale ja się naprawdę z nim przyjaĽniłem...Też go nie ma wśród nas, sam zdecydował o tym. Być może przedproże starości go przeraziło. Być może...
To pokolenie w gruncie rzeczy było bardzo tragiczne, ono się samo spalało i w życiu, i w pisarstwie. Teraz jest więcej gry w pisaniu, a wtedy faktycznie ludzie tym żyli. Nawet u takiego pastelowego poety jak Harasymowicz czy Tadeusz Nowak. Wydawałoby się bukoliczni poeci, a stało się z nimi, co się stało...

Wróćmy do czasów nowotomyskich, odnosił Pan tutaj sukcesy sportowe...
Tak, ogromną pasją wtedy był dla mnie sport. Biegałem i uprawiałem
lekkoatletykę. W 1955 roku byłem mistrzem powiatu nowotomyskiego w biegach średnich na 400, 800 i 1500 metrów. Na 1500 metrów byłem
mistrzem Wielkopolski juniorów. Tytuł ten zdobyłem na stadionie
AZS, na ul. Pułaskiego w Poznaniu.
Potem przyszedł pomysł na szkołę teatralną.

A skąd się wziął pomysł, by zdawać do szkoły aktorskiej?
Paradoksalnie to profesor Dorywalski– biolog mnie nakierował. Był
takim chodzącym sercem na dłoni, przeuroczy człowiek... I to on mnie
do tego zachęcił. Zdałem za pierwszym razem. Wydział Aktorski Państwowej
Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi ukończyłem w 1960 roku i po szkole zjechałem do Poznania, gdzie zaangażowałem się do Teatru Polskiego. To mi jednak nie wystarczało i poszedłem jeszcze na reżyserię do PWST w Warszawie. Wtedy też zaczęły się moje próby dramaturgiczne– w sumie wystawiano 6 moich sztuk, to były m. in. „Po północy nie płaczą”, „Trzy i pół człowieka”, ,„Wieczór białych tańców” czy „Hotel”.
Po ukończeniu reżyserii zjechałem Polskę wzdłuż i wszerz. Pracowałem w Kielcach i Opolu, Szczecinie, Radomiu, Częstochowie. Kiedy w Teatrze Nowym nastała Izabela Cywińska, przyjechałem z powrotem do Poznania.
W tym czasie moje pisanie też poszło tak „z kopyta”. Po drodze zdobyłem nagrodę dramaturgiczną Teatru Ateneum wWarszawie. Istniało
wtedy Wydawnictwo Literackie, bardzo przychylne pisarzom. Napisałem
masę słuchowisk. Wtedy radiem kierował, nieżyjący już niestety, świetny
poeta Józef Ratajczak, który lansował mnie w sposób nieprawdopodobny...
Miałem jedno słuchowisko miesięcznie, co było dla mnie prawie nie
do wyrobienia, jak mówią młodzieżowcy.I tak pracowałem w Poznaniu, aż
do choroby. Potem zaczęły się kłopotyz nogami, kręgosłupem.

Zanim przejdziemy do pracy w teatrze... Jak wyglądało studiowanie
i życie studenckie w szkole aktorskiej w latach 50. i 60.?
Studiowanie wyglądało wspaniale– łódzka szkoła była teatralno – filmowa
i równolegle ze mną na wydziale reżyserskim studiowały takie tuzy jak
Roman Polański, Andrzej Kondratiuk, nieżyjący już Witold Leszczyński – razem chodziliśmy do studium wojskowego...Zebrał się tam niezwykle
ciekawy, pasjonujący krąg ludzi. Istniała sala projekcyjna, gdzie oglądaliśmy
wszystkie dzieła z filmowej klasyki. W Łodzi były też wspaniałe teatry.
Wychowywałem się przecież w cieniu wielkiego teatru, nieżyjącego już, Kazimierza Dejmka, Był to teatr niezwykły, o niesłychanej temperaturze, wiele
przedstawień do dziś pamiętam w detalach. Widzi pani – moje wspomnienia
brzmią nieco elegijnie..., ale świat dla sztuki jest straszliwie okrutny.
Na przykład jeden z moich idoli – Adam Hanuszkiewicz, którego warszawski
Teatr Narodowy, a wpierw Powszechny,
były teatrami genialnymi po prostu, jest ciężko chory i mimo że
żyje, to tak jakby ludzie go pochowali, nic się o nim nie mówi, nie wspomina...
jakby w ogóle nie istniał. Dla mnie to jest przerażające, bo to jest
śmierć za życia. On, który powinien stanowić punkt odniesienia dla młodych,
ze swoim wielkim teatrem, z genialnymi przedstawieniami, takimi
jak „Don Juan”, „Ich czworo”, „Wesele”...można by mnożyć... Nie ma takich
wielkich autorytetów teraz. Wszystkim zawładnęły te agresywne wyobraĽnie. Pewnie, że to jest prawo życia – choć mówię trochę jak kombatant...
Teraz jest Klata, czy Warlikowski, takie prawo biologii...

Wracając do Pańskich lat studenckich... Nie brakło zapewne przynależnych temu czasowi rozrywek. Pamięta Pan jakieś anegdoty z tzw. „życia studenckiego”?
Anegdot było tyle, że nie sposó wymieniać. Prowadziliśmy wtedy takie
cyganeryjne życie….
W Łodzi była taka kawiarnia „Honoratka”, a potem w Poznaniu restauracja
„Smakosz”, w której brylował Lolek Pietraszak, przez długi czas amant polskiego filmu. Miał ogromne powodzenie u dziewczyn...
Kawiarniane dyskusje trwały do rana, o polityce rozmawiało się najmniej.
Wtedy teatromanami byli prof. Antoni Kępiński, Stanisław Hebanowski,
który był kopalnią wiedzy,niesłusznie zapomniany pisarz – Bogusław Kogut, Przemysław Bystrzycki... To był taki krąg, który się spotykało w „Smakoszu”, potem szło się do „Moulin Rouge” i rozmawiało do rana. Najczęściej o sztukach, poezji, prozie, nowych książkach. Nie ma właściwie już takich kręgów... „Smakosz” był klubem artystycznym, a teraz jest tam pizzeria... W Warszawie stykałem się i ze Zdzisławem Maklakiewiczem, i z Janem Himilsbachem, była cała seria anegdot. Życie miałem barwne, po prostu barwne. A co będzie dalej? Choroba niestety coraz bardziej dokucza...

Zanim osiadł Pan na stałe w Poznaniu, debiutował Pan w Częstochowie
jako reżyser „Tangiem” Mrożka. Jak wyglądała praca nad przedstawieniem? Odczuwał Pan duży stres jako debiutant?

Nie było tremy, bo to jest tak genialnie napisana sztuka. Zespół był
bardzo dobry, praca nad tym tekstem była czystą przyjemnością.

W którą stronę poszła wtedy Pańska interpretacja? Były jakieś
aluzje polityczne, formalnie zrealizował Pan to bardziej tradycyjnie
czy nowatorsko?

Udziwniać Mrożka może tylko idiota, to są sztuki tak doskonale napisane,
tak precyzyjnie, aluzje są już w samym tekście, tekst mówił sam za siebie.

Pracował pan też w Opolu, czy zetknął się Pan tam z Grotowskim?
Nie, on wtedy już był we Wrocławiu, ale bywałem na przedstawieniach
Grotowskiego i uważam go za geniusza teatru. Tak jak Kantora. To
były tuzy, teraz już takich nie widzę. Teraz widzę zręcznych kuglarzy. Zręcznych prowokatorów.

Jaki był Teatr Nowy za czasów Izabeli Cywińskiej?
Programowo szedł linią polityczną, która stworzyła legendę tego teatru.
W 1981 wystawiany był na przykład „Oskarżony: czerwiec 56”. Choć
nie tylko, bo pokazywano i teatr artystyczny prezentowany przez Janusza
Nyczaka, który zresztą zmarł w wieku 35 lat... Głośne były wtedy jego „Trzy
siostry” czy „A jak królem, a jak katem będziesz”. Pod względem formalnym przedstawienia były zarówno tradycyjne, jak i awangardowe, te ostatnie
robił Janusz Wiśniewski, który właśnie u Cywińskiej debiutował. Poza tym to był teatr zespołowy, z paroma liderami, jak Janusz Michałowski,
mąż Izabeli Cywińskiej...
Miejsce Teatru Nowego na tle innych teatrów Poznania było chyba
zawsze wyjątkowe...
Tak, było szczególne. Teatr ten skupiał wielu intelektualistów, wielu
ciekawych ludzi. Towarzystwo było różnorodne.
Od profesorów uniwersytetu, do artystów. Na przykład malarze: Jurek
Piotrowski, Franciszek Kubiak czy Lech Ratajczyk... Wszyscy oni zmarli
w wieku niecałych czterdziestu lat. Teraz, z perspektywy mojej choroby, te
ich wczesne zgony mnie po prostu przerażają. Znaczy, że ktoś w górze
i o mnie się dopomina. Rak już wtedy zbierał swoje żniwo. Jeden z czołowych
aktorów Teatru Nowego – Jerzy Stasiuk – zdawałoby się okaz zdrowia,
a zmarł nagle. Nie mówiąc o niedawnej śmierci Mariusza Sabiniewicza.
Wszystko w życiu mu się udawało, los ścielił mu się do stóp, bo i rola w serialu,
czyli finansowo dobrze, i postawiłdom, wspaniała żona, dwoje udanych
dzieci, główne role w teatrze, uwielbienie publiczności, i nagle...
44 lata, magiczna cyfra.... i nie ma człowieka. Bardzo go lubiłem, lubiłem
o nim pisać, czasem złośliwie, ale zawsze serdecznie i nigdy się nie obrażał.
Kiedy pijaliśmy sobie piwo, to nie spodziewaliśmy się, że ja, jako schorowany
staruszek, będę na jego pogrzebie.
Zagrał Pan wiele – choć często niewielkich – ról, miał Pan jakieś
ulubione?
W Opolu grałem Bolesława Śmiałego, lubiłem też spektakl „ŁaĽnia”
Majakowskiego, przedstawienia Janusza Wiśniewskiego, z którym wtedy
zwiedziłem pół świata, chociaż ulubionej roli nie miałem. Teatr traktowałem
jako twórczą przygodę i soczysty temat literacki.
Miał Pan idoli aktorskich, teatralnych?
Tadeusz Łomnicki. To był po prostu geniusz. W czasie studiów reżyserskich
byłem na etacie w warszawskim Teatrze Współczesnym i tam sięz nim zetknąłem. Byłem też asystentem reżysera przy dwóch sztukach, w których on grał główne role.
Miał Pan poczucie misji jako aktor, chciał Pan przekazać coś szczególnego
widzom, czy traktował Pan grę jak rzemiosło?
Szczerze mówiąc, jako rzemiosło.
Wspominał Pan o podróżach, miał pan ulubione miejsca, czy kraj,
do którego Pan wracał?
Moimi ulubionymi krajami były Izrael i Holandia. Amsterdam to moje
ukochane miasto, czułem się tam tak dobrze, jakbym się tam urodził.
Wyjeżdżałem z teatrem Wiśniewskiego, ale i turystycznie. Niestety, i ta moja
pasja musiała się zakończyć, bo teraz nie uniósłbym nawet walizki...
Ale i w powiecie nowotomyskim mam swoją ulubioną miejscowość, to
KuĽnica Zbąska. Jedno z najpiękniejszych jezior w Polsce... Uwielbiam je
po prostu. Spędzałem tam kilka razy wakacje.
Wyjeżdżaliśmy też przez wiele lat z żoną do Ciechocinka, tam poznaliśmy
kilku ludzi z Izraela, zaprzyjaĽniliśmy się. Pisałem zawsze o nich wyłącznie
dobrze i serdecznie. Widzi Pani, tu jest mroczna anegdota. Wydrukowałem
w miesięczniku „Akant” opowiadanie, którego bohaterem byłwłaśnie jeden z tych przyjaciół, występujący pod własnym nazwiskiem.
W internecie paru Żydów przeczytało to opowiadanie – sentymentalne, serdeczne i... uznało za tekst antysemicki. Zrobiła się dzika awantura i po
8. latach wielka przyjaĽń się zakończyła. Tylko dlatego, że użyłem prawdziwego nazwiska. A to było serdeczne i sentymentalne, jak wiele moich
opowiadań, bo ja nie słynę z przesadnej drapieżności....

W Teatrze Nowym ostatnią Pańską rolą był Wróżbita w Juliuszu Cezarze
Shakespeare'a z 1994 roku?
Tak, zgadza się. Po odejściu Cywińskiej jakoś nie mogłem dogadać
się z Korinem, przeszedłem do Teatru Polskiego, a potem załamało się zdrowie
i musiałem odejść na wcześniejszą emeryturę... To przyszło niespodziewanie,
jak grom z jasnego nieba. Wcześniej byłem bardzo aktywny ruchowo,
stąd (osiedle Wichrowe Wzgórze) chodziłem nad Rusałkę pieszo, pływałem i wracałem z powrotem... A teraz... laseczka. Operacja, którą przeżyłem, była bardzo ciężka. Trwała 5 godzin. Największą zagadką jest to, skąd przy mojej ruchliwości wzięła się taka choroba kręgosłupa.
Uwielbiałem podróżować, zwiedziłem Europę wzdłuż i wszerz, a w tej chwili życie stało się zupełnie inne.. chociaż piszę i wydaję. Uwielbiałem kiedyś jeĽdzić do Nowego Tomyśla, na spotkania do biblioteki, a teraz bywam
tylko pierwszego listopada na grobie rodziców. Na szczęście mam wspaniałą żonę, która jest profesorem na filologii polskiej
uniwersytetu poznańskiego, profesor Marię Adamczyk. Cudowny człowiek. Właściwie, gdyby nie ona, to już bym dawno nie żył.. Ale to już prawo pokolenia... Mój przyjaciel, Czesio Krolek już od kilku lat nie żyje,
mój kolega z ławy szkolnej, z którym razem siedzieliśmy – Henio Goliński,
nie żyje. Karol Knop – wybitny talent matematyczny, nie żyje... i mógłbym tak wymieniać, i wymieniać. Ja jeszcze, jak pani widzi, jakoś się trzymam, wspomagany przez lekarzy. Ale staram się być jeszcze chłonny, staram się być twórczy. Współpracuję ściśle z bydgoskim miesięcznikiem literackim: „Akant”.
To jedno z niewielu pism literackich, które ostało się i jest rytmicznie wydawane.
Kiedyś było masę tygodników literackich, każde miasto wojewódzkie
miało swój. Istniało nawet takie powiedzenie na mój temat: „Nie ma
tygodnika, bez Pietryka.” Teraz natomiast jest bardzo ciężko z drukiem.
Przez pewien czas istniały tutaj „Dziennik Poznański” i „Tygodnik Poznaniak”. A teraz została jedna gazeta w Poznaniu, gdzie dział kulturalny
jest traktowany po macoszemu, właściwie prawie go nie ma.... Czasy są naprawdę trudne.. Na szczęście udaje mi się wydawać. Wczoraj zrobiłem
korektę najnowszego tomiku – „Pamięć”, żałuję, że nie mogę pani
wręczyć całego, jednak mam tutaj kilka wierszy, może się przydadzą...


Mrok
Śnią mi się poeci którzy żywią się mrokiem
bezgwiezdnej nocy z ich wierszami jak z osadem
zmierzchu Jak boli ich sen na jawie gdy
kruk mówi o smutku bezimiennych kwiatów
i wierszy Na najstarszych gwiazdach wypisano
testamenty poetów którzy zostali sami ze
swoim obłędem Bóg się schował w kamiennym
pięknie i wszystko jest twoją kruchością
Mario Do ciebie się przedzieram przez ciernie
słów jak do pierścienia na twych serdecznym
palcu Zbuduj nam jeszcze mały szałas
z ptasich piór lub ŁódĽ niebieską z kotwicą
księżyca a wtedy oswojony gołąb naszej
miłości uwierzy w siłę swoich skrzydeł
i może świat się ugnie pod jedną
kroplą twojej łzy

Świt
Całą noc byłaś gospodynią mojego snu Mario
Gołąb za oknem odpuszcza nam nasze życie
Starość sypie płatkami z popiołu ale ty
umiesz odczytać wróżbę z brzozowego liścia
Szyjesz dla nas hymn z nitek babiego lata
Czas przemijania zastygł w naszych rękach
Twoja dłoń jest wciąż nieodkrytą planetą
Czasem ciasno nam w wąwozie przeznaczenia
w tej naszej jesiennej liturgii Wtedy spada
kolejny liść gdy wypowiadasz słowo las
Wtedy ta najniższa chmura jest naszym
lustrem a świt jest naszym Ľródłosłowiem
Schronienie
Jak wygląda twoje schronienie na wieczność
ojcze? Czy jesteś tam bezdomny? Czy
życie jest warte powrotu? Czy masz tam
swój ukochany las z czarnymi jagodami
i oswojonymi sarnami? Czy dalej chorujesz
na swój lęk przed istnieniem? Czy śmierć
jest ostatnią ideą jesiennego deszczu?
Czy warta jest takiego istnienia?
Czy dalej wędrujesz od gwiazdy do
gwiazdy? Czy jesteś na chwilę czy
na zawsze? Czy dociera tam zapach
jałowca? Czy bywasz iskrą którejś
gwiazdy na niebie? Czy ten świat
wart jest twojego powrotu? Jak
Bóg nazywa twoją wszechobecność
w niebie?
Wyrok
A jednak wymknąłem się Bogu jak motyl podczas
realizacji popularnego serialu Rak nie był dla
mnie wyrokiem Wyrokiem były moje
urodziny – mówi aktor przed kolejnym zastrzykiem
morfiny – Trochę pochodziłem w purpurowej
szacie sławy Po chemioterapii wyszły mi włosy
Zrobiono mi gustowną perukę Od dawna moim
grobem była teatralna garderoba Rak dał mi
pół roku życia i na płacz żony odparłem –
skoro tylu młodszych umiera dlaczego i ja
nie miałbym umrzeć? Moja dusza nie pasuje
do oddziału onkologii Ból jest przecież tylko
grymasem diabła I żal że umrę nie
dokończywszy mojej baśni z dzieciństwa
Może znajdzie się ktoś kto zechce jej wysłuchać?
Zabawne może być moje spopielenie Myślę że
żona i kochanka będą podczas kremacji siedziały od
siebie w bezpiecznej odległości
Będę więc tylko pupką prochu – już słyszę
śmiech swego anioła stróża Kto będzie
niósł tę urnę z moim popiołem stanie się
tragarzem prochu I to będzie mój
najlepszy dowcip gdy ze swoim prochem
umknę do nieba wyśnionego dzieciństwa
……………………………………………………
Kim Pan bardziej się czuł, uprawiając tak wiele odmian sztuki: aktorem,
reżyserem, prozaikiem, czy poetą?
Zdecydowanie pisarzem, prozaikiem. Niemniej teatr był ważny, bo
lubiłem grać, ale był sprawą drugorzędną, był tematem literackim.

Zanim pomówimy o literaturze – miał Pan też epizod stricte dziennikarski,
bodajże w „Gazecie Poznańskiej”, jakiego typu to były teksty?
Tak, chociaż głównie w „Dzienniku Poznańskim”. Były to wywiady m. in. ze sportowcami, bawiłem się też w recenzenta, mimo że jeszcze pracowałem
w teatrze, co było dość zabawne... No, a teraz są pisma – efemerydy...
Literackich pism jest tyle, co kot napłakał.

Spora część Pańskich opowiadań – przynajmniej z tych, które czytałam – opowiada o świecie teatru. Pokazuje Pan, jak bardzo los aktora zależny
był od kaprysów władzy i innych ludzi w tamtych czasach.
Taka była Pańska ocena tego okresu i tego środowiska?
Wie pani, to była dwoistość, z jednej strony były oczywiście naciski cenzury, a z drugiej strony był to złoty wiek teatru polskiego. Tak łatwo było robić teatr polityczny, który robiła tutaj Cywińska, bo każda aluzja w sztuce do współczesności, nawet niewinna, budziła szmer na sali i aplauz. Teraz nikogo to nie obchodzi. Teraz liczą się prowokacje obyczajowe....
Mój rok ukończyło 16 osób, a żyją już tylko 4... Okrucieństwo losu bywało wielkie. Czasy były bardzo złożone. Wielu było pieszczochów tamtego systemu.
Oglądam te kroniki filmowe, a w pochodach pierwszomajowych idą roześmiani ci, którzy teraz udają potwornie uciemiężonych przez tamten system. To jest żałosne, taśma celuloidowa zapisała to w sposób okrutny. Jednak wszystko jest szalenie złożone.. ale cokolwiek by powiedzieć, jak wspominałem, był to złoty wiek teatru polskiego. Twórców takiego formatu jak Dejmek, Hanuszkiewicz, Kreczmar, Korzeniewski czy Zygmunt Hübner. Oczywiście jest Klata i inni, ale takich tuzów już nie ma. Mogę uważać się za człowieka szczęśliwego, że mogłem oglądać ich przedstawienia, rozmawiać z nimi, niektórzy byli moimi profesorami.... Erwin Axel – też kompletnie zapomniany, jakby go nie było, a żyje, tylko też jest schorowany. Okrutne jest to, że tamte czasy, odniesienia, teraz nie istnieją. Człowiek dowiaduje się z nekrologów, że ktoś odszedł.
Zresztą w tym roku kostucha zbiera straszne żniwo. Co parę tygodni ktoś
odchodzi. Też wielu moich przyjaciół z Poznania, zabiera rak...

A czy zgadzał się Pan z narratorem swoich opowiadań, z jego krytycznym
spojrzeniem na to środowisko?
Tak, owszem. Jest też takie powiedzenie Shakespeare'a, że teatr jest zwierciadłem świata i coś w tym rzeczywiście jest. Wiele pisałem o teatrze, ale nie tylko. Napisałem też powieść, która w 1980 roku sprzedała się błyskawicznie, była powieść sportowa „Fragment gry”. Po moim wywiadzie
telewizyjnym rozeszła się w parę dni, a nakład był wtedy 10000 egzemplarzy. Teraz 3 tysiące to już dużo.

Oprócz opowiadań, mówiących o konkretnych ludziach teatru
i prawdziwych zdarzeniach, stworzył Pan również nie do końca fikcyjną
sztukę „Mokre widzenie”, która zdobyła I nagrodę w konkursie
dramaturgicznym „Tespis” w 2000 roku. To opowieść z kluczem,
w której odnaleĽć się mogą znane postaci poznańskiego biznesu...
Tak, sztuka ta wystawiana była w Scenie na Piętrze, w dobrej obsadzie:
Grażyna Barszczewska, Jerzy Wardejn. Mówi ona o narodzinach polskiego lumpenkapitalizmu. Przecież tak naprawdę, to elitę biznesu poznańskiego tworzyło kilku cinkciarzy, przesiadujących przy jednym
stoliku, w - nieistniejącej już – kawiarni „Marago”. Bohaterem tej sztuki
jest stary cinkciarz, któremu się nie udało, który po wzlotach finansowych
(jak Gawronik czy Bykowski) ląduje w więzieniu. Akcja sztuki rozgrywa
się w czasie doby, kiedy odwiedza swoją przyjaciółkę, byłą „dewizówkę”....
Mamy z żoną taką ulubioną trasę spacerową, na której mijamy wielką
hacjendę, którą w okresie prosperity wybudował jeden z poznańskich mafiozów,
ksywa Orzech. Kiedy go zamknęli, w branżę weszło młode pokolenie
gangsterów, a hacjenda zarosła trawą. I tutaj objawiło się okrutne prawo biologii. To prawo dotyczy każdego środowiska. W cenie jest
młodość, przebojowość, bezwzględność. Starość jest w tej chwili pojęciem
anachronicznym, a nawet dokuczliwym...

Jedna z recenzentek napisała, że „Mokre widzenie” miało pokazać,
iż współczesność nie jest ani lepsza, ani gorsza od przeszłości, tylko po
po prostu inna, to prawda?
Owszem. Stwierdzam, że życie w różnych ustrojach nie różni się tak bardzo od siebie. Co prawda nie ma teraz kolejek po mięso, a kawę można dostać w każdym gatunku, ile się chce, ale z drugiej strony okrucieństwa w stosunkach między ludĽmi są na pewno nie mniejsze, jeśli nie większe niż kiedyś. Choćby taki pracodawca, który płaci 600 złotych i wymaga
pełnej dyspozycyjności, a 45 lat to teraz jest u pracownika wiek starczy...
Był taki pisarz January Grzędziński, który powiedział jedną, mądrą
rzecz: „Najgorzej i najstraszniej, to przeżyć swój czas” i ja mam wrażenie
w tej chwili, że już przeżyłem swój czas. Oczywiście, to choroba ma duży
wpływ na to stwierdzenie. Wie pani, ja się nie dziwię Hemingway'owi, że
gdy poczuł, że się robi zniedołężniały, że starość go dopada, to po prostu
strzelił sobie w łeb... Wcale się nie dziwię. Najgorzej to przeżyć swój czas,
a ja mam takie wrażenie... Kiedyś, w poniedziałek, do Teatru Telewizji zasiadało się jak do święta. A w tej chwili są albo powtórki, albo lecą jakieś
kretyńskie filmy amerykańskie, z cyklu zabili go i uciekł. Ambitne filmy
są emitowane po północy, a ja nie jestem w stanie już oglądać o tej porze.

Jednak nie da się zaprzeczyć, iż nowoczesność przyniosła nam wiele
dobrodziejstw...
Z całą pewnością. Ale sama pani wie, że pism literackich prawie nie
ma, są pisma plotkarskie. Czas przegalopował, co parę tygodni pogrzeb
jakiegoś kolegi i tak wygląda to życie. Trzeba się z tym pogodzić. To perspektywa szpitalna ze straszliwym bólem, i swoim, i sąsiadów, dała mi nowe
spojrzenie. Póki będę mógł, będę pisał. Nakłady są niszowe, pisma też.
Zresztą ja liczę teraz każdy dzień...
Pisanie pomaga trwać?
Tak, w jakiś sposób pomaga. To forma terapii. W dużym stopniu. Zawsze,
od początku. Nawet od tych pierwszych wierszy pisanych w Nowym
Tomyślu, pod wpływem Tadeusza Różewicza. Ale niestety silne leki
oszałamiają i czasem się nie da. Nie mogę też wybrać się na mecz swojego
ukochanego „Lecha”...
Przeżyłem już swojego ukochanego ojca, kto wie, czy się nie spotkamy
w zaświatach i nie zrobimy sobie swojej wspaniałej miodówki, którą uwielbialiśmy i być może będzie równie fajnie jak kiedyś. Zobaczymy, co jest po tamtej stronie. Wie pani, tu jest bardzo dobra dzielnica, gdzie mieszkam,
dobra dla starszych. Jest dużo ławek do przysiadania. Miałem takiego przyjaciela od spacerów, słynny śpiewak
operowy, Edward Kmiciewicz, okaz zdrowia i optymizmu... i nagle... zabrakło
go. Też nie spodziewałem się u siebie takiej choroby, która mogłaby tak człowieka uziemić. Widocznie jest jakieś przeznaczenie i nie udało się tego
uniknąć.

W Pańskiej poezji obecne są postacie matki, ojca, siostry. Jakie jeszcze
motywy poetyckie są Panu bliskie?

W tej chwili starość. To jest temat niewyczerpany i bardzo bolesny miejscami.

W 2004 roku dostał Pan II nagrodę w konkursie „Tespis” za monodram.
Nie dotarłam do informacji, czy była wystawiana. Co było jej
tematem?
Sztuka była o starości, jako heroicznej walce o przetrwanie. Nie została
wystawiona z przyczyn finansowych.

W jednym z Pańskich opowiadań pojawia się fraza „przyzwyczaić
się do życia”, jest w niej dużo smutku, goryczy... Czy może nie dostrzegłam
czegoś jeszcze, co chciał Pan przekazać czytelnikom?
Proszę pani, przecież życie nieuchronnie kończy się śmiercią. To już
samo w sobie jest okrutne. Jest wiele utworów o tej tematyce. Była taka sztuka awangardzisty francuskiego Ionesco „Gra w zabijanie”, potem teatr śmierci Tadeusza Kantora. Podczas pobytu w szpitalu zobaczyłem tyle strasznego cierpienia w ludziach, sam też doświadczam bólu. Przecież nawet ci, którym się udało, też umierają. I to jest jakieś straszliwe okrucieństwo. Kiedy idę do grobu rodziców cmentarzem nowotomyskim, to po jednej i po drugiej stronie alejki
mam samych kolegów. I to daje dużo do myślenia. 1. listopada jest dla mnie czasem takiej refleksji, że przecież tu koledzy leżą, rodzice, którzy przeżyli swoje, a życie mieli ciężkie. Ojciec zmarł mając 69 lat, więc już go przeżyłem, matka 75 lat, umierała bardzo cierpiąc. Cmentarz nowotomyski też stanowi
dla mnie zagadkę – nie wiem, czy pani zauważyła, ale przedziwne są tam
jarzębiny. Ich konary są tak straszliwie poskręcane, jakby korzenie brały
wszystkie grzechy z podłoża...

Są rzeczy, które trwają dłużej niż życie, wykraczają poza śmierć. Sztuka
nie jest taką rzeczą?
Jeśli ktoś, kiedyś zerknie do jakiegoś mojego tomiku, no to dobrze...To znaczy, że człowiek zostawił jakiś ślad po sobie, to znaczy, że warto było, ale co będzie przy tej mojej chorobie za jeden dzień, czy dwa, to nie wiadomo. Wracając do Czesia Krolka, wydawało się, że on będzie żył sto lat – chłop jak dąb... Tak samo wielu kolegów. Mieli uporządkowane, wspaniałe życie i nagle się skończyło. Śmierć przychodzi do każdego, tylko w sposób mniej lub bardziej oczekiwany. Gdy się ma z nią tak często do czynienia, i gdy dotyka
ona osób znajomych i bliskich to trudno o niej nie myśleć. Jak Karol
Knop – jechał do KuĽnicy Zbąskiej rowerem, przejechał go samochód
i nie ma człowieka...

A zostały jakieś kontakty z nowotomyślanami?
Koledzy leżą na cmentarzu, praktycznie biorąc nikt nie został ze szkoły,
chyba, że się rozjechali po Polsce...


Edmund Pietryk jest autorem tomików wierszy, opowiadań oraz powieści.
Są to m.in.:

Szczerbate koleiny, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1967; Słone Ľródła,
Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1971; Szept
brzoskwiniowy: wiersze,
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1974; Złota uliczka: opowiadania, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1974;
Natychmiast szczęście, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1977;
Człowiek, który jest poniedziałkiem, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1978;
Maraton sprintera: opowiadania, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1978; Palenie wrzosów, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1978;
Złoty pas, Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy, Nowy Tomyśl 1979;
Stały fragment gry, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1981;
Planeta mamucia: opowiadania, Wydawnictwo Łódzkie, ŁódĽ 1986; Twarze:wiersze, Biblioteka Publiczna miasta i Gminy, Nowy Tomyśl 1994; Nokturn: wiersze, Biblioteka Publiczna miasta i Gminy, Nowy Tomyśl 1996;
Rekwizyty, Związek Literatów Polskich, Poznań 1998;
Życie po ciszy, Poeticon, Poznań 1999;
Archiwum rodzinne, Poeticon, Poznań 2000;
Sektor w niebie: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2000;
Płeć anioła, Edmund Pietryk, Poznań 2001,
Podziemia nocy – podziemia dnia: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2001; Przepustka do wieczności: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2002;
Głogi: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2004;
Przebiśniegi: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2004;
Jaskółcza magia: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2005;
Sen jemioły: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2005;
Zjadacz grzechów, Edmund Pietryk, Poznań 2005;
Azyl w Woroneżu: wiersze, EdmundPietryk, Poznań 2006;
Czyśćcowe dzieci:wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2006,
Kamienie zodiaku: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2006,
Królowa wulkanu: opowiadania, Edmund Pietryk, Poznań 2006,
Lekarz zabawek: opowiadania, Edmund Pietryk, Poznań 2006,
Zegar czasu: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2007.
Zimowy ul.: wiersze, Edmund Pietryk, Poznań 2008


   

Nowa książka poetycka Heleny Gordziej


W kwietniu 2009 r. ukazała się już jedenasta książka firmowana przez Serię Wydawniczą LIBRA. Tom poezji nosi tytuł „Naznaczeni piętnem”, a jego autorką jest najwybitniejsza żyjąca poetka wielkopolski - Helena Gordziej. Redaktorem książki został Paweł Kuszczyński. Na okładce widnieje rzeĽba Zbigniewa Gordzieja. Zdjęcie na okładkę i fotografię autorki wykonał Dominik Górny. Patronat nad wydawnictwem objął Związek Literatów Polskich Oddział w Poznaniu.
Helena Gordziej w swojej książce „buduje pewną ekologiczną wizję przy pomocy słowa i treści metafizycznych, unikatowo skomponowanych w pełne całości literackie, których zadaniem jest udomowienie człowieka w jego środowisku przyrodniczym i kulturowym” (prof. dr hab. Ignacy Stanisław Fiut).
„Krąg zainteresowań Heleny Gordziej dotyczy problemów, które są bliskie wielu ludziom. Można wysunąć sugestię, że poezja ta spełnia warunki zaistnienia tzw. strategii społecznej w twórczości poetyckiej. Mamy tu do czynienia z poezją wysokiej klasy, otwartą na szerokie rzesze ludzi, którzy swoje myśli i uczucia znajdują lepiej i mocniej wyrażone w wierszach poetki (dr Stefan Melkowski).
   

Opowiadania Stanisława Leona Machowiaka



W ramach tradycyjnych wtorków literackich, 24 marca 2009 r. Klub Nauczycieli Miasta Poznania gościł poetę, prozaika, autora książek dla dzieci Stanisława Leona Machowiaka. Autor ponad dwudziestu książek prezentował dedykowany przyjacielowi Ryszardowi Małeckiemu zbiór autobiograficznych opowiadań „Podniesiony z kolan”. Na spotkanie przybyli poeci, pisarze, przyjaciele, znajomi oraz inne osoby zainteresowane literaturą pisaną przez poznańskiego twórcę. Nie była to zwyczajna prezentacja książki. Dzięki prowadzącej spotkanie – Teresie Januchcie oraz Nauczycielskiemu Zespołowi Wokalno – Muzycznemu Seniorów ZHP pod kierownictwem Bogusława Olejniczaka spotkanie przerodziło się w koncert. Autor swoimi opowiadaniami dzielił się także osobiście. Na brawa zasłużyła również przedstawiająca utwory Stanisława Leona Machowiaka niewidoma recytatorka Urszula Lauferska. Ponad godzinne spotkanie przebiegło w atmosferze skupienia i zadumy nad zaprezentowaną twórczością.

Barbara Tylman
   

Wiersze dzieciom podarowane



W dniu 7 marca 2009 r. w Klubie Nauczycieli Miasta Poznania wiersze dla dzieci przedstawiła na poranku autorskim Teresa Januchta.
Poetka ma w swoim dorobku twórczym kilka tomików dla najmłodszych czytelników: „Na trzepaku”, „Zwierzowiec”, „Cztery kroki od ogródka”, „W różowym domku Milenki”.

Dzieci, rodzice, babcie i dziadkowie oraz sympatycy ze wzruszającym zainteresowaniem słuchali znakomitej recytacji w wykonaniu samej poetki, która miała okazję zaprezentować swój talent aktorski, o pedagogicznym nie wspominając.
Zarówno interesująca scenografia, zawierająca wiele ciekawych rekwizytów ze świata zabawek, jak i oprawa muzyczna (także w wykonaniu pianistki Maryli Sienkiewicz) – stworzyły szczególny nastrój sprzyjający zaczarowanej poetyckiej przestrzeni.
Wszystkie osoby, i te najmniejsze i te najstarsze, spontanicznie wyrażały podziw dla tego jakże pożytecznego i oryginalnego dokonania kulturalnego.

Paweł Kuszczyński
   

„Złoty Krzyż Zasługi” dla Heleny Gordziej





Serdecznie gratuluję dokonań na rzecz regionu wielkopolskiego i całej Polski – powiedział wojewoda wielkopolski, Piotr Florek, który 19 lutego 2009 r. powitał zgromadzonych gości w Sali Celichowskiego Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego. Uroczystość miała na celu przyznanie wyróżnień i odznaczeń osobom wyróżniającym się wytrwałością w spełnianiu zawodowych obowiązków. Pośród sześćdziesięciu jeden przedstawicieli środowisk kulturalnych, naukowych i administracyjnych, znalazła się najwybitniejsza żyjąca poetka Wielkopolski, Helena Gordziej. Jako zasłużony członek poznańskiego oddziału ZLP, otrzymała po raz drugi „Złoty Krzyż Zasługi”, przyznany przez prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego. Podczas uroczystości Helenie Gordziej towarzyszyli jej przyjaciele m.in.: Maria Magdalena Pocgaj, Mirosława Prywer, Barbara Tylman, Ryszard Danecki i Dominik Górny.

Dominik Górny

 

   

Pod pretekstem



Lansowany powszechnie walentynkowy zawrót głowy, nie zawsze pod znakiem dobrego smaku, stał się całkiem miłym pretekstem do spotkania u literatów przy Noskowskiego 24. Nie pisały o tym media, był to bowiem wieczór, który spłynął w chłodną, lutową rzeczywistość – z prawdziwej potrzeby serca. A i drugi powód – urodziny naszego kolegi, Krzysztofa Galasa, sprawił, że wieczór ten na długo zapamiętamy. Solenizant z żoną Aliną uświetnił poetyckie Walentynki koncertem na gitarę i śpiew. Na stole czerwone wino w szkle, trochę słodyczy w migotliwych światełkach zapachowych świeczek…a do tego ballady, poezja śpiewana ( m.in. teksty Baczyńskiego, Gałczyńskiego, Daukszewicza) oraz piosenki francuskie – w takim to urokliwym klimacie mijały nam wspólne chwile. Oczywiście, nie zabrakło autorskich wierszy: miłosnych, lirycznych, satyrycznych a także sympatycznych drobiazgów na szczęście, którymi obdarowała nas nasza seniorka, Helena Gordziej. Basia Tylman, ujmując wiosen - sobie i nam – przyniosła każdemu lizaka w kształcie serduszka. Ryszard Danecki podarował paniom, specjalnie przygotowane na kartkach swoje wiersze o miłości, z imienną dedykacją. Pisząca te słowa czytała wybrane wiersze Harasymowicza, wiceprezes Paweł Kuszczyński oraz Bogusław Chmiel, Zygmunt Dekiert i Dominik Górny prezentowali własne erotyki. Za oknem bielił się obrus zimy z głodnymi ptakami a u nas - było ciepło, takie zwyczajne a niezwykłe, świadczące o tym, że naprawdę potrzeba niewiele, by między ludĽmi zdarzyło się coś dobrego…

Maria Magdalena Pocgaj
   

Strona 5 z 14